fbpx

1 sierpnia. Duma i uprzedzenie

Krew mnie zalewa, gdy pierwszego sierpnia czytam głosy różnych mądrali mówiących, że to głupota i hańba współczesnych Polaków, by świętować tę wielką klęskę i horrendalną pomyłkę polityczną, za jaką uważają Powstanie Warszawskie.

Tym osobom mylą się dwie rzeczy. Pierwsza – to ocena historyczno-polityczna Powstania, które oczywiście było błędem, bo przyniosło klęskę i niespotykaną w dziejach miast hekatombę, choć nie w wyniku działań dowódców, żołnierzy i ludności cywilnej, lecz w wyniku szaleństwa jednego dyktatora i cynizmu innego. A druga – to pamięć o tych ludziach, którzy walczyli, polegli, cierpieli i stracili wszystko.

Mamy o nich zapomnieć? Odwrócić się od ich bohaterstwa i cierpienia, bo ponieśli klęskę? Narody i cywilizacje mają swoje święta, w których manifestują dumę z tryumfu, okazują radość, ale i takie, podczas których opłakują swoje klęski i umarłych.

Chciałbym zapytać tych mądrali, czy uważali w szkole na lekcjach polskiego i historii. Czy słyszeli coś o Termopilach? O Tisza be Aw? Albo o Poppy Day? Czy Veterans Day? Może i je należy wygumkować z martyrologii i pamięci innych narodów, tak jak oni by chcieli usunąć z naszej Powstanie Warszawskie?
I czy wiedzą, dlaczego – choć nazwy wydarzeń historycznych piszę się w języku polskim małą literą – nazwę „Powstanie Warszawskie” pisze się wielką?

Każdego Pierwszego Sierpnia o godz. 17.00, gdy słyszę syreny, wstaję i nie mogę powstrzymać łez. A wy? Co robicie, mądrale? Spluwacie z pogardą?

Jak dziwka

Jednak na pierwszym zdjęciu, które mi przysłała, chyba chciała być dziwką. Pozuje na nim w czarnym gorsecie ze złotą lamówką i w czarnych pończochach w siateczkę. Zdecydowanie wpatruje się w obiektyw sponad okularów słonecznych. Gdy powiększyłem fotografię, zobaczyłem za okularami femme fatale z demonicznym czarno-srebrnym makijażem, wpatrującą się we mnie wzrokiem pełnym pogardy, jakby mówiła: Wchodzisz w to, chłopcze? Zastanów się, bo mogę zrobić z tobą wszystko, co zechcę.

To zdjęcie przysłała mi w odpowiedzi na moją odpowiedź na jej anons w eamore.com. Gdy wyraziłem swoje zaintrygowanie, ona mi odpowiedziała: Pozowanie do zdjęć to zupełnie inny świat, w którym mogę być, kim zechcę. Raz sobą, raz aniołem, raz wcieleniem diabła. Ale na ogół w kontaktach z ludźmi jestem bardzo ostrożna i nieśmiała. Nieśmiałość? — odpisałem. Trudno w to uwierzyć, bo sprawiasz wrażenie dziewczyny, która już z niejednego pieca chleb jadła. A ona na to: Nie wiem, jak to odebrać :/. Tak zinterpretowałem twoje zdjęcie w kabaretkach: O, dziewczyna niezwykle swobodna seksualnie, która miała sporo erotycznych doświadczeń. Nie zgadza się? To tylko zabawa i mistyfikacja? Źle mnie odebrałeś i przykro mi z tego powodu, ale masz prawo. Nie miałam wielu erotycznych doświadczeń i chciałabym ci udowodnić, że nie jest tak, jak sobie pomyślałeś. Nie jestem złą, zepsutą dziewczyną. Ani przez moment nie pomyślałem, że jesteś zła, nawet jeślibyś była nienasyconą nimfomanką, doświadczoną kurtyzaną czy łatwą dziewczyną. A może i nawet byłyby to atuty? Złem w tych relacjach byłyby dla mnie: cynizm, pogarda, przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka. Pięknie ujęte, ale odpowiem ci wprost: Nigdy nie byłam nimfomanką, kurtyzaną ani łatwą dziewczyną. Na decyzję o takim układzie poświęciłam dużo czasu. Mam nadzieję, że ta znajomość będzie głęboka również dla duszy, a nie tylko dla uciech fizycznych. Jak napisałam w ogłoszeniu, interesuje mnie przyjaźń i podtrzymanie znajomości. Nie chcę traktować tego przedmiotowo, chcę cię poznać, polubić i być częścią świata, do którego z chęcią będziesz chciał wracać. Aż mi się nie chce wierzyć, że aż tak dobrze możemy się rozumieć — odpisałem. Ja też długo szukałem takiego kontaktu.

Czułość

Tak, Marika spotyka się ze mną za pieniądze. Ale rzeczywiście nie jest dziwką ani femme fatale. Chyba powinienem być dumny, że spośród kilkudziesięciu mężczyzn, którzy odpowiedzieli na jej anons, wybrała właśnie mnie. Bo wydawałeś mi się najciekawszym z nich wszystkich — napisała. I najbardziej godnym zaufania. Tylko ty napisałeś, że chcesz otoczyć mnie troską. „Cieszyłbym się, gdybym mógł otoczyć cię opieką i czułością. W zamian oczekiwałbym tego samego”. Tak było? — cytuje moją odpowiedź na swój anons.

To dlatego tak się do mnie tuli? Dlatego z taką ufnością patrzy mi w oczy? Dlatego obsypuje mnie deszczem czułych pocałunków? W żadnym calu nie zachowuje się jak dziwka. Wyczułem to już podczas pierwszego spotkania, a podczas drugiego przekonałem się na pewno i wiedziałem nawet, jak to nazwać. Takiej czułości pocałunków i pieszczot, jakimi mnie obdarzyła, doświadczyłem do tej pory jedynie od kobiet, które mnie kochały. Każda z nich przekazywała to w inny sposób, ale żadna — tak subtelnie. Może dlatego, że one kochały się ze mną naprawdę, podniecając się i zmierzając w szale uniesień do szczytu własnej rozkoszy? Ja też potrafię dać Marice rozkosz, ale muszę nad nią popracować metodycznie. Może więc to nie jest rozkosz, tylko rozładowanie? Zaspokojenie — mówi Marika.

Oddała mi się cała? Nie. Nie, bo to niemożliwe w jej przypadku. By oddać się w całości, trzeba w całości się otworzyć, a to u niej chyba niemożliwe. Nie w tym sensie, że skrywa jakieś tajemnice, których nie chciałaby ujawnić, lecz raczej w tym, że jest monadą. A monady — wiadomo — są bez okien. Nie można w nie zajrzeć ani ich prześwietlić. Monady nie promieniują całym swoim światłem. Raczej przesącza się przez nie tyle światła, ile można zobaczyć w ciemnym korytarzu, gdy wydobywa się spod drzwi jakiegoś zamkniętego i oświetlonego wewnątrz pomieszczenia. Nie można więc ich zobaczyć, a da się tylko stwierdzić, że świecą.

Marika pragnie pieszczot delikatnych jak muśnięcie motyla. Przez cały czas pozostaje opanowana w swej delikatności. To ona nadaje ton i tempo naszym pieszczotom. I robi to bez słów. Podczas pierwszego naszego spotkania cierpliwie uprzystępniała mi swoje ciało, jak gdyby badając moje potrzeby i upodobania, ale na początku drugiego — zdecydowanie przewróciła mnie na plecy i obsypała deszczem pocałunków i lawiną pieszczot swojego języka. Nie, nie. Nie deszczem, nie lawiną. Śniegiem, puchem, mgłą… Sam już nie wiem: manną. Uczę się jej niemego kodu, gdy kieruje czepigą mego ramienia, kiedy lemiesz mej dłoni zgłębia istotę jej rzeczy samej w miejscu, gdzie różany jej ogród się szerzy. Wystarczy muśnięcie palców, bym zrozumiał: wzgórek łonowy, pachwina, wargi, pochwa, łechtaczka. Mons pubis, inguine, labia majora, labia minora, vagina, clitoris. Wolniej, nie tak głęboko, stop! Tak, taak, taak, taaaak… Non pudet, quia pudendum est.

Zagadka 3

Wciąż jest łatwo. Przeciętny znawca filozofii i miłośnik sentencji bez trudu będzie wiedział, o które słowa chodzi i kto jest ich autorem.

Przypominamy, że w zamieszczonym fragmencie należy znaleźć ukryty cytat lub parafrazę, a następnie rozpoznać autora lub tytuł pozycji literackiej, z której pochodzi.

Marika przyniosła mi babie lato czułości. Daje mi ją w najwyższym stopniu, gdy układam się w pozycji embrionalnej i wtulam się w jej ramiona. Wtedy ona obejmuje mnie szeroko rękami i przytula mą głowę do swojej piersi lub ramienia. Ona – mała lala, ja – wielki niedźwiedź. Ona – Wielka Niedźwiedzica, ja – mały miś. Ja – Wielki Wóz z długim dyszlem, szkieletem puszystego ogona Wielkiej Niedźwiedzicy – jej. Mam ją całą tak blisko. Obejmując mnie szeroko rozpostartymi dłońmi – jedną za łopatki, a drugą za wygięty pośladek, próbuje poruszyć moim całym ciałem i umościć mnie jeszcze lepiej w swych objęciach. Uwielbiam wtedy wąchać jej skórę pachnącą ziołowym balsamem i oddawać się bezgranicznie tej pieszczocie: metafizycznemu zespoleniu z czymś, co ogarnia mnie całego, niepodzielonego na role, które muszę grać w swym realnym życiu. W jej ramionach wiekuista cisza tych nieskończonych przestrzeni, której doświadczam od zarania dorosłości, nie przeraża mnie. Nie muszę tłumić jej poczucia, grając rolę niewzruszonego mędrca lub nieustraszonego herosa. Rozpoznaję w Marice tę samą samotność i pustkę, która tkwi we mnie.

Zagadka 2

Druga zagadka będzie nieco trudniejsza, ale też nie powinna sprawić większych trudności, zwłaszcza miłośnikom poezji śpiewanej i w ogóle.

Przypominamy, że w zamieszczonym fragmencie należy znaleźć ukryty cytat lub parafrazę, a następnie rozpoznać autora lub tytuł pozycji literackiej, z której pochodzi.

Ostrożnie przewracam Marikę na plecy, zawisając nad nią podparty łokciami przy jej bokach. Marika wspiera lewą rękę na moim ramieniu, a prawą gładzi mnie po karku. Otwieram oczy i podglądam ją, jak całuje się ze mną z zamkniętymi swoimi. Delikatnie odsuwam usta od jej ust, pieszcząc je lekkimi muśnięciami, a potem przenoszę je do oczu Mariki i całuję ją po zamkniętych powiekach. Prawa, lewa. I jeszcze raz: prawa, lewa. Unoszę lekko głowę i przyglądam się, jak Marika powoli odsłania kurtynę swoich rzęs, ukazując pod nimi najsłodszy uśmiech swoich szmaragdowych oczu, który natychmiast jej spływa na policzki i dalej: na usta. Pieścimy się teraz w objęciach naszych spojrzeń. Marika przytrzymuje się mocniej mojego karku i przewraca mnie na wznak, uważając, by nie uronić perlących się w jej oczach kropli, a ja, pomagając jej swym ciałem w zmianie pozycji, unoszę je, przenoszę, jak ramionami – wzrokiem.

Zagadka 1

Pierwsza zagadka jest dziecinnie łatwa, chyba każdy ją odgadnie. Oczywiście, że to podpucha na dobry początek.


Przypominamy, że w zamieszczonym fragmencie należy znaleźć ukryty cytat lub parafrazę, a następnie rozpoznać autora lub tytuł pozycji literackiej, z której pochodzi.


Świetnie – odpowiadam z uśmiechem i rozbawieniem. Cieszysz się? Taak – odpowiada mi Marika z uśmiechem na ustach, na policzkach i w oczach. Boże! Jak ja kocham to jej radosne: Taak. Żartobliwie wydaję komendę: Buziak! I Marika posłusznie robi dzióbek. Cmokam ją w ten dzióbek, zsuwam prawą dłoń z jej piersi i układam na niej głowę Mariki. Zaglądamy sobie w oczy. Ona patrzy z radością, podziwem, ufnością, ja – ze wzruszeniem, zachwytem, miłością. Nie będę potrafił się powstrzymać. Zakocham się w tobie. Nie rób tego, nie warto – mówią usta Mariki, ale jej oczy mówią coś zupełnie odwrotnego. Czy te oczy mogą kłamać? Chyba nie.

Seks z kobietą

Autentyczna czułość jej dotyku, pieszczot, pocałunków, spojrzenia stoi w tak oczywistej sprzeczności z naszym układem — sponsorskim — że już na pierwszym spotkaniu cisnęło mi się na usta pytanie, dlaczego to robi. Dlaczego uprawia seks za pieniądze. Ale nie chciałem wydać się jej moralizującym klientem, który próbuje sprowadzić zepsutą dziewczynę na właściwą drogę, i tylko spytałem oględnie, skąd pomysł na takie spotkania. Odpowiedziała mi, że po prostu chciała spróbować takiego doświadczenia. Chyba wiem, co miała na myśli, bo opowiadała mi też o próbach innych doświadczeń na tym polu. Na przykład: seks z kobietą. W sumie — z kobietami, bo znalazła ich już kilka. Internet to świetny wynalazek do tego rodzaju poszukiwań. Niełatwo jest znaleźć odpowiedniego partnera lub odpowiednią partnerkę w swoim środowisku, jeśli nie chce się ujawniać pewnych skłonności. Zawsze istnieje niebezpieczeństwo niezamierzonej kompromitacji, która może skomplikować relacje ze znajomymi. A w necie? Piszesz: Chciałabym spróbować seksu z inną dziewczyną — i już po paru godzinach masz kilka kandydatek. Albo: Młoda dziewczyna zaprzyjaźni się ze starszym panem — i od razu zgłasza się kilkudziesięciu.

Caravaggio

Ale dla mnie trwało to za długo, więc musiałem zmienić pozycję i wraz z nią przewróciłem się na bok. Marika podciągnęła nogi wzdłuż mojego ciała, oparła pięty na mych ramionach i splotła stopy za moją głową. Wpatrywała się we mnie, a ja leżałem zachwycony w kołysce jej stóp. Patrzyłem w jej szmaragdowe oczy i podziwiałem mistrzostwo kaligrafii jej brwi i ust. Lekkimi ruchami lędźwi przypominałem, że wciąż w niej jestem, ale gdy zauważyłem, że jej dziurki od nosa zaczynają coraz silniej się rozszerzać przy wciąganiu powietrza, natychmiast podążyłem za falą jej oddechu, by złapać jej rytm. Kołysałem się na jej falach przyboju wzbierających z każdym moim ruchem i czekałem, aż docierając do brzegu, odśpiewa syreni hymn rozkoszy, ale ona wydała tylko krótki, tłumiony spazm ulgi jak zdjęta z haczyka i wyrzucona na ląd ryba, która nie podejmuje już walki. Dwa nieme skurcze: plask, plask.

Leżeliśmy na brzegu, a rozkołysane morze naszych oddechów uspokajało się i cichło. Znów wpatrywała się we mnie swym ołowianym spojrzeniem, a ja podziwiałem jej cudną twarz, tym razem zmąconą wyraźnymi oznakami zmęczenia: wypieki na policzkach, spocone czoło, zmierzwione włosy, przyćmiony blask szmaragdowych światełek w łódeczkach kocich oczu unoszonych na czerwonych i czarnych falach jej ust i brwi. A wszystko to w półmroku pokoju, ledwo rozjaśnionego światłem przedostającym się przez szczeliny zaciągniętych na okno zasłon. Jednak z twarzy Mariki — jakimś niepojętym cudem — bił blask, wyraźnie ukazujący jej szczegóły, jak na obrazach Caravaggia, jednego z pierwszych mistrzów światłocienia, który malował swe postaci spowite — podobnie jak Marika w moich oczach (zarówno dosłownie, jak i w przenośni) — głębokim mrokiem, widziane jakby w piwnicznym oświetleniu. Ten blask bijący z twarzy Mariki był czymś w rodzaju lume sacrale, którego źródło na obrazach Caravaggia pozostawało niezgłębioną tajemnicą. Dla mnie jednak wszystko było aż nader oczywiste. Było to światło mojego zachwytu.

Ponadto Caravaggio zdawał się mówić do Leonarda: Człowiek nie jest taki idealny, jak ty go przedstawiałeś; nęka go zmęczenie, choroba, cierpienie; zwycięża go śmierć. Ale czy w tym nie tkwi również jego piękno? Caravaggio kocha człowieka i świat takimi, jakie są. Nawet na obrazach przedstawiających Jezusa owoce są robaczywe, a nie jakieś wyidealizowane. Takie było piękno Mariki, zmierzwione wysiłkiem naszego uniesienia i bijące z jej twarzy w zaciemnionym pokoju hotelowym. Nigdy jej tego nie mówiłem, ale jej zaledwie dwudziestosześcioletnie ciało nie wzbudzało we mnie czysto estetycznego zachwytu, podobnego do tego, jaki we mnie budziło dziewicze piękno nieródek z ich jędrnymi piersiami, pośladkami i wymodelowanymi brzuchami, którym zwykle mówiłem, że nie musiałbym ich dotykać, by się nimi zachwycić, bo wystarczyłoby mi tylko na nie patrzeć. Piersi Mariki po powrocie jej figury od krągłości matki karmiącej do elfiej smukłości nastolatki straciły swą jędrność. I o ile tę stratę dało się jeszcze retuszować optycznie usztywniającym stanikiem czy odpowiednim ustawieniem ciała do zdjęcia, to przy dotknięciu cała prawda wychodziła na jaw. Pod naciskiem palców jej piersi zapadały się jak sylwestrowe baloniki w święto Trzech Króli, do którego nie zdążono ich posprzątać. I choć Marika karmiła piersią tylko swą jedyną córeczkę, jej sutki kończyły się wyciągniętymi smoczkami, jak gdyby wykarmiła nimi co najmniej piątkę dzieci. Przebiła je kolczykami, które sprawiają wrażenie, jakby końcówki zostały wydłużone specjalnie w tym celu, by ozdobić je biżuterią. Podobnie z łechtaczką — nie była już wdzięcznym śliskim kamyczkiem leżącym na skraju uroczego jeziorka, nie perełką, którą można znaleźć po otwarciu muszli niektórych perłopławów, jak chociażby Pinctada albina, która byłaby chyba najlepszym odpowiednikiem waginy blondynki, lecz sterczącym z górnej części małża bisiorem, którego napletek Marika przebiła takim samym co sutki kolczykiem z dwoma rubinowymi zakończeniami. Przydawało to jej uroku wykwintnie podanego zagadkowego owocu morza. Kolejna zagadka — na prawej łopatce: tatuaż węża zjadającego własny ogon. Dlaczego taki? To symbol transformacji i odrodzenia, wyjaśniła mi Marika. Tatuaż niezbyt wyrazisty, jakoś dziwnie wyblakły. Ale mimo wszystko nie oddałbym tego, noszącego już tylko ślady dawnej świetności, ciała Mariki za wszystkie razem wzięte perfekcyjne ciała trzech innych panienek, z którymi spotykałem się w tym czasie. Ja nie kochałem i nie pożądałem ciała Mariki. Ja kochałem ją samą.

Dora Maar

Kołyska jej stóp pozostała ulubioną pozycją dla naszych rozmów. Moszczę się w niej swoją głową i z odległości kilkudziesięciu centymetrów podziwiam tak kochane przeze mnie szczegóły jej twarzy. To jest dla mnie idealna odległość do patrzenia, ponieważ wtedy mogę widzieć je wszystkie wyraźnie. Jestem mniej więcej dwa razy starszy od Mariki, noszę już okulary do czytania i gdy patrzę na jej twarz z bliska, całując ją lub łowiąc jej oddech, widzę jej detale podwójnie. Jedne nakładają się na drugie, jak na portretach Dory Maar Picassa. Rzęsy bez oczu i oczy bez rzęs. Oczy w miejscu nosa, czasem dwa nosy i troje oczu, pomieszane czarne i czerwone kreski jej brwi i ust. Ja się moszczę głową w kołysce jej stóp, a ona się mości swymi małymi pośladkami w legowisku, jakie jej robię ze swych lędźwi. Leżąc głową w kolebce jej stóp, wyciągam jedną rękę i wsuwam dłoń pod jej policzek, a drugą głaszczę jej ramię lub ucho. Ona też czasami wyciąga rękę, by mnie pogłaskać po ramieniu, po brodzie lub twarzy, ale zwykle trzyma dłonie z zaciśniętymi pięściami zsunięte razem na klatce piersiowej, tuż pod brodą. Czasami rozplata kołyskę swych stóp zza mej głowy i ściąga kolana do łokci, przyjmując pozycję embrionalną. Wtedy ja obejmuję ją szeroko rękami, a ona przytula głowę do mojego ramienia. Mam ją całą tak blisko. Obejmując ją szeroko rozpostartymi dłońmi — jedną za łopatki, a drugą za wygięty pośladek — próbuję poruszyć jej całym ciałem i umościć ją jeszcze lepiej w swych objęciach. Uwielbiam wtedy wąchać jej włosy, pachnące ziołowym szamponem. Ale dziś jeszcze nie wiem, co tulę. Jej samotność czy pustkę? Czy jakąś nienazwaną tęsknotę? Gdy ją o to pytam, odpowiada mi z uśmiechem, że jest jej po prostu zimno. Że kiedy kochaliśmy się nago na kołdrze, byliśmy aktywni, wydzielaliśmy ciepło, a teraz, leżąc bez ruchu, ona marznie i musi się jakoś ogrzać. I zwykle składa mi czuły, delikatny pocałunek w miejscu, gdzie akurat znajdują się jej usta. Albo na mej piersi, albo na ramieniu, albo na dłoni. Boże! Ona całuje moje dłonie! Z zewnątrz i wewnątrz. Dotyka ich wnętrzem lub grzbietem swojej ręki lub tylko opuszkami palców, rozchyla moje palce i przeciąga między nimi swoje. Jak mógłbym nie kochać kogoś, kto daje mi taką, najczulszą, pieszczotę?

Pin It on Pinterest