fbpx

Spór o Babiarza

Gwiazdy TVPiS: Cholecka, Babiarz, Kurski, Popek

Nie cichną echa komentarzy po wypowiedzi Przemysława Babiarza, że Imagine Johna Lennona to niestety wizja komunizmu, i po decyzji TVP o jego zawieszeniu na czas igrzysk olimpijskich w Paryżu.

Czy mamy do czynienia z mało istotnym incydentem czy jednak chodzi tu o coś znacznie poważniejszego?

O skali problemu zdają się przesądzać obrońcy dziennikarza. Zaciekle go bronią prawicowi internauci i kibole na stadionach. Zaangażowali się w nią nawet najbardziej prominentni politycy PiS. Za Babiarzem wstawił się sam prezydent (Duda), dwoje byłych pisowskich premierów (Morawiecki i Szydło), co najmniej jeden minister (Czarnek) i szef KRRiT (Świrski), wyświadczając dziennikarzowi niedźwiedzią przysługę, bo pokazując, że chodzi tu o spór nacjonalistycznego populizmu z liberalną demokracją. No i o kształt i język publicznych mediów. Czy powstaje nowa, liberalna i tolerancyjna jakość, czy też wciąż będziemy mieli do czynienia z kontynuacją języka i przekazu TVPiS?

Pisowscy politycy odwołują się do wolności słowa, która dla nich nigdy nie polegała na prawie swobodnego głoszenia przekonań przez wszystkich i równego dostępu do przekazu informacji, lecz na prawie populistów, nacjonalistów, konserwatystów, ksenofobów, homofobów i innych wrogów liberalnej demokracji do bezkarnego głoszenia swoich kłamstw, przekłamań, manipulacji.

Jerzy Kruk

W Paryżu znów się pojawił kryptokomunista John Lennon

Na otwarciu igrzysk olimpijskich w Paryżu znów odśpiewano Imagine. Piosenka Johna Lennona powoli staje się nieoficjalnym hymnem igrzysk, ale nie tylko. Śpiewa się ją oficjalnie i nieoficjalnie na wielu imprezach o pokojowym, internacjonalistycznym, młodzieżowym przesłaniu.

Dokładnie pamiętam jej wykonanie całkiem jeszcze niedawno, bo dwa i pół roku temu podczas zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie. A właściwie zapamiętałem nie piosenkę, lecz towarzyszący jej kontrowersyjny komentarz.

Clou programu nastąpiło podczas pokazu łyżwiarzy wyrysowujących na tafli stadionu przy muzyce Johna Lennona fantazyjną graficzną kompozycję.

„Wyobraź sobie, że nie ma nieba (heaven), to nie jest trudne, jeśli się skupisz, żadnego piekła pod nami — na żywo tłumaczył piosenkę Lennona Piotr Sobczyński. — Nad nami tylko niebo (sky); wyobraź sobie wszystkich ludzi żyjących dla „dzisiaj”. Wyobraź sobie, że nie ma krajów, to nie jest trudne do zrobienia; nic dla czego można by umrzeć lub zabić; żadnych religii. Wyobraź sobie wszystkich ludzi żyjących w pokoju. Mówisz, że jestem marzycielem? – wczuwał się w przekaz piosenki tłumacz-komentator. — Ale nie jestem jedyny. Mam nadzieję, że któregoś dnia przyłączysz się do nas i świat będzie żył jako jeden. Wyobraź sobie: żadnych własności (zastanawiam się, czy potrafisz), żadnej chciwości i głodu; braterstwo ludzi dzielące się światem. — I dodał: — Utwór Johna Lennona skomponowany w 1971 roku podczas poranka , jednego”…

Tu przerwał, przez dłuższą chwilę trwała cisza na łączach; łyżwiarze po wyrysowaniu fantazyjnego splotu powoli zjeżdżali z tafli, gdy znów odezwał się głos komentatora wyjaśniający sens przed chwilą przekazanego tłumaczenia, jakby ktoś mu podpowiedział, że to, co zostało powiedziane, nie jest zgodne z obowiązującą w naszym kraju linią polityczną.

„To z jednej strony apel o równość, braterstwo i pokój dla całej ludzkości, taka utopijna wizja świata— przejął głos Przemysław Babiarz — ale trzeba dostrzec, że kompozycja zawiera stanowczy i kontrowersyjny przekaz o komunistycznym, anarchistycznym i antyreligijnym zabarwieniu” — skwitował z bez entuzjazmu, jakby cytował podesłaną instrukcję.

Bez wątpienia w TVPiS ktoś stale trzymał rękę na pulsie, by na antenie nie pojawiły się treści niezgodne z linią partii.

Od razu zareagowałem demaskatorskim felietonem, ale „Wyborcza” go wtedy nie opublikowała. Prawdopodobnie jej redaktorzy uznali, że to niepotrzebne czepianie się mało istotnych szczegółów. W innych mediach sprawa też przeszła bez echa.

I tu nagle, po dwóch i pół roku po tamtej sprawie,  na otwarciu igrzysk w Paryżu znów Imagine, w wykonaniu francuskiej piosenkarki Juliette Armanet. I znów komentuje Przemysław Babiarz, tym razem towarzyszy mu Jarosław Idzi.

Jestem daleki od wypominania ludziom ich potknięć, zwłaszcza publicznie, ale cała sytuacja mnie zelektryzowała. Zastanawiałem się, jak w tym wszystkim zachowa się Przemysław Babiarz. Wydawało mi się, że wybrał chyba najlepsze rozwiązanie, długo nie odzywał się ani słowem. Dziennikarze pozwolili widzom wysłuchać piosenki w całości bez słowa komentarza, nie podjęli się też żadnego tłumaczenia. Ale po wybrzmieniu piosenki swój komentarz wygłosił Przemysław Babiarz. Nie wierzyłem własnym uszom, bo powtórzył to samo, co dwa i pół roku temu. „Świat bez nieba, narodów i religii. To jest wizja pokoju, który ma wszystkich ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety” – skwitował piosenkę uważaną na całym świecie za hymn pokoju. „Wizja komunizmu, piosenka antyreligijna”. No, ale skoro „nie ma być narodów”, to i antypolska.

Co go podkusiło, by po raz drugi brnąć  w te same brednie? Prawdopodobnie po tej wypowiedzi w Pekinie nikt mu nie zwrócił uwagi na jej niestosowność, a może i został za nią pochwalony? Podobnie jak teraz, gdy murem stanęli za nim prawicowi politycy i internauci. Za Babiarzem wstawił się sam prezydent (Duda), dwoje byłych pisowskich premierów (Morawiecki i Szydło), co najmniej jeden minister (Czarnek) i szef KRRiT (Świrski), wyświadczając dziennikarzowi niedźwiedzią przysługę, bo pokazując, że nie jest to mało istotna drobnostka, lecz gruba sprawa postawiona na szali w sporze nacjonalistycznego populizmu z liberalną demokracją. Pisowscy politycy odwołują się do wolności słowa, która dla nich nigdy nie polegała na prawie swobodnego głoszenia przekonań i równego dostępu do przekazu informacji przez wszystkich, lecz na prawie populistów, nacjonalistów, konserwatystów, ksenofobów, homofobów i innych wrogów liberalnej demokracji do bezkarnego głoszenia swoich kłamstw, przekłamań, manipulacji.

Panie Przemysławie! Parafrazując powiedzenie Joanny Szczepkowskiej, należy przypomnieć, że piętnastego października skończył się w Polsce kato-faszyzm, i dobrze by było, żeby wiedzieli o tym także dziennikarze sportowi, a nie kontynuowali nawyki wyniesione z TVPiS.

O wypowiedzi Babiarza mówią dziś wszyscy. Został zawieszony przez zarząd TVP i nie będzie komentował olimpiady. Szkoda, wielka szkoda, bo to przecież znakomity dziennikarz i koneser sportu, zwłaszcza z Sebastianem Chmarą stworzył niepowtarzalny duet komentujący zawody lekkoatletyczne.

Niech za podsumowanie posłużą słowa samego Przemysława Babiarza, które wypowiedział podczas przeskakiwania na ekranie dat i miejsc rozgrywania poszczególnych olimpiad. „Nie nadążamy za tą szybkością przebiegu dziejów”.

Jerzy Kruk

Kłamstwo smoleńskie w nowej oprawie. Jarosław Kaczyński wzywa do buntu

To był zamach! To był zamach! Musimy pokonać „koalicję 13 grudnia”!
— grzmiał na wczorajszym wiecu wyraźnie pobudzony prezes PiS.

Oglądałem TVP Info po 21.00 i przecierałem oczy i uszy ze zdumienia. Państwowa telewizja transmitowała na żywo wezwanie populistycznego lidera do ponownego obalenia demokracji w Polsce. Tezy te same co czternaście, dziesięć, pięć lat temu, czy przed rokiem: „Tragedia, tragedią, ale to był zamach. Skąd to wiemy? Udowodnił to Antoni, pan Antoni Macierewicz. Lech Kaczyński przeszkadzał Putinowi, dlatego musiał zginąć. To był zamach Putina. Kto mu pomagał, to jest wciąż otwarta kwestia, ale i ją rozstrzygniemy. To musieli być ci sami ludzie, którzy dążą do osłabienia Polski, czyli <<koalicja 13 grudnia>> z Tuskiem na czele. Ze ślamazarnym Tuskiem, który osłabia Polskę, ale za to wykazuje się wzmożoną energią, gdy chodzi o interes Niemiec. Musimy obalić tę koalicję, ponieważ my chcemy silnej Polski i silnego narodu”. Jarosław Kaczyński wygłosił otwarte wezwanie do buntu przeciw demokratycznie wybranej władzy. Swoje wystąpienie ograniczył do treści czysto propagandowych, których już nie przypieczętował sakramentalnym „Zbliżamy się do prawdy”. I wystąpił już nie na żałosnej dwustopniowej drabince, lecz na szerokiej scenie z zadaszeniem, jak na koncercie dla wielotysięcznej widowni. Kamery TVP Info ustawione były tak, że widz miał wrażenie niekończącego się tłumu. Ponad głowami zgromadzonej pod sceną publiczności świeciły uliczne lampy na Krakowskim Przedmieściu, tak że mogło się wydawać, że tłum się ciągnie aż do Belwederu albo co najmniej do palmy na skrzyżowaniu z Alejami, ale w ujęciu z drugiej strony, pokazującym komentarze reporterów, widać było, że tłum urywa się na wysokości sceny. Atmosferę wzmacniały zbliżenia na rozegzaltowane modlące się lub płaczące twarze. No, jednym słowem: TVP Info ze swych „najlepszych” czasów.

Atmosfera w studiu podobna. Prezenterom zaparło dech z wrażenia do tego stopnia, że nikt nie był w stanie wydusić z siebie słowa wyjaśnienia, że byliśmy świadkami kolejnej eskalacji kłamstwa smoleńskiego i otwartego wezwania do buntu wobec legalnie wybranej władzy i obalenia demokracji.

Śledzę główne wydanie wiadomości „19.30” od 21 grudnia i relacje TVP Info od pierwszego dnia nadawania po przerwie. Doceniam ich starania o obiektywizm i bezstronność przekazu oraz o pluralizm prezentowanych poglądów i komentarzy, ale nie mogę udawać, że nie dostrzegam słabo ukrywanego symetryzmu w postawie niektórych prezenterów, zwłaszcza Marka Czyża z wyraźną agresją i lekceważeniem odnoszącego się do Donalda Tuska i innych polityków Platformy Obywatelskiej. Czy obiektywność i bezstronność polegać ma na tym, że za równorzędny uznajemy przekaz koalicji demokratycznej o odbudowie demokracji, rozliczaniu afer i ściganiu przestępstw i wezwania lidera populistycznej „demokracji” nieliberalnej do zamachu stanu? Czy TVP, umożliwiając Jarosławowi Kaczyńskiemu festiwal kłamstwa, oszczerstw i siania rozbratu między rodakami, przyczynia się do odbudowy demokracji, praworządności i rzetelności informacji w Polsce? Moim zdaniem: nie. Bo w ten sposób kontynuuje niechlubną tradycję udziału mediów w zamachu stanu. Dość już cytowania i relacjonowania kłamstw, bzdur i oszczerstw wygadywanych przez Kaczyńskiego. Wystarczy ich nie pokazywać. Tymczasem TVP Info przygotowała przekaz wyraźnie lansujący prezesa PiS jako (wciąż jeszcze nie emerytowanego) zbawcy narodu.

Jerzy Kruk

Kaczyński zbliża się do prawdy

Żenada. Przesłuchanie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego zaczęło się od awantury natury prawno –towarzyskiej. Jarosław Kaczyński odmówił złożenia przysięgi, że powie „wszystko, co wie”, ponieważ jego wiedza jest „tajna lub ściśle tajna”. Innymi słowy, że będzie mówił prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, i jako warunek postawił zgodę (obecnego) premiera na zwolnienie go z dotrzymania tajemnicy państwowej. No, proszę Państwa! Proszę bardzo! Wyjawienie prawdy przez Jarosława Kaczyńskiego warte jest zaangażowania nawet najwyższych organów państwa i najważniejszych osobistości. Niech się wreszcie spełni setki razy wyrażana przez prezesa obietnica: „Zbliżamy się do prawdy! Będzie prawda, będzie prawda!” By ją usłyszeć, powinniśmy być gotowi zwolnić go ze wszystkiego: z dotrzymania tajemnicy, rygorów trybu, przestrzegania procedur, dotrzymywania standardów kultury, a nawet powinniśmy być gotowi do słuchania z cierpliwością jego ględzenia i ciamkania, by wreszcie poznać tę mityczną „prawdę”, o której samozwańczy zbawca narodu mówi od lat. Panie Tusku, premierze! Wypisz mu to zwolnienie z tajemnicy! Daj mu to na piśmie! Nie musi mówić „wszystkiego, co wie”, ale niech wreszcie powie prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, by się wreszcie spełniło jego proroctwo, że „ujawnienie prawdy jest już bliskie”.

Jerzy Kruk

Nie tylko Wąsik i Kamiński

Od początku wiadomo, że Andrzej Duda jest człowiekiem Jarosława Kaczyńskiego i że zanurzony jest głęboko w sprawy i sprawki PiS. Nie dziwi więc, że na szali rozprawy o Kamińskiego i Wąsika położył całą swoją reputację. Bo PiS i jej prezes chcieliby, żeby sprawa skazanych nabrała jak największego ciężaru. Wszak chodzi nie tylko o nich samych, ale o wszystkich ludzi PiS, którzy łamali prawo i konstytucję, naruszali zasadę trójpodziału władzy i tym samym, próbując siłą zmienić ustrój państwa polskiego, uczestniczyli w zamachu stanu i próbie obalenia demokracji w Polsce. Jarosław Kaczyński obwieścił to wprost, mówiąc o projekcie zastąpienia demokracji liberalnej „demokracją nieliberalną”. Walka idzie tu o wszystko. O „być albo nie być” dla narodowego populizmu. I to nie tylko w naszym kraju, bo jego fala rozlała się po całym świecie, a ponieważ żyjemy w globalnej wiosce, światowa polityka stanowi system naczyń połączonych. Zatem to, co stanie się z Kaczyńskim, nie może być obojętne dla Orbana, Trumpa, Bolsonaro czy Putina. I na odwrót.

To wszystko nie wróży niczego dobrego dla Polski. W najbliższych dniach możemy się spodziewać ogromnej eskalacji warcholstwa. Kaczyński pod pomnikiem, Kaczyński na drabince, Kaczyński pod sejmem, Kaczyński pod aresztem, Kaczyński pod więzieniem. Kaczyński w sejmie. A jeszcze czeka nas jego popis przed komisją parlamentarną. Ale nie o Kaczyńskim chciałem, tylko o Dudzie.

Nie dziwi więc, że Andrzej Duda kolejny raz naraża się na utratę autorytetu i postawienie przed trybunałem stanu. Ale Andrzej Duda w swej zapalczywości w obronie ludzi PiS idzie dalej i ułaskawia nie tylko Wąsika i Kamińskiego, ale też innych skazanych ze swojego klanu. Chodzi mi o Magdalenę Ogórek i Rafała Ziemkiewicza, którzy dzięki jego decyzji nie muszą przepraszać psycholożki i psychoterapeutki Elżbiety Podleśnej ani płacić grzywny w wysokości 10 tys. zł. Taka kwota to drobiazg dla obojga „dziennikarzy”; w sam raz na torebkę lub buciki dla Ogórek albo na garniturek dla Ziemkiewicza. Dlaczego więc najważniejsza osoba w państwie polskim w coś takiego się angażuje? Zapewne, by zamanifestować i wzmocnić przekonanie PiS, że „nikomu z naszych włos z głowy nie spadnie”. Buta, arogancja? Powiem więcej: chamstwo. Bo czymże innym są reakcje skazanych, z których jeden pokazuje do kamer wała, a drugi pisze: „osobiście mam szykany <<kasty>> w d.”?

Jerzy Kruk

Komfort i niesprawiedliwość

Ja, jako obywatel, czuję się komfortowo z Kamińskim i Wąsikiem w więzieniu. A jeszcze bardziej komfortowo będę się czuł, gdy trafią tam inni przestępcy polityczni odpowiedzialni za pełzający zamach stanu oraz różne przypadki łamania prawa, ludzkich życiorysów i kręgosłupów; gdy stracą niezgodnie z prawem osiągnięte stanowiska i korzyści i zostaną rozliczeni za polityczne, medialne i finansowe nadużycia.

Z dużym niepokojem usłyszałem od premiera Tuska, że czuje się z Wąsikiem i Kamińskim w więzieniu niekomfortowo. „Chyba nikt nie przypuszcza, że z mojego punktu widzenia jako premiera rządu to jest komfortowa sytuacja, że pan Wąsik i pan Kamiński znaleźli się w więzieniu. To naprawdę nie jest nic fajnego dla rządu, który zaczyna swoją pracę” — powiedział premier w wywiadzie dla trzech stacji telewizyjnych.

A od Adama Bodnara, dowiedzieliśmy się, że nie zwrócił się po opinię sądów pierwszej i drugiej instancji, które skazały Wąsika i Kamińskiego, by nie przedłużać sprawy. „Pan prezydent postanowił, że nie będzie zwracał się o opinię sądu, i ja, prowadząc postępowanie, też się o nią nie będę zwracał, żeby nie przedłużać” — powiedział Prokurator Generalny. „Nie przedłużać sprawy”, czyli co? Przyspieszyć ich wyjście na wolność? Czyżby pan prokurator generalny, w przeciwieństwie do większości obywateli (w tym zwolenników PiS), którzy uważają, że obaj funkcjonariusze służb specjalnych zasłużyli na więzienie, też czuł się niekomfortowo?

No, Panowie! Jeśli dążycie do sytuacji komfortowej, to zamiast pakować się w tym trudnym okresie w politykę, trzeba było spakować walizki wyjechać na emeryturę do ciepłych krajów. Czy my, zwykli obywatele, wykrzykując na manifestacjach „Będziesz siedział” i kreśląc osiem gwiazdek, mamy wyjść na zwykłych chuliganów? My naprawdę wierzyliśmy i wierzymy, że Jarosław Kaczyński jako odpowiedzialny za sprawstwo kierownicze w pełzającym zamachu stanu i jego marionetki: Andrzej Duda jako prezydent, Julia Przyłębska jako przewodnicząca Trybunału Konstytucyjnego, Beata Szydło i Mateusz Morawiecki jako premierzy, Adam Glapiński jako prezes banku centralnego, Antoni Macierewicz, Zbigniew Ziobro, Piotr Gliński, Mariusz Błaszczak, Łukasz Szumowski, Jacek Sasin, Przemysław Czarnek jako ministrowie, Elżbieta Witek i Ryszard Terlecki jako marszałkowie Sejmu, Jacek Kurski, Samuel Pereira, Michał Adamczyk, Danuta Holecka, Daniel Obajtek, Tadeusz Rydzyk jako naczelni funkcjonariusze pionu propagandy i dezinformacji, będą postawieni przed odpowiednie sądy i trybunały. I ta wiara i nadzieja jest źródłem naszego obywatelskiego komfortu. I jeśli stanie się inaczej, jeśli uczestników zamachu na demokrację nie dosięgnie sprawiedliwość, to będziemy odczuwać coś więcej niż obywatelski dyskomfort, zawód czy rozczarowanie. Byłoby to głębokie poczucie niesprawiedliwości.

My, obywatele wierzący w demokrację i praworządność nie domagamy się zemsty. Wiemy, że w demokracji ugrupowanie przejmujące stery rządów nie mści się na poprzedniej władzy, lecz przechodzi do konstruktywnego zarządzania państwem, tak jak dawna władza przechodzi do konstruktywnej opozycji. W demokracji. Nie domagamy się zemsty tylko sprawiedliwości, czyli osądzenia przestępstw i nadużyć. Niedawno prezydent Duda powiedział, że to „terror praworządności”. Cóż! To tylko kolejna bzdura w ustach tego pana.

Jerzy Kruk

Fujary i miękiszony?

Wydawać by się mogło, że Mariusz Kamiński składa na tym zdjęciu ręce do założenia kajdanek (jak powinno być), ale on pokazuje demokratycznej władzy wała.

Co zrobić z prawno-politycznym patem w sprawie afery gruntowej? Nie jestem konstytucjonalistą i mogę się podzielić tylko swoją obywatelską intuicją. Wystarczy zajrzeć do Konstytucji, która w artykule 10. jednoznacznie stwierdza, że Ustrój Rzeczypospolitej Polskiej opiera się na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, władzy wykonawczej i władzy sądowniczej. W przypadku skazanych posłów Kamińskiego i Wąsika poszczególne organy władzy demokratycznej nie muszą, a nawet nie powinny (ze względu na rozdzielność władzy), się ze sobą konsultować. Wystarczy, że wykonają swoje obowiązki. Władza sądownicza wydała prawomocny wyrok. Władza ustawodawcza odniosła się do niego w części, która dotyczy jej instytucji, i stwierdziła wygaśnięcie mandatów poselskich. Czas teraz na władzę wykonawczą, by ten prawomocny wyrok wykonała.

Jasność sytuacji znów potwierdza Konstytucja w tym samym art. 10.: Władzę ustawodawczą sprawują Sejm i Senat, władzę wykonawczą Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej i Rada Ministrów, a władzę sądowniczą sądy i trybunały. Prezydent jest tego świadom i nie zawaha się jej użyć, oczywiście w interesie swojej partii i jej ludzi, a nie w interesie demokracji czy społeczeństwa. A Rada Ministrów i jej organy, w szczególności minister spraw wewnętrznych i podległy mu Komendant Główny Policji? Wciąż się wahają.

Na co zatem czekamy? Aż przestępcy do kwadratu wtargną do Sejmu i popełnią przestępstwo do sześcianu? To byłaby tylko eskalacja chaosu, niebezpieczniejsza niż igranie z ogniem, bo mogłaby wywołać reakcję łańcuchową. A PiS i Kaczyński tylko na to czekają. Ziobro też.

Policja w czasach władzy PiS wykazywała się większym zdecydowaniem. Nie zawahała się wyprowadzić z domu w kajdankach Władysława Frasyniuka i doprowadzić go na przesłuchanie pod niezbyt groźnym zarzutem naruszenia nietykalności cielesnej dwóch policjantów, a skazani Kamiński i Wąsik wciąż chodzą na wolności, panosza się w sejmie i pokazują obecnej władzy wała, a poseł Ziobro wyzywa ją od fujar i miękiszonów.

Jerzy Kruk

Demokracja czy burdel

Jak wielu innych, wpadłem w osłupienie po usłyszeniu propozycji Jacka Żakowskiego podzielenia mediów publicznych, w imię symetrystycznej sprawiedliwości, pomiędzy PiS i opozycję demokratyczną. Skoro Polska jest tak radykalnie podzielona, a Polacy tak skłóceni, to podzielmy pomiędzy nich media publiczne. Niech na przykład koalicja demokratyczna dostanie telewizyjną Jedynkę, a PiS — Dwójkę — zaproponował dziennikarz „Polityki” , Radia TOK FM i felietonista „Wyborczej”. Słysząc i czytając o tym, przecierałem oczy i uszy ze zdumienia. Pewnie się przesłyszałem — mówiłem sobie — pewnie publicysta został źle zrozumiany albo jego słowa zostały przekręcone. Ale nie. Jacek Żakowski ze swojej propozycji się nie wycofał. Mówił to na poważnie. Cóż za absurd! Cóż za horrendalny przykład niezrozumienia zasad i istoty demokracji i polityki w ogóle.

Mówiąc precyzyjniej, Żakowskiemu chodziło o to, by między partie podzielić media publiczne. Proponując coś takiego, pan Żakowski chyba pomylił sens przymiotnika „publiczny”, który w polityce, zwłaszcza w demokracji, najlepiej się wyraża w słowie „republika”, z łacińskiego: „res publica”, czyli rzecz wspólna, należąca do ludu, stanowiąca dobro państwa. W parze z pojęciem res publica idzie też pojęcie publico bono, a publicysta istotę pojęcia „publiczny” chciałby chyba wyprowadzić z określeń takich jak „dom publiczny” czy „toaleta publiczna”, z których każdy może skorzystać, zwłaszcza, gdy go mocno przyprze.

Nie, panie Jacku! Grubo się pan myli. Demokracja to nie burdel ani kloaka, choć po ośmiu ostatnich latach wielu Polakom może się z nimi kojarzyć.

Jacek Żakowski apeluje, abyśmy „pomyśleli o tym, jak podzielić się pieniędzmi, infrastrukturą, mediami, tymi, które mają charakter publiczny, są finansowane ze środków publicznych, z tymi, którzy przegrali wybory w październiku”.

Traktowanie sfery publicznej jako dobra do podziału to dobry argument dla symetrystów, którzy mówią, że PO i PiS są siebie warte, i że z tego powodu „nie ma na kogo głosować”, a często wyrażają to dosadniej, nawiązując wprost do pojmowania demokracji na wzór domu publicznego i mówiąc, że jedni i drudzy to takie same kurwy. Ten wykluczający symetryzm charakterystyczny jest dla postawy Konfederacji, a jeszcze niedawno, w kampanii wyborczej, wyznawała go Trzecia Droga, zwłaszcza Szymon Hołownia.

Jeśli chodzi o zarzut kurestwa, niektórzy politycy go odwracają i kierują ku wyborcom. „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy” – mawiał o Polakach marszałek Józef Piłsudski. Z brukowej frazeologii lubiła tez korzystać posłanka Joanna Senyszyn, mówiąc, że „rząd zrobił w Polsce burdel, Polskie państwo nie istnieje”, lub krytykując rząd PiS i cytując z sejmowej mównicy przedwojenne przysłowie, że „kiedy burdel nie przynosi zysków, zmienia się kurwy, a nie firanki”. Przykłady, w których demokrację w Polsce przyrównuje się do burdelu, można by mnożyć, nic więc dziwnego, że wielu, także zdawałoby się wybitnym publicystom, jedno się miesza z drugim.

Proponując oddanie Dwójki PiSowi, Jacek Żakowski przywołuje przykład Włoch, gdzie partie podzieliły się kanałami.

Panie Jacku, czy nie zna pan lepszych wzorców demokracji niż skorumpowany politycznie system włoski? Czy nie warto by na przykład, nawet nawiązując do metafory domu publicznego, wskazać na system brytyjski, w którym zasada wolności słowa respektowana jest od wieków? Co prawda w Wielkiej Brytanii można wskazać na wiele przykładów jej nadużywania, na przykład przez prywatne media, których poziomu „bulwarowości” nie da się porównać do żadnego innego na świecie, czy kłamstwa i bzdury wygadywane i popełniane przez Nigela Farage’a, Borysa Johnsona i Davida Camerona, które doprowadziły do Brexitu, ale ton przekazowi publicznemu nadaje w Zjednoczonym Królestwie BBC (będąca wzorem dziennikarskiej rzetelności dla całego świata), na straży obiektywności której przez 70 lat stała królowa Elżbieta, a teraz jej dzieło kontynuuje król Karol. I nie jest to wyłącznie kwestia honoru czy zaufania. BBC jest ustawowo zobowiązana do niezależności i obiektywności.

Innym przykładem poważnego traktowania wartości słowa w przestrzeni publicznej w Wielkiej Brytanii może być choćby słynny Speach Corner w Hyde Parku czy właśnie… dom publiczny (public house) nazywany w skrócie pubem. Pan Jacek Żakowski jako człowiek światowy z pewnością dobrze zna takie miejsca. I nie chodzi mi tu o te funkcje, jakie pełnią w piątki po pracy, gdzie na ogół młodzi ludzie przychodzą urżnąć się w trupa, lecz o te, jakie pełnią w niedziele, gdy odwiedzają je rodziny z dziećmi spotykające się na Sunday roast. Polakowi widzącemu takie obrazki z rodzinami przy wielkich stołach, z towarzystwem porozsiadanym w fotelach przy kominku z kuflem piwa, kieliszkiem whisky, przy filiżance herbaty czy szklance babychino , musi nasuwać się myśl, że takiej przestrzeni publicznej nie mamy i nigdy nie mieliśmy.

Przyglądając się doświadczeniom wypracowanym przez inne społeczeństwa, może warto by też wskazać na pojęcie konsensusu, od którego rozpoczyna się edukację obywatelską w Niemczech, a które w polskiej szkole czy polityce w ogóle nie funkcjonuje. Przychodzą mi jeszcze na myśl rozwiązania norweskie, gdzie na straży wolności, rzetelności, różnorodności i obiektywności mediów publicznych stoi komitet składający się z przedstawicieli nie partii, lecz ponad sześćdziesięciu organizacji reprezentujących środowiska polityczne, społeczne, religijne, świeckie, ekologiczne, sportowe, kobiece i jakie tam tylko istnieją.

Nie jestem medioznawcą, ale pan profesor Jacek Żakowski jako kierownik Katedry Dziennikarstwa w Collegium Civitas z pewnością mógłby przytoczyć więcej przykładów mądrych rozwiązań dla mediów publicznych praktykowanych na całym świecie, bo jego (miejmy nadzieję sformułowany ad hoc i przypadkowo) postulat podziału kanałów między poszczególne partie polityczne ani mądry, ani praktyczny nie jest. I jeśli cokolwiek wspiera, to chyba tylko stosowaną przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego zasadę divide et impera, czyli „dziel i rządź”.

Jerzy Kruk

Pisowski Titanic tonie, Arka demokracji czeka

Katastrofa już się wydarzyła, chociaż uszkodzony kadłub pisowskiego „Titanica” wciąż jeszcze utrzymuje się na powierzchni. Bez odwoływania się do metafory musimy powiedzieć, że cel, jaki przed sobą postawiła koalicja demokratyczna, został osiągnięty: narodowo-populistyczna partia PiS Jarosława Kaczyńskiego została odsunięta od władzy. Co prawda wciąż jeszcze będzie się miotać w konwulsjach i torsjach, szarpać i kąsać, ale nie ma się co oszukiwać: to koniec PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego.

Zwycięska koalicja już dzieli się władzą, ale nie powinna spocząć na laurach i na to, co się wydarzyło, powinna spojrzeć z szerszej perspektywy. To coś więcej, niż upadek PiS, to coś więcej niż przejęcie władzy. To coś więcej, niż wychylenie się wyborczego wahadła w drugą stronę. No bo gdzie? Z prawa na lewo czy z lewa na prawo? Upadek narodowo-populistycznego autorytaryzmu w pełni ukazał jego polityczny absurd. Dlaczego wyborcze wahadło nie może wychylić się ani w prawo, ani w lewo? Ponieważ istotą rządów PiS było uszkodzenie demokratycznego mechanizmu. Dlatego warunkiem jego naprawy było połączenie przeciwstawnych sił akceptujących reguły demokratycznej gry: liberalnej PO, konserwatywnej Polski 2050, ludowej PSL i socjaldemokratycznej Nowej Lewicy. I zawieszenie ognia w celu naprawienia mechanizmu demokracji: wolnych wyborów, swobód obywatelskich, swobodnego przepływu informacji, niezależnego sądownictwa i trójpodziału władzy.

Zwycięska koalicja nie powinna jednak zapominać, po co powstała. Owszem, by pokonać PiS, ale w jakim celu? Właśnie w celu przywrócenia i naprawy demokracji. Jeśli rządy PiS i Jarosława Kaczyńskiego były swoistą formą zamachu na ustrój Rzeczypospolitej, to konsekwencją ich obalenia powinna być transformacja czy restytucja ustrojowa.

Analogia z transformacją ustrojową, która dokonała się 4 czerwca 1989 roku, narzuca się sama. Musimy jednak pamiętać, że nie dokonała się w jeden dzień. Poprzedziły ją działania przygotowawcze trwające od spotkań w Magdalence, a więc prawie rok wcześniej, i wcieliły w życie trwające latami działania rządu Mazowieckiego i kolejnych władz wyłonionych w pełni demokratycznych wyborach. Podobnie jest dziś. 15 października pozostanie datą symboliczną, ale proces przywracania demokracji będzie trwał miesiącami, jeśli nie latami.

I to trzeba wyraźnie uświadamiać wszystkim: zwycięskiej koalicji z jej wyborcami, pokonanej partii Jarosława Kaczyńskiego wraz z jej poplecznikami i całemu społeczeństwu.

Choć do dziś dnia znajduje się wielu krytyków podważający sens transformacji 89 roku, pamiętać musimy, że była ona możliwa dzięki konsensusowi, na jaki polskie społeczeństwo chyba nigdy się nie zdobyło ani wcześniej, ani później. I właśnie taki konsensus jest najpilniejszą potrzebą tego momentu historycznego, w jakim znalazł się nasz kraj. Nie „dorżnięcie watahy”, nie „strząśnięcie szarańczy z drzewa”, nie „szukanie sprawiedliwości”, nie podział władzy, lecz budowa konsensusu, który spoiłby całe społeczeństwo i przekonał, że „dla wszystkich starczy miejsca pod wielką płachtą nieba”, polskiego nieba.

Sukces transformacji z roku 1989 polegał właśnie na tym, że do jego budowy udało się włączyć zarówno Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika, Jacka Kuronia i Bronisława Geremka, jak i Czesława Kiszczaka, Wojciecha Jaruzelskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, czy nawet Jerzego Urbana. Podobnej płaszczyzny porozumienia powinniśmy szukać i dziś. Przestępstwa, nadużycia i akty łamania prawa oczywiście muszą być osądzone i ukarane, ale w skali ogólnospołecznej efektem zwycięstwa koalicji demokratycznej nie powinno być „pokonanie” czy upokorzenie wyborców PiS, lecz pokazanie im szansy na ich sukces i spełnienie ich wartości i oczekiwań w nowej, demokratycznej Polsce. Mówiąc wprost: trzeba ich przekonać do demokratycznych reform.

Podobnie jest z szeroko rozumianą formacją PiS. Jej też (z wyjątkiem tych, którzy na poważnie przyłożyli rękę do zamachu stanu) należy uświadomić szanse, jakie im niesie demokratyczna transformacja. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Muszą uwierzyć, że w liberalnej Polsce obok racjonalistów jest miejsce dla ludzi wierzących, że nowa Polska, jeśli sformułuje prawa dla osób LGBT, singli i par bezdzietnych, to ani nie przekreśli, ani nie podważy wartości rodzinnych, tradycyjnych czy nawet konserwatywnych. Społeczeństwo trzeba przekonać, że Polska liberalna, zwiększając szanse dla przedsiębiorczości, będzie pamiętać i o tych, którzy potrzebują opieki państwa. Czy to oznacza jakiekolwiek wykluczenie dla zwolenników, czy nawet działaczy PiS? Nie. Nowa władza powinna skierować do nich ofertę uczestnictwa w budowaniu nowego ładu. Z korzyścią dla wszystkich.

„Titanic” PiS tonie. PiS jako partia jest już bez szans. Jej wrak z pewnością szybciej czy później pójdzie na dno. Ale co z ludźmi? Ci najsprytniejsi już od dawna mają przygotowane szalupy ratunkowe. W przypadku milionerów pokroju Morawieckiego czy Obajtka są to nawet luksusowe jachty. Ale i mniej bogatych, którzy dorobili się na rządach PiS, ich łódeczki dowiozą do cichych przystani, gdzie będą mogli wieść dostatnie życie z dala od politycznego zgiełku. Nawet Jarosław Kaczyński może się czuć względnie bezpieczny w swojej żoliborskiej łajbie. A co z innymi szeregowymi posłami? Czy nie ma dla nich ratunku? Czy muszą pójść na dno razem z partią? Ależ nie. Im też można pomóc, na przykład budując Arkę przymierza, na którą będą mieli wstęp pod warunkiem zgłoszenia akcesu do obrony i odbudowy demokracji. Czy to uczciwa oferta? Zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony? Myślę, że jak najbardziej, choć co niektórym może się wydać gorsząca. Ale czy nie zaakceptowaliśmy transferów z PiS i prawicy do Platformy Obywatelskiej Radosława Sikorskiego, Michała Kamińskiego czy Romana Giertycha?

A co byśmy powiedzieli na przejście do którejś z partii koalicji demokratycznej innych posłów PiS? Może jeszcze nie teraz, może nie od razu, ale spokojnie, powolutku. Wszak do zdolności do odrzucenia weta prezydenta koalicji demokratycznej brakuje 28 głosów. To dużo czy mało? 28 to dokładnie tyle, ilu posłów zdecydowało się zmienić barwy klubowe w poprzedniej kadencji. W tym kontekście ta liczba nie wydaje się duża. Zwłaszcza że tamte transfery odbyły się dla mniej chlubnych celów niż odbudowa demokracji. Warto o te głosy walczyć, formułując zaproszenie na Arkę dla wszystkich zwolenników demokracji, praworządności, tolerancji, wolności. Trzeba tylko umiejętnie sformułować ofertę, by przejście do nowej partii nie wydawało się aktem zdrady czy tchórzostwa, tylko przeciwnie: odpowiedzialności i odwagi. No i trzeba uświadomić zagrożonym, że „Titanic” naprawdę tonie.

Jerzy Kruk

Potrzebujemy Tuska w kajdankach

Potrzebujemy Tuska w kajdankach, tak samo jak w czasach komunizmu potrzebowaliśmy Michnika w więzieniu

Dziennikarze i politycy, komentując  powstanie „ruskiej komisji” powołanej na podstawie „lex Tusk”, pytają, co teraz, tuż przed wyborami, PiS chce tą komisją jeszcze ugrać. A ja bym sprawę postawił inaczej i zapytał, co może ugrać Donald Tusk.

I mam cichą nadzieję, że ten bezczelny chwyt poniżej pasa, łamiący prawo i urągający wszelkim zasadom zdrowego rozsądku i politycznych obyczajów, wywoła polityczne tsunami, które zmiecie ze sceny oszustów „dobrej zmiany”.

„Komisja rosyjska” to kolejny dowód na działanie Jarosława Kaczyńskiego polegające na odwracaniu kota ogonem, które zapewne w swoim mniemaniu opanował do perfekcji. Na czym ono polega w przypadku „komisji rosyjskiej”? Otóż jej pomysłodawcą jesienią ubiegłego roku był… Donald Tusk, który proponował utworzenie komisji do zbadania wpływów rosyjskich, mającej wykazać, że afera taśmowa, która pozwoliła PiS-owi odebrać władzę z rąk Platformy, powstała z inicjatywy Moskwy. I co na to genialny strateg z Żoliborza? Spojrzał na swoją Fionę i od razu wpadł na pomysł odwrócenia kota ogonem. Dobrze, zgodził się z pomysłodawcą, utworzymy taką komisję, ale zaprojektujemy ją tak, by wykazała, że to wy jesteście rosyjskimi agentami.

Pomysł był jak zwykle w stylu Kaczyńskiego — bezczelny. Bo to o nim od lat światowi politycy i politolodzy mówią i piszą, że jest poplecznikiem Putina. Wygarnął mu to w Europarlamencie Guy Verhofstadt, mówiąc już pięć lat temu:

Europa ma w swoich szeregach piątą kolumnę. Nazywam ich cheerleaderkami Putina, którzy chcą zniszczyć Europę od środka: Farage, Le Pen, Wilders. Razem z liderami rządów, takimi jak Orbàn, Kaczyński czy Salvini, ludzie ci mają jeden cel, a mianowicie podkopać Europę, zabić naszą liberalną demokrację.

Tezę Verhofstadta Jarosław Kaczyński bezwstydnie potwierdził, organizując w Warszawie w grudniu 2021 roku zjazd liderów europejskich partii prawicowych i nacjonalistycznych. Wśród przybyłych i zaproszonych gości byli politycy otwarcie nazywający się przyjaciółmi Putina i bez zadnego kamuflażu przyjmujący jego wsparcie finansowe. Z Putinem łączy ich nie tylko sympatia, ale i główny cel polityczny: destrukcja Unii Europejskiej, dlatego śmiało można to towarzystwo określić mianem międzynarodówki putinowskiej. Jarosław Kaczyński jesienią wyraźnie potwierdził, że i on się pod jej celami podpisuje. W Żywcu powiedział:

Wyjście z Unii jest moralnie słuszne. Ja bym był całkowicie za tym.

Może więc to Jarosław Kaczyński, a nie Donald Tusk powinien być pierwszym i najważniejszym gościem „komisji rosyjskiej”? Komisja mogłaby też „zaprosić” Guy’a Verhofstadta, by szczegółowo uzasadnił swą tezę o poplecznikach czy cheerleaderkach Putina. Myślę, że moglibyśmy liczyć na rzetelną współpracę ze strony holenderskiego polityka.

Ale i inni światowej sławy politolodzy mogliby być pomocni. Na przykład amerykański historyk Timoty Snyder, który właśnie „wpływom rosyjskim” poświęca cały rozdział swojej głośnej książki Droga do niewolności. Rosja,, Europa, Ameryka. Jego głównym bohaterem jest Antoni Macierewicz. Autor opisuje szczegóły afery taśmowej, do której wyjaśnienia nawoływał Donald Tusk:

Człowiek, który wynajął kelnerów, by nagrali rozmowy, był winien 26 milionów dolarów spółce posiadającej bliskie powiązania z Władimirem Putinem. Nie potrafiąc spłacić długu w inny sposób, Marek Falenta miał się zgodzić nagrywać rozmowy polityków Platformy Obywatelskiej na użytek swoich rosyjskich partnerów. Dwie restauracje, w których je nagrano, należały do konsorcjów związanych z uznawanym za capo di tutti capi rosyjskiej mafii Siemionem Mogilewiczem.

Ujawnienie prywatnych rozmów polityków Snyder uznaje za dyskretne oznaki totalitaryzmu. Twierdzi, że obywatele, godząc się na postawienie znaku równości między życiem prywatnym osób publicznych a polityką, przykładają rękę do niszczenia sfery publicznej.

Pierwszym efektem wzrostu tej fali totalitaryzmu było przejęcie władzy przez PiS, które wyniosło Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony Narodowej. Zdaniem Snydera Macierewicz to „pozbawiony umiaru nacjonalista”.

Podczas kampanii — pisze autor książki — Prawo i Sprawiedliwość obiecywało, że Macierewicz, który w poprzednich dziesięcioleciach zyskał reputację osoby zagrażającej bezpieczeństwu narodowemu Polski, nie zostanie mianowany ministrem obrony. Tak się jednak stało.

Od zawsze zafascynowany tajemnicami i ich ujawnianiem Macierewicz był naturalnym beneficjentem skandalu z taśmami. W 1993 roku doprowadził do upadku własnego rządu, obchodząc się w niespotykany sposób z polskimi archiwami z okresu komunizmu. (…) Na „liście Macierewicza” z 1993 roku pominięto większość faktycznych agentów, w tym jego współpracownika politycznego Roberta Luśnię. Znalazły się za to na niej osoby, które nie miały nic wspólnego ze Służbą Bezpieczeństwa i później długo musiały walczyć o oczyszczenie swoich nazwisk.

W 2006 roku, za pierwszych rządów PiS, Macierewiczowi powierzono drugą odpowiedzialną misję: reformę polskiego wywiadu wojskowego. Opublikował wówczas raport, w którym ujawnił metody tej służby i wskazał jej agentów, paraliżując działanie wywiadu na dłuższy czas. Zadbał też, aby raport ten został szybko przetłumaczony na język rosyjski, zlecając tę pracę rosyjskiej tłumaczce, która wcześniej współpracowała z sowieckimi tajnymi służbami. W 2007 roku jako szef założonych przez siebie nowych służb kontrwywiadu wojskowego Macierewicz przekazał tajne dokumenty wojskowe Jackowi Kotasowi – człowiekowi znanemu w Warszawie jako „rosyjski łącznik”, gdyż pracował on dla rosyjskich firm powiązanych z gangsterem z Rosji Siemionem Mogilewiczem.

W 2015 roku Macierewicz jako minister obrony doprowadził do kolejnego spektakularnego naruszenia bezpieczeństwa narodowego, gdy jego służby bezprawnie wtargnęły w nocy do centrum NATO w Warszawie, którego zadaniem było monitorowanie rosyjskiej propagandy.

Itd., itp. Timothy Snyder opisuje dalsze działania Macierewicza aż do jego roli w rozpowszechnianiu absurdów dotyczących katastrofy Smoleńskiej. Takie są fakty. By do nich dotrzeć, wystarczy sięgnąć do źródeł, na które wskazuje amerykański historyk. Jego też „komisja rosyjska” mogłaby zaprosić do wyświetlenia prawdy. Ale przecież nie chodzi jej o prawdę, lecz o rozkręcenie cyrku, w którym Tusk będzie tańczył jak niedźwiedź na rozżarzonej blasze lub balansował jak skoczek na linie.

Co w tej sytuacji powinien zrobić lider demokratycznej opozycji?

Zapewne sam wie, co robić, ale ja bym chciał mu podsunąć swoją prywatną wizję. Otóż — podkreślam, moim zdaniem — nie powinien się na ten cyrk zgodzić i powinien przewrócić stolik. (To samo zresztą powinni zrobić wszyscy inni przedstawiciele demokratycznej opozycji i krytycy autorytaryzmu Kaczyńskiego). Po prostu nie powinien na wezwanie komisji się stawić, ale powinien głośno i szeroko poza nią informować o wszystkim, co wie na temat „wpływów rosyjskich”. I nie pozwolić sobie na bycie wywoływanym do tablicy, bo to on ma wywoływać do tablicy. Kaczyńskiego, Macierewicza, Morawieckiego…

Oczywiście za niestawienie się przed komisją zostanie ukarany grzywną 20 tys. zł. A potem 50 tys. Stać go na to, stać na to partię, stać na to społeczeństwo, które na pewno chętnie się na te kary zrzuci. I co wtedy? Komisja może wezwać organy ścigania do doprowadzenia delikwenta na przesłuchanie. Już nie mogę się doczekać tego widoku, jak Donald Tusk zostaje aresztowany i doprowadzony na przesłuchanie w kajdankach. Łatwo sobie wyobrazić krajowe i międzynarodowe reakcje. I to wszystko w trybie przedwyborczym! W Polsce jest już tak straszno, że niewiele potrzeba, by było śmiesznie. Tak! Zło śmiechem zwyciężaj! Poraźmy je śmiechem. I wyzwólmy Polskę od terroru niszczycielskiej i ogłupiającej prokuratorskiej powagi, która nakazuje szukania kwitów na przeciwników, na konkurentów, na partnerów, na koalicjantów, na wszystkich; która zagląda do naszych sypialń i chce sprawdzać nie tylko kto z kim, ale i jak, śpi; która chce tropić, kto jest prawdziwym, a kto nieprawdziwym Polakiem; kto Żyd, a kto nie-Żyd; która węszy, czyj ojciec służył w Wehrmachcie, choć przymyka oko na tego, czyj — w UB.

Jarosław Kaczyński od lat obiecuje: „Dochodzimy do prawdy. Będzie prawda, będzie prawda”. I czas, by wreszcie tak się stało. Kaczyński dojdzie do prawdy, gdy „prawda” dojdzie do absurdu. Dlatego właśnie potrzebujemy Tuska w kajdankach. Tak jak za komuny potrzebowaliśmy Michnika w więzieniu.

Jerzy Kruk

Pin It on Pinterest