fbpx

Potrzebujemy Tuska w kajdankach

Potrzebujemy Tuska w kajdankach, tak samo jak w czasach komunizmu potrzebowaliśmy Michnika w więzieniu

Dziennikarze i politycy, komentując  powstanie „ruskiej komisji” powołanej na podstawie „lex Tusk”, pytają, co teraz, tuż przed wyborami, PiS chce tą komisją jeszcze ugrać. A ja bym sprawę postawił inaczej i zapytał, co może ugrać Donald Tusk.

I mam cichą nadzieję, że ten bezczelny chwyt poniżej pasa, łamiący prawo i urągający wszelkim zasadom zdrowego rozsądku i politycznych obyczajów, wywoła polityczne tsunami, które zmiecie ze sceny oszustów „dobrej zmiany”.

„Komisja rosyjska” to kolejny dowód na działanie Jarosława Kaczyńskiego polegające na odwracaniu kota ogonem, które zapewne w swoim mniemaniu opanował do perfekcji. Na czym ono polega w przypadku „komisji rosyjskiej”? Otóż jej pomysłodawcą jesienią ubiegłego roku był… Donald Tusk, który proponował utworzenie komisji do zbadania wpływów rosyjskich, mającej wykazać, że afera taśmowa, która pozwoliła PiS-owi odebrać władzę z rąk Platformy, powstała z inicjatywy Moskwy. I co na to genialny strateg z Żoliborza? Spojrzał na swoją Fionę i od razu wpadł na pomysł odwrócenia kota ogonem. Dobrze, zgodził się z pomysłodawcą, utworzymy taką komisję, ale zaprojektujemy ją tak, by wykazała, że to wy jesteście rosyjskimi agentami.

Pomysł był jak zwykle w stylu Kaczyńskiego — bezczelny. Bo to o nim od lat światowi politycy i politolodzy mówią i piszą, że jest poplecznikiem Putina. Wygarnął mu to w Europarlamencie Guy Verhofstadt, mówiąc już pięć lat temu:

Europa ma w swoich szeregach piątą kolumnę. Nazywam ich cheerleaderkami Putina, którzy chcą zniszczyć Europę od środka: Farage, Le Pen, Wilders. Razem z liderami rządów, takimi jak Orbàn, Kaczyński czy Salvini, ludzie ci mają jeden cel, a mianowicie podkopać Europę, zabić naszą liberalną demokrację.

Tezę Verhofstadta Jarosław Kaczyński bezwstydnie potwierdził, organizując w Warszawie w grudniu 2021 roku zjazd liderów europejskich partii prawicowych i nacjonalistycznych. Wśród przybyłych i zaproszonych gości byli politycy otwarcie nazywający się przyjaciółmi Putina i bez zadnego kamuflażu przyjmujący jego wsparcie finansowe. Z Putinem łączy ich nie tylko sympatia, ale i główny cel polityczny: destrukcja Unii Europejskiej, dlatego śmiało można to towarzystwo określić mianem międzynarodówki putinowskiej. Jarosław Kaczyński jesienią wyraźnie potwierdził, że i on się pod jej celami podpisuje. W Żywcu powiedział:

Wyjście z Unii jest moralnie słuszne. Ja bym był całkowicie za tym.

Może więc to Jarosław Kaczyński, a nie Donald Tusk powinien być pierwszym i najważniejszym gościem „komisji rosyjskiej”? Komisja mogłaby też „zaprosić” Guy’a Verhofstadta, by szczegółowo uzasadnił swą tezę o poplecznikach czy cheerleaderkach Putina. Myślę, że moglibyśmy liczyć na rzetelną współpracę ze strony holenderskiego polityka.

Ale i inni światowej sławy politolodzy mogliby być pomocni. Na przykład amerykański historyk Timoty Snyder, który właśnie „wpływom rosyjskim” poświęca cały rozdział swojej głośnej książki Droga do niewolności. Rosja,, Europa, Ameryka. Jego głównym bohaterem jest Antoni Macierewicz. Autor opisuje szczegóły afery taśmowej, do której wyjaśnienia nawoływał Donald Tusk:

Człowiek, który wynajął kelnerów, by nagrali rozmowy, był winien 26 milionów dolarów spółce posiadającej bliskie powiązania z Władimirem Putinem. Nie potrafiąc spłacić długu w inny sposób, Marek Falenta miał się zgodzić nagrywać rozmowy polityków Platformy Obywatelskiej na użytek swoich rosyjskich partnerów. Dwie restauracje, w których je nagrano, należały do konsorcjów związanych z uznawanym za capo di tutti capi rosyjskiej mafii Siemionem Mogilewiczem.

Ujawnienie prywatnych rozmów polityków Snyder uznaje za dyskretne oznaki totalitaryzmu. Twierdzi, że obywatele, godząc się na postawienie znaku równości między życiem prywatnym osób publicznych a polityką, przykładają rękę do niszczenia sfery publicznej.

Pierwszym efektem wzrostu tej fali totalitaryzmu było przejęcie władzy przez PiS, które wyniosło Antoniego Macierewicza na stanowisko Ministra Obrony Narodowej. Zdaniem Snydera Macierewicz to „pozbawiony umiaru nacjonalista”.

Podczas kampanii — pisze autor książki — Prawo i Sprawiedliwość obiecywało, że Macierewicz, który w poprzednich dziesięcioleciach zyskał reputację osoby zagrażającej bezpieczeństwu narodowemu Polski, nie zostanie mianowany ministrem obrony. Tak się jednak stało.

Od zawsze zafascynowany tajemnicami i ich ujawnianiem Macierewicz był naturalnym beneficjentem skandalu z taśmami. W 1993 roku doprowadził do upadku własnego rządu, obchodząc się w niespotykany sposób z polskimi archiwami z okresu komunizmu. (…) Na „liście Macierewicza” z 1993 roku pominięto większość faktycznych agentów, w tym jego współpracownika politycznego Roberta Luśnię. Znalazły się za to na niej osoby, które nie miały nic wspólnego ze Służbą Bezpieczeństwa i później długo musiały walczyć o oczyszczenie swoich nazwisk.

W 2006 roku, za pierwszych rządów PiS, Macierewiczowi powierzono drugą odpowiedzialną misję: reformę polskiego wywiadu wojskowego. Opublikował wówczas raport, w którym ujawnił metody tej służby i wskazał jej agentów, paraliżując działanie wywiadu na dłuższy czas. Zadbał też, aby raport ten został szybko przetłumaczony na język rosyjski, zlecając tę pracę rosyjskiej tłumaczce, która wcześniej współpracowała z sowieckimi tajnymi służbami. W 2007 roku jako szef założonych przez siebie nowych służb kontrwywiadu wojskowego Macierewicz przekazał tajne dokumenty wojskowe Jackowi Kotasowi – człowiekowi znanemu w Warszawie jako „rosyjski łącznik”, gdyż pracował on dla rosyjskich firm powiązanych z gangsterem z Rosji Siemionem Mogilewiczem.

W 2015 roku Macierewicz jako minister obrony doprowadził do kolejnego spektakularnego naruszenia bezpieczeństwa narodowego, gdy jego służby bezprawnie wtargnęły w nocy do centrum NATO w Warszawie, którego zadaniem było monitorowanie rosyjskiej propagandy.

Itd., itp. Timothy Snyder opisuje dalsze działania Macierewicza aż do jego roli w rozpowszechnianiu absurdów dotyczących katastrofy Smoleńskiej. Takie są fakty. By do nich dotrzeć, wystarczy sięgnąć do źródeł, na które wskazuje amerykański historyk. Jego też „komisja rosyjska” mogłaby zaprosić do wyświetlenia prawdy. Ale przecież nie chodzi jej o prawdę, lecz o rozkręcenie cyrku, w którym Tusk będzie tańczył jak niedźwiedź na rozżarzonej blasze lub balansował jak skoczek na linie.

Co w tej sytuacji powinien zrobić lider demokratycznej opozycji?

Zapewne sam wie, co robić, ale ja bym chciał mu podsunąć swoją prywatną wizję. Otóż — podkreślam, moim zdaniem — nie powinien się na ten cyrk zgodzić i powinien przewrócić stolik. (To samo zresztą powinni zrobić wszyscy inni przedstawiciele demokratycznej opozycji i krytycy autorytaryzmu Kaczyńskiego). Po prostu nie powinien na wezwanie komisji się stawić, ale powinien głośno i szeroko poza nią informować o wszystkim, co wie na temat „wpływów rosyjskich”. I nie pozwolić sobie na bycie wywoływanym do tablicy, bo to on ma wywoływać do tablicy. Kaczyńskiego, Macierewicza, Morawieckiego…

Oczywiście za niestawienie się przed komisją zostanie ukarany grzywną 20 tys. zł. A potem 50 tys. Stać go na to, stać na to partię, stać na to społeczeństwo, które na pewno chętnie się na te kary zrzuci. I co wtedy? Komisja może wezwać organy ścigania do doprowadzenia delikwenta na przesłuchanie. Już nie mogę się doczekać tego widoku, jak Donald Tusk zostaje aresztowany i doprowadzony na przesłuchanie w kajdankach. Łatwo sobie wyobrazić krajowe i międzynarodowe reakcje. I to wszystko w trybie przedwyborczym! W Polsce jest już tak straszno, że niewiele potrzeba, by było śmiesznie. Tak! Zło śmiechem zwyciężaj! Poraźmy je śmiechem. I wyzwólmy Polskę od terroru niszczycielskiej i ogłupiającej prokuratorskiej powagi, która nakazuje szukania kwitów na przeciwników, na konkurentów, na partnerów, na koalicjantów, na wszystkich; która zagląda do naszych sypialń i chce sprawdzać nie tylko kto z kim, ale i jak, śpi; która chce tropić, kto jest prawdziwym, a kto nieprawdziwym Polakiem; kto Żyd, a kto nie-Żyd; która węszy, czyj ojciec służył w Wehrmachcie, choć przymyka oko na tego, czyj — w UB.

Jarosław Kaczyński od lat obiecuje: „Dochodzimy do prawdy. Będzie prawda, będzie prawda”. I czas, by wreszcie tak się stało. Kaczyński dojdzie do prawdy, gdy „prawda” dojdzie do absurdu. Dlatego właśnie potrzebujemy Tuska w kajdankach. Tak jak za komuny potrzebowaliśmy Michnika w więzieniu.

Jerzy Kruk

Liberalne buty Tuska

Licytacja na populistyczne argumenty rozkręca się coraz bardziej. Donald Tusk bardzo mnie zasmucił, już mówiąc, że „mieszkanie jest prawem, nie towarem”. Tym jednym zdaniem zanegował system liberalnych wartości, które (ponoć) wyznawał od zarania swojego politycznego zaangażowania. A składając w Sejmie projekt ustawy o podwyższeniu świadczenia na dziecko z 500+ do 800+, i to już w Dzień Dziecka, czyli za dwa tygodnie, rozwiał wszelkie nadzieje na to, że polska polityka może być dwu- czy wielobiegunowa. Pomysł Platformy wsparły inne partie opozycyjne, licytując się, jak dać jeszcze więcej, jeszcze szybciej i w sposób jeszcze mocniej zagwarantowany. Takie postawy są dowodem na to, że polska polityka może być tylko jednobiegunowa: populistyczna.

Populistyczna, ponieważ większość wyborców wyznaje przekonania populistyczne, a ściślej: narodowo-populistyczne, i kto do nich dotrze, ten wygrywa wyborczy wyścig. Inni wyborcy w zasadzie się nie liczą; to tylko tłum robiący wielki hałas, ale niemający mocy suwerena, który przesądza o wszystkim. Dlatego hasła i wartości liberalne, socjaldemokratyczne, chłopskie, równościowe, proeuropejskie, konstytucyjne, ekologiczne, emancypacyjne nie mają żadnej wartości; można je wyśmiać lub podeptać. A wyznający je politycy, jak liberał Tusk, wstydliwie chowają je do kieszeni, sięgając po fałszywą kartę populistyczną.

Wstydliwe jest też to, że Donald Tusk, choć wzywa na pochód 4 czerwca upamiętniający zwycięstwo polskiej demokracji, pytany o jej projekt odpowiada, że nie było go przy Okrągłym Stole, za to byli przy nim obecni politycy PiS. Czyli co? Że oni są winni czy mają zasługi w jej budowie?

Polska drugiej, a zapewne i trzeciej, dekady XXI wieku będzie populistyczna, a wyborcy będą mieli co najwyżej wybór pomiędzy populizmem narodowo-autorytarnym a populizmem liberalno-demokratycznym. Tertium non datur.

I właśnie z tego powodu wynik wyborów jest tak łatwo przewidywalny. No bo któż może konkurować z Jarosławem Kaczyńskim na polu populizmu? Jeśli ktoś (tak jak Donald Tusk) próbuje go przebić swoimi jeszcze bardziej populistycznymi argumentami, to tylko się ośmiesza.

Jarosław Kaczyński, który wykończył swoich populistycznych sojuszników, czyli „Samoobronę” z Andrzejem Lepperem i „Partię Polskich Rodzin” z Romanem Giertychem, i zawłaszczył całą populistyczną arenę, jeśli pozwala komukolwiek się na niej pojawić, to tylko w roli klauna. Cały show prowadzi on: matador, torreador i generalissimus polskiego populizmu.

Kaczyński od lat spycha Tuska na pozycje liberalne. Czyż nie taki sens ma jego hasło Polski liberalnej i Polski solidarnej (czyli populistycznej)? Oczywiście, że tak. Ale liberał Tusk broni się przed tą etykietką. „Nigdy się nie pisałem na bycie liderem polskiej rewolucji obyczajowej” – mówił niedawno, gdy indagowano go w sprawie praw osób nieheteronormatywnych. Tusk nigdy nie próbował zadzierać z Kościołem. A teraz będzie „rozdawał mieszkania” i w trybie ekspresowym procedował ustawy mające być prezentem na Dzień Dziecka czy inne święta. Te mieszkania nie mają być za darmo, ale tanio, opakowane w wolnorynkowe pozłotko, a w zasadzie w antywolnorynkowe, bo czym miałby być kredyt zero procent przy dwudziestoprocentowej inflacji? A 800+ jest pomysłem w oczywisty sposób tak silnie proinflacyjnym, że trudno dla niego wymyślić jakiekolwiek pozłotko czy choćby listek figowy.

Donald Tusk mówi, że „mieszkanie jest prawem, nie towarem”, i podkreśla: „Mówimy o prawie polskiej rodziny do tego (jeśli się uczciwie pracuje), żeby wziąć kredyt, który jesteś w stanie spłacić”. „Prawo polskiej rodziny do mieszkania” – zupełnie jakbyśmy słuchali Kaczyńskiego lub Giertycha sprzed lat. Albo Ikonowicza. Albo Gierka: „Mieszkanie dla każdej rodziny”. Albo Marksa: „Każdemu według jego potrzeb”. Bezwarunkowo. Nawet nie według pracy czy możliwości, ani według wysiłków czy zdolności. Bezwarunkowo, bo takie jest „prawo polskiej rodziny”. „Mieszkanie jest prawem człowieka, to znaczy móc mieszkać w godnych warunkach to nie jest jakiś przywilej” — brnie w populistyczne mrzonki dawny lider Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Drogi Donaldzie, jeśli jest jakieś „prawo człowieka do mieszkania”, to jest to „prawo” populistyczne, które jest popłuczyną po „prawie” komunistycznym, nigdy nie zrealizowanym, a jeśli realizowanym, to w warunkach, w których nikt dziś nie chciałby mieszkać.

„Mieszkanie to nie jest jakiś przywilej, to nie może być marzenie i dorobek całego życia” — ciągnie temat Tusk i zaprzecza całej liberalnej etyce głoszącej stare jak świat europejskie prawdy: Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Jesteś kowalem swego losu. Bierz sprawy w swoje ręce. A nawet chińskie: Prawdziwy mężczyzna powinien zasadzić drzewo, spłodzić syna i… zbudować dom. Panie Donaldzie, Pan przecież trochę zna świat. Czy Pan nie widział, że wszędzie, nawet w najbogatszych krajach, własne mieszkanie jest właśnie marzeniem i dorobkiem całego życia, żeby je zrealizować ludzie ciężko pracują i do tego najczęściej biorą kredyt na 25 lat, czyli prawie na całe życie. A wielu nie stać nawet na to. Na przykład w Niemczech właścicielami mieszkania, w którym się mieszka, jest tylko połowa obywateli. A reszta? Wynajmuje. W Niemczech nie ma głodu mieszkaniowego, ponieważ mieszkanie właśnie jest „towarem”; warto w nie inwestować, by zarobić na wynajmie. Pan chyba jednak zapomniał o tym prostym prawie kapitalizmu albo mówi Pan nieszczerze.

Smutne to, że liberał udaje, że nim nie jest i że bezczelny populista musi go na siłę wpychać w jego liberalne buty. Odżegnując się od liberalizmu na płaszczyźnie gospodarczej, społecznej i obyczajowej, Donald Tusk chciałby uniknąć konfrontacji, do jakiej go wyzywa Jarosław Kaczyński. A nie jest to tylko konfrontacja populizmu z liberalizmem, lecz także autorytaryzmu z demokracją, obskurantyzmu z oświeceniem, nietolerancji z wolnością, bezprawia ze sprawiedliwością, kłamstwa z prawdą. I nie jest to zwykła konfrontacja, ale wręcz wojna, wojna cywilizacyjna. Wojna światów. Nie wygramy jej bez szczerego i żarliwego wyznawania naszych wartości i chroniąc się pod fałszywymi sztandarami — udając świętoszków, lewaków, narodowych demokratów.

By wygrać tę wojnę, być może trzeba przegrać jeszcze jedną bitwę, ale wyrzekając się swej intelektualnej tożsamości, pomagamy pogrążać się Polsce w ruinie. Róbmy swoje! To na pewno coś da!

Donald Tusk, próbując pokonać Jarosława Kaczyńskiego w wyborach, niestety nie walczy z jego autorytarnym populizmem i niestety nie dzierży (ani wysoko, ani nisko) sztandaru wolności. Od tyranii, od religii, Kościoła, ciemniactwa, warcholstwa, gnuśności, bezprawia, oszustwa i kłamstwa. Być może nadszedł czas na zmianę chorążego? Na zmianę chorążego, który odważy się zaproponować Polakom cywilizacyjne rozwiązania na miarę społeczeństw europejskich — bez oglądania się na Kościół, sformułować w stosunku do konkretnych osób „trzymających władzę” konkretne zarzuty zamiast mglistych zapewnień o „rozliczeniu”, zlikwidować „neokastę sędziowską” i odzyskać środki unijne z Funduszu Odbudowy, zaproponować budowę i kontrolę systemu opinii publicznej i niezawisłych mediów (także od przyszłej władzy), uświadomić wyborców, na czym powinien polegać sprawny i wydolny system ochrony zdrowia i ubezpieczeń społecznych, stworzenie systemu nowoczesnej edukacji, wolnej od ideologicznego nadzoru, budowę społeczeństwa dwujęzycznego, posługującego się sprawnie zarówno językiem ojczystym, jak i językiem światowym, i wyciągnąć Polaków z politycznego grajdołu, w którym się zagrzebali.

Jerzy Kruk

Pin It on Pinterest