Nie masz Żyda ni Greczyna

I powraca wiatr… to był naprawdę ożywczy wiatr od wschodu, ciepły, wiosenny. Na Kacapów zawsze patrzyliśmy z wyższością. Że już tacy do szpiku kości zsowietyzowani, wierni partii, bez kręgosłupa, sieriozni, nadęci jak Breżniew, bez poczucia humoru. A Władimir Bukowski pokazał nam społeczeństwo radzieckie jako ludzi, którzy wiedzą swoje i doskonale rozumieją rzeczywistość, w której żyją; nie innych od nas, a w dodatku pogodnych, próbujących, tak jak my, dowcipami pokonać Wielkiego Brata. I to jakimi! Inteligentnymi, pogodnymi, naprawdę z klasą! Gdyby tak zrobić konkurs, kto opowiadał najlepsze dowcipy polityczne w Bloku Wschodnim, to nie wiem, kto by wygrał, Polacy czy Rosjanie.

Mówiło się, że cała Europa Wschodnia to jeden wielki obóz pracy, ale że w naszym, polskim baraku było najweselej. To prawda. Nie tylko dlatego, że opowiadaliśmy sobie świetne kawały polityczne, ale też dlatego, że mieliśmy najwięcej luzu. Mogliśmy wyjeżdżać na Zachód, a inne KDL-e – nie. W kinach i w telewizji leciały u nas francuskie, angielskie i amerykańskie filmy, nie to co w ZSRR, Czechosłowacji czy NRD, gdzie największym telewizyjnym przebojem było Vier Panzersoldaten und ein Hund. Prócz tego mieliśmy świetne kino moralnego niepokoju: Kijowski, Wajda, Zanussi, Falk, Holland, Kieślowski. Od roku 68. Kołakowskiego co prawda oficjalne wydawnictwa nie drukowały, ale Sartre’a, Camusa, Russela, Heideggera, Huserla, Schelera – tak. W enerdowskich czy radzieckich bibliotekach ich nie było, za to były pełne wydania Marksa, Engelsa i Lenina. Tam większość ludzi nawet nie wiedziała, że poza marksizmem istnieje jakakolwiek inna filozofia. I literatura, zwłaszcza amerykańska. Hemingway, Steinbeck, Scott Fitzgerald, Faulkner, Baldwin, Bellow, Nabokov byli u nas dostępni zarówno w bibliotekach, jak i księgarniach. No a jazz? Willis Conover, legendarny prezenter jazzu z Głosu Ameryki powiedział kiedyś, że jeśli ktoś potrafi grać jazz w Europie, to są to Polacy i Szwedzi. Nazwał też jazz muzyką wolności i za taką jazz był uważany w Europie Wschodniej, tyle że u nas nie tylko się o nim mówiło, nie tylko się go słuchało, ale i grało. I to jak! Komeda, Kosz, Namysłowski, Makowicz, Urbaniak, Dudziak, Stańko, Szukalski to były nazwiska znane na całym świecie. Polskie nazwiska. A rock? Niemen, Breakout, SBB, Maanam, Perfect?

W naszym baraku były filmy, awangardowy teatr, muzyka, literatura, filozofia. Skąd to się wszystko brało? Tak samo z siebie? No nie. Samo z siebie to się tylko może wziąć creatio ex nihilo. To wszystko było dziełem naszych rodzimych intelektualistów i artystów. Może i mieli stalinowskie korzenie, bo na powojennym gruncie nie była możliwa żadna inna rozsada, ale w latach sześćdziesiątych zaczęli się rozwijać inaczej, wbrew komunistycznym zasadom chowu i hodowli. Wbrew ideologii, a jeśli już, to w ramach ideologii wolności. I to też był ewenement na skalę naszego półkontynentu. Żaden inny kraj socjalistyczny nie miał tak wspaniale rozwiniętej kultury niesocjalistycznej. Owszem, socjalistyczna była władza, trochę szkoła, było też trochę socjalistycznej (marksistowskiej) filozofii, ale kultura, sztuka, rozrywka nie były socjalistyczne.

Ostatnio pojawiają się miernoty, które niczego w życiu nie osiągnęły i próbują tamte chwalebne osiągnięcia deprecjonować, a nawet zanegować. Każdy – mówią – kto ubrudził sobie ręce współpracą z socjalistycznymi, czy jak wolą mówić: komunistycznymi, instytucjami, to komuch. A kto się o nie nie otarł? Wszyscy byliśmy obywatelami państwa socjalistycznego, kraju demokracji ludowej. Socjalistyczne było wszystko: przedszkola, szkoły, studia, zakłady pracy, sport, kluby kultury, gazety, radio, telewizja, mieszkania, pociągi, autobusy. Każdy, kto mieszkał w tym kraju, musiał się z tym zetknąć. A o spadkobiercach i kontynuatorach tej niesocjalistycznej kultury wolności mówią: lewak. I obiecują, że wykoszą wszystkich. Z polityki, wymiaru sprawiedliwości, telewizji, radia, kultury i gospodarki. I że na ich miejsce powołają nową elitę: swoich. Tym już nie sprawdzają, czy pobrudzili sobie ręce w przeszłości, czy nie.

Mieliśmy powody, by czuć się lepszymi od Ruskich i by patrzeć na nich z góry. Ale i oni patrzyli na nas podobnie, jak na krnąbrnych, niesfornych i niefrasobliwych młokosów, których trzeba było utrzymywać. My oczywiście uważaliśmy, że jest na odwrót, że to oni nas okradają. W latach gierkowskich chodził taki dowcip: Co jest szczytem bezczelności? Wejść do Rurociągu Przyjaźni i sprawdzić, w którą stronę przepędzane są świnie. Nie mieliśmy wtedy wątpliwości, że to Związek Radziecki nas okrada, ale prawda okazała się inna. Polska i Kuba były najdroższymi utrzymankami Związku Radzieckiego. A co z tym mięsem? Nasza gospodarka była tak słaba, tak postawiona na głowie, że nie była w stanie wyprodukować wystarczającej ilości wszystkiego. Nie tylko mięsa i cukru, ale też i butów, odzieży, samochodów, mieszkań. Nie potrzeba było żadnego Ruska, Niemca ani Żyda, by nas okradali..

Z góry patrzyliśmy też na Pepików. Że tacy materialistyczni, mało dzielni, w ogóle nie bitni. A oni patrzyli na nas z pogardą za rok 68., że nasze wojska, czyli my, wraz z Armią Czerwoną i innymi wojskami Układu Warszawskiego spacyfikowaliśmy Praską Wiosnę. O Zaolziu też pamiętali. Dla nich Polska to był sojusznik Hitlera albo Breżniewa.

Na te spontaniczne animozje nakładały się też przekłamania i manipulacje komunistycznej propagandy. Niemcy dzielili się oczywiście na „złych” i „dobrych”. „Źli” Niemcy, to była NRF, potem RFN, a „dobrzy” to NRD. Wg komunistycznej propagandy Niemcy Zachodnie były spadkobiercami niemieckiej tradycji nazistowskiej, a Wschodnie – socjalistycznej i demokratycznej. Tymczasem było na odwrót. Sądy Niemiec Zachodnich skazały kilkanaście tysięcy zbrodniarzy hitlerowskich, a w strefie sowieckiej i NRD nie było żadnych procesów. Politycy i społeczeństwo RFN zaangażowali się w budowę nowego liberalnego i demokratycznego ładu w Europie, a mieszkańcy NRD uczestniczyli w budowie systemu powszechnego szpiegostwa.

Z osądem historycznym mieli wielkie szczęście Austriacy, bo ich kraj uważa się za pierwsza ofiarę Hitlera, ale to grube przekłamanie. Ruch nazistowski i antysemicki w Austrii był tak samo silny jak w Niemczech i to ogromne rzesze Austriaków domagały się, by Hitler został także ich Führerem. I Austriacy, tak samo jak Niemcy, walczyli w formacjach Trzeciej Rzeszy. Ale po wojnie propaganda komunistyczna dała Austriakom spokój, bo Austria ogłosiła neutralność. Nie była więc traktowana jako wróg postępowej ludzkości.

W Auschwitz zostało zamordowanych 1,1 miliona ludzi, z czego ok 1 milion było Żydami. Z jakiego kraju pochodziła większość ofiar? Z Polski? Nie. Polska była dopiero na drugim miejscu. Z Węgier. Węgierskie władze dobrowolnie wyłapały swoich obywateli pochodzenia żydowskiego, mężczyzn, kobiety, starców i dzieci, i wysłały do Auschwitz na zagładę. Przed wojną Węgry, Słowację, Rumunię i Bułgarię wymieniano jednym tchem obok Włoch i Niemiec jako państwa faszystowskie, ale po II wojnie światowej nic się o tym u nas nie mówiło, ponieważ Węgrzy, Czesi, Słowacy, Rumuni i Bułgarzy to były nasze bratnie socjalistyczne narody. A o tym, że w tym faszystowskim towarzystwie przed wojną wymieniano także jednym tchem Polskę, to mówić Boże broń do dziś nie można. My przecież byliśmy ofiarami faszyzmu. A przewrót majowy, getto ławkowe, aneksja Zaolzia, Bereza Kartuska to były tylko epizody bez znaczenia? O polskim faszyzmie w zasadzie głośno nie mówi się do dziś. Za to polski parlament uchwalił ustawę zakazującą szkalowania narodu polskiego, czyli mówienia trudnej i bolesnej prawdy.

Zdawało się, że po upadku komunizmu narody europejskie uzyskały szansę budowania przyjaźni w sposób spontaniczny, na fundamentach osobistych relacji. Wiele osób z niej skorzystało, ale państwa – wręcz przeciwnie. Węgrzy i Słowacy zaraz po transformacji wykopali wojenny topór. Czechosłowacja się rozpadła. Najgorzej było w Jugosławii, w której doszło do okrutnej wojny domowej. Jugosławia przeciwko Słowenii i Chorwacji. Serbowie przeciwko Chorwatom, Chorwaci przeciwko Serbom, Serbowie przeciwko Albańczykom. Chorwaci i Serbowie przeciwko Bośniakom. Sto tysięcy ofiar, dwa miliony wypędzonych z własnych domów. U schyłku XX wieku. W Europie – najbezpieczniejszym kontynencie świata.

Wydawało się, że kres  dawnym animozjom położy przyjęcie do Unii Europejskiej państw z Europy Wschodniej, ale gdzie tam! Chyba w każdym kraju znalazł się polityk, który lamentował nad utratą suwerenności i buntował tłumy przeciwko Brukseli. Przeciwko uciekającym od wojny migrantom, bo przynoszą ze sobą przestępczość i roznoszą zarazki.

Czy to, co się u nas dzieje dziś ma jakieś znaczenie? Mam nadzieję, że nie, że jeśli się wzniesiemy na wysokość satelity i spojrzymy na naszą wschodnioeuropejską historię z perspektywy lat, wszystko to okaże się lokalnym fermentem bez znaczenia. Bo procesy historyczne, w co wierzę z całym przekonaniem, którym podlegają nasze kraje w ostatnich latach, nie polegają na narodowych animozjach, lecz idą w zupełnie odwrotnym kierunku. Zasadniczy proces to globalizacja. Świat staje się globalną wioską, w której nie ma znaczenia, w jakim kraju się urodziłeś, lecz najważniejsze staje się to, na jakim poziomie możesz uczestniczyć w ogólnoświatowej cywilizacji i na jakim poziomie możesz korzystać ze skarbnicy światowej kultury. Bo jeśli się od tego odcinasz, to godzisz się na to, by ciebie i twój naród traktować jako byty nieistotne.

Może jeszcze jakiś element osobisty? Jestem szczęśliwy, że dane mi było poznać ludzi z różnych krajów, że jako tako nauczyłem się niemieckiego i angielskiego, dzięki czemu mogłem się z nimi komunikować. Mam bliskich przyjaciół w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i w Norwegii, z którymi łączy mnie zażyłość, jaka jest możliwa tylko między rodzeństwem lub bliskimi przyjaciółmi. Poznać jakiś kraj nie jako turysta, lecz dzięki bliskim kontaktom z ich mieszkańcami, od strony ich codziennego życia, to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Życzyłbym go każdemu.

Ciszę się też, że podobne, a nawet głębsze doświadczenia miały na tym polu moje dzieci, które stały się obywatelami świata. Znają języki, mają wykształcenie, dobrą pracę i nieprzerwanie wykazują ciekawość świata. Młodsza córka jeden rok swojego życia poświęciła na podróż dookoła świata. Najbardziej jej zazdroszczę podróży przez Andy. Od Ziemi Ognistej, przez pustynie Chile i Boliwii, peruwiańskie Machu Picchu, puszczę amazońską aż do kolumbijskich plaż nad Morzem Karaibskim. Jeszcze bardziej zazdroszczę starszej córce, która dwa lata spędziła w jednej ze Szkół Zjednoczonego Świata , gdzie uczyło się dwustu uczniów z osiemdziesięciu krajów i teraz ma znajomych na całym globie. W Egipcie chodzi ze swoją przyjaciółką i jej rodziną na plażę ubrana w długie spodnie zasłaniające całe nogi i bluzkę – całe ręce, ale czy to nie ciekawsze od opalania się w bikini w kurorcie dla zagranicznych turystów? Gdy odwiedza Izrael, Palestynę czy Jordanię, zatrzymuje się u swoich dawnych przyjaciół ze szkoły. A jak ich nie ma w kraju, przygarniają ją ich krewni, którzy na pewno są innymi przewodnikami niż pracownicy biur podróży. Lubię jej zdjęcia z Zanzibaru, jak steruje prymitywną łodzią żaglową. Zazdroszczę moim córkom, że mając dłuższą przerwę z pracy, natychmiast wyskakują w świat. Mam tydzień wolnego we wrześniu – pisze starsza do młodszej — może byśmy się spotkały? Gdzie wtedy będziesz? Na Bornego — odpisuje młodsza. OK, to spotkajmy się w Brunei. Albo pisze do nas. Trafił mi się tydzień pracy w domu. Zabieram komputer i jadę do mojej koleżanki na Malediwy. One nie znają pojęcia wroga, bo wszędzie za granicą mają przyjaciół.

Tak się złożyło, że Wigilia jest naszym największym rodzinnym świętem, jak pewnie u wielu z was. Odwiedzają nas dzieci ze swoimi nowymi rodzinami, mieszkający za granicą nasi przyjaciele i przyjaciele naszych dzieci. Często z własnymi międzynarodowymi rodzinami. Po kolacji śpiewamy kolędy, nie tylko polskie. Rozwinął się u nas taki zwyczaj, że na koniec śpiewamy Cichą noc we wszystkich językach, jakie znamy. Najpierw po polsku, bo mówimy po polsku, potem po angielsku, bo całe młodsze pokolenie posługuje się angielskim, następnie po niemiecku, bo ja znam niemiecki, ale córki też mnie dzielnie w tym wspierają. Potem po francusku i hiszpańsku, bo one znają te języki, ale i też czasem trafia się jakiś gość, jak Maria z Wenezueli, który je wzmacnia we wszystkich językach romańskich. Potem po Walijsku, bo nasi Anglicy są w zasadzie Brytyjczykami z Walii. Gdy przyjeżdża teściowa naszej starszej córki, śpiewa w esperanto, bo się uczyła tego języka. Starsza córka uczyła się też arabskiego, więc śpiewa po arabsku. Śpiewamy też po rosyjsku, bo to dla nas taki łatwy język. Ostatnio jeszcze doszedł chiński, bo teściowa naszego młodego przyjaciela z Nowego Jorku pochodzi z Hong-Kongu. Największe oczy zrobiły jej chińsko-żydowskie córki, zaskoczone, że mama zna tę kolędę po chińsku. I to jest nasza rodzinna harmonia mundi. Nie masz Żyda ni Greczyna. Nie masz Ruska ani Szkopa. Nie masz też Turasa, Angola, Chinola, Pepiczka czy Polaczka.

JERZY KRUK

Zachęcam Cię do kupienia mojej pierwszej powieści i wsparcia mojego debiutu.

Tu możesz przeczytać obszerne fragmenty

A tu możesz kupić książkę

Nagroda NIKI 2020

Blanka Lipińska – jeśli mierzyć sukces w kategoriach komercyjnych – to największa polska pisarka ostatnich czasów. Wyniosła naszą narodową literaturę na poziomy, na których nigdy jeszcze nie gościła. Nie tylko pod strzechy, ale i na półki meblościanek w blokowiskach z wielkiej płyty; zarówno na księgarskie salony, gdzie usadowionym wygodnie w fotelach gościom podaje się smakowicie pachnącą kawę, jak i do koszy supermarketów, w których kupujący mogą grzebać i przebierać w książkach jak w ulęgałkach. Na swoim koncie ma już chyba milion sprzedanych egzemplarzy! W kilkanaście miesięcy! Na listach dziesięciu najlepiej sprzedających się książek znajdują się aż trzy pozycje jej autorstwa, z których największym przebojem jest 365 dni.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że bohaterka tego powieścidła jest alter ego autorki. Tak samo pusta, wulgarna i nudna. Na głowie ma czarne włosy, które w połowie powieści, pewnie z braku pomysłu na jakikolwiek zwrot akcji, zostają „genialnie obcięte na boba” i przefarbowane na blond. Jednak mimo tak radykalnej zmiany anturażu, w środku główki – niestety – od początku do końca fiu-bździu. I to zarówno pod względem intelektualnym, jak i emocjonalnym.

Wprawdzie bohaterka tego gniota nie pozostaje niewzruszona, gdy jej oprawca, a później ukochany, na jej oczach z zimną krwią zabija człowieka, który mu podpadł, a potem w szale zazdrości topi w stawie jej dawnego chłopaka, z którym przeżyła sześć lat, ale nie są to doznania zbyt głębokie; bohaterka szybko o nich zapomina, gdy dostaje w prezencie sukienkę od Roberta Cavalliego, szpilki od Louboutina , torebkę od Louisa Vuittona, zegarek z napisem Patek Philippe albo bieliznę Victoria’s Secret. Bo Laura uwielbia chwile, gdy „czuje się atrakcyjna i bardzo markowa”. W takich momentach jej emocje są naprawdę silne i szczere. „Aż podskoczyłam z zachwytu na ich widok” – pisze jako narratorka, a jako bohaterka mocno przytula dwie pary kozaków, które dostała w prezencie od Czarnego, każda po trzy i pół tysiąca złotych. „Byłam szaleńczo zakochana w tych butach, ale nikt normalny nie wydałby na nie prawie siedmiu tysięcy” – wyznaje z rozbrajającą pensjonarską bezpretensjonalnością. Voucher do luksusowego spa też przytula do serca. To też od Czarnego. Wszystko ma od Czarnego: SUV, BMW, porsche, ferrari, zegarek o wartości mieszkania, platynową kolię z diamentami od… kogo? Zgadnijcie! Oczywiście od Tiffaniego! Ale – o ile dobrze pamiętam – śniadania od niego nie dostaje, za to koronkowe majtki i staniki, spodnie, sukienki, tuniki – owszem. Kozaki, sandałki i szpilki też. Wszystko na poziomie producentów wymienionych powyżej. Od rana do wieczora popija różowego moëta; aż dziw, że się w nim nie kąpie.

Czarny nie jest Murzynem. To Włoch, więc ponad wszelką wątpliwość w jego określeniu chodzi o to, że to brunet o ciemnej karnacji skóry. I o czarnym charakterze. Jest szefem sycylijskiej mafii – co prawda „nie cappo di tutti capi , a tylko campofamiglia, czyli don, tak jak w Ojcu Chrzestnym”– dla którego zastrzelenie czy uduszenie własnymi rękami człowieka, to tyle co zabicie muchy packą. Twardy lecz czuły (był kiedyś serial o takim tytule z Rogerem Moore’m w roli głównej, ale nie wiem, czy leciał w Polsce) i też nie za mądry. Biegle włada pięcioma językami, w tym rosyjskim, ale ani słowa nie rozumie z tego, co jego kobieta mówi po polsku. A ta używa ojczystego języka, gdy się spotyka ze swoimi ziomalami: „Kurwa, ja pierdolę, zajebiście. Wkurwiasz mnie, jesteś jebnięta, gówno mnie to obchodzi”. – To jest język, jakim bohaterka rozmawia z rodakami, nawet ze swą matką. Polski czytelnik (bo chyba jeszcze nie ma zagranicznych?) może czuć się w jej powieści swojsko jak na ulicy we własnym mieście.

O Czarnym dowiadujemy się niewiele, bo ciągle pracuje. Głównie na Sycylii, ale też w Rzymie, w Wenecji, w Warszawie, w Lublinie, w Szczecinie. Wszędzie ma pracę, a prócz tego „prowadzi interesy w Rosji, Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych”. Nie wszędzie może zabierać swą kobietę mafii, bo wiadomo: mafia ma swoje tajemnice. Jednak czasami może, by ją w drodze „co sto kilometrów wydymać”. I jej i jego bez przerwy strzegą ochroniarze, ale w momencie dymania dyskretnie usuwają się na stronę. A ma czym to robić, bo „ma kutasa po kolana”, jak mówi najbliższa i chyba jedyna przyjaciółka Laury, jeszcze większy pustak niż ona, utrzymanka „fagasa, który podbija kolejne rynki kosmetyczne”, nie przepuszczająca żadnemu przystojniakowi, co „dyma się jak rakieta”.

Czarny nazywa się Massimo Dutti, czy jakoś tak. Jest chorobliwie zazdrosny o swoją Laurę i nie potrafi panować nad emocjami, a emocje ma na poziomie przedszkolaka. Gdy do jego kobiety zbliży się jakiś inny mężczyzna, Massimo natychmiast sięga po broń, dusi lub topi. Jednak gdy do Laury zbliży się on, „jego nabrzmiały kutas o mało nie rozerwie spodni”. Laura też jest jakaś rozchwiana emocjonalnie. Na przemian to mdleje, to rzyga. To, że rzyga, gdy jej macho „przy obciąganiu spuści się jej do gardła”, to nic dziwnego, ale ona rzyga też kompulsywnie, gdy doznaje silnych emocji.

Laura jest kobietą marzeń (sennych) Massima. Wyśnił ją sobie, a właściwie – umierając – miał wizję na kształt widzenia Matki Boskiej, tyle tylko, że Massimo nie zobaczył Maryi, lecz Laurę i – jak potężny renesansowy mecenas (jakiś książę czy papież) – po zmartwychwstaniu zlecił wybitnym malarzom uwiecznienie jej wizerunku na dziesiątkach obrazów, które zdobią pokoje jego willi, biur i hoteli.

„Szukał jej na całym świecie”, więc czy można się mu dziwić, że – będąc człowiekiem, który może mieć wszystko – gdy jego senna zjawa zjawia się na urlopie na Sycylii w osobie Laury Biel, menedżerki hotelowej z Polski, ten ją porywa i więzi w „domu , który wygląda trochę jak willa z Dynastii”? Nie zamyka jej w celi, lecz „w pokoju, który ma pewnie z osiemdziesiąt metrów i jest w nim wszystko, czego kobieta może zapragnąć, na przykład wielka garderoba, żywcem jak z Seksu w wielkim mieście”. Na razie pusta, jak makówka Laury, ale wkrótce szybko się zapełni. Czaicie te klimaty? Te chaty?

Massimo „daje Laurze szansę, by go pokochała i została z nim nie z przymusu, ale dlatego, że zechce”. Gwałci ją wielokrotnie, ale w sposób nie zanadto brutalny, bo gdy to robi, ona „czuje każdy mięsień tego niezwykle harmonijnie zbudowanego mężczyzny”. Informuje ją, „nie proponuje, tylko informuje”, że najbliższe 365 dni spędzi w jego złotej klatce, a on „postara się zrobić wszystko, by go pokochała, a jeśli za rok, w jej urodziny, nic się nie zmieni”, obiecuje ją wypuścić. Jako polisę, że mu nie ucieknie, przedstawia jej ultimatum. Jeśli by to uczyniła, on zabije jej rodzinę: matkę, ojca i brata.

Nie potrzeba było roku! Laura, więziona, gwałcona, zastraszana i szantażowana, lecz rozpieszczana bezustannym leniuchowaniem, przeskakiwaniem po kanałach włoskiej telewizji, której nie rozumie, bo nie zna języka, popijaniem szampana i drobiazgami od Diora, YSL, Guerlaina, Chanel, „a przede wszystkim od Lancôme’a„, zakochuje się w nim na zabój w niespełna półtora miesiąca. Psychologia dla określenia takiego przypadku stosuje pojęcie „syndrom sztokholmski”, ale pisarka Blanka Lipińska go nie używa. No i dobrze, bo jako menedżerka hotelowa mogłaby je pomylić z „bufetem szwedzkim”.

Blanka Lipińska to pisarka, która dba o najdrobniejsze detale: „Przepakowałam się w kremową torbę od Prady” – pisze rzeczowo. Albo: „Z kolejnego pudła wyciągnęłam czarną, przezroczystą krótką sukienkę, a z następnego pasujące do kompletu szpilki Lauboutina” – wyjaśnia fachowo. Czy też: „Wyjątkowo było mi wszystko jedno, w co się ubiorę. Chwyciłam biały dres Victoria’s Secret” – informuje nonszalancko. I jeszcze: „Spotkałam Domenica rozkładającego wielkie walizki LV”. Nie trzeba być matematykiem, łamiącym kod Enigmy, by rozszyfrować branżowy skrót. I jeszcze mój ulubiony: „Leżał w łóżku z komputerem na kolanach. Był nagi, nie licząc białych bokserek CK”.

Albo z innej beczki: „Ciągnęłam mocno i szybko, a moje palce delikatnie głaskały jego jądra”. A w innym miejscu: „Pierwszy orgazm przyszedł po kilku sekundach, a kolejne nadchodziły falami w odstępie najwyżej pół minuty. Po kilku chwilach byłam tak wykończona, że z trudem wyjęłam różowego z siebie i zsunęłam nogi”. Czy można się dziwić popularności bestsellera „Wisłockiej Instagrama” – jak ją nazywają fanki czytające instrukcje używania erotycznych gadżetów? Która nie marzy o orgazmie na żądanie, już po kilku sekundach, a potem o całych falach orgazmów? I wszystko dzięki małemu różowemu gadżetowi. „Różowy” to „gumowy kolega” Laury, trójelementowy wibrator, „którego najgrubsza część służy do zatapiania w pulsującym wnętrzu pochwy, gdy druga końcówka w kształcie króliczka wsuwa się w tylne wejście, a trzecia, najbardziej wibrująca, opiera się o nabrzmiałą łechtaczkę”, gdy ona wyobraża sobie stojącego pod prysznicem Czarnego, „trzymającego w rękach swojego pięknego kutasa”. W rolach głównych: Czarny i różowy.

Książkopodobny wyrób Blanki Lipińskiej reklamowany jest za pomocą sloganu „Ojciec chrzestny i Pięćdziesiąt twarzy Greya w jednym”. Pomińmy niestosowność porównania do twórczości Mario Puzo, ale 50 twarzy przy 365 dniach, to Himalaje literatury. Może nie Himalaje, ale co najmniej Alpy, no, może Sudety. Ale to i tak wysoko w porównaniu z poziomem bagien na Żuławach, w jakich tapla się twórczość pisarki Blanka Lipińska.

JERZY KRUK

P.S.
W cudzysłów zostały ujęte oryginalne cytaty z opisywanego, najgłośniejszego w ostatnich latach polskiego dzieła literackiego.

Jeśli spodobało Ci się, jak operuję piórem, to może sprawdzisz, jak robię to na poważnie, kupując moją pierwszą powieść i wspierając tym samym mój debiut?

Tu możesz przeczytać obszerne fragmenty

A tu możesz kupić książkę (przesyłka przez RUCH za 1 grosz, a przez innych przewoźników – za pół ceny):

Gdy upadnie PiS

PiS upadnie. Prędzej czy później upadnie. Nie tylko przegra wybory, ale i pewnie się rozleci jako partia. Ale skutki ich rządów będziemy odczuwać jeszcze latami. Oczywiście – zadłużenie państwa, niewydolność systemu ubezpieczeń społecznych, osłabienie gospodarki, ale na pewno długo jeszcze utrzyma się roszczeniowa postawa dużej części społeczeństwa, która będzie zmuszać kolejne rządy, liberalne czy socjaldemokratyczne, by dawać. Państwo długo jeszcze nie będzie zdolne do inwestycji, innowacji czy oszczędności, bo jego obowiązkiem, w mniemaniu obywateli, będzie: dawać.

Nie: zaawansowana technologicznie gospodarka, nie: nowoczesna edukacja, nie: sprawna służba zdrowia, nie: wydolny system ubezpieczeń społecznych ma być celem polityki, lecz to, by każdy dostał do ręki trochę gotówki, jakiś plus, bo minusy, np. w postaci niższych podatków, do wyobraźni pospólstwa nie przemawiają. Ani takie abstrakcje jak wzrost gospodarczy czy rozwój technologiczny. Im się podoba tak jak jest, oni lubią się takimi jacy są.

Tak naprawdę, to oni nie chcą, żeby nasz kraj był bogatszy, bo to wymaga rozwoju, kształcenia społeczeństwa, często wyrzeczeń dla inwestycji. A oni chcą konsumpcji tu i teraz, i wcale nie rozpasanej, lecz po prostu: żeby było trochę lżej, co często okazuje się iluzją, gdyż świat, gospodarka idą do przodu i rosną potrzeby i apetyty jednostek. Każdy, kto coś osiągnął w życiu, czegoś się dorobił, zdobył jakieś wykształcenie, wie, że żeby było naprawdę lepiej, przez jakiś czas musi być trudniej, ciężej.

Na pewno też się utrwali populistyczno-knajacka moralność, wedle której nie ma nic złego w oszustwie, manipulacji, naruszaniu fundamentów demokracji, okradaniu państwa i nepotyzmie władzy, jeśli „nam” daje. Logika też dozna uszczerbku. Pojęcie prawdy odejdzie do lamusa, a liczyć się będzie manipulacja, perswazja, propaganda, oszustwo.

Pozrywane więzi społeczne, które wcześniej pozwalały każdemu żyć, jak chce i akceptować odmienność innych, a teraz legitymizują różne postawy fundamentalistyczne, których wyznawcom wydaje się, że mają prawo do narzucania swoich wartości innym, też będą trudne do naprawy.

Podobnie jak trudny będzie do przywrócenia zdewastowany system polityczny z niezależnością władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej i z niezależnością jej struktur poziomych. No i z pewnością umocni się przekonanie różnego rodzaju konserwatystów, nacjonalistów, dewotów, miernot, ciemniaków i zwyczajnych chamów, że to oni są solą ziemi, tej ziemi. I że im się należy. Co? Wsparcie, ochrona, pieniądze, szacunek. A tym samym umocnią się postawy antyelitarne, że ci, którym się powiodło, którzy się dorobili, którzy się wykształcili, to złodzieje, oszuści i zdrajcy. Porządny człowiek jest inny: nie ciągnie go do majątku, do wiedzy, do wykształcenia, do kultury. I to jest nasza, polska odpowiedź na wyzwanie przyszłości: przygotowanie do budowy społeczeństwa ludzi zbędnych.

JERZY KRUK

Po prawdziwki nad Drawę.

Już sam dojazd dębowymi, klonowymi, lipowymi, jesionowymi tunelami wywołuje przyspieszone bicie serca. Dwa dni na grzybach, dwieście prawdziwków, dziesięć kilo podgrzybkowego drobiazgu do marynowania, kozaki, zajączki, maślaki na patelnię grzybów różnych, kanie zamiast schabowego. Cztery kąpiele w trzech jeziorach, każde o innym zapachu i kolorze wody, wieczorem cieplutkiej, z rana wyraźnie rześkiej. Jedna noc na bindudze. Ptasie radio na dobranoc. Wieczór i kolacja przy ognisku. Zero innych turystów z wyjątkiem nocnych gości, co nam porozrzucali buty i woreczki z chusteczkami w promieniu stu metrów. Kiełbaska z rusztu zostawiona na śniadanie też im smakowała. Tak jak nam konserwa turystyczna, której w domu nie jemy, tylko – jak nazwa wskazuje – na wyjazdach. W plener. Drugi koncert zaczął się dopiero koło trzeciej. Na dwie tuby porykujących jeleni i chichot puszczyka solo. Puchacz, którego tak lubię, niestety tym razem się nie odezwał. Może zaspał, skoro wieczór taki piękny, a noc taka ciepła? Żurawiom też nie chciało się latać ani klangorzyć. Ani gęsiom gęgać. Chyba zbierają siły przed odlotem. Za to noc bezksiężycowa i bezchmurna, więc: miriady gwiazd, których w mieście nie widać. To była chyba jedna z ostatnich ciepłych nocy, więc sen pod gołym niebem. Poszum liści na wietrze i cichutkie bulgotanie rzeki. Aż żal było zasypiać. A wyjeżdżać? To już nie mówię.

JERZY KRUK

Gęba polska

Nie ma ucieczki przed gębą – pisał Gombrowicz o Polakach. Zarówno o tych w kraju, jak i o tych na emigracji. Nie ma ucieczki przed gębą – musimy powtórzyć, żyjąc w dzisiejszej Polsce. Gdzie się nie zwrócisz, łypie na ciebie polska gęba. W rozmowach z rodziną, ze znajomymi, na ulicy, w telewizji, w internecie. Gęba gębę gębą pogania.

Włącz telewizor, a od razu zaatakują cię cyniczne maski dziennikarzy plujących  jadem z ekranu. Opluwających przede wszystkim opozycję polityczną, ale i też wszelkich oponentów: niezależnych dziennikarzy, naukowców, prawników, artystów. I tych, co chcą żyć po swojemu: liberałów, ateistów, euroentuzjastów, rodziców dzieci z zapłodnienia in vitro, feministki, gejów, lesbijki… A do tego, poniżej gęby telewizyjnej, z pasków wiadomości sączy się trucizna pisana: kłamstwa, półprawdy, przekłamania, słowne manipulacje.

I propaganda sukcesu niedogolonej, nieuczesanej, niechlujnej gęby geniusza z Żoliborza i jego marionetek z parlamentu, rządu i pałacu. Gęby walczących o palmę pierwszeństwa szaleńców, idiotów, nieuków i pospolitych głupków. Wymieniać nazwiska? Cytować? Za długo by trwało. Do tego tępe facjaty europosłów i europosłanek, którym Bozia ani rozumu, ani urody nie dała. I chytre pyski polityków-biznesmenów, cichaczem kradnących już nie pierwsze, lecz kolejne miliony. I nabotoksowane, wytapetowane  gęby ich bezwstydnych żon, córek i kochanek zasiadających bez merytorycznych kwalifikacji na intratnych posadach w państwowych spółkach i instytucjach.

Z ekranów telewizorów i komputerów, ale i z łamów czasopism, wyzierają wstrętne  mordy prawicowych publicystów atakujących wszelkie autorytety stojące z drugiej strony ustawionej przez nich samych barykady, oddzielającej nasz kraj od cywilizowanego świata: wybitnych pisarzy, naukowców, przywódców sąsiednich (a więc wrogich) państw po samego „papieża idiotę”, jak go bezceremonialnie profanuje nasz sztandarowy prawicowy publicysta, co jak fekalia co jakiś czas wypływa na powierzchnię, gdy do władzy dochodzi prawicowa gęba.  Modlę się o szybką śmierć dla (TAKIEGO) papieża – wtóruje mu ziejąca jadem gęba krakowskiego księdza profesora, a wraz z nim opasłe purpurowe z nienawiści gęby innych purpuratów.  Katolicyzm nienadążający za postępem współczesnego świata, bardziej papieski niż samo papiestwo. I bardziej pyszny, wyniosły, nadęty i pazerny niż ono.

A obok nich tępe gęby wniebowziętych, całujących ich po rękach wiernych, rzucających na tacę lub  przelewających na konta kościelnych instytucji swój wdowi grosz albo szastających w całości trzynastkami, które ostatnio im spadają z nieba przed każdymi wyborami; wygrażających niewiernym krzyżami, różańcami, a ostatnio nawet mieczami. To gęby  fanatyków w pseudo rycerskich płaszczach i futrzanych sarmackich czapach lub w t-shirtach z emblematami jak anioły piekieł, tyle że z podobizną Maryi i znakiem Zbawiciela. A zaraz za nimi koszmarne mordy ciemniaków różnej maści: antyszczepionkowców, kreacjonistów, płaskoziemców, płaskomózgich.

Obok nich rozdarte na całe gardło mordy kiboli o podgolonych karczychach i nazioli o łysych pałach z zieloną opaską na wyprostowanym w rzymskim salucie ramieniu, na której w figurze naszego nowego narodowego hakenkreuzu krzyż i miecz zlewają się w jedno. Mordy  wykrzywione w pogardzie dla wszystkiego, co inne od nich, w aspekcie narodowym, kulturowym, intelektualnym, seksualnym. Mordy ubranych w glany i mundury kato-faszy, zapraszanych do kościołów i katedr, by pochyleniem proporców i sztandarów złożyć hołd religijno-narodowemu złotemu cielcowi.

I roześmiane facjaty prostaczków w orszaku Trzech Króli, których nigdy nie było; i uśmiechnięte, nieskażone pracą i myślą maski żołnierzy na paradzie w rocznicę Cudu nad Wisłą, przypominającej o potędze Matki Boskiej, która uchroniła nasz kraj przed zalewem bolszewizmu, by zaraz potem skryć się ze swą potęgą na Jasnej Górze na kolejne 50 lat, najpierw przed czarną, a potem przed tą samą czerwoną zarazą.

I podobne, nieskażone myślą, tępe gęby ich mundurowych kolegów, zwykle z mocno zaciśniętymi zębami szarpiące obywateli z białą różą w ręku, antyfaszystów, przedstawicieli społeczności LGBT  i ubrane na czarno kobiety z rysunkiem wieszaka na ubrania, lecz wyluzowane podczas ochraniania marszy narodowców przed pełnym pogardy wzrokiem zwykłych, spokojnych i pogodnych obywateli.

I — co najbardziej bolesne — gęby twoich krewnych, przyjaciół, znajomych i sąsiadów, którzy przeszli na złą stronę mocy i do których nie docierają żadne racjonalne argumenty za wolnością, tolerancją, demokracją, bo oni „dobrze wiedzą”, że to tamci z drugiej strony cywilizacyjno-politycznej barykady kradli, zdradzali naród, sprzedawali kraj, szydzili ze słabszych i stygmatyzowali prawdziwych patriotów. Zupełnie inaczej niż obecna „nasza” władza.

Gęba łypie na ciebie na każdym kroku, gęba wyziera na ciebie z każdego zakątka. Dlatego pamiętaj o honorze i godności, o uczciwości, tolerancji i wolności i przeciwstawiaj się wszystkiemu, co je narusza. A może już się sprzedałeś, już się dałeś zmanipulować, już stchórzyłeś albo uległeś własnemu lenistwu? Spójrz więc w lustro i sprawdź, czy już czasem nie wyziera z niego polska gęba.

JERZY KRUK

Quiz literacki 2

1. Która z postaci nie była lekarzem?

2. W którym roku George Orwell zaczął pisać Rok 1984?

3. Oryginalne nazwisko słynnego austriackiego pisarza z Pragi to:

4. Który z pisarzy przedstawia w swoich powieściach Polaków zwykle jako szubrawców: złodziei, oszustów, prostytutki?

5. Gargantua i Pantagruel Rableis’a to:

6. Kto umarł pierwszy w tragedii Szekspira?

7. Jak długi okres czasu opisuje ponad 500-stronicowe dzieło Jamesa Yoyce’a Ulisses?

8. Na które urodziny bohater powieści Gabriela Garcii Marqueza Rzecz o mych smutnych dziwkach zamawia sobie 14 letnią dziewicę

9. Wyspa, na której toczy się akcja Przypadków Robinsona Cruzoe Daniela Defoe znajduje się w pobliżu brzegów

10. W której dekadzie XX w. urodziła się Elena Ferrante, autorka popularnego cyklu neapolitańskiego?

Quiz literacki 1

1. Ilu było braci Karamazow?

2. Z jakim żywiołem musi walczyć kapitan statku w powieści Josepha Conrada Smuga cienia?

3. Jakim narzędziem Rogożyn zabił Nastazję Filipowną w Idiocie Fiodora Dostojewskiego?

4. Jaką melodię grał Jankiel w Panu Tadeuszu?

5. Który ze słynnych pisarzy o japońskim nazwisku nie zdobył Nagrody Nobla?

6. Kim z zawodu był Hans Castorp, bohater Czarodziejskiej Góry Tomasza Manna?

7. Który z profesorów nie jest postacią tytułową powieści?

8. Ile tomów liczy powieść Marcela Prousta W poszukiwaniu straconego czasu?

9. Najwcześniejsza literacka wersja bajki o Czerwonym Kapturku jest autorstwa

10. Autorem powieści Lord Jim jest

Czarny tulipan

Dziś myślę sobie, że nie paliłam,
Tak mi się chyba tylko zdawało.
Po prostu chciałam z tobą przebywać,
Patrzeć, posłuchać, pośmiać się, bawić.

W ciemnym zaułku za naszą szkołą
I w damskim kiblu w białe kafelki.
W jednym i w drugim świeża uryna,
Gorzki smak fajek i zapach mięty.

Jak źle o tobie wszyscy mówili!
Zło, cynizm, wrogość, upór, zepsucie!
Ja czułość, dobro, ciepło i miłość
Znalazłam w twojej skorupie.

Zamknąć się z tobą w ciasnej kabinie,
Puszczając górą dymną zasłonę,
By móc dotykać dołem intymnie,
Całować usta, ssać palce słone.

Na co dzień byłaś dla mnie morfiną
Na dni bolesne, szare i głupie.
Chodź do tablicy! Posprzątaj wreszcie!
Nie zrobię tego! Wszystko mam w dupie!

Pamiętam ciebie, jak stoisz w oknie
I wydmuchujesz dym z papierosa.
Na zewnątrz pada i wszystko moknie,
Ty w samych majtkach, naga i bosa.

Słuchasz, czy mama czasem nie wraca,
Czy twoja siostra nie podsłuchuje.
Zapach „Fa” tłumi woń papierosa,
A ty go w wieczku szybko kipujesz.

Nasze staniki z czarnej koronki
Gdzieś na podłodze się poskręcały.
A nasze myśli, nasze uczucia
Razem niewinnie się wykluwały,

Gdy nasze ciała ciągle dziewicze
Mocno wtulały się jedno w drugie,
Usta przy uszach, uszy przy ustach,
Jedna słuchała, co druga mówi.

A nasze piersi wciąż jeszcze rosły,
Wiosna to była, więc zakwitały.
Jak się prężyły, jakże pęczniały,
Gdy nasze dłonie ich dotykały.

Zawsze nosiłaś czarną bieliznę,
Czarny makijaż, czarne paznokcie.
Czarny tulipan w miejscu intymnym
I czarne myśli głęboko w głowie.

A potem życie jedną po drugiej
Wzięło nas obie na swą maturę.
– Zdałam, nie zdałam? – Trudno powiedzieć…
– Jestem szczęśliwa? – Tak… Przecież żyję.

Lecz cóż mi z tego, gdy ty oblałaś.
I nie zabrałaś się ze mną w drogę.
Nic mnie nie cieszy, nic mnie nie bawi
Gdy widzieć ciebie obok nie mogę.

Lubię burbona i inną whisky
Bez wody, coli, bez lodu.
Razem z popiołem do popielniczki
Strząsam, co było za młodu.

Najczulsze lata mojego życia
Zostały daleko w dali.
Dałabym także tobie pociągnąć,
Lecz ty już przecież nie palisz.

Palę dość dużo, lecz więcej piję.
Jedno odpręża, drugie nie boli.
Jutro niedziela, więc późno wstaję.
Wyśpię się wreszcie do woli.

A potem pójdę sobie na spacer,
Nie mogąc przestać myśleć o tobie.
Ze świeczką w ręku i z papierosem
Czarny tulipan złożę na grobie.



Książka jak czekoladki

Zaskoczy was wiele. Nie tylko treść: nieoczekiwane zwroty akcji; odsłony światów, o których istnieniu pewnie wiedzieliście, ale nigdy nie oglądaliście ich z bliska; mistrzostwo poetyckiego języka autora, ale i forma. Choć akcja książki przez pierwsze dwieście stron nie wychodzi z łóżka, w którym bohaterowie, prócz erotycznych uniesień, bezustannie ze sobą rozmawiają (Uwielbiam kobiety, z którymi nie mogę się nagadać – mówi Jerzy) książka pozbawiona jest tradycyjnych wyróżnień dialogowych. Dialogi, opis akcji, narracja, dygresje i refleksje autora sklejone są w małe akapity blokowe, które czytelnik jeden po drugim pochłania jakby wyjadał z bombonierki czekoladki. Przepyszne i o zróżnicowanym smaku. Raz słodkie, raz gorzkie, ale zawsze niezwykle wykwintne, jak czekoladki znanego producenta o nazwisku innego ptaka. Jeśli jesteś koneserem smaku słowa, na pewno się nie zawiedziesz.


Marika. Rzecz o mojej smutnej dziwce – przebojowy debiut powieściowy Jerzego Kruka

Jeśli chcesz się przekonać, jak naprawdę operuję piórem, to może kupisz moją pierwszą powieść, wspierając tym samym mój debiut?

Tu możesz przeczytać obszerne fragmenty

A tu możesz kupić książkę (przesyłka przez RUCH
za 1 grosz, a przez innych przewoźników za pół ceny)

Pin It on Pinterest