Naród ciemniaków

Wkurwiłem się widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa ciemnoty, zacofania, głupoty. Jesteśmy narodem ciemniaków, który nie ma pojęcia o problemach współczesnego świata, takich jak demografia, migracja, medycyna.

Dają pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcą samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymują do cudownych obrazów. Jeżdżą, chodzą pieszo, a nawet na kolanach. Wymachują krzyżami i feretronami. Opasują granice państwa różańcem. Wnoszą do kościołów faszystowskie sztandary. Wypisują i wykrzykują obelgi pod adresem tych, co myślą inaczej niż oni. Modlą się do Boga, żeby ich pozostawił takimi, jakimi ich stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez świadomości, jaką daje współczesna nauka. Modlą się o to, by ich kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Zupełnie jak niszczący własne państwa islamscy fundamentaliści.

Wielu rodziców przestało szczepić swoje dzieci, bo – ich zdaniem – szczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Patreur – francuził.

W siłę rosną egzorcyści i demonolodzy. Rodzice wyrzekają się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Publicznie palą książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Ale za to tłumnie walą na stadiony. Na mecze? Ależ skąd. Na zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych przez protestanckiego szamana z Afryki. Zaraz za antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu idą przeciwnicy in vitro i gender. Płaskoziemców tylko brakuje.

Wkurwiłem się czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp
do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, w Polsce
na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie,
w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.

Ale o co chodzi? – pytają niektórzy. Przecież prezerwatywy leżą przy kasie
w każdym supermarkecie i na każdej stacji benzynowej. To prawda,
ale antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny zdominowana jest u nas przez Kościół.

Polacy pozwalają sobie, żeby ksiądz czy biskup pouczał ich, jak mają żyć
i myśleć. Nie naukowiec, nie światły polityk jest ich przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, niewykształcony klecha. Zupełnie jak
w islamskich republikach.

Wkurwiłem się patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie
po raz kolejny, że Polska jest wyspą ciemnoty, zacofania, głupoty.

Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym końcu. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Rzeczywiście, przewodnictwo
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu, jak chciał Kaczyński.

Polacy na każdym kroku dowodzą, że są narodem ciemniaków. Wybrali faszystów do władzy. Wierzą, że są kimś lepszym niż reszta świata. Paw narodów i papuga. Gdyby nie Unia, nadal by wylewali ścieki wprost do rzek, śmieci wywoziliby do lasu, a srać chodzili za chałupę.

Gardzą swoimi najlepszymi bohaterami, twórcami, politykami, jeśli ci nie popierają ich faszystowskiej władzy lub kiedykolwiek ośmielili się krytykować jej idee, nawet przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuwają ich z historii. W mediach i w szkole. Poeci, na których wierszach ich dzieci uczą się języka, ponoć zażydzają ich wspaniałą mowę, którą się słyszy na ulicy. Same przekleństwa na H, na K, na P. Te słowa zna już cały świat.

Mówią o sobie, że bronią Europy przed islamizacją, a tymczasem doprowadzili swój własny kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji: w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w wojsku, w policji, w telewizji, w sztuce. Gdzie nie spojrzysz, tam ksiądz: katecheta albo kapelan. Na państwowym etacie! W Polsce ksiądz jest głównym bohaterem co najmniej dwóch telewizyjnych oper mydlanych! Tylko Iran i Afganistan posunęły się dalej.

Pozwalają, by nauczyciele i pielęgniarki byli pariasami pracującymi
za grosze. Żądają tego także i od lekarzy i od sędziów. Za karę, bo ich środowiska ośmieliły się przeciwstawić faszystowskiej władzy. Wierzą,
że dobrobyt nie jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia, lecz że zależy od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.

Doją Unię, dostają miliardy na autostrady, drogi, oczyszczalnie ścieków, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów,
na dopłaty do rolnictwa, a mówią, że okradają ich brukselskie elity. Przed transformacją, którą nazywają zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, które postrzegają jako utratę suwerenności, jeździli furmankami po dziurawych drogach, stali w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble. Po wszystko. Po trzydzieści lat czekali na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowali się sami zbudować dom, kradli z zakładów pracy cement, w teczkach wynosili cegły i gwoździe, na lewo kupowali piach, dachówki, pustaki, armaturę,
a po znajomości – pralki i lodówki.

Kraj ich kwitnie co najmniej od piętnastu, dwudziestu lat, co widać
na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku i metropolii, a oni powtarzają za demagogami, że Polska pogrąża się w ruinie.

Cały świat nas sobie wytyka palcami. Kiedyś byłem dumny z tego, że jestem Polakiem, dziś coraz częściej się tego wstydzę, musząc tłumaczyć swoim przyjaciołom z zagranicy, że nie wszyscy upadliśmy na głowę, a tylko połowa tego narodu.

Ale Polska to wciąż mój kraj. Jedyny! Nie dam więc sobie wmówić,
że wierząc w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność
i Europę, a protestując przeciwko rządom faszystów i cwaniaków, przeciwko kłamstwom i manipulacjom propagandy, przeciwko panoszeniu się religii i Kościoła, które w cywilizowanym świecie są już tylko reliktem przeszłości, jestem zdrajcą, jak oni by chcieli.

Zresztą, jeśli ktoś mi wmawia, że zdradzam swój naród, ponieważ wyznaję wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie,
to w oczywisty sposób demonstruje, że jest ich wrogiem, czyli ciemniakiem, który pragnie by nasz kraj stał się ciemnogrodem.

Nie dam sobie wmówić, że ja czy ktokolwiek z moich przyjaciół, nie jest prawdziwym Polakiem, z tego powodu, że jego dziadkowie czy pradziadkowie nosili żydowskie, niemieckie czy litewskie nazwisko.

Wierzę, że wkrótce bielmo ciemnoty i propagandy spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji. Że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.

JERZY KRUK

A może sięgniesz po moją książkę?

„Polityka”, czyli odrażający, głupi, źli?

Zacznijmy od końca. Po zakończeniu filmu pojawia się napis wyjaśniający, że postać grana przez Antoniego Królikowskiego nie jest Bartłomiejem Misiewiczem. Też mi coś. Nie trzeba być teoretykiem sztuki, by wiedzieć, że postaci występujące w dziełach artystycznych: literackich, malarskich, czy filmowych nigdy nie są tożsame z ich pierwowzorami. Nawet gdyby bohater filmu Vegi nazywał się Misiewicz, to jako postać filmowa siłą rzeczy byłby kimś innym niż Bartłomiej Misiewicz, były asystent ministra obrony narodowej, aresztowany z powodu podejrzenia o nadużywanie stanowiska i przyjmowanie łapówek. Ale mimo tego zapewnienia dobrze wiemy, że w filmie mamy do czynienia z jego karykaturą. Podobnie z innymi postaciami. W tym samym napisie końcowym czytamy: „Fabuła filmu jest jedynie wizją artystyczną.” W filmie aktorzy nie grają ani Beaty Szydło, ani Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Tadeusza Rydzyka czy innych polityków. Bohaterowie filmu nazywają się: prezes, premier Jadwiga, posłanka Piotrowicz, Bankster, Władysław Skiba, Alojzy, Arek, Pacyna. Za ich pomocą aktorzy i twórcy filmu starają się wykreować karykatury znanych polityków, a wśród nich postać niekompetentnego asystenta szefa MON, cynicznego i pazernego prostaczka bez dyplomu, aroganckiego i złośliwego jest jedną z najbardziej wyrazistych.

Kolejną wyrazistą karykaturą jest postać wiejskiej gospodyni, karmiącej w pierwszej scenie filmu kury, która zostaje premierem rządu; osoby nudnej, niesamodzielnej i również niekompetentnej, występującej najczęściej w żółtej garsonce z broszką. (Notabene ubogość garderoby, którą dysponuje kostiumolog, wyraźnie rzuca się w oczy. Aktorzy występują w różnych sytuacjach, często odległych w czasie, w tych samych garniturach, dżinsach, garsonkach, sukienkach. Najlepiej pod tym względem wypada aktorka grająca Julię, kochankę Władysława Skiby, która w wielu scenach występuje bez żadnego kostiumu.)

I chyba na tym lista dobrze nakreślonych karykatur się wyczerpuje, bo karykatury Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka są jakieś mało wyraziste, a Duda i Morawiecki grają na tle poszczególnych epizodów wyłącznie rolę statystów. Mogą rozczarowywać zwłaszcza portrety Kaczyńskiego i Macierewicza, którzy jako realne postaci z życia politycznego znani są ze swych psychopatycznych zachowań i agresywnego języka nienawiści. W filmie ich nie ma. Upudrowany Kaczyński, czyli prezes grany przez Andrzeja Grabowskiego, przedstawiony jest jako sympatyczny starszy pan, spokojnie rozgrywający swe polityczne szachy, a Macierewicz zostaje wyretuszowany do postaci Alojzego (Janusz Chabior), romantycznie zakochanego pedzia. Jego skłonność do przystojnych młodych mężczyzn zostaje także dyskretnie podsunięta widzowi w odniesieniu do postaci prezesa. Reżyser i scenarzysta wymyślili dla postaci prezesa, szefa MON, prezydenta, Bankstera i ojca dyrektora inną funkcję niż karykaturowanie ich pierwowzorów. I takie ich prawo. Prawo twórców.

A! Jeśli chodzi o karykatury jest jeszcze jeden wyjątek. Jak żywa pokazana jest też karykatura Krystyny Pawłowicz (w filmie – poseł Piotrowicz grana przez Iwonę Bielską) obżerającej się na sali sejmowej sałatkami, dłubiącej palcem w zębach i grzmiącej z mównicy o bezczelnych zdrajcach, niemieckich szmatach, erotomanach… Podobne słowa o elemencie podłym, animalnym, o Polakach gorszego sortu zostają włożone w usta prezesa, lecz brzmią w nich jakoś nieautentycznie, bo wypowiadane są ze względnym spokojem podczas udzielanego na ulicy wywiadu.

Ale i tak te i pozostałe dialogi są świetne. Są to najczęściej dosłowne cytaty z wypowiedzi polityków dobrej zmiany. Aż ciarki przechodzą po plecach. Wulgaryzmy przeplatają się z powtarzanymi jak mantra sloganami z pisowskiej nowomowy: my silni, oni słabi, my dobrzy, oni źli. Bóg, honor, rodzina, ojczyzna. Elity, deprawacja, zdrada, Europa. Bełkot, pustosłowie, perswazja, oszustwo, które powtarzane tysiąckrotnie i tysiąckrotnie cytowane w telewizji stają się codziennym językiem zwolenników dobrej zmiany.

Ciarki po plecach przeszły mnie jeszcze tylko dwa razy. O tym drugim, czyli trzecim, na koniec. Strach mnie ogarnął, jako widza i chciał nie chciał uczestnika naszego życia politycznego, gdy prezes i szef MON, jeden drugiego, szachują teczkami: „Ty masz teczki, ja mam teczki, teraz wszyscy mają teczki”. Każdy coś na kogoś ma. I ten fakt okazuje się najsilniejszym argumentem politycznym, zamykającym usta konkurentowi lub przeciwnikowi.

Wszystko to wiemy. Nic nowego Patryk Vega nie pokazał. Nie obnażył żadnych nieznanych mechanizmów, nie wyciągnął na światło dzienne żadnych skrywanych tajemnic. A tak tego oczekiwaliśmy. Owszem, pokazał, że król jest nagi. Król pisowskiej propagandy, król pisowskiej agresji, król pisowskiego oszustwa, król pisowskiej pazerności, król pisowskiego cynizmu, król pisowskiej głupoty, król pisowskiego chamstwa. Ale my to wszystko już od dawna wiemy – mówią liczne głosy recenzentów i widzów. Widzimy, że nagi król jest odrażający, głupi i zły. A spodziewaliśmy się czegoś nowego.

Czego? – pytam. – Jeszcze większego horroru? Proszę bardzo: włączmy telewizor, wejdźmy do internetu, przeczytajmy gazetę. I co tam znajdziemy? To samo co w filmie: państwo PiS tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu. Afera goni aferę, niszczą państwo prawa, urągają zasadom demokracji, chcą zawłaszczyć wszystkie instytucje publiczne, przyznają sobie horrendalne premie, zatrudniają na intratnych stanowiskach swoich niekompetentnych krewnych, znajomych, kochanki. Kłamią, oszukują, manipulują, usuwają z kart historii prawdziwych bohaterów, szkalują, śledzą i prześladują tych, co odważają się myśleć samodzielnie i krytykować ich posunięcia. Tuby propagandy grzmią bezwstydnie na cały regulator, szczują na opozycję, artystów i naukowców, na zwykłych ludzi, co chcą żyć po swojemu. I co? To wciąż jeszcze za słaby horror? Więc spójrzcie na słupki wyborcze: 44 procent poparcia dla PiS! A to oznacza ich samodzielne panowanie przez kolejne cztery lata, a może i jeszcze dłużej. I to, że naród tego chce, że Polacy tego chcą, jest horrorem do kwadratu.

To, co wyprawia PiS, dla większości wyborców nie jest ani odrażające, ani głupie, ani złe. Więc ten film niczego nie zmieni. Spodziewaliśmy się, że wywoła polityczną burzę, a tymczasem: z dużej chmury mały deszcz. Krytycy piszą, że czasami mija się z prawdą, bo nie wszystkie filmowe epizody zgadzają się z politycznymi faktami, że za mało demaskacyjny, że za nudny, że za mało straszny, że mało śmieszny. Przeciwników PiS-u nie musi przekonywać, a zwolenników nie odstraszy, bo oni mają już gotowe reakcje: że to nieprawda, że szkalowanie władzy, że hejt, że mowa nienawiści, że to antypolska retoryka.

Przyznam się, że po pierwszym seansie i ja byłem nieco rozczarowany. Ale tak na dobrą sprawę, zastanówmy się, czego oczekiwaliśmy? Że z Kaczyńskiego, Macierewicza i Rydzyka diabeł wyskoczy? A my sami nie widzimy, że mają go za skórą? Że u Dudy, Szydło i innych marionetek zobaczymy sznurki, za które pociąga Kaczyński, a u niego te, za które pociąga Putin? To potrzebujemy aż pójść do kina, żeby je zobaczyć? Że film wypunktuje wszystkie kłamstwa i manipulacje partyjnej telewizji? A sami tego nie słyszymy? Może po prostu za dużo sobie po tym filmie obiecywaliśmy, że będzie czymś w rodzaju czarodziejskiej różdżki, która odmieni naszą rzeczywistość, bo takie jest nasze, typowo polskie nastawienie. Liczymy na cud: gospodarczy, nad Wisłą, na wygraną w lotto. Na wino z wody, na pieniądze z niczego.

Ci, co nie byli na filmie, pewnie się zastanawiają: Iść czy nie iść do kina? Iść! Iść koniecznie! Tylko się nie nastawiajcie, że zobaczycie cud, który odmieni wasze życie i naszą rzeczywistość. Czego się zatem spodziewać?

Życzę wam, żebyście zobaczyli to co ja, bo całą noc nie mogłem spać z powodu tego filmu i następnego dnia poszedłem na poranny seans obejrzeć go po raz drugi, ale z innym nastawieniem. Nie z oczekiwaniem na cud ani arcydzieło.

Wiedziałem już, że nie będzie tam prawdziwego Kaczyńskiego ani prawdziwej Szydło, ani prawdziwego Macierewicza, a tylko ich karykatury. Wiedziałem też, że nie zobaczę tam polskiej polityki w sensie dosłownym, a tylko „Politykę”, jej parodię. Za drugim razem poszedłem do kina na film, dzieło artystyczne, a nie na wydarzenie polityczne. I co zobaczyłem? Dobry, a może i nawet bardzo dobry film – co tak trudno przyznać wobec fali negatywnej krytyki – opowiadający o meandrach i mechanizmach życia politycznego i wijących się w nim ludzkich typach; świetnie ujętego w sześć zazębiających się opowieści o sześciu różnych osobach. Owszem, niektórych nieco przydługich, może i nieco nużących, ale czymże są takie mankamenty przy filmach Larsa von Triera. Dla niego wszyscy muszą mieć cierpliwość, a dla Vegi nie?

Zgoda, nie zobaczycie w tym filmie niczego, czego nie znacie z realnej polityki. Ale czy nie doświadczamy czegoś podobnego w teatrze? Przecież gdy idziemy na Szekspira, to z góry wiemy, że Julia i Romeo umrą, choć dobra sztuka to taka, która trzyma nas w napięciu, że może jednak nie. Podobnie jest w „Polityce” opowiadającej o polskiej polityce, którą dobrze znacie. „Szydło” powie, że „te pieniądze im się należały”, „Macierewicz” powie, że „szpiedzy są wszędzie”, „Morawiecki” powie, że „mamy zapierdalać za miskę ryżu”, „Rydzyk” – że „dostał od bezdomnego dwa samochody”, a „Kaczyński” – że jesteśmy „elementem animalnym, Polakami gorszego sortu”. Oczywiście, że dobrze by było, gdyby film bardziej trzymał w napięciu, gdybyśmy go oglądali z obawą o losy bohaterów. Czegoś takiego trochę brakuje. A może powinniśmy wysilić naszą empatię i dostrzec, jak prosta kobieta w żółtej garsonce, wplątany w romans poseł czy poszkodowany w wypadku nauczyciel zostają wykorzystani przez cynicznych graczy, którzy też nie są wszechmocni, bo nawzajem szachują się hakami? Przy takiej zmianie optyki, bez oczekiwania na polityczny cud lub zabawną komedię na pewno inaczej będziemy postrzegać rozgrywające się w filmie osobiste dramaty.

Sześć aktów i sześć głównych postaci, ale drugoplanowych – choć przez to wcale nie mniej ważnych – więcej. I wszystkie one znakomicie zagrane przez wspaniałych aktorów. Nie mogłem się nasycić, na drugim seansie, oglądaniem ich gry. Nie tym, jak Andrzej Grabowski imituje Jarosława Kaczyńskiego, ale tym, jak gra starego, zmęczonego życiem człowieka. Nie tym, jak Janusz Chabior imituje Antoniego Macierewicza, lecz tym, jak gra podstarzałego, romantycznie zakochanego pedzia (przepraszam wszystkich homoseksualistów za ten kolokwializm, ale nie wydaje mi się, by w moim użyciu zawierał coś zdrożnego). Nie mogłem się nasycić, nie tym, jak Ewa Kasprzyk imituje Beatę Szydło, tylko jak gra prostą kobietę z prowincji, która w dobrej wierze i w poczuciu lojalności wobec swego idola wzięła na siebie rolę, która ją przerasta i która musi przełknąć gorzką pigułkę, gdy zostaje przez niego wykorzystana i potraktowana przedmiotowo. Z zapartym tchem śledziłem też Macieja Stuhra, grającego młodego masażystę, który się zaprzyjaźnia z prezesem. Żadnego sztucznego ruchu, żadnego fałszywego gestu. Przyglądałem się też aktorom grającym role epizodyczne: policjantów, ochroniarzy, urzędników, dziennikarzy. Żadnych zgrzytów, aktorstwo najwyższej próby. No i oczywiście Daniel Olbrychski jako emerytowany nauczyciel historii, skonsternowany awansami, jakie mu czyni opozycja, a potem jako poseł senior wygłaszający polityczną tyradę, która ma być przesłaniem całego filmu. (To wtedy ciarki przeszły mi po plecach po raz trzeci, a nie wtedy, gdy pokazał goła dupę. Przyznaję rację krytykom. To było niepotrzebne.) I choć niektórzy kręcą nosem, że zbyt patetyczna – tak jakby patos był czymś obcym aktorowi Olbrychskiemu – ja jestem przekonany, że scena z Danielem Olbrychskim na sejmowej mównicy wejdzie do kanonów polskiego kina. Tak jak scena ze Zbigniewem Cybulskim w roli Maćka, podpalającego kieliszki ze spirytusem w „Popiele i diamencie” Wajdy, tak jak monolog Jerzego Stuhra, nagrywającego samego siebie w „Amatorze” Kieślowskiego, jak mówienie do szafy Jerzego Turka w „Misiu” Barei i cała masa innych znakomitych scen w historii polskiego kina. Tylko aby to uznać, musimy doczekać czasów, aż opadną z nas emocje związane z władzą PiS. Wtedy będziemy mogli spojrzeć na „Politykę” Patryka Vegi na spokojnie i na trzeźwo. Jak na dzieło filmowe.

JERZY KRUK

Bierz co chcesz (A pani myśli)

Tekst: Jerzy Kruk

A pani myśli
Że ja nic nie czuję?
Że tylko brać bym chciał?
Bawić się tańczyć i pić?


Przecież i ja znam ten stan
Ten smutek i ten strach
Więc przytul mnie i nie mów nic
Jaki za oknem wiatr!


Bierz co chcesz i nie bój się brać
Niech świat zapomni o nas dziś
Niech w miejscu stanie czas
A chwila wiecznie trwa


Powiedz mi co w duszy ci gra
I o czym w nocy śnisz
A potem ci opowiem ja
Co radość daje mi


Bierz co chcesz i nie bój się brać
Niech świat zapomni o nas dziś
Niech w miejscu stanie czas
A chwila wiecznie trwa


W oczy mi spójrz głęboko
I nie odwracaj wzroku
Jeśli poczujesz iskrę
Co między nami błyśnie


I nie bój się, że ten płomień
Uczyni krzywdę nam
Ogrzejmy się, splećmy dłonie
Całą mi siebie daj

Do czego im to potrzebne? Parada miłości? Parada równości?

Człowiek, który nie może innym powiedzieć prawdy o samym sobie, musi być bardzo samotny i nieszczęśliwy.

Weźmy grzesznika, zbrodniarza, który całe lata zmaga się ze swoim poczuciem winy i robi wszystko, by uniknąć sprawiedliwości. Jakże wielu zbrodniarzy i przestępców wyznało, że w momencie, gdy dopadła ich sprawiedliwość, gdy zostali wykryci i schwytani, poczuli wielką ulgę. Albo weźmy człowieka zakochanego do szaleństwa. Taki Petrarka na przykład. Co robi? Wyśpiewuje swoją miłość do Laury na cały świat, aż go przez wieki słychać. A Romeo? Nie może się przyznać przed najbliższymi do tego, że kocha dziewczynę ze znienawidzonej, wrogiej rodziny. To nie może się skończyć dobrze.


Przez długie lata drażniły mnie akty coming outu dokonywane przez homoseksualistów. Do czego to im potrzebne? – zapytywałem się wielokrotnie. Czy wszyscy mamy wszem i wobec rozgłaszać, jak to robimy? Mężczyzna z mężczyzną, kobieta z kobietą, mężczyzna ze swą dłonią, kobieta ze swym palcem? A może po bożemu? Albo popełniając cudzołóstwo? Ze swą sąsiadką albo z kolegą z pracy? Komu potrzebna taka szczerość? Taki ekshibicjonizm.

W końcu jednak zrozumiałem, że oni na swych pride parades chcą – jak Petrarka – wykrzyczeć światu: Ja też mam prawo do miłości! Choć, waszym zdaniem, kocham inaczej. Niż większość z was. A może nie inaczej, tylko tak samo? Może łączy nas ta sama miłość, która tylko niejedno ma imię? Czy sposób, w jaki każdy z nas rozładowuje napięcie seksualne ma takie znaczenie dla tego, jak kocha? Jak odnosi się do swych najbliższych i wszystkich ludzi?

JERZY KRUK

Come to my garden my little birdy

Come to my garden my little birdy
I have some tasty seeds for you
Play your amazing music for me
Quietly singing your song

About your freedom and love
Your solitude and pain
May my heart cry with you
May your heart rejoice with me

Stay in my garden my little birdy
I’ll make a nest from my hands
For your sorrow and loneliness
I’ll share my freedom and love

Stay in my garden my little birdy
I have for you more tasty seeds
I’ll play amazing music for you
Quietly singing my song

About my freedom and love
My solitude and pain
May your heart cry with me
May my heart rejoice with you

Stay in my garden my little birdy
Make me a nest from your hands
For my sorrow and loneliness
Share your freedom and love

Stay in my garden my little birdy
I have a lot of seeds for you

Stay in my garden my little baby
All the seeds are sprouting for you

Stay in my garden my little baby
All the flowers are blooming for you

Stay in my garden my little baby
All the bees are buzzing for you

Stay in my garden my little baby
The sun is here shining for you

Stay in my garden my little baby
My heart is still waiting for you

Co będzie dalej?

Wiem, że nie powinienem w recenzji zdradzać zakończenia, ale właściwie czemu nie? W całej książce nie dzieje się nic, więc chyba nie macie oczekiwań, że coś się wydarzy pod koniec? Słusznie, bo książka kończy się niczym. Na przedostatniej niemal stronie mafijni przeciwnicy Massima puknęli obie panienki na autostradzie, doprowadzając dona do szewskiej pasji. Pomińmy fakt, że wzięli się na tej autostradzie jak deus ex machina, ale w książczydle pisarki Blanka Lipińska wszystko pojawia się jak deus ex machina: pieniądze, pożądanie, miłość, ciąża, wypadki – wszystko pojawia się bez żadnego związku przyczynowo-skutkowego. Ale co tam dbałość o realizm,  pisarka Blanka Lipińska jest przecież czarodziejką słowa. Wystarczy, że coś sobie pomyśli, a to, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, natychmiast pojawia się na kartach książki, zupełnie jak kozaki, sukienki, samochody, jachty, mieszkania, lekarze, bramkarze, ochroniarze.

Historia kończy się happy endem. Żadnej z panien, mimo, iż obie puknięte, nic się nie staje. Za to szef mafii, mimo że nie  „cappo di tutti capi , a tylko campofamiglia”, zostaje dotknięty do żywego. Łatwo sobie wyobrazić, co będzie w kolejnych tomach, po które na pewno nie sięgnę. Na pewno puknie winowajców, a pewnie i kolejnych wrogów i do znudzenia będzie pukał Laurę, no bo co miałby robić z tym „kutasem po kolana, który jest piękny, równy i niebywale gruby; doskonały, idealny, nie za długi, ale gruby prawie jak jej nadgarstek, po prostu perfekcyjny”.

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co o tym mówić nie pozwala?

„Zwalali pomniki, rwali bruk….” – pamiętacie te czasy? Śpiewaliśmy to na każdej imprezie. Czytaliśmy zakazaną literaturę, chodziliśmy na demonstracje, atakowała nas milicja i… w końcu obaliliśmy komunizm. Coś się działo. Dziś też coś się dzieje. Ci trzej odważni, choć być może nie do końca rozsądni, mężczyźni chcą na to zwrócić uwagę. A co się dzieje? To zależy od interpretacji.

Moim zdaniem zmienia się świat: kończy się narracja religijna, ludzie migrują na wielką skalę, mieszają się kulturowo i etnicznie. Korporacje dominują nad państwami, pogłębia się rewolucja obyczajowa. Co z tego wyniknie? Nie wiemy. Przyszłość jest nieprzewidywalna. Zobaczymy. A teza o końcu historii jest po prostu śmieszna.

Niektórzy, jak islamscy fundamentaliści czy polscy dewoci chcieliby ten proces zatrzymać, ale tego nie da się zrobić. Owszem, robi się trochę szumu, krzyku, jest nawet trochę spektakularnych i dramatycznych wydarzeń, jak obalenie wież WTC w Nowym Jorku czy inne głośne akty terroru, ale to procesów historycznych nie zatrzyma.

Tych kilku panów – moim zdaniem – chciało zwrócić uwagę na to, że w Polsce mają miejsce próby hamowania historii i pewnie przeciwko temu zaprotestować. Ciekawie, dość spektakularnie. Na pewno zostaną zauważeni.

Potępiać to czy pochwalać. Ocena zależy oczywiście od tego, po której stronie barykady stoimy. Jedni będą oburzeni, inni będą się cieszyć. Ale, niestety, już znalazły się liberalne świętoszki, które mówią, że tak nie można, że to bezczeszczenie świętości, podobnie, jak oburzali się na niby „lincz” na Magdalenie Ogórek. Boże drogi! Oni są dziennikarzami, a używają słów nieadekwatnych do sytuacji. Niech poczytają sobie o historii, a dowiedzą się, co to jest lincz.

Ci mężczyźni nikomu przecież nie zrobili krzywdy, niczego nie zniszczyli. Zrobili to z odkrytymi twarzami, podali nawet swoje nazwiska. Podziwiam ich odwagę. W swojej walce z klerykalizmem, agresywną dewocją, przestępczością księży i obłudą Kościoła są jak Adam Michnik I Jacek Kuroń, którzy nie podkładali bomb, tylko walczyli z komunizmem słowem i gestem, gotowi ponieść za to konsekwencje. A te nie były byle jakie, bo Michnik i Kuroń (wiem, wiem, nie oni jedni) zapłacili za swój upór i odwagę latami więzienia.

Podziwiam więc upór i odwagę Konrada Korzeniowskiego, Rafała Suszka i Michała Wojcieszczuka oraz Elżbiety Podleśnej i Piotra Łopaciuka demonstrujących przeciwko seksualnym zbrodniom księdza Jankowskiego i nieprzyzwoitości Magdaleny Ogórek. Pycha i buta księdza i dziennikarki domagały się właśnie takiej reakcji. Dlatego nie powinniśmy pozwolić, by którakolwiek z tych odważnych osób pozostała sama. Powinniśmy udzielić im naszego wsparcia. Zarówno moralnego, jak i finansowego.

Działanie grupy aktywistów w Gdańsku na pewno nie było aktem wandalizmu czy agresji. Oni przecież nie obalili tego pomnika, tylko go w miarę bezpiecznie położyli na gumowych oponach. I „ozdobili” dziecięcymi majteczkami i komżami ministrantów. I to jest najważniejszy element ich happeningu. Wszystko inne służyło tylko temu, by przyciągnąć uwagę opinii publicznej. Ale komże i majteczki zostały już dawno zebrane, a leżący na bruku ksiądz Jankowski został zasłonięty parawanem, bo to przecież wstyd patrzeć na leżący na bruku pomnik księdza z dziecięcymi majtkami w ręku. A wykorzystywać dzieci seksualnie przez księży, gwałcić je, to nie wstyd?! Co jest większym wstydem?! Co powinno budzić prawdziwe oburzenie?!

Norwid ujął to tak:

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co o tym mówić nie pozwala?

JERZY KRUK

W Polsce fanatycy religijni palą książki

Najsłynniejsza książka współczesnego świata spłonęła na stosie w Gdańsku. Dzięki „Harremu Potterowi” dzieci na całym świecie znów zaczęły czytać. Fani młodego czarodzieja z Hogwartu pochłaniają grube tomiszcza z większym apatytem niż hamburgery z McDonaldsa. To źle, że dzieci czytają? Rodzice na całym świecie cieszą się, że ich na ogół stroniące od słowa pisanego pociechy znalazły coś, co je wciąga. Ale nie w Polsce. Tutaj książki o Harrym Potterze się pali.

Na czym polega fenomen Harrego Pottera? To świetna zabawa, trzymające w napięciu historie i rozbudzające wyobraźnię opowiadania. Czy ktoś z czytelników, nawet tych najmłodszych, bierze to na poważnie? Nie. Przecież to czysta fantazja. Czary nie istnieją. Ale nie w Polsce. Tu ciemny lud nie zna się na żartach. Tu ludzie wciąż wierzą, że czarownice latają na miotłach, spółkują z diabłem, sprowadzają choroby, opętanie, niepłodność i inne nieszczęścia, na przykład gradobicie, bo ożywczy deszcz zsyła Pan Bóg, i to na prośbę księdza, który w tej intencji odprawia mszę zwykle opłaconą przez najbogatszego rolnika lub najbardziej zagorzałą dewotkę we wsi. Ale co tam we wsi. W Polsce mszę o deszcz zamawiają posłowie! Polityczna elita kraju! Czy można się więc dziwić, że księża publicznie palą książki i maskotki, które uważają za atrybuty czarnej magii?

Publiczne palenie książek, to już nie są żarty. Polski fundamentalizm religijny powoli sięga… no właśnie czego? Zenitu czy dna?

Szukający poklasku proboszcz wygrzebuje fragment z Pisma sprzed trzech tysięcy lat, mówiący o tym, że kobieta nie powinna się ubierać jak mężczyzna ani na odwrót, bo to nie jest miłe Panu Bogu, wiec przejęta jego nauką bogobojna dziewczynka powinna pobiec do spowiedzi i wyznać grzech ciężki: Chodziłam w spodniach. Obraza Boska! Jak można! Kto to widział, żeby kobieta ubierała się w strój mężczyzny. Właśnie do czegoś takiego prowadzi szatańskie gender – argumentuje proboszcz. Ale tego, że Jezus chodził w sukni nie zauważa? I że rzymscy żołnierze grali w kości o tę Jego suknię, też nie? To właśnie jest gender, proszę księdza! To, jak kobieta i mężczyzna ubierają się w danej epoce i kulturze, jakie role pełnią w rodzinie i społeczeństwie, jak budują własną tożsamość i relacje pomiędzy sobą. Dlaczego w Kościele ewangelickim kobieta może być kapłanem, a w katolickim nie? Bo tu zakazuje, a tam zezwala na to gender! Nie trzeba czytać książek, żeby to zrozumieć, wystarczy sprawdzić znaczenie słowa w internecie. Jednak katolickie klechy nie wiedzą, czym jest gender, po części dlatego, że książki z dziedziny gender uważają za zakazane, a po części z nieuctwa i lenistwa. Za to wiedzą z góry, że gender to nowe oblicze szatana. Zatem? Cała literatura genderystyczna, feministyczna, pedalska na stos! A niech ją ogień pochłonie! A tymczasem gender to dziedzina socjologii i kulturoznawstwa. I kierunek studiów na zachodnich uczelniach. Tego nie da się spalić ani zniszczyć w inny sposób.

Tak samo z marksizmem, który, owszem, odpowiedzialny jest za komunizm i gułag, ale któremu zawdzięczamy także dzisiejsze państwo opiekuńcze, które polityka PiS tak żarliwie wspiera. Oni głoszą, że to przedłużenie chrześcijańskiego miłosierdzia, efekt społecznej nauki Kościoła, ale w Biblii nie ma słowa o ubezpieczeniach społecznych, systemie emerytalnym, bezpłatnej edukacji i służbie zdrowia. To spadek, który odziedziczyliśmy po myśli socjalistycznej. A fuj! Socjalizm? Marksizm? Ohyda! To przecież dziedzictwo tego podżegacza z Trewiru, który mówił, że religia to opium ludu! Jak śmiał! Zatem myśl socjalistyczna… Na stos!

Podobnie jak nauka. Biologia, antropologia, która uczy, że człowiek pochodzi od małpy. Dla Polaków, którzy uważają się za Boże dzieci, to obraza. Wystarczy otworzyć Pismo Święte, by już na pierwszej stronie przeczytać, jak było naprawdę. Adam – z gliny, a Ewa – z jego żebra. Należałoby więc zakazać nauczania tych herezji o ewolucji w szkole. Szkoła ma wychowywać, a nie deprawować nasze dzieci. A medycyna? Antykoncepcja, aborcja, zapłodnienie in vitro, eutanazja, słowem: cywilizacja śmierci. Na śmietnik z takim postępem.

Zepsucie na każdym kroku. I szkalowanie Kościoła. Pedofilię jakąś wśród księży sobie wymyślili. I szkalują niewinnych duchownych. A temu wszystkiemu winni są przecież rodzice. Gdyby relacje pomiędzy rodzicami były zdrowe, wielu molestowań udałoby się uniknąć – poucza arcybiskup. Zresztą iluż molestowań? Kilkudziesięciu w ciągu trzydziestu lat, jak podaje specjalna komisja Episkopatu. Ale gazety każdy przypadek rozdmuchują do nie wiadomo jakich rozmiarów. Gazety z Wyborczą na czele. Czy można im wierzyć? Prasa kłamie. Gazety Wyborczej nie biorę do ręki, musiałbym się myć – wyznaje ojciec dyrektor największego katolickiego radia i największej katolickiej telewizji, powszechnie znany ze swych czystych rąk. Zatem co z Wyborczą? Na stos! I najlepiej na sam początek, na podpałkę.

W Gdańsku na pierwszy ogień poszedł „Harry Potter”, potem „Zmierzch”, a zaraz za nim „Tajemnice starożytnej magii i medycyny”. Ciekawe, jakie będą następne tytuły. W Watykanie wciąż aktualny jest Indeks Ksiąg Zakazanych. Co prawda stracił swoją sankcję karną, ale pozostaje moralnym wyznacznikiem treści szkodliwych dla wiary i dobrych obyczajów. Długa lista, 4126 pozycji, a w wśród nich: Kopernik, Galileusz, Giordano Bruno. Kartezjusz, Hume, Kant, Locke, Marks, Wolter i Rousseau. Luter i Kalwin. Balzac, Defoe, Diderot, Flaubert i Dumas – ojciec i syn. Victor Hugo, Émile Zola, Jean-Paul Sartre. Mikołaj Rej, Andrzej Frycz Modrzewski, Andrzej Towiański, Adam Mickiewicz.

Tylko patrzeć, aż ich książki zaczną wynosić z bibliotek.

JERZY KRUK

Schwarze Tulpe

Text: Jerzy Kruk

Ich denke heute, dass ich nicht rauchte,
Heut‘ glaub‘ ich, dass es mir nur vorkäme.
Ich wollte immer mit dir aufbleiben,
Spaß haben, lachen, dich seh‘n und hören.

In dunkler Gasse hinter der Schule,
Im Damen-Klo mit weißen Fliesen
Fauler und frischer Urin in beiden,
Bitter von Pfeifen und Pfefferminze.

Wie schlecht sich alle über dich sprachen!
Böse und zynisch, stur, verwöhnt, wütend!
Ich zärtlich Wärme, Güte und Liebe
Habe in deiner Schale gefunden.

Uns zu verschließen in der Kabine,
Um den Rauchvorhang oben zu lassen,
Unten einender intim berühren,
Die Lippen küssen, Finger zu lutschen.

Du warst mir erstes und letztes Morphium
An den schmerzhaften und grauen Tagen.
Komm an die Tafel! Endlich aufräumen!
Kann das nicht hören! Kann das nicht machen!

Sehe dich heute im Fenster stehen,
Den Rauch von deiner Zigarre pusten.
Es regnet draußen, alles ist nass.
Du in den Flip-Flops, barfuß und nackt.

Hörst zu, kommt Mama nicht mal zurück?
Lauscht deine Schwester nicht mal uns zu?
Geruch von „Fa” vertauscht Zigarre,
Die du im Deckel schnell gewürgt hast.

Unsere BHs aus schwarzer Seide
Wo auf dem Boden falten einander.
Unsre Gefühle, unsre Gedanken
Schlüpften unschuldig zusammen.

Unsere Körper waren jungfräulich,
Aber klammerten sich fest einander,
Lippen an Ohren, Ohren an Lippen,
Die eine hörte, was andre sagte.

Unsere Brüste immer noch wuchsen,
Frühling war, also blühten wie alles.
Wie sie sich dehnten, wie sie anschwollen,
Als unsere Hände an die berührten.

Nur schwarze Wäsche hast du getragen,
Das schwarze Make-up, die schwarzen Nägel.
Die schwarze Tulpe intim verborgen,
Schwarze Gedanken in deinem Kopfe.

Und dann das Leben zu seiner Prüfung
Wie in der Schule nahm uns einander.
– Habe bestanden? – Ist schwer zu sagen …
– Bin aber glücklich? – Ja… doch ich lebe.

Du hast dagegen es nicht bestanden
Und bist nicht weiter mit mir gegangen.
Nichts kann mich freuen, nichts amüsieren
Wenn ich dich bei mir kann nicht mehr sehen.

Ich mag den Bourbon und andren Whisky
Kein Wasser, Cola, kein Eis, kein Strohhalm
Langsam mit Asche zum Aschenbecher
schüttle die Jugend und ihres Beste.

Zärtlichsten Jahre des meinen Lebens
Habe vor langem weit weg gelassen.
Ich gäbe gerne dir eine ziehen,
Du aber keine Lust hast zu rauchen.

Rauche ich viel, aber mehr trinke.
Denn es entspannt mich, lindert die Schmerzen.
Morgen ist Sonntag, kann spät aufstehen.
Schließlich beliebig lange zu schlafen.

Spät gegen Mittag geh‘ ich spazieren,
An dich zu denken kann nicht aufhören,
In Händen Kerze und ‘ne Zigarre
Und schwarze Tulpe aufs Grab zu legen.

Skąd ta popularność?

  1. Aspekt artystyczny.
    Jak to możliwe? – pytają wydawcy. Jak to możliwe? – pytają inni pisarze. Jak to możliwe? – pytają czytelnicy. Jak to możliwe, że taki knot, taki gniot, taka chała osiągnęła pół miliona nakładu? Przecież ona nie umie pisać. Książka odrzuca każdego w miarę wyrobionego czytelnika. Płaska, nudna, wulgarna. W miarę wyrobiony czytelnik zniechęca się do jej czytania po pierwszych kilku stronach. Tyle pomyj już wylano na głowę autorki, tyle szyderstw w jej stronę posłano, tyle lamentów do Boga wzniesiono, że widzi i nie grzmi, że szkoda mi własnego i waszego czasu na analizowanie walorów artystycznych tego dzieła, których ono po prostu nie ma. A mimo to wciąż się sprzedaje, i to jak! Zatem o jej komercyjnym sukcesie musiało przesądzać coś innego niż walory estetyczne.

  2. Aspekt etyczny.
    Wyobraź sobie, że jesteś kobietą. Wymarzył sobie ciebie, wyśnił pewien mężczyzna. Jesteś ucieleśnieniem jego ideału. Wspaniale, prawda? Ale okazuje się, że ten mężczyzna jest nieznośnym egoistą i chce cię odciąć od całego świata, od twoich bliskich, od twojej pracy, od twojego kraju, by mieć cię tylko dla siebie. Zaakceptowałabyś to? I jeszcze chce, byś go pokochała. Nie ty chcesz pokochać bestię, tylko bestia chce, byś pokochała ją. A to, że jest bestią, udowadnia ci od pierwszych chwil znajomości, z zimną krwią zabijając na twoich oczach człowieka, który wykazał się wobec niego nielojalnością. I jeszcze ci grozi, że jeśli go nie spróbujesz pokochać, on zabije twoją matkę, ojca i brata. W dodatku jest o ciebie chorobliwie zazdrosny. Na widok każdego mężczyzny, próbującego się do ciebie zbliżyć, chwyta za broń. I w końcu w szale zazdrości zabija twojego byłego chłopaka, z którym przeżyłaś sześć lat. Przeszłabyś nad każdym z tych przypadków do porządku dziennego? Każda kobieta mającą odrobine oleju w głowie powie, że nie. 365 dni odrzuca w aspekcie etycznym. Ale nie miłośniczki talentu Blanki Lipińskiej. Im to nie przeszkadza i w setkach tysięcy kupują kolejne tomy jej twórczości.

  3. Aspekt erotyczny.
    Co je zatem pociąga? Może aspekt erotyczny? Ale ta książka nie jest nawet romansidłem. Tam nie ma ani krzty uczucia, ani krzty czułości, ani krzty namiętności. Owszem, występujące w niej postaci pieprzą się jak aktorzy w filmie porno, ale to nie jest seks dwojga namiętnych kochanków, lecz seks porno robotów. Gdy główny bohater mówi głównej bohaterce, że chciałby, by nauczyła go czułości, ona mu odpowiada, że ona też tego nie zna, bo ona tylko ostro się pieprzy. Szczerze, ale i też mało oryginalnie. Już gdzieś słyszałem te słowa. Wy – chyba też. Zatem jeśli aspekt artystyczny, etyczny i erotyczny nie mogą przyciągać czytelników, to co? Uświadomiła mi to jedna z moich rozmówczyń.

  4. Aspekt masturbacyjny.
    Przestańcie się wytrząsać nad miernością artystyczną, mizerią moralną i pustką uczuciową tej książki – napisała do mnie i mnie oświeciła: No tak się właśnie pisze książki masturbacyjne. To proza użytkowa, a nie literatura piękna. Ma dosłownie sprawić, że czytelniczka w trakcie czytania zacznie się masturbować.  Wreszcie zrozumiałem. I tyle o książce. Dalej będzie już nie o książce, tylko o jej czytelniczkach.

  5. Kim one są?
    Moje znajome, mające głębszy i szerszy wgląd w życie kobiet niż ja jako mężczyzna, potwierdziły te opinię. Nawet nie wiesz, ile kobiet skazanych jest na życie bez seksu – tłumaczyły mi. Nie tylko te, uważane przez potencjalnych partnerów za nieatrakcyjne, za zbyt grube, za za stare, ale i te w kwiecie wieku i urody, żyjące w małżeństwie z całkiem młodymi jeszcze mężczyznami, takimi koło czterdziestki, trochę starszymi, ale i nawet dużo młodszymi. Czemu tak się dzieje? Bo mąż nie wykazuje zainteresowania, a jeśli już, to gdy naprawdę go przypili, gdzieś nad ranem, bez gry wstępnej, myśląc tylko o sobie. Nuda i upokorzenie. Czemu tak jest? Powody są różne. Bo stres, bo zmęczenie, bo rozczarowanie życiem, bo mają wygodniejsze formy rozładowania, na przykład masturbacja przed komputerem.  A one zostają same i nie mają tych samych szans. Na przykład porno. Wiadomo, że facetów to kręci i nawet jak któregoś przyłapać na gorącym uczynku, to dla niego żaden wstyd. A kobieta? Kto to widział? Jeśli w domu używa się jednego komputera, to zagrożenie jest zbyt duże, bo jeszcze mąż to odkryje, albo – to byłby wstyd! – dziecko. Albo masturbacja. Wiadomo, że facet jest łatwy w obsłudze, a kobieta – trochę trudniejsza. Potrzebuje większej intymności, spokoju, pewności. Nie każda potrafi to zrobić w toalecie w pracy.  A w domu? Obiad trzeba ugotować, mieszkanie sprzątnąć, dzieci dopilnować – nie ma nawet kiedy. Facet potrafi to zrobić bez żadnych gadżetów, a kobiecie one pomagają. Ale kupić sobie wibrator? I gdzie go trzymać? Jeszcze nie daj Boże mąż, dziecko albo teściowa odkryje. Ale byłaby afera! A książka Blanki Lipińskiej kusi. Jej bohaterka zabiera swojego gumowego kolegę nawet na urlop ze swoim chłopakiem. Pierwszy orgazm przyszedł po kilku sekundach, a kolejne nadchodziły falami w odstępie najwyżej pół minuty. Po kilku chwilach byłam tak wykończona, że z trudem wyjęłam różowego z siebie i zsunęłam nogi – wyznaje.  Która by nie chciała przeżyć fali orgazmów? W dodatku podniesionej do trzeciej potęgi, bo najgrubsza część wibratora – instruuje Lipińska – służy do zatapiania w pulsującym wnętrzu pochwy, gdy druga końcówka w kształcie króliczka wsuwa się w tylne wejście, a trzecia, najbardziej wibrująca, opiera się o nabrzmiałą łechtaczkę. Blanka, jesteś Wisłocką naszych czasów – piszą do niej miłośniczki. Więc może i jednak o to właśnie chodzi? O aspekt masturbacyjny. Ja kupiłem tę książkę z ciekawości, gdy było o niej już głośno, by sprawdzić, co trzeba napisać, żeby sprzedać pół miliona egzemplarzy. Z tego, co wiem, ogromna ilość kobiet dokładnie z tego samego powodu. Ale coś przecież już wcześniej musiało uczynić ją słynną. Aspekt masturbacyjny? OK, czemu nie? Jeśli to ludziom, a ściślej: przedstawicielkom płci pięknej potrzebne? Nie protestuję, nie oburzam się, nie wytrząsam. Ale wiecie, co dla mnie jest w tym wszystkim najbardziej przerażające? Że jest ich tak dużo.

JERZY KRUK

Pin It on Pinterest