fbpx

Polityka”, czyli odrażający, głupi, źli?

Zacznijmy od końca. Po zakończeniu filmu pojawia się napis wyjaśniający, że postać grana przez Antoniego Królikowskiego nie jest Bartłomiejem Misiewiczem. Też mi coś. Nie trzeba być teoretykiem sztuki, by wiedzieć, że postaci występujące w dziełach artystycznych: literackich, malarskich, czy filmowych nigdy nie są tożsame z ich pierwowzorami. Nawet gdyby bohater filmu Vegi nazywał się Misiewicz, to jako postać filmowa siłą rzeczy byłby kimś innym niż Bartłomiej Misiewicz, były asystent ministra obrony narodowej, aresztowany z powodu podejrzenia o nadużywanie stanowiska i przyjmowanie łapówek. Ale mimo tego zapewnienia dobrze wiemy, że w filmie mamy do czynienia z jego karykaturą. Podobnie z innymi postaciami. W tym samym napisie końcowym czytamy: „Fabuła filmu jest jedynie wizją artystyczną.” W filmie aktorzy nie grają ani Beaty Szydło, ani Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Tadeusza Rydzyka czy innych polityków. Bohaterowie filmu nazywają się: prezes, premier Jadwiga, posłanka Piotrowicz, Bankster, Władysław Skiba, Alojzy, Arek, Pacyna. Za ich pomocą aktorzy i twórcy filmu starają się wykreować karykatury znanych polityków, a wśród nich postać niekompetentnego asystenta szefa MON, cynicznego i pazernego prostaczka bez dyplomu, aroganckiego i złośliwego jest jedną z najbardziej wyrazistych.

Kolejną wyrazistą karykaturą jest postać wiejskiej gospodyni, karmiącej w pierwszej scenie filmu kury, która zostaje premierem rządu; osoby nudnej, niesamodzielnej i również niekompetentnej, występującej najczęściej w żółtej garsonce z broszką. (Notabene ubogość garderoby, którą dysponuje kostiumolog, wyraźnie rzuca się w oczy. Aktorzy występują w różnych sytuacjach, często odległych w czasie, w tych samych garniturach, dżinsach, garsonkach, sukienkach. Najlepiej pod tym względem wypada aktorka grająca Julię, kochankę Władysława Skiby, która w wielu scenach występuje bez żadnego kostiumu.)

I chyba na tym lista dobrze nakreślonych karykatur się wyczerpuje, bo karykatury Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka są jakieś mało wyraziste, a Duda i Morawiecki grają na tle poszczególnych epizodów wyłącznie rolę statystów. Mogą rozczarowywać zwłaszcza portrety Kaczyńskiego i Macierewicza, którzy jako realne postaci z życia politycznego znani są ze swych psychopatycznych zachowań i agresywnego języka nienawiści. W filmie ich nie ma. Upudrowany Kaczyński, czyli prezes grany przez Andrzeja Grabowskiego, przedstawiony jest jako sympatyczny starszy pan, spokojnie rozgrywający swe polityczne szachy, a Macierewicz zostaje wyretuszowany do postaci Alojzego (Janusz Chabior), romantycznie zakochanego pedzia. Jego skłonność do przystojnych młodych mężczyzn zostaje także dyskretnie podsunięta widzowi w odniesieniu do postaci prezesa. Reżyser i scenarzysta wymyślili dla postaci prezesa, szefa MON, prezydenta, Bankstera i ojca dyrektora inną funkcję niż karykaturowanie ich pierwowzorów. I takie ich prawo. Prawo twórców.

A! Jeśli chodzi o karykatury jest jeszcze jeden wyjątek. Jak żywa pokazana jest też karykatura Krystyny Pawłowicz (w filmie – poseł Piotrowicz grana przez Iwonę Bielską) obżerającej się na sali sejmowej sałatkami, dłubiącej palcem w zębach i grzmiącej z mównicy o bezczelnych zdrajcach, niemieckich szmatach, erotomanach… Podobne słowa o elemencie podłym, animalnym, o Polakach gorszego sortu zostają włożone w usta prezesa, lecz brzmią w nich jakoś nieautentycznie, bo wypowiadane są ze względnym spokojem podczas udzielanego na ulicy wywiadu.

Ale i tak te i pozostałe dialogi są świetne. Są to najczęściej dosłowne cytaty z wypowiedzi polityków dobrej zmiany. Aż ciarki przechodzą po plecach. Wulgaryzmy przeplatają się z powtarzanymi jak mantra sloganami z pisowskiej nowomowy: my silni, oni słabi, my dobrzy, oni źli. Bóg, honor, rodzina, ojczyzna. Elity, deprawacja, zdrada, Europa. Bełkot, pustosłowie, perswazja, oszustwo, które powtarzane tysiąckrotnie i tysiąckrotnie cytowane w telewizji stają się codziennym językiem zwolenników dobrej zmiany.

Ciarki po plecach przeszły mnie jeszcze tylko dwa razy. O tym drugim, czyli trzecim, na koniec. Strach mnie ogarnął, jako widza i chciał nie chciał uczestnika naszego życia politycznego, gdy prezes i szef MON, jeden drugiego, szachują teczkami: „Ty masz teczki, ja mam teczki, teraz wszyscy mają teczki”. Każdy coś na kogoś ma. I ten fakt okazuje się najsilniejszym argumentem politycznym, zamykającym usta konkurentowi lub przeciwnikowi.

Wszystko to wiemy. Nic nowego Patryk Vega nie pokazał. Nie obnażył żadnych nieznanych mechanizmów, nie wyciągnął na światło dzienne żadnych skrywanych tajemnic. A tak tego oczekiwaliśmy. Owszem, pokazał, że król jest nagi. Król pisowskiej propagandy, król pisowskiej agresji, król pisowskiego oszustwa, król pisowskiej pazerności, król pisowskiego cynizmu, król pisowskiej głupoty, król pisowskiego chamstwa. Ale my to wszystko już od dawna wiemy – mówią liczne głosy recenzentów i widzów. Widzimy, że nagi król jest odrażający, głupi i zły. A spodziewaliśmy się czegoś nowego.

Czego? – pytam. – Jeszcze większego horroru? Proszę bardzo: włączmy telewizor, wejdźmy do internetu, przeczytajmy gazetę. I co tam znajdziemy? To samo co w filmie: państwo PiS tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu. Afera goni aferę, niszczą państwo prawa, urągają zasadom demokracji, chcą zawłaszczyć wszystkie instytucje publiczne, przyznają sobie horrendalne premie, zatrudniają na intratnych stanowiskach swoich niekompetentnych krewnych, znajomych, kochanki. Kłamią, oszukują, manipulują, usuwają z kart historii prawdziwych bohaterów, szkalują, śledzą i prześladują tych, co odważają się myśleć samodzielnie i krytykować ich posunięcia. Tuby propagandy grzmią bezwstydnie na cały regulator, szczują na opozycję, artystów i naukowców, na zwykłych ludzi, co chcą żyć po swojemu. I co? To wciąż jeszcze za słaby horror? Więc spójrzcie na słupki wyborcze: 44 procent poparcia dla PiS! A to oznacza ich samodzielne panowanie przez kolejne cztery lata, a może i jeszcze dłużej. I to, że naród tego chce, że Polacy tego chcą, jest horrorem do kwadratu.

To, co wyprawia PiS, dla większości wyborców nie jest ani odrażające, ani głupie, ani złe. Więc ten film niczego nie zmieni. Spodziewaliśmy się, że wywoła polityczną burzę, a tymczasem: z dużej chmury mały deszcz. Krytycy piszą, że czasami mija się z prawdą, bo nie wszystkie filmowe epizody zgadzają się z politycznymi faktami, że za mało demaskacyjny, że za nudny, że za mało straszny, że mało śmieszny. Przeciwników PiS-u nie musi przekonywać, a zwolenników nie odstraszy, bo oni mają już gotowe reakcje: że to nieprawda, że szkalowanie władzy, że hejt, że mowa nienawiści, że to antypolska retoryka.

Przyznam się, że po pierwszym seansie i ja byłem nieco rozczarowany. Ale tak na dobrą sprawę, zastanówmy się, czego oczekiwaliśmy? Że z Kaczyńskiego, Macierewicza i Rydzyka diabeł wyskoczy? A my sami nie widzimy, że mają go za skórą? Że u Dudy, Szydło i innych marionetek zobaczymy sznurki, za które pociąga Kaczyński, a u niego te, za które pociąga Putin? To potrzebujemy aż pójść do kina, żeby je zobaczyć? Że film wypunktuje wszystkie kłamstwa i manipulacje partyjnej telewizji? A sami tego nie słyszymy? Może po prostu za dużo sobie po tym filmie obiecywaliśmy, że będzie czymś w rodzaju czarodziejskiej różdżki, która odmieni naszą rzeczywistość, bo takie jest nasze, typowo polskie nastawienie. Liczymy na cud: gospodarczy, nad Wisłą, na wygraną w lotto. Na wino z wody, na pieniądze z niczego.

Ci, co nie byli na filmie, pewnie się zastanawiają: Iść czy nie iść do kina? Iść! Iść koniecznie! Tylko się nie nastawiajcie, że zobaczycie cud, który odmieni wasze życie i naszą rzeczywistość. Czego się zatem spodziewać?

Życzę wam, żebyście zobaczyli to co ja, bo całą noc nie mogłem spać z powodu tego filmu i następnego dnia poszedłem na poranny seans obejrzeć go po raz drugi, ale z innym nastawieniem. Nie z oczekiwaniem na cud ani arcydzieło.

Wiedziałem już, że nie będzie tam prawdziwego Kaczyńskiego ani prawdziwej Szydło, ani prawdziwego Macierewicza, a tylko ich karykatury. Wiedziałem też, że nie zobaczę tam polskiej polityki w sensie dosłownym, a tylko „Politykę”, jej parodię. Za drugim razem poszedłem do kina na film, dzieło artystyczne, a nie na wydarzenie polityczne. I co zobaczyłem? Dobry, a może i nawet bardzo dobry film – co tak trudno przyznać wobec fali negatywnej krytyki – opowiadający o meandrach i mechanizmach życia politycznego i wijących się w nim ludzkich typach; świetnie ujętego w sześć zazębiających się opowieści o sześciu różnych osobach. Owszem, niektórych nieco przydługich, może i nieco nużących, ale czymże są takie mankamenty przy filmach Larsa von Triera. Dla niego wszyscy muszą mieć cierpliwość, a dla Vegi nie?

Zgoda, nie zobaczycie w tym filmie niczego, czego nie znacie z realnej polityki. Ale czy nie doświadczamy czegoś podobnego w teatrze? Przecież gdy idziemy na Szekspira, to z góry wiemy, że Julia i Romeo umrą, choć dobra sztuka to taka, która trzyma nas w napięciu, że może jednak nie. Podobnie jest w „Polityce” opowiadającej o polskiej polityce, którą dobrze znacie. „Szydło” powie, że „te pieniądze im się należały”, „Macierewicz” powie, że „szpiedzy są wszędzie”, „Morawiecki” powie, że „mamy zapierdalać za miskę ryżu”, „Rydzyk” – że „dostał od bezdomnego dwa samochody”, a „Kaczyński” – że jesteśmy „elementem animalnym, Polakami gorszego sortu”. Oczywiście, że dobrze by było, gdyby film bardziej trzymał w napięciu, gdybyśmy go oglądali z obawą o losy bohaterów. Czegoś takiego trochę brakuje. A może powinniśmy wysilić naszą empatię i dostrzec, jak prosta kobieta w żółtej garsonce, wplątany w romans poseł czy poszkodowany w wypadku nauczyciel zostają wykorzystani przez cynicznych graczy, którzy też nie są wszechmocni, bo nawzajem szachują się hakami? Przy takiej zmianie optyki, bez oczekiwania na polityczny cud lub zabawną komedię na pewno inaczej będziemy postrzegać rozgrywające się w filmie osobiste dramaty.

Sześć aktów i sześć głównych postaci, ale drugoplanowych – choć przez to wcale nie mniej ważnych – więcej. I wszystkie one znakomicie zagrane przez wspaniałych aktorów. Nie mogłem się nasycić, na drugim seansie, oglądaniem ich gry. Nie tym, jak Andrzej Grabowski imituje Jarosława Kaczyńskiego, ale tym, jak gra starego, zmęczonego życiem człowieka. Nie tym, jak Janusz Chabior imituje Antoniego Macierewicza, lecz tym, jak gra podstarzałego, romantycznie zakochanego pedzia (przepraszam wszystkich homoseksualistów za ten kolokwializm, ale nie wydaje mi się, by w moim użyciu zawierał coś zdrożnego). Nie mogłem się nasycić, nie tym, jak Ewa Kasprzyk imituje Beatę Szydło, tylko jak gra prostą kobietę z prowincji, która w dobrej wierze i w poczuciu lojalności wobec swego idola wzięła na siebie rolę, która ją przerasta i która musi przełknąć gorzką pigułkę, gdy zostaje przez niego wykorzystana i potraktowana przedmiotowo. Z zapartym tchem śledziłem też Macieja Stuhra, grającego młodego masażystę, który się zaprzyjaźnia z prezesem. Żadnego sztucznego ruchu, żadnego fałszywego gestu. Przyglądałem się też aktorom grającym role epizodyczne: policjantów, ochroniarzy, urzędników, dziennikarzy. Żadnych zgrzytów, aktorstwo najwyższej próby. No i oczywiście Daniel Olbrychski jako emerytowany nauczyciel historii, skonsternowany awansami, jakie mu czyni opozycja, a potem jako poseł senior wygłaszający polityczną tyradę, która ma być przesłaniem całego filmu. (To wtedy ciarki przeszły mi po plecach po raz trzeci, a nie wtedy, gdy pokazał goła dupę. Przyznaję rację krytykom. To było niepotrzebne.) I choć niektórzy kręcą nosem, że zbyt patetyczna – tak jakby patos był czymś obcym aktorowi Olbrychskiemu – ja jestem przekonany, że scena z Danielem Olbrychskim na sejmowej mównicy wejdzie do kanonów polskiego kina. Tak jak scena ze Zbigniewem Cybulskim w roli Maćka, podpalającego kieliszki ze spirytusem w „Popiele i diamencie” Wajdy, tak jak monolog Jerzego Stuhra, nagrywającego samego siebie w „Amatorze” Kieślowskiego, jak mówienie do szafy Jerzego Turka w „Misiu” Barei i cała masa innych znakomitych scen w historii polskiego kina. Tylko aby to uznać, musimy doczekać czasów, aż opadną z nas emocje związane z władzą PiS. Wtedy będziemy mogli spojrzeć na „Politykę” Patryka Vegi na spokojnie i na trzeźwo. Jak na dzieło filmowe.

JERZY KRUK

Pin It on Pinterest