Najnowsze badania opinii publicznej wskazują na to, że wśród kandydatów na prezydenta może nastąpić zmiana na drugiej pozycji. W zasadzie powinno być to nieistotne, bo ten drugi i tak przegrywa, ale nie jest, bo taka zmiana zawiera w sobie bardzo ważną informację Te 20% poparcia, które które może zdobyć każdy z kandydatów (na pozycji dwa i trzy) walczących o drugą rundę, oznacza jakieś 4 miliony głosów dla każdego. Już się przyzwyczailiśmy, że istnieje twardy elektorat PiS liczący 7 do 4 milionów wyborców, i im mniej, tym lepiej dla Polski. Zatem z tego, że kandydat PiS może przegrać, raczej powinniśmy się cieszyć. Ale to, że 4 miliony Polaków chce głosować na kandydata, który głosi hasła „Polski bez Żydów, bez Ukraińców, bez podatków, bez ZUS-u, bez aborcji, bez pomocy społecznej, bez wydatków państwa na sport, edukację, naukę i kulturę”, cieszyć nie może.
Kim są ci ludzie? Gołym okiem widać, że to populiści, odwołujący się do interesów i przekonań „prostego człowieka”, nastawieni antyintelektualnie przeciwnicy elit, duopolu PO-PiS oraz Unii Europejskiej, ksenofoby, homofoby, fideiści i kreacjoniści, antyszczepionkowcy, płaskoziemcy, dziwacy wszelkiej maści, którzy wiedzą swoje i swych przekonań żadną siłą nikomu zmienić nie pozwolą.
„Populizm” jest pojęciem politycznym, które w XXI wieku zrobiło chyba najbardziej zawrotną karierę, przebijając słowa „faszyzm” i „nacjonalizm”, choć często stosowane być może jako ich synonim. Do niedawna podchodzono do zjawiska populizmu z wyraźnym lekceważeniem jako przekonania charakterystycznego dla ludzi raczej niewykształconych, bez kompetencji intelektualnych, kulturowych czy politycznych, mogącego w skali społecznej wystąpić w krajach z punktu widzenia Zachodu raczej egzotycznych, jak Argentyna czy w Europie — Węgry i (o zgrozo!) Polska. Ale od kilku lat nad zjawiskiem populizmu pochylają się poważni naukowcy akademiccy (socjologowie, politolodzy i antropolodzy), którzy nie oceniają tego zjawiska krytycznie, lecz na odwrót: apologetycznie, uznając „słuszność” tego buntu mas czy gniewu ludu.
Z populizmem ucieleśnionym w osobie Jarosława Kaczyńskiego i jego partii zmuszeni byliśmy się zmagać od kilkunastu lat. Zdawało się, że ten problem w Polsce przemija, ale nie. Oto mamy kolejny jego wykwit w postaci Sławomira Mentzena. Co z tym fantem zrobić? Ignorować, przemilczać, ośmieszać? Broń Boże! To byłby tylko argument dla prostego człowieka, że jego głos jest tłumiony. Mentzena trzeba dopuszczać do głosu. Trzeba podstawiać mu do ust mikrofon, kiedy tylko się da. Trzeba robić z nim wywiady (najlepiej rzeki). Trzeba go zapraszać do studiów, na salony, na debaty ze specjalistami, z autorytetami. I mieć nadzieję, że wyborcy sami będą potrafili ocenić wartość jego rewolucyjnych rewelacji. Wszak Polacy nie gęsi, lecz swój rozum mają.
Jerzy Kruk