Kto i dlaczego głosuje na Nawrockiego

Naziol, gangster, alfons, sutener, chuligan, mięśniak, niezbyt lotny osiłek, oszust, lichwiarz, kłamca, ćpun, lizus, człowiek bez właściwości — to tylko kilka z całej masy krążących w mediach i necie epitetów odnoszących się do Karola Nawrockiego, używanych nie tylko przez anonimowych internautów, ale i przez nieukrywających swej tożsamości polityków. Człowiek rozsądny wie, że ta kolejna marionetka Kaczyńskiego nie ma żadnych kompetencji, by sprawować jakikolwiek urząd państwowy, nie mówiąc już o najwyższym. Dlatego ogromne zdumienie musi budzić poparcie, jakim się cieszy. Powiedzieć, że wynosi ono 50 %, to jakby rozmywać prawdę w kategoriach statystyki, bo prawda polega na tym, że to 10 milionów Polaków jest gotowych oddać na niego swój głos. 10 milionów ludzi, którzy przed komisją wyborczą potwierdzają swoją tożsamość z imienia i nazwiska, 10 milionów wyborców, którzy w przeważającej mierze uważają się za ludzi wierzących, odwołujących się do fundamentalnego rozróżnienia pomiędzy dobrem a złem, ludzi, którzy uważają się za prawdziwych patriotów, rzekomo najlepiej wiedzących, w przeciwieństwie do liberałów i kosmopolitów, na czym polega dobro ojczyzny.Idą jak w dym za swoim kandydatem „obywatelskim” (o czym od początku do końca wiadomo, że jest wierutnym kłamstwem). Nie przeszkadza im ani brak jego kompetencji do sprawowania urzędu prezydenta (moralnych, politycznych, intelektualnych), ani szkodzenie pozycji Polski w Europie, która jest dla nas gwarantem bezpieczeństwa i dobrobytu, ani oczywiste służenie interesom Putina. Jak to możliwe?

Zadając to pytanie nie mam zamiaru podejmować racjonalnego sporu z tą grupą wyborców, by ich do czegokolwiek przekonać; chodzi mi raczej o psychologiczną analizę tego społecznego przypadku. Tak, bo dowodzi on, że nasze społeczeństwo potrzebuje nie kolejnej dyskusji, lecz terapii, psychoterapii.

Powtórzmy więc pytanie: Jak to możliwe, że 10 milionów ludzi gotowych jest oddać swój głos na takie indywiduum jak Nawrocki? Uwiódł ich swym urokiem? Przekonał siłą rzeczowych argumentów? Zaimponował osiągnięciami? Na pewno nie, bo wszystkich tych walorów mu brak. Co więc skłania te 10 milionów do takiej decyzji?

Mogę się mylić, ale moim zdaniem wynika to z chęci obrony własnej tożsamości, która się streszcza w wierze, tradycji i poczuciu osobistej godności. Ci ludzie wierzą, że ich katolicyzm, przywiązanie do religijnych rytuałów i ludowych zwyczajów oraz antyelitarny stosunek do kultury i innych ludzi, łączący się z niewykształceniem, nieoczytaniem i przaśnością, czynią ich kimś lepszym od ludzi zepsutych nowoczesnością, wyznających relatywizm moralny, ulegających politycznym modom, nakierowanych w życiu na sukces i przyjemność. Oczywiście nie każdy wyborca PiS-u to nieoświecony, niewykształcony, nieokrzesany prostak, ale taki model osobowy w tym środowisku dominuje.

By bronić swej tożsamości, ludzie ci nie tylko gardzą kosmopolitycznymi liberałami i uważają, że są od nich lepsi, ale wręcz podważają system, który na taką konfrontację pozwala, stąd ich niechęć do liberalnej demokracji podkreślającej wolność przekonań każdego i pozwalającej każdemu, by żył i myślał po swojemu. Jednym z czynników zachęcających do przyjęcia takiej postawy z pewnością jest resentyment — odrzucający wszystko, co jest związane z ludźmi sukcesu, czyli lepszymi ode mnie: ich przekonania polityczne i światopoglądowe (laickie, liberalne, proeuropejskie) i gusta estetyczne wyrażające się w zainteresowaniu sztuką wysoką, upodobaniach modowych i formach spędzania czasu wolnego (sport, czytanie, podróże).

Z ich resentymentu wywodzi się nie tylko pogarda dla lepszych, ale i agresja, brak szacunku dla prawa, dla prawdy, dla zasad, dla demokracji. I ten plugawy język, który zwolennicy prawicy dali sobie narzucić, oraz zapał i łatwość do rzucania kamieniem w drugiego człowieka.

Kto wyznaje tę postawę? Oczywiście w pierwszym rzędzie ludzie starsi, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca w nowoczesności, nieużywający komputerów, internetu, nieznający języków, którzy nie widzieli świata i prawie nigdzie poza własnym miejscem zamieszkania nie byli. Łatwo zrozumieć ich lęki, dewocję i przywiązanie do tradycji, ale dlaczego dają posłuch agresywnym nacjonalistycznym demagogom? Czy oni nie widzą, że to, co głoszą, stoi w całkowitej sprzeczności z tym, w co oni wierzą?

Dlaczego starsi tak łatwo przyjmują te treści? Bo tym, co im najbardziej doskwiera, jest samotność, zwłaszcza gdy już owdowieli. Oni są samotni, bo nie potrafią zbudować wspólnoty ze swoimi wykształconymi dziećmi, o które tak dbali, którym chcieli wpoić religijne i obyczajowe wartości, a one, niewdzięczne, tego nie chcą, ponieważ mają swoją „liberalną” wiarę, swoje przekonania i żyją we wspólnocie ludzi podobnych sobie.

Ale nie tylko starsze osoby zwracają się przeciwko światowi liberalnemu. Podobnie ludzie w sile wieku, którzy kiedyś spróbowali wziąć sprawy w swoje ręce i im nie wyszło. Zawiedli się na świecie liberalnym, przegrali. I kto jest winien? Oni? Tacy pracowici, tacy odważni, tacy pomysłowi? Ich zdaniem, oczywiście nie. Oni myślą, że skrzywdził ich ten nowoczesny, liberalny świat. „Bierz sprawy w swoje ręce”. „Jesteś kowalem swego losu”. „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. To są wszystko oszustwa liberalnego świata, iluzje, którymi zostali zwabieni w sidła swojej „wolności”.

Albo — całkiem paradoksalnie — osoby, które dopiero zaczynają przygodę swojej wolności i wyobrażają sobie, że oni na pewno by odnieśli sukces, gdyby nie przeszkody stojące im na drodze i blokujące ich aktywność: podatki, „nieudolny, leniwy rząd, który nic nie robi”, zasiłki rozdawane „nierobom”, Unia Europejska i… Żydzi. Jednym słowem: system. System demokracji liberalnej, którą trzeba zastąpić rządami ekonomicznych ekstremistów i religijnych fundamentalistów. Dla nich PiS i Jarosław Kaczyński są źli, bo za mało radykalni. Trzeba więc oczyścić pole polskiej polityki i dopiero gdy się spełni marzenie jednego z takich wizjonerów, „żeby nie było nic”, przed młodymi otworzą się szanse na życiowy sukces. Ale z drugiej strony mąci im w głowach inny demagog, który od państwa domaga się mieszkań dla młodych. I co ma począć taki młody skołowany człowiek, który połączył obie fantasmagorie w jedno, jego zdaniem spójne i niesprzeczne, hasło: „mieszkania — tak, podatki — nie”. Na pewno nie opowie się za demokracją liberalną, która każe mu się uczyć, pracować, zarabiać, płacić podatki i dawać żyć innym tak, jak chcą.

To poparcie dla ultraliberalnego ekstremizmu ekonomicznego musi dziwić, bo po tej samej stronie, przeciw demokracji liberalnej, są całe masy ludzi, którzy przeżyli szok w czasie transformacji 89. roku, którym nikt nie pomógł, którzy przez lata nie mogli znaleźć pracy. To były całe fabryki, państwowe gospodarstwa rolne, całe miasta, całe regiony. I nawet jeśli wreszcie ich życie jakoś się poukładało, to ani oni, ani ich dzieci na pewno nie zagłosują na liberałów, choćby się świat walił. Bo według nich, jeśli wolny, czyli liberalny rynek, kiedykolwiek wyciągnął do nich swą niewidzialną rękę, to tylko po to, by ich skrzywdzić. To, co miało miejsce potem, nawet jeśli warunki ich życia radykalnie się poprawiły, nie ma dla nich znaczenia, bo uraz do wolnego rynku i liberalnej demokracji pozostał.

Ale najwięcej ludzi odwraca się od liberalnej demokracji i popiera naszego warczącego wielkorządcę i jego szemraną marionetkę na zasadzie jakiejś instynktownej empatii, bo oni, tak jak jeden i drugi, mają osobowość wypaczoną, niezdrową, toksyczną. To są ludzie, którzy zawsze mają komuś coś za złe. Zawsze czują się pokrzywdzeni przez los i zawsze ktoś jest temu winien, ale nigdy oni sami.

Zdawać by się mogło, że to wszystko jest typowe dla starych, złośliwych ludzi, ale co robią młodzi, dwudziesto- czy trzydziestokilkulatki, które tyle pracy włożyły w zdobycie wykształcenia, tylu wyrzeczeń dokonały? Skończyli studia, najczęściej płatne, które im nic nie dały; nawet nie uchyliły drzwi do żadnej kariery, choć poszli na zarządzanie w tej czy innej dziedzinie. Cynicy mówią, że to były studia „śmieciowe” i że teraz czeka na nich tylko śmieciowa praca, śmieciowe umowy, śmieciowe kontrakty. Dla takich ludzi wolność oznacza samotność, porażkę, zawód życiowy. Dlatego nie chodzą nawet na wybory, a jak już pójdą, to głosują na faszystów. Czemu tak się dzieje? Przecież w historii to młodzi robili rewolucje. Barwne, błyskotliwe, urzekające, nawet jeśli historia pokazała, że się mylili. A dziś? Ręka w rękę idą z konserwatystami, ze swoimi dziadkami, którzy chcieliby zatrzymać falę postępu. Wielu z tych ludzi wyrosło w atmosferze bezstresowej zabawy i tego właśnie oczekują od życia: zabawy. Ma być śmiesznie i w miarę ciekawie, lekko, łatwo i przyjemnie. I bezproblemowo. A polityka? O, to już dla nich zbyt męczące. Przysłuchiwać się debatom, czytać długie artykuły naszpikowane specjalistycznymi pojęciami z zakresu politologii, socjologii, ekonomii? Analizować te wcale niezabawne wywody? Brr! Ohyda. „Problemy” to wymysł nudnych intelektualistów, nawiedzonych aktywistów. Oni chcą chleba i igrzysk! I dlatego najchętniej dają posłuch tym, co negują wszelką politykę. Dla nich nie ma być mądrze, tylko zabawnie. I im większa bzdura, tym lepiej, bo jest z czego się pośmiać. A jeśli kandydat oprócz wygadywania wierutnych bzdur jeździ na hulajnodze, to sukces ma gwarantowany. A gdy inny do tego dorzuca mieszkanie? No głupi by nie brał.

Ale obaj ekstremalni kandydaci odpadli. Czy zatem jest na kogo głosować? W gruncie rzeczy nic się nie zmieniło, alternatywa jest ta sama. Bo nie pójść na wybory czy zagłosować na demagogów to w gruncie rzeczy to samo, ponieważ jedno i drugie oznacza ucieczkę od wolności.

Jedno jest jasne: system liberalnej demokracji odrzucają osoby nie czujące się w nim dobrze: odczuwające lęk wobec obcych, zwłaszcza wyglądających inaczej z powodu koloru skóry, sposobu ubierania się czy oznak przynależności do innej religii; odbierające nowoczesność jako zagrożenie dla ich tożsamości narodowej, religijnej, kulturowej; pojmujące wolny rynek jako nieuczciwą konkurencję, w której stoją na z góry przegranej pozycji. Obrońcy i analitycy populizmu podkreślają, że te obawy i kompleksy są uzasadnione, że ludzie mają do nich prawo. I że nie znikną z zachodnich społeczeństw, bo rodzi ich system. To prawda, zawsze w nich byli obecni, choć przez swą niewielką liczebność czy aktywność politycznie zmarginalizowani. Ale gdy poparcie dla populizmu i nacjonalizmu osiąga poziom 30 %, podnosi się larum. A co jeśli dochodzi do 50 %? Albo gdy populizm i nacjonalizm dochodzą do władzy? System się wali? Czasem się wali, jak w Niemczech w 1933 roku, albo „tylko” trzęsie się w posadach, jak w Polsce czy USA po dojściu do władzy Kaczyńskiego czy Trumpa.

Co wydarzy się 1 czerwca? Nie wiemy, ale jedno jest pewne: ludzie odwołujący się do takich wartości jak wolność, demokracja, praworządność, nie mogą spać spokojnie. I im ich sen bardziej niespokojny, tym większa uciecha dla tych, którzy w systemie liberalnej demokracji, a pewnie i we własnej skórze, czują się nieswojo, za to tam, gdzie panuje chaos, kłótnia, zadyma, nawalanka, czują się jak ryby w wodzie.

Jerzy Kruk

Jakie będą przepływy elektoratu

Dla uproszczenia przyjmijmy, że mamy sytuację sprzed weekendu, czyli 47% poparcia dla jednego i drugiego kandydata, a 6% się waha. Jeżeli frekwencja byłaby taka jak w pierwszej turze, to oznacza, że na obu kandydatów chce głosować po ok. 9,5 mln osób, a milion dwieście tysięcy jest niezdecydowanych. Łącznie stanowi to ok. 20 mln głosów. Jednak weekend wyborczy był tak bardzo burzliwy, że musi wywołać jakieś fluktuacje poparcia. Załóżmy, że obie partie mają 30-procentowe poparcie żelaznych elektoratów, czyli mniej więcej po 6 milionów głosów. Zatem tym fluktuacjom, czyli przepływowi podlega 8 milionów wyborców — niezdecydowanych i takich, które głosowały na kandydatów, którzy odpadli w pierwszej rundzie. Oczywiście wśród nich są osoby zdecydowanie nienawidzące Tuska i Platformy, ale i osoby nieakceptujące Kaczyńskiego i PiS-u. Co zrobią? Zostaną w domu czy pójdą do urn, wybierając mniejsze zło? Tego nie wiemy. A wahający się? Zostali przekonani? Argumentów do podjęcia decyzji mieli w ten weekend co niemiara. Po pierwsze, odbyła się bezpośrednia debata; po drugie „grillowanie” u Mentzena z propozycją podpisania „lojalki”; po trzecie Marsz Patriotów i Marsz dla Polski. We wszystkich tych starciach na pewno punktował Trzaskowski. A jeszcze był snus zażyty przez Nawrockiego na wizji i filmy pokazujące, że robi to notorycznie (uzależniony?) i ujawnienie, że brał udział w ustawkach kiboli. Jego przeciwnik natomiast trzasnął sobie piwko z Mentzenem. Nie wiemy jeszcze, czy z korzyścią czy stratą dla siebie. Rafał Trzaskowski we wszystkich tych sytuacjach pokazał klasę: dobre przemówienia, rozsądne argumenty, luz, naturalny uśmiech, i przede wszystkim wykazał się stałością i pewnością swoich przekonań. Nawrocki — przeciwnie: bez przekonania recytował zgrane frazesy, uśmiechał się sztucznie i (o zgrozo!) publicznie się wyparł Jarosława Kaczyńskiego, bez którego byłby niczym. Czy dlatego prezes PiS nie wszedł na mównicę, mimo, iż go wypychano? Nikt nie wszedł. A u Trzaskowskiego? Gorące, entuzjastyczne, szczere, momentami wręcz radosne wyrazy poparcia Biejat, Hołowni, Kosiniaka-Kamysza, Czarzastego, Senyszyn, Tuska i… żony! Uśmiechniętej, pogodnej, sympatycznej, elokwentnej.

A, i jeszcze były dwa epizody rumuńskie. W wiecu Nawrockiego wziął udział przegrany kandydat na prezydenta Rumunii otwarcie popierający Putina i zwracający się przeciw demokracji. Natomiast Trzaskowskiego wsparł na jego wiecu zwycięski prezydent Rumunii, opowiadający się za demokracją i Unią Europejską.

Wszystkie te wydarzenia śledzone były przez miliony telewidzów i internautów, tak że chyba nikt z zainteresowanych nie może powiedzieć: „Nie wiem, nie widziałem, nie słyszałem, nie wierzę”. Tak że przepływ wyborców musi nastąpić. Wydarzenia ostatniego weekendu nie wskazują na to, by jego zasadniczy strumień popłynął w kierunku PiS-u i jego kandydata. Nie znaczy to jednak, że wynik jest rozstrzygnięty. Po pierwsze, do końca tygodnia może się jeszcze wydarzyć coś zaskakującego, a po drugie, wynik głosowania nie zależy wyłącznie od preferencji wyborców, ale i od ich aktywności (frekwencja). Od tego, czy pójdą na wybory, czy zostaną w domu, bo nie mają na kogo głosować, bo sondaże pokazują, że już wszystko pozamiatane itd., itp. Na wybory trzeba po prostu iść. I pamiętać: jak trza, to trza!

Jerzy Kruk

Jacek Żakowski znów się zagalopował

Jacek Żakowski kolejny raz wybiegł przed orkiestrę. Taki wyskok zazwyczaj wygląda śmiesznie i głupio i tym razem mądry nie jest.

W grudniu 2023 roku dziennikarz „Polityki”, Radia TOK FM i felietonista „Wyborczej” zaproponował, w imię symetrystycznej sprawiedliwości, podział mediów publicznych pomiędzy PiS i opozycję demokratyczną. Skoro Polska jest tak radykalnie podzielona, a Polacy tak skłóceni, to podzielmy pomiędzy nich media publiczne. Niech na przykład koalicja demokratyczna dostanie telewizyjną Jedynkę, a PiS — Dwójkę — sugerował samozwańczy demiurg, któremu (jak się okazuje) wciąż się marzy meblowanie sceny politycznej na wzór działań jego dawnego kolegi i szefa Adama Michnika, który w 89 roku wysunął historyczne hasło „wasz prezydent, nasz premier”.

Po ogłoszeniu wyników pierwszej tury wyborów prezydenckich, na pierwszy rzut oka korzystnych dla prawicowej opozycji, a niekorzystnych dla koalicji demokratyczniej, Jacek Żakowski domaga się dymisji premiera Donalda Tuska. Bo przecież wzrost populizmu w Polsce, Europie i na świecie, to „Tuska wina”. „Mamy klęskę rządu po prostu. Ten rząd dostał czerwoną kartkę” — wyrokował w radiu TOK FM. „W normalnym, demokratycznym kraju premier odchodzi w takiej sytuacji” — konkludował.

Dziennikarz zapomina jednak, że nie były to wybory parlamentarne, które skutkują przemeblowaniem sceny politycznej według określonego algorytmu, i chciałby ją ustawić, porównując sumy głosów otrzymane przez kandydatów prawicowych i demokratycznych. Otóż Panie Redaktorze, ten plebiscyt nie odzwierciedla (a jeśli już to bardzo nieprecyzyjnie) rozkładu sił w przyszłym parlamencie, który będzie wybrany za dwa lata. Zapomina Pan, że głosy oddane na „polityczny plankton”, to były głosy z góry zmarnowane, bo wyborcy stawiający krzyżyk przy nazwiskach z sondażowym kilkuprocentowym poparciem z góry wiedzieli, że ich kandydat nie ma żadnych szans na zostanie prezydentem. Czemu więc to zrobili? By wyrazić swoje emocje. A niektórzy — nie bagatelizujmy tego — po prostu dla żartu.

Redaktor Żakowski jednak od razu śpieszy, by ich zadowolić, dymisjonując premiera Tuska. Nawiązuje w ten sposób do kibolskich haseł streszczających się w haśle „Byle nie Trzaskowski”. Parafrazując tę wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, Jacek Żakowski mówi: Każdy, byle nie Tusk. Czyli kto? Sikorski, Nitras, Hołownia, Kosiniak-Kamysz, Czarzasty?

Redaktor Żakowski, twierdząc, że wie, jak powinna działać „normalna demokracja” i próbując być bardziej papieski niż papież, odleciał po raz kolejny. Półtora roku temu dla otarcia łez pokonanym wrogom demokracji liberalnej proponował medialny symetryzm PiS-u i koalicji demokratycznej, dziś domaga się dymisji premiera, by zadowolić nastroje agresywnych kiboli, pędzących za swym idolem na hulajnogach wyrostków, oszołomów przyjmujących gaśnice z autografem otwartego antysemity i teflonowego elektoratu PiS-u, któremu nie przeszkadza kolejna marionetka Kaczyńskiego, skompromitowana kontaktami z mafiozami i naziolami, wykorzystywaniem służbowych pomieszczeń dla prywatnej wygody i przygody, ograbieniem z mieszkania starego, schorowanego człowieka.

Jacek Żakowski jako spiker Radia TOK FM i felietonista „Wyborczej” jest człowiekiem Agory. Czy jego zdanie to zdanie jej środowiska?

Jerzy Kruk

Co zrobić z Mentzenem

Najnowsze badania opinii publicznej wskazują na to, że wśród kandydatów na prezydenta może nastąpić zmiana na drugiej pozycji. W zasadzie powinno być to nieistotne, bo ten drugi i tak przegrywa, ale nie jest, bo taka zmiana zawiera w sobie bardzo ważną informację Te 20% poparcia, które które może zdobyć każdy z kandydatów (na pozycji dwa i trzy) walczących o drugą rundę, oznacza jakieś 4 miliony głosów dla każdego. Już się przyzwyczailiśmy, że istnieje twardy elektorat PiS liczący 7 do 4 milionów wyborców, i im mniej, tym lepiej dla Polski. Zatem z tego, że kandydat PiS może przegrać, raczej powinniśmy się cieszyć. Ale to, że 4 miliony Polaków chce głosować na kandydata, który głosi hasła „Polski bez Żydów, bez Ukraińców, bez podatków, bez ZUS-u, bez aborcji, bez pomocy społecznej, bez wydatków państwa na sport, edukację, naukę i kulturę”, cieszyć nie może.

Kim są ci ludzie? Gołym okiem widać, że to populiści, odwołujący się do interesów i przekonań „prostego człowieka”, nastawieni antyintelektualnie przeciwnicy elit, duopolu PO-PiS oraz Unii Europejskiej, ksenofoby, homofoby, fideiści i kreacjoniści, antyszczepionkowcy, płaskoziemcy, dziwacy wszelkiej maści, którzy wiedzą swoje i swych przekonań żadną siłą nikomu zmienić nie pozwolą.

„Populizm” jest pojęciem politycznym, które w XXI wieku zrobiło chyba najbardziej zawrotną karierę, przebijając słowa „faszyzm” i „nacjonalizm”, choć często stosowane być może jako ich synonim. Do niedawna podchodzono do zjawiska populizmu z wyraźnym lekceważeniem jako przekonania charakterystycznego dla ludzi raczej niewykształconych, bez kompetencji intelektualnych, kulturowych czy politycznych, mogącego w skali społecznej wystąpić w krajach z punktu widzenia Zachodu raczej egzotycznych, jak Argentyna czy w Europie — Węgry i (o zgrozo!) Polska. Ale od kilku lat nad zjawiskiem populizmu pochylają się poważni naukowcy akademiccy (socjologowie, politolodzy i antropolodzy), którzy nie oceniają tego zjawiska krytycznie, lecz na odwrót: apologetycznie, uznając „słuszność” tego buntu mas czy gniewu ludu.

Z populizmem ucieleśnionym w osobie Jarosława Kaczyńskiego i jego partii zmuszeni byliśmy się zmagać od kilkunastu lat. Zdawało się, że ten problem w Polsce przemija, ale nie. Oto mamy kolejny jego wykwit w postaci Sławomira Mentzena. Co z tym fantem zrobić? Ignorować, przemilczać, ośmieszać? Broń Boże! To byłby tylko argument dla prostego człowieka, że jego głos jest tłumiony. Mentzena trzeba dopuszczać do głosu. Trzeba podstawiać mu do ust mikrofon, kiedy tylko się da. Trzeba robić z nim wywiady (najlepiej rzeki). Trzeba go zapraszać do studiów, na salony, na debaty ze specjalistami, z autorytetami. I mieć nadzieję, że wyborcy sami będą potrafili ocenić wartość jego rewolucyjnych rewelacji. Wszak Polacy nie gęsi, lecz swój rozum mają.

Jerzy Kruk

Im więcej spokoju i pogody ducha wykazuje Tusk, tym bardziej Kaczyński flaczeje

Donald Tusk znów został obrażony przez posłów PiS. Tonący Dariusz Matecki chwycił się w Sejmie przysłowiowej brzytwy, którą było samozakucie w kajdanki i prezentacja plakatu z napisem po angielsku „Każda dyktatura upadnie” z wizerunkiem Putina, Łukaszenki, Donalda Tuska i Adama Bodnara. Treść plakatu oczywiście można interpretować dwojako. Na przykład w ten sposób, że to liberalni polscy politycy Tusk i Bodnar będą pogromcami wschodnioeuropejskich satrapów. Ale Mateckiemu i jego kompanom, którzy później pozowali z jego plakatem do zdjęcia, chodziło oczywiście o perswazyjne przeniesienie negatywnych konotacji z Putina i Łukaszenki na Bodnara i Tuska. Prymitywnie, grubiańsko, głupio.

Jarosław Kaczyński wciąż bezkarnie publicznie nazywa Tuska „niemieckim agentem”, a Zbigniew Ziobro — „przestępcą”; bezustannie wyzywa go Mariusz Błaszczak.

W tej sytuacji kolejny raz chciałoby się zawołać: Tusku, nie daj się! Gdy byłem chłopcem, okrzyki kolegów „Nie daj się!” znaczyły oczywiście coś przeciwnego: Oddaj mu, przyłóż mu, walcz, nie poddawaj się! Tymczasem to „Nie daj się” skierowane do Donalda Tuska, powinno znaczyć: Nie daj się sprowokować, nie daj się wciągnąć w pyskówkę, nie daj się zepchnąć z kursu na demokrację i praworządność. Tamte okrzyki z czasów dzieciństwa zawsze stawały się zachętą do awantury. Gdy dwóch chłopców się naparzało, reszta, stojąc dookoła, miała z tego darmowe widowisko. Czy tego oczekujemy od premiera? Oczywiście, że nie. Jego przeciwnicy jak najbardziej tego by chcieli, bo awantura, rozróba, zamieszanie jest ich modus vivendi. Im większy bałagan, tym lepiej dla Kaczyńskiego, Brauna, PiS-u i Konfederacji. Bo bałagan jest zaprzeczeniem demokracji, ładu, praworządności, czyli wartości, do których nie tylko werbalnie (jak „Prawo i Sprawiedliwość”), lecz realnie odwołują się obrońcy demokracji liberalnej.

Czy to znaczy, że z Kaczyńskim i pisowcami nie ma co rozmawiać? Ależ nie. Rozmawiać, a nawet więcej: debatować. Tylko gdzie są do tego warunki? W Sejmie? Tam już od dawna nie toczą się żadne debaty. Bo gdy jedna strona przedstawia swój punkt widzenia, druga wychodzi z sali obrad. W telewizji? W której? Jedna strona nie przyjmuje zaproszeń do TVP, a druga do Republiki. Dlatego w telewizji nie ma żadnych poważnych debat. Nawet to, co nazywa się „debatą prezydencką” nie jest żadną debatą, tylko drętwym talk show. Ostatnia debata Tusk – Kaczyński miała miejsce w roku 2007, czyli 18 lat temu! Od tamtego czasu trwa obrzucanie się epitetami, w którym wśród oponentów Tuska, Platformy i Koalicji Obywatelskiej. „dominuje” PiS, ale oliwy do ognia dolewają też inni: Konfederacja, Polska 2050, PSL, lewica… i ulica.

Człowiek przyzwoity i rozsądny z przykrością słucha tych wszystkich inwektyw rzucanych w kierunku Polaka, który — zaraz po papieżu — piastował najwyższe międzynarodowe stanowisko w czasach współczesnych i zdobył sobie przez to uznanie całego świata. No, ale — zgodnie ze znanym powiedzeniem —  trudno być prorokiem we własnym kraju. We własnym kraju nazwisko „Tusk” jest raczej synonimem diabła. Dla zwolenników „demokracji nieliberalnej” całe zło, które się u nas wydarza — „utrata suwerenności”, katastrofa lotnicza, bieda, kolejki do lekarza, inflacja, opóźnienia pociągów, powódź, gradobicie czy inne plagi — to oczywiście „Tuska wina”. Stało się to tak powszechne, że przestało być straszne, a zrobiło się śmieszne. I tak jak budzący niegdyś przerażenie diabeł powoli się przekształcił w figlarnego aniołka z różkami, tak teraz coraz bardziej z medialnego „złego Tuska” opada diaboliczna maska i ukazuje się pod nią pogodne oblicze człowieka sympatycznego, kulturalnego, pełnego radości życia i rozsądnego polityka o anielskiej cierpliwości i wyrozumiałości dla własnych przeciwników. Bo zamiast utarczek o to, „co kto powiedział”, Donald Tusk ma do zrealizowania epokowe zadanie przywrócenia w Polsce demokracji i praworządności.

Lider koalicji demokratycznej po prostu do poziomu Kaczyńskiego i jego kliki się nie zniża. I o to właśnie chodzi. Im więcej spokoju i pogody ducha wykazuje Tusk, tym bardziej Kaczyński flaczeje.

Jerzy Kruk

Tusku, nie daj się!

Pisowski „kandydat obywatelski” do tej pory w kampanii prezydenckiej głównie prężył muskuły. A ponieważ nie dawało to specjalnych efektów, jego spin doktorzy (bo przecież nie on sam) postanowili, by pokazał, że jest równie mocny w gębie. No i zaostrzył retorykę. Chcąc uświadomić wyborcom, że ma polityczny pazur, zaczął się kreować na jastrzębia, bo od początku było wiadomo, że nie jest gołębiem ani tym bardziej orłem. Za cel obrał sobie nie swojego konkurenta w walce o fotel (prezydencki), lecz premiera RP Donalda Tuska. Boże drogi! Co by ci pisowcy z Kaczyńskim na czele poczęli bez tego Tuska? Oni przywołanemu Bogu powinni na klęczkach dziękować, że takiego Tuska mają, że taki Tusk istnieje. Bo jego istnienie stanowi rację ich istnienia, działania i myślenia. Gdyby nie było Tuska, to z kim by walczyli? Z emerytowanym Wałęsą? Ze świętej pamięci Mazowieckim? Z nieobecnym w polityce Balcerowiczem? Z nieangażującym się w walkę o stołki Michnikiem? Z Merkel czy Putinem?

Warto zwrócić uwagę, że dla Kaczyńskiego i jego akolitów ani Merkel, ani Putin nigdy nie byli wrogami samymi w sobie. Czy Kaczyński kiedykolwiek (poza kwestią wraku) podjął krytykę Putina albo polemikę z Merkel? Nie. Bo jego i ich zdaniem ani Putin, ani Merkel nie są problemem dla Polski. Problemem jest tzw. Tusk, rzekomo „ulegający rosyjskim wpływom” i „będący niemieckim agentem”. Z polskiej perspektywy Tusk staje się racją istnienia nie tylko Kaczyńskiego i PiS-u, ale także putinowskiej Rosji i „jak świat światem wrogich Polsce” Niemiec.

Człowiek przyzwoity i rozsądny z przykrością słucha tych wszystkich inwektyw rzucanych w kierunku Polaka, który, zaraz po papieżu, zajmował najwyższe międzynarodowe stanowisko i zdobył sobie przez to uznanie całego świata. No, ale – jak mówi przysłowie – trudno być prorokiem we władnym kraju. We własnym kraju nazwisko „Tusk” jest raczej synonimem diabła. Dla prawicowców, dewotów, populistów czy nacjonalistów całe zło, które się u nas wydarza – katastrofa lotnicza, bieda, kolejki do lekarza, inflacja, powódź, gradobicie czy inne plagi to oczywiści „Tuska wina”. To stało się tak powszechne, że przestało być straszne, a zrobiło się śmieszne. I tak jak zły diabeł powoli się przekształcił w figlarnego aniołka z różkami, tak teraz coraz bardziej z „Tuska” opada diaboliczna maska i ukazuje się pod nią pogodne oblicze człowieka sympatycznego, kulturalnego, pełnego radości życia i rozsądnego polityka o anielskiej cierpliwości i wyrozumiałości dla własnych przeciwnikow.

No i teraz w tego mitycznego „Tuska” postanowił uderzyć obywatel kandydacki, nazywając go politykiem antyamerykańskim. Bo Karol Nawrocki jest przecie „politykiem” proamerykańskim. Co to znaczy? Oj, nic specjalnego, przecież nie będziemy o to pytać amerykanistów; chodzi po prostu o to, że jak ten żłosny Duda, wieczny Adrian z przedpokoju, stanął murem za Trumpem. A Tusk i Trzaskowski? Oni popierali Bidena, są więc antyamerykańscy. Bo przecież Biden nie był prezydentem amerykańskim, tak samo jak Tusk nie jest premierem polskim.

Ale czy Nawrocki, Duda i Kaczyński nie zreflektowali się, że stojąc murem za Trumpem (w przedpokuju czy na politycznym zadupiu), są proputinowscy? Przecież trąbi o tym cały świat! Trąbi, ale protestuje ostrożnie, by nie rozsierdzić jeszcze bardziej psychopaty. Donald Tusk swej „antyamerykańskości” też specjalnie nie manifestuje, wszak jest mężem stanu, który musi zachowywać się dyplomatycznie, w przeciwieństwie do dwóch psychopatów, którzy chcą udowodnić światu, że nim rządzą.

Powiedzmy to wyraźnie: „proamerykański” Nawrocki jest po prostu protrumpowski, a to znaczy: proputinowski. Tak jest, Nawrocki jest najlepszym kandydatem dla Putina, lepszym nawet od Mentzena, bo Mentzen nie wiadomo z czym może wyskoczyć. Na razie jest tylko antyukraiński, ale przez jakieś potknięcie, chlapnięcie czegoś w stylu „Polski bez podatków, zasiłków, gejów i Żydów”, może stać się antybiałoruski czy antyrosyjski. Na razie Putin się cieszy, że ma w Polsce kolejnego pożytecznego idiotę. A Nawrocki? Od początku był i jest marionetką Kaczyńskiego. I nią będzie, bo jego „kampania” pokazuje, że na nic więcej go nie stać.

Obywatelu Tusk! Panie premierze! Drogi Donaldzie! Czemu pozwalasz, by Kaczyński bezkarnie nazywał cię niemieckim agentem, a Nawrocki politykiem antyamerykańskim? Czemu nie mówisz głośno, że te bezwstydne ataki ze strony Nawrockiego, Kaczyńskiego, Morawieckiego i całego PiS-u, to woda na młyn Putina, działania prorosyjskie? Czemu pozwalasz, by z prawicowych gadzinówek wciąż bezkarnie sączyły się kłamstwo, szkalowanie i mowa nienawiści? Czemu nie podejmiesz rękawicy, którą ci rzucono? Niech, według ewangelicznej zasady, ten kto mieczem wojuje, od miecza zginie.

Jerzy Kruk

2025

Kaczyński rękami Święczkowskiego próbuje odwrócić kota ogonem, czyli wykonać manewr, który ma opanowany do perfekcji

https://wyborcza.pl/7,162657,31680977,kaczynski-rekami-swieczkowskiego-probuje-odwrocic-kota-ogonem.html

„Proamerykański” Nawrocki jest po prostu protrumpowski, a to znaczy: proputinowski

https://wyborcza.pl/7,162657,31742636,proamerykanski-nawrocki-jest-po-prostu-protrumpowski-a-to.html

Zamiast utarczek o to, „co kto powiedział”, Donald Tusk ma do zrealizowania zadanie przywrócenia w Polsce demokracji i praworządności

https://wyborcza.pl/7,162657,31759446,zamiast-utarczek-o-to-co-kto-powiedzial-donald-tusk-ma-do.html?do_w=111&do_v=1168&do_st=RS&do_sid=1849&do_a=1849

Mentzena trzeba zapraszać na debaty. I mieć nadzieję, że wyborcy będą potrafili ocenić wartość jego rewolucyjnych rewelacji

https://wyborcza.pl/7,162657,31790050,mentzena-trzeba-go-zapraszac-na-debaty-i-miec-nadzieje-ze.html?do_w=111&do_v=1168&do_st=RS&do_sid=1849&do_a=1849#S.listy-K.P-B.1-L.3.zw

Dlaczego Żakowski chciał zdymisjonować Tuska?

https://wyborcza.pl/7,162657,31957788,czytelnik-dlaczego-zakowski-chcial-zdymisjonowac-tuska.html?do_w=111&do_v=1168&do_st=RS&do_sid=1849&do_a=1849#commentsAnchor

Na wybory trzeba po prostu iść. I pamiętać: jak trza, to trza!

https://wyborcza.pl/7,162657,31967697,na-wybory-trzeba-po-prostu-isc-i-pamietac-jak-trza-to-trza.html

„Zamach stanu”

To, co wyprawia PiS z polskim prawem, od dawna nazywane jest zwykłym, czy pełzającym zamachem stanu. Oczywiste dziś jest, że do rozliczenia sprawców brakuje już tylko prawnego uzasadnienia i postawienia ich przed wymiarem sprawiedliwości. No i usunięcie parasola ochronnego, jakim jest możliwość ułaskawiania „swoich” przez prezydenta. Choć ten proces rozliczania sprawców pisowskiego zamachu stanu już trwa, Jarosław Kaczyński rękami Święczkowskiego próbuje odwrócić kota ogonem, czyli wykonać manewr, który ma opanowany do perfekcji. Polega on na odwróceniu uwagi od rzeczywistego sprawcy przestępstwa. Jego najlepszym przykładem jest zachowanie złodzieja, który ukradł coś w sklepie i wybiega na ulicę krzycząc: „Łapać złodzieja!”. Tak właśnie od lat postępują Kaczyński i jego ludzie. W ekipie Kaczyńskiego możemy znaleźć wielu dawnych działaczy PZPR; premier, ministrowie, posłowie, urzędnicy i zarządy spółek skarbu państwa kradną na potęgę, ale to oni krzyczą na opozycję: „Komuniści i złodzieje!”. Polska przegrała głosowanie nad wyborem przewodniczącego Rady Europejskiej stosunkiem głosów 1:27, ale Jarosław Kaczyński i jego premierka Beata Szydło ogłaszają, że to było zwycięstwo Nie ma wątpliwości, że to Lech Kaczyński parł do lądowania we mgle w Smoleńsku, popychany przez swojego brata, ale Jarosław, Antoni z i ich partyjni koledzy krzyczą, że to nie była katastrofa, tylko zamach Tuska i Putina.. Rząd PiS pod koniec swojej kadencji przyczynił się do ponad dwudziestoprocentowej inflacji, ale dziś robią w telewizji cyrk z kostką masła, traktując ją jak sztabkę złota. Antydemokratyczna i antyunijna polityka PiS, prowadząca do chaosu w Europie i w Polsce, niezaprzeczalnie leży w interesie Putina, ale to PiS powołuje sejmową komisję do badania wpływów rosyjskich, która ma je wytropić u demokratycznej, prounijnej, antyautorytarnej i antyrosyjskiej opozycji. A teraz odwrócenie sytuacji z zamachem stanu. Badanie działań Jarosława Kaczyńskiego i jego marionetek w organach władzy ustawodawczej i sądowniczej ruszyło zaraz po utracie władzy przez PiS, ale to PiS pierwszy złożył do prokuratury zawiadomienie o możliwości dokonania zamachu stanu przez władzę wyłonioną w wyborach z 15 października.

W zawiadomieniu o „zamachu stanu” skupiają się wszystkie grzechy PiS: chęć chronienia „swoich” przestępców, podważanie zaufania do Unii Europejskiej, zwiększanie chaosu prawnego, uleganie wpływom rosyjskim i realizowanie interesów Putina.

Kaczyński i cały PiS łudzą się, że polityka to taka gra na poziomie psychologii przedszkolaka i sprowadza się do tego, kto pierwszy krzyknie: „Łapać złodzieja!”, albo „Głupi jesteś!”, albo: „Jesteś zdrajcą!”, czy „Nie jesteś Polakiem!”. Ale to nieprawda, bo polityka, jak każda inna ludzka działalność publiczna, musi być prowadzona dziś w ramach prawa i w końcu z punktu widzenia prawa musi być oceniona. Więc im większy chaos prawny, tym lepiej dla niegrzecznego Jarka, Zbyszka, Mateuszka, Antka, Jacka i całej tej rozpuszczonej ferajny. A zwolennikom i obrońcom demokracji pozostaje cierpliwość w zaprowadzaniu prawnego porządku i wiara, że żarna sprawiedliwości mielą wprawdzie wolno, ale skutecznie. I że „zamach stanu” przestanie być elementem pyskówki przedszkolaków, lecz stanie się przedmiotem organów stanowiących i sprawujących prawo.

Jerzy Kruk

Bob Dylan. Kompletnie nieznany czy zapomniany?

Obejrzałem bardzo dobry film w pustym kinie. „Kompletnie nieznany” to tytuł wprowadzający w błąd, ponieważ film o życiu Boba Dylana pomiędzy rokiem 61 a 65, czyli od dwudziestego do dwudziestego czwartego roku życia artysty, nie pokazuje ani jego drugiej twarzy, ani nie odsłania nieznanych tajemnic. Film skupia się na artystycznej karierze Dylana i pokazuje jego najsłynniejsze piosenki, dla których warto się wybrać do kina. Było już kilka głośnych, a nawet wspaniałych filmów biograficznych, w których główną rolę grała muzyka, jak „Amadeusz”, „Blask”, „Ray”, „Ikar”, „Bohemian Rapsody” czy „Elvis”, w których, jak w przypadku „Raya”,  „Bohemian Rapsody” czy „Ikara”, aktorzy byli ucharakteryzowani i grali tak znakomicie, że widz miał wrażenie, że to niemożliwe, by w nich nie grali sami Ray Charles, Freddie Mercury czy Mieczysław Kosz. Grający Boba Dylana Timothée Chalamet ani nie jest nie do poznania ucharakteryzowany na swój pierwowzór, ani nie śpiewa identycznie jak on, ale to w niczym nie umniejsza jego aktorstwa. Magia kina sprawia, że na ekranie widzimy młodego Boba Dylana jak żywego. I słyszymy. Z partii muzycznych najbardziej mi się podobały znakomicie zagrane „improwizacje” i duety. I nie ma znaczenia, które z filmowych epizodów miały miejsce faktycznie, a które są efektem fantazji scenarzysty.

Dodatkowym atutem polskiej wersji filmu są świetne tłumaczenia tekstów Dylana. Czytając je jako napisy do jego piosenek, możemy sobie uświadomić, dlaczego poeta Bob Dylan dostał literacką Nagrodę Nobla. Skąd mu przychodzą do głowy te niesamowite słowa? — pytają go inni, a on wyczuwa w tym zazdrość, że właśnie jemu, a nie im.

Film skupia się na muzyce, karierze i recepcji Dylana z pierwszej połowy lat sześćdziesiątych. O jego dzieciństwie i młodości nie mówi prawie nic, może poza tym, że Bob Dylan to jego pseudonim artystyczny i że właściwie nazywał się Robert Zimmermann. Z kwestii osobistych film pokazuje jedynie jego relacje z kobietami, które do niego lgnęły, choć on sam chyba nie był typem kobieciarza. Ale w końcu rodziła się w nich zazdrość. Nie o siebie nawzajem, a o muzykę, czy szerzej: o twórczość Dylana, która bezsprzecznie była dla niego czymś najważniejszym w życiu. Świetnie to pokazuje scena z Joan Baez, w której mieszkaniu Bob zjawia się w środku nocy, by „nadrobić zaległości”. Zapewne po pełnym namiętności akcie uniesienia Joan głęboko zasypia, a Dylan w sypialni brzdąka na gitarze, coś mruczy i zapisuje, aż wychodzi z tego piosenka. Jego śpiew budzi kochankę, która uświadamia sobie, że nie jest w jego życiu najważniejsza i wyrzuca go za drzwi. Inne kobiety też go opuszczają, albo on je. Oczywiście dla muzyki.

W filmie widzimy, że Dylan ciągle gra. Na festiwalach, w klubach, w studiu nagrań, w telewizji. Albo że komponuje czy pisze słowa. Ledwo się budzi, a już sięga po gitarę. Gdy inni przychodzą na śniadanie, on ma już pół nowej piosenki. Gdy wraca do mieszkania, bierze gitarę do ręki, zanim jeszcze zdejmie plecak. Szuka, szukania mu trzeba, domu — gitarą i piórem, jak śpiewał Wojciech Bellon z Wolną Grupą Bukowina.

Zatem w roli głównej: muzyka. I to nie tylko Dylana, bo na ekranie widzimy i słyszymy także Pete’a Seegera, Joan Baez, Woody’ego Guthrie, Johny’ego Casha, oczywiście granych przez aktorów. Dla pokolenia Woodstock i młodszych miłośników tamtego kręgu kulturowego to prawdziwa uczta. A mimo to kina świecą pustkami. Czemu? Za słaba reklama? Dziadersi siedzą w kapciach w swych domowych pieleszach, a młodsi się nie znają? To trzeba zmienić. Zachęcam do obejrzenia tego bardzo dobrego filmu — który z czasem na pewno stanie się kultowy — zanim spadnie z afisza, bo przy pustej widowni stanie się to prędzej niż później.

Jerzy Kruk

2024

Fujary i miękiszony?
https://wyborcza.pl/7,162657,30574939,fujary-i-miekiszony.html

Komfort i niesprawiedliwość
https://wyborcza.pl/7,162657,30594932,komfort-i-niesprawiedliwosc.html

Chodzi o wszystkich ludzi PiS, którzy łamali prawo i konstytucję
https://wyborcza.pl/7,162657,30626555,chodzi-o-wszystkich-ludzi-pis-ktorzy-lamali-prawo-i-konstytucje.html

Prezes opowiada bajki
https://wyborcza.pl/7,162657,30674612,prezes-opowiada-bajki.html

Prezes PiS znów odwraca kota ogonem
https://wyborcza.pl/7,162657,30738941,prezes-pis-znow-odwraca-kota-ogonem.html

Kłamstwo smoleńskie w nowej oprawie. Jarosław Kaczyński wzywa do buntu
https://wyborcza.pl/7,162657,30877858,klamstwo-smolenskie-w-nowej-oprawie-jaroslaw-kaczynski-wzywa.html

Kaczyński werbalnie krytykuje Rosję, ale jednocześnie puszcza oko do Putina, że to tylko na niby
https://wyborcza.pl/7,162657,30933716,kaczynski-werbalnie-krytykuje-rosje-ale-jednoczesnie-puszcza.html

Turysto, weź d..ę w troki!
https://wyborcza.pl/7,162657,30942614,turysto-wez-d-e-w-troki.html

Kłamstwo smoleńskie w nowej oprawie. Jarosław Kaczyński wzywa do buntu
https://wyborcza.pl/7,162657,30877858,klamstwo-smolenskie-w-nowej-oprawie-jaroslaw-kaczynski-wzywa.html

Szpiegostwo tajne i jawne
https://wyborcza.pl/7,162657,30955586,szpiegostwo-tajne-i-jawne.html

Ja też płakałem na filmie „Jedno życie”
https://wyborcza.pl/7,162657,31079672,ja-tez-plakalem-na-filmie-jedno-zycie.html

„Nasi” stają się bohaterami, nawet jeśli byli miernotami, oszustami, wręcz przestępcami
https://wyborcza.pl/7,162657,31172635,nasi-staja-sie-bohaterami-nawet-jesli-byli-miernotami-oszustami.html

Czy powstaje nowa jakość, czy też wciąż będziemy mieli do czynienia z kontynuacją języka i przekazu TVPiS?
https://wyborcza.pl/7,162657,31184145,czy-powstaje-nowa-jakosc-czy-tez-wciaz-bedziemy-mieli-do-czynienia.html

Czytając Nexusa w Warszawie
https://wyborcza.pl/7,162657,31527648,czytajac-nexusa-w-warszawie.html

Pin It on Pinterest