fbpx

To nie ludzie

Urodziło się dziecko
czarnoskóry chłopiec
taki jest pyzaty
ciągle się uśmiecha
tulę go i płaczę
bo wiem że jego matkę
zapakują na statek
i wywiozą
na drugą stronę oceanu
matka podróży nie przeżyje
za to chłopcu się spełni
American Dream

Urodził się chłopczyk
ma takie wielkie
i brązowe oczy
i skórę też ma ciemną
podaję mu palec: łapie
nie dotykaj mnie chłopie
bo jestem pariasem
i ty będziesz pariasem
po ojcu
jesteśmy tak wstrętni
że aż niedotykalni

Urodziło się dziecko
tulę je i płaczę
matka się nie cieszy
bo chłopiec jest bękartem
ojciec był żołdakiem
który chciał sobie ulżyć
a ją i jej naród pohańbić
żołdak służy sułtanowi
pod czerwoną flagą
z białą gwiazdą i półksiężycem
a oni ryją w skale chaczkary
swoje dziwne krzyże
i jeszcze nie chcą zginać karku
w imperium są więc nikim
można ich wystrzelać
zarąbać powywieszać
lub utopić jak koty
dziewczyna miała szczęście
przepędzili ją z dzieckiem
i ich krnąbrnym ludem
na pustynię
tam mogą sobie żyć
aż umrą od skwaru i głodu

Urodziła się dziewczynka
pewnie także umrze z głodu
nikt nad nią
jednak nie zapłacze
tylu ludzi już zmarło
i tyle dzieci
ziemie mamy żyzne
mogłyby wyżywić cały kraj
cały wręcz kontynent
ale nasz przywódca
nasz inżynier marzeń
wywołał wielki głód
rodzice poszli więc na pole
poszukać czegoś
by nakarmić dziecko
zebrali po pięć kłosów
a za to grozi kara
kula w tył głowy
już leżą na drodze
pośród innych trupów
to wrogowie ludu
sapie parowóz dziejów
mądry i prosty jak prawda
którą głosi:
jedna śmierć to tragedia
milion – statystyka

Urodziło się dziecko
kwili cichutko
tulę je i płaczę
bo jest Żydówką
a w moim kraju Żydzi
skazani są na zagładę
widzę jak matka
wnosi ją na ręku
do komory gazowej
kochana — mówi do niej —
Bogu dzięki że jesteś
jeszcze taka maleńka

Urodziło mi się dziecko
chłopiec czy dziewczynka?
nieważne bo to burakumin
nie potrafię czytać
chociaż mieszkam w kraju
samochodów
robotów
komputerów i kamer
może ciebie nauczą
ale po co
przecież cię nie wpuszczą
do żadnej z tych fabryk
co najwyżej wyślą cię na cmentarz
lub do rzeźni
oprawiać zwłoki
zwierząt albo ludzi

Urodził się chłopiec
czarnoskóry i wątły
jego matka jest tak biedna
że nie ma go czym karmić
i tak bezradna
że nie ma siły płakać
nie ma nawet nadziei
bo mówią o nich
że nie są ludźmi
oni są Tutsi
a ich sąsiad jest Hutu
właśnie dostał od władzy maczetę
nie nie do pracy na roli
to narzędzie mordu
sąsiad ma małego synka
jego los też jest już przesądzony
bo tutaj rządzi prawo
oko za oko
ząb za ząb
i dziecko za dziecko

Urodziło się dziecko
dziewczynka z czarnymi włosami
tulę ją i całuję
taka jesteś piękna
że nie mogę się napatrzyć
patrzę więc bez przerwy
bo już niedługo
staniesz się dorosła
i nie będziesz mogła
pokazać twarzy na ulicy
ani studiować
ani jeździć samochodem
oj niepotrzebnie płaczę
bo w moim kraju
to przecież normalne

Urodziły się bliźniaki
chłopiec i dziewczynka
tulą się do siebie od urodzenia
pokochają się tak bardzo
że on nie będzie w stanie
kochać
żadnej innej kobiety
a ona – mężczyzny
on będzie gejem
a ona lesbijką
martwię się ich losem
bo w naszym kraju
— mówi pan prezydent —
tacy ludzie
to nie ludzie

Zapraszam Cię do przeczytania mojej powieści

Jeszcze jedna taka wiosna

Jeszcze jedna taka wiosna
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku

Jeszcze jeden świt
Chłód poranka
Paków śpiew
I akacji zapach

Jeszcze jedno pożądanie
Jeszcze jedno rozmarzenie
I marzeń spełnienie

Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze
Jeszcze jedno przewieszenie
Sukienki na krześle

Jeszcze jeden deszcz ożywczy
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza

Jeszcze jedno pobłądzenie
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu

Jeszcze jedno kołysanie
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi

Jeszcze jedno zamyślenie
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont

JERZY KRUK

Czarny tulipan

Dziś myślę sobie, że nie paliłam,
Tak mi się chyba tylko zdawało.
Po prostu chciałam z tobą przebywać,
Patrzeć, posłuchać, pośmiać się, bawić.

W ciemnym zaułku za naszą szkołą
I w damskim kiblu w białe kafelki.
W jednym i w drugim świeża uryna,
Gorzki smak fajek i zapach mięty.

Jak źle o tobie wszyscy mówili!
Zło, cynizm, wrogość, upór, zepsucie!
Ja czułość, dobro, ciepło i miłość
Znalazłam w twojej skorupie.

Zamknąć się z tobą w ciasnej kabinie,
Puszczając górą dymną zasłonę,
By móc dotykać dołem intymnie,
Całować usta, ssać palce słone.

Na co dzień byłaś dla mnie morfiną
Na dni bolesne, szare i głupie.
Chodź do tablicy! Posprzątaj wreszcie!
Nie zrobię tego! Wszystko mam w dupie!

Pamiętam ciebie, jak stoisz w oknie
I wydmuchujesz dym z papierosa.
Na zewnątrz pada i wszystko moknie,
Ty w samych majtkach, naga i bosa.

Słuchasz, czy mama czasem nie wraca,
Czy twoja siostra nie podsłuchuje.
Zapach „Fa” tłumi woń papierosa,
A ty go w wieczku szybko kipujesz.

Nasze staniki z czarnej koronki
Gdzieś na podłodze się poskręcały.
A nasze myśli, nasze uczucia
Razem niewinnie się wykluwały,

Gdy nasze ciała ciągle dziewicze
Mocno wtulały się jedno w drugie,
Usta przy uszach, uszy przy ustach,
Jedna słuchała, co druga mówi.

A nasze piersi wciąż jeszcze rosły,
Wiosna to była, więc zakwitały.
Jak się prężyły, jakże pęczniały,
Gdy nasze dłonie ich dotykały.

Zawsze nosiłaś czarną bieliznę,
Czarny makijaż, czarne paznokcie.
Czarny tulipan w miejscu intymnym
I czarne myśli głęboko w głowie.

A potem życie jedną po drugiej
Wzięło nas obie na swą maturę.
– Zdałam, nie zdałam? – Trudno powiedzieć…
– Jestem szczęśliwa? – Tak… Przecież żyję.

Lecz cóż mi z tego, gdy ty oblałaś.
I nie zabrałaś się ze mną w drogę.
Nic mnie nie cieszy, nic mnie nie bawi
Gdy widzieć ciebie obok nie mogę.

Lubię burbona i inną whisky
Bez wody, coli, bez lodu.
Razem z popiołem do popielniczki
Strząsam, co było za młodu.

Najczulsze lata mojego życia
Zostały daleko w dali.
Dałabym także tobie pociągnąć,
Lecz ty już przecież nie palisz.

Palę dość dużo, lecz więcej piję.
Jedno odpręża, drugie nie boli.
Jutro niedziela, więc późno wstaję.
Wyśpię się wreszcie do woli.

A potem pójdę sobie na spacer,
Nie mogąc przestać myśleć o tobie.
Ze świeczką w ręku i z papierosem
Czarny tulipan złożę na grobie.



Sonety szekspirowskie

Jak powszechnie wiadomo, adresatem sonetów Szekspira był tajemniczy młody książę. Kim był ten niezidentyfikowany z nazwiska młodzieniec? Pytanie to do dziś dnia nie znalazło odpowiedzi. A kim był ten młodzieniec dla autora? Dla Szekspira? Tu już możemy liczyć na jakiś sukces. Wystarczy wczytać się w treść wierszy geniusza. I co nich wyczytujemy? Że to jego przyjaciel czy kochanek? Wszak Szekspir pisze w sonetach zarówno o miłości jak i o przyjaźni. Jednym słowem: o uczuciach. Czemu więc kochanek? Albo jaki kochanek? Platoniczny czy zmysłowy, cielesny? Jeśli ten drugi, to znaczy… że Szekspir, albo obaj, byli orientacji homoseksualnej. No, robi się pikantnie. Czy tak też jest w sonetach? Bynajmniej. Sonety są sentymentalne, liryczne, refleksyjne i trop homoseksualny bardziej je zaciemnia niż rzuca na nie jasne światło. Niech problemem orientacji seksualnej Szekspira zajmują się miłośnicy skandali i specjaliści od łapania ryb w mętnej wodzie. Mnie on nic a nic nie zajmuje. Interesuje mnie za to sztuka Szekspira: poezja i jej przekład na nasz język. Oczywiście nie jestem pierwszy. Przede mną próbowało tego wielu. Większych i mniejszych poetów, lepszych i gorszych tłumaczy. I jaki mamy efekt? Różny. Niektóre przekłady się przyjęły, brzmią po polsku gładko, inne chropawo, ale niestety w żadnym wydaniu „Sonety” Szekspira nie są książką, którą po polsku by się czytało z równą swobodą i zachwytem, co polską poezję. No cóż, powodem zapewne jest to, że poezja w zasadzie jest nieprzekładalna i najlepiej ją czytać w oryginale. Ale któż może sobie na to pozwolić?! Nawet dla Anglików Szekspir jest trudny.

Czy biorąc się za tłumaczenie sonetów Szekspira wydaje mi się, ze zrobię to lepiej niż inni? Broń Boże, nie ma we mnie ani takiej pychy, ani naiwności. Przeciwnie: zdaję sobie sprawę ze swoich ułomności. Przede wszystkim: słabo znam angielski. Jak zatem zamierzam to zrobić, by przełożyć na polski tę trudną literaturę? Po pierwsze, chciałbym się oprzeć na efektach pracy lepszych ode mnie tłumaczy, przed którymi chylę czoła, zwłaszcza przed tymi, którzy zabierali się za tekst Szekspira w stanie dziewiczym, nie tkniętym myślą i wysiłkiem innego tłumacza. Oczywiście, że i ja będę zaglądał do oryginałów. Co bym chciał znaleźć w tych pierwotnych tekstach i ich tłumaczeniach? Sens. Przede wszystkim sens poszczególnych wierszy i właśnie ich sens chciałbym przekazać po polsku. Wystarczy przeczytać jeden czy dwa sonety Szekspira, by się przekonać, że — myślę sobie — to właśnie zawierają w sobie: głębię myśli. I to właśnie ona, a nie całe to bogate renesansowe dekorum stanowi istotę nie tylko sonetów, ale całej twórczości Szekspira. Myślę też, że zbyt kurczowe trzymanie się tego dekorum często przesądzało o porażce tłumaczy. Wiersz przez to stawał się ciężki i tracił szekspirowską skrzydlatość. Zatem pierwszym zadaniem, jakie sobie stawiam, zanim wezmę się do przekładu, jest odczytanie sensu poszczególnych wierszy i przekazanie go w moim polskim wierszu. Dlatego nie nazwałbym efektu swojej pracy „Sonetami” Szekspira, lecz sonetami szekspirowskimi. W jakimś stopniu będą to moje wiersze inspirowane poezją Szekspira, nie starające się skrupulatnie oddać wszystkich renesansowych fryzów, zdobień, ale mające na celu przekaz odczytanego w nich sensu. O czym mówi sonet siedemdziesiąty trzeci? O przemijaniu, starości. Chciałbym, by i o tym mówiło moje tłumaczenie, czy jak kto woli: mój wiersz. Może i zniknął w nim posępny obraz z wieżą klasztoru i ocierającymi się o jej ściany nagimi konarami drzew, ale za to problem przemijania i starości widoczny jest w nim w pełnym blasku słowa. O czym mówi sonet czterdziesty dziewiąty? O utracie namiętności i zazdrości. Być może w moim tłumaczeniu zagubiłem to i owo, ale utrata namiętności i zazdrość będą w nim widoczne jak na dłoni.

Wróćmy jeszcze na moment do owego tajemniczego księcia. Czy jego postać jest tak ważna dla wyrażenia problemów związanych z miłością, przyjaźnią, namiętnością, zazdrością, zwątpieniem, przemijaniem? Moim zdaniem: nie. Dlatego nie dbam o to, by w moich przekładach/wierszach podkreślać, że to mężczyzna mówi do mężczyzny. Owszem, powinniśmy tak zrobić, gdybyśmy chcieli tworzyć poezję gejowską, ale ona wcale nie jest moim celem i myślę, że nie była też celem Szekspira. Angielskie „you” jest bezpłciowe, a polskie „ty”—przeciwnie. Wystarczy użyć czasu przeszłego i powiedzieć na przykład: „byłeś, byłaś”, byśmy wiedzieli, czy zwracam się do mężczyzny czy do kobiety. I ja w pełni świadomie dokonuję takiego wyboru. Gdy tłumaczę wiersz o miłości, jako mężczyzna jego adresatem czynię niewiastę, gdy o przyjaźni — zwracam się do mężczyzny. Czy to nie jest nadużycie? Osadźcie sami. A czemu by nie zrobić na odwrót? Żeby podmiot liryczny był kobietą i zwracał się do mężczyzny lub innej kobiety? I taką sytuację dopuszczam. Wszak mamy mówić o miłości i przyjaźni, namiętności i zazdrości, przemijaniu i śmierci. Czyż nie są to problemy uniwersalne, ogólnoludzkie, przeżywane zarówno przez mężczyzn jak i kobiety? Tak jest w rzeczy samej. Indeed. Dlatego w moich szekspirowskich wierszach dialog toczy się pomiędzy mężczyzną i kobietą, pomiędzy dwoma przyjaciółmi czy dwoma przyjaciółkami.

Przeczytajcie i osadźcie, czy czegoś nie pogmatwałem. Mam nadzieję, że jednak częściej towarzyszyć wam będzie wrażenie rozwikłania tego, co -pozornie -zawiłe.

JERZY KRUK

Zasypiaj, usypiaj

Tekst: Jerzy Kruk


Zasypiaj, usypiaj,
Mój miły, mój czuły,
Mój dzielny rycerzu.
Noc cała przed nami
Usłana gwiazdami,
Skąpana w księżycu.


Przytulaj, utulaj,
Mój silny mężczyzno
Me ciało w ramionach.
Ja taka maleńka
Przy tobie laleczka
Dniem całym zmęczona.


Dotykaj, zamykaj
Me dłonie i usta,
I uszy, i oczy.
Chcę ciszę i spokój
Twojego oddechu
Usłyszeć dziś w nocy.


Ukajaj, pocieszaj
Me serce, co kiedyś
Samotne, złamane
Znalazło twe drugie
W rozterce, czy szlochać,
Czy kochać raz jeszcze.


Pocieszaj, rozbawiaj,
Wywołuj mój uśmiech
Jak zdjęcie, gdy stoję
Z kokardą w sukience,
A świat dookoła
Taki jest piękny.


Rozwiewaj, uciszaj
Niepokój i lęki
I chroń mnie przed burzą,
Przed falą i wiatrem.
Falochron swych ramion
Szeroko rozewrzyj.


Rozsnuwaj marzenia:
Na jutro, na przyszłość,
Na zawsze, jak razem
Idziemy przez życie
Ze śpiewem na ustach
I z czapką na bakier.


Roztaczaj widoki:
Z góry, ze szczytu
I z okna. Szerokie
I piękne. Na lasy
Doliny, na ludzi,
Przyjaciół, na szczęście.


Rozniecaj, rozpalaj
Me zmysły i ciało
Łagodnie, powoli.
Niech twoje zaprosi
I mu się w gościnie
Rozgościć pozwoli.


Odpocznij, wypocznij.
Masz po czym, masz za co.
Dziękuję, całuję
I czekam na jutro.
Nic nie mów, nic nie rób,
Daj zasnąć, zgaś światło.

JERZY KRUK

Czerwone czy czarne

Tekst: Jerzy Kruk

Nie umiała za dużo
Nie wiedziała zbyt wiele
I nie miała nikogo
I nie miała też nic

Ale chciała coś zrobić
I się czegoś dowiedzieć
Mieć też chciała co nieco
I naprawdę z kimś być

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Nie widziała niczego
Ani nigdzie nie była
Nie dostała od losu
Nigdy szczęścia choć łut

Raz jej się przywidziało
Że się jej przytrafiło
No i ją podkusiło
Postawiła vabank

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Och jak w głowie szumiało
Och jak serce jej biło
A świat cały wirował
I był piękny po świt

Ale słońce znów wstało
I ją znów oślepiło
Wymacała znów pustkę
Bo nie czekał już nikt

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Jak wyrównać dziś straty
Jak pospłacać te raty
Jakże wyjść tu na prostą
Gdy wiatr w oczy dmie ostro

Jak powiązać dwa końce
Gdy tak długie miesiące
Pójść po rozum do głowy
Jak tu radę dać sobie

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Chodź postawię ci drinka
Kolorowego w barze
I wezmę cię na spacer
Po promenadzie marzeń

Może się pokręcimy
Na karuzeli życia
A może powyjemy
Razem do księżyca

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Wiem że podwójnie płacę
Wiem że tak często bywa
Że w mojej szklance – niebo
W twojej – życia placebo

To nie żadne odkrycie
W naszym kasynie życia:
Jeden płaci podwójnie
Drugi nic nie wygrywa

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Znowu jestem spłukany
A ty: Przyłóż do rany
Dobrze wiem: Tak miało być
Wątła przecież łączy nas nić

Znów lekko śmierdzisz groszem
Choć nie śmierdzą pieniądze
Trochę cię w ręce parzą
Okej spieszysz się Idź

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Wykup raz jeszcze żeton
Swego szczęścia złudnego
Zamknij raz jeszcze oczy
I postaw go vabank

Znów los się nie uśmiecha
Fortuna jak kret ślepa
Znów kołem się nie toczy
Znów nie trafia się fart

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Znowu zero… znów nic

JERZY KRUK

Ewa (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)


Dotknął mnie Pan i otworzyłam oczy
Cudowny świat przede mną się roztoczył
Krzewy drzewa Kwiaty trawy i liście
Na tle nieba Lśniły rosą perliście
Aż dech zaparło mi z wrażenia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Wytryskały Strumienie ze skały
A ich wody W jeziora wpływały
Rozszumiały się Łąki szuwary i lasy
Rozśpiewały się Bąki świerszcze i ptaki

Oczy mi błyszczały ze zdumienia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Wypluskały Z wody płazy i ryby
Fruwały nietoperze Śpiewały wieloryby
Sarenki jadły mi z ręki
U moich stóp ścielił się bóbr
Gęsi lgnęły do mojej piersi
A króliczki tuliły się do mej… spódniczki
Serce mi drżało ze wzruszenia:

Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Nagle patrzę, a tam w trawie
Coś dużego leży: Człowiek?
Zarośnięte to nieogolone
Pieś wklęśnięta, żal się Boże
Żałość serce mi przepełnia:
Cud stworzenia? Cud stworzenia?

Pan Bóg mówi z kwaśną miną:
Miałem bardzo dobre chęci.
Ale… Co tu zrobić z taką gliną?
Nic lepszego nie da się ukręcić
Nic już na to nie poradzę.
To twój mąż. Macie żyć razem.
Wolną rękę masz niewiasto
Kształtuj go jak chcesz. Jak ciasto
Całą dusze mi wypełnia
Ból istnienia. Ból istnienia.


Mój maż wstaje, ledwo idzie
Oj będziemy my żyć w bidzie
Ciągnie się ta mizerota
On jest z gliny? Chyba z błota!
Trzeba szybko go podkarmić
Bo mi jeszcze tutaj padnie
Co tu zerwać? Banan, gruszkę?
Nie. Podkarmię go jabłuszkiem.

Zjedzże trochę witaminy
Nie rób takiej kwaśnej miny
Witamina dobrze robi
I postawi cię na nogi
Mleka wolałbyś kwaśnego?
Ja ci zaraz dam kolego!
Co się tutaj wczoraj działo?
Popiliście? I nie mało?

Zaraz zrobię z tym porządek
I koleżkę stąd przegonię.
Będą tylko z nim kłopoty.
A od jutra: Do roboty.
Chodź tu bliżej. Ogol gębę.
Popraw włosy. Umyj zęby.
Zaraz cię tu podrasuję
Żyć nie będę z tym niechlujem
Rośnie we mnie obrzydzenie.
Co za bydlę, to stworzenie!

Biorę więc go w swoje dłonie
I rasuję tak jak mogę
Ściskam, gniotę, oklepuję
I na nowo go kształtuję
Nagle patrzę: On się zmienia!
Cud stworzenia! Cud stworzenia.

Jakiś taki był sflaczały
Nie za duży, raczej mały,
Więc dodałam mu tężyzny.
I zrobiłam zeń mężczyznę
Każdej nocy tak go zmieniam.
Cud tworzenia. Cud tworzenia.

Żyję tak z nim w ciągłym trudzie.
Może będą z niego ludzie.
Na mej głowie kuchnia, pranie
A on wciąż na polowanie.
Aż tu nagle, tuż po wiośnie,
Patrzę, jak mi brzuszek rośnie.
Ledwo mieści się pod kiecką
Pewnie będę miała dziecko.
Wszystko we mnie już się zmienia.
Cud stworzenia… Cud stworzenia…

Miałam szczęście czy też pecha,
Że urodzę mu człowieka?
Gdybym miała chociaż córkę,
Łatwiej byłoby pod górkę.
A chłopaki to sam kłopot.
W bójkę idą byle o co.
Ciągle skaczą se do oczu.
Gardło gotów podciąć bratu.
Miałam pecha. Każdy przyzna.
Nie ma córki. Znów mężczyzna.

Skarga Kaina (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)


Zrodziła mnie moja matka
Pod najciemniejszą z gwiazd
Ojciec mnie wygnał z domu
Ręki nie podał mi brat


Nie kochał mnie żaden człowiek
Nie kochał mnie też Bóg
Ani żadna kobieta
Nie dała mi swych ust


A on był dzieckiem szczęścia
I wszystko zawsze miał
Nosili go na rękach
Kochał go nawet Pan


Jego ofiarę przyjął Bóg
Jego talenty ceni świat
A ja w ugorze grzebię trud
Gdy mi brakuje muszę kraść


Z kamienia ponoć serce mam
Kamienną ponoć także twarz
Więc z bliźnich nie wie nikt
Że drąży je rozpaczy łza


Dlatego jestem smutny
A twarz ma wciąż ponura
I oczy moje mąci
Wciąż gniewu ciemna chmura

Nie wiem co dobre słowo
Nie wiem co miły gest
Bez szczęścia bez miłości
Cóż warte życie jest


Nie szczędzą mi pogardy
I czują do mnie wstręt
Jakże mam się wyplątać
Z nieszczęścia swego pęt


Jakże mam czynić dobrze
Pogodną jak mieć twarz
Gdy nawet krzty miłości
Odmówił mi mój brat


Gdzie jest twój brat pytają mnie
Zdejmując z mojej szyi sznur
Gdy gałąź załamała się
A głaz wysunął się spod stóp


Mój brat ucztuje bawi się
Zabawę bym mu tylko psuł
Gdybym w łachmanach w biały dzień
Postawił stopę w jego próg


Ma powód do radości
Dziś triumfuje gości ma
Gdy go pytają o mnie
Nie idzie mu to w smak


Nie jestem stróżem brata mego
Powtarza wciąż mój brat
Też ma dwie ręce do roboty
I rozum też swój ma

Pójdę do mego brata
Staniemy twarzą w twarz
Ukoję swą samotność
Skąpaną w gorzkich łzach


Dom jego wielki oświetlony
I wymuskany ręką sług
A goście piękni wykąpani
Świat mają u swych stóp


I nagle wszystkich oczu błysk
Przeszywa podłą duszę mą
Wzdrygnęli się poznali mnie
Pogardę tocząc w krąg


Tylko mój brat nie wzdraga się
Kamienną trzyma twarz
Mięsień mu żaden ani drgnie
Bo on z kamienia serce ma


I wtem przeczuli wszyscy
Co zdarzyć tu się ma
W powietrzu zbrodnia wisi
Po kątach czyha strach


Wrócę go spotkać sam na sam
Gdy noc nadciągnie już
Na jego progu leży grzech
Naostrzę na nim nóż

Pin It on Pinterest