








Strona autorska
Oto – być może – największy bohater naszych czasów, który jako jeden
z pierwszych miał odwagę protestować przeciwko totalitarnej tyranii w imię wolności i swobód politycznych, gdy inni siedzieli cicho jak mysz pod miotłą, trzęśli portkami i dokonywali drobnych moralnych kompromisów lub popełniali całkiem ciężkie grzechy w imię wygodnego urządzenia się
w życiu; który swą bezkompromisowość przypłacił wieloma aresztowaniami i latami więzienia; który od początku myślał o konsensusie przeciwnych sobie sił politycznych dla przełamania hegemonii totalitarnej tyrani; który uważany przez tyrana z powodu swej odwagi za demona agresji i wcielenie zła okazał się największym orędownikiem pokojowej transformacji; który stojąc po stronie zwycięzców mógł wezwać naród do zemsty, a jednak nawoływał do pojednania.
Oto pozbawiona elementarnych zasad honoru miernota, która nigdy mu
nie dorastała do pięt; która zdradziła wolnościowe i demokratyczne ideały własnej formacji; która zaczęła szczuć motłoch na swego byłego mocodawcę i kąsać rękę, która ją karmiła; która rozbudziła populistyczne nastroje tłumu; która zasiała rozbrat między rodakami; wezwała tłumy
do nienawiści, pogardy i konfrontacji; która zaczęła demontować instytucje demokratycznego państwa; która doszła do władzy, przekupując połowę społeczeństwa socjalnymi prezentami.
Zadanie dla czytelnika: dopasuj tekst do obrazka.
Tekst: Jerzy Kruk
Nie umiała
za dużo
Nie wiedziała zbyt wiele
I nie miała nikogo
I nie miała też nic
Ale chciała
coś zrobić
I się czegoś dowiedzieć
Mieć też chciała co nieco
I naprawdę z kimś być
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Nie widziała
niczego
Ani nigdzie nie była
Nie dostała od losu
Nigdy szczęścia choć łut
Raz jej się przywidziało
Że się jej przytrafiło
No i ją podkusiło
Postawiła vabank
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Och jak w
głowie szumiało
Och jak serce jej biło
A świat cały wirował
I był piękny po świt
Ale słońce
znów wstało
I ją znów oślepiło
Wymacała znów pustkę
Bo nie czekał już nikt
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Jak wyrównać
dziś straty
Jak pospłacać te raty
Jakże wyjść tu na prostą
Gdy wiatr w oczy dmie ostro
Jak powiązać
dwa końce
Gdy tak długie miesiące
Pójść po rozum do głowy
Jak tu radę dać sobie
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Chodź
postawię ci drinka
Kolorowego w barze
I wezmę cię na spacer
Po promenadzie marzeń
Może się
pokręcimy
Na karuzeli życia
A może powyjemy
Razem do księżyca
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Wiem że
podwójnie płacę
Wiem że tak często bywa
Że w mojej szklance – niebo
W twojej – życia placebo
To nie żadne
odkrycie
W naszym kasynie życia:
Jeden płaci podwójnie
Drugi nic nie wygrywa
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Znowu jestem
spłukany
A ty: Przyłóż do rany
Dobrze wiem: Tak miało być
Wątła przecież łączy nas nić
Znów lekko śmierdzisz
groszem
Choć nie śmierdzą pieniądze
Trochę cię w ręce parzą
Okej spieszysz się Idź
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic
Wykup raz
jeszcze żeton
Swego szczęścia złudnego
Zamknij raz jeszcze oczy
I postaw go vabank
Znów los się
nie uśmiecha
Fortuna jak kret ślepa
Znów kołem się nie toczy
Znów nie trafia się fart
Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Znowu zero… znów nic
JERZY KRUK
Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)
Dotknął mnie Pan i otworzyłam oczy
Cudowny świat przede mną się roztoczył
Krzewy drzewa Kwiaty trawy i liście
Na tle nieba Lśniły rosą perliście
Aż dech zaparło mi z wrażenia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!
Wytryskały Strumienie ze skały
A ich wody W jeziora wpływały
Rozszumiały się Łąki szuwary i lasy
Rozśpiewały się Bąki świerszcze i ptaki
Oczy mi błyszczały ze zdumienia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!
Wypluskały Z wody płazy i ryby
Fruwały nietoperze Śpiewały wieloryby
Sarenki jadły mi z ręki
U moich stóp ścielił się bóbr
Gęsi lgnęły do mojej piersi
A króliczki tuliły się do mej… spódniczki
Serce mi drżało ze wzruszenia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!
Nagle patrzę, a tam w trawie
Coś dużego leży: Człowiek?
Zarośnięte to nieogolone
Pieś wklęśnięta, żal się Boże
Żałość serce mi przepełnia:
Cud stworzenia? Cud stworzenia?
Pan Bóg mówi z kwaśną miną:
Miałem bardzo dobre chęci.
Ale… Co tu zrobić z taką gliną?
Nic lepszego nie da się ukręcić
Nic już na to nie poradzę.
To twój mąż. Macie żyć razem.
Wolną rękę masz niewiasto
Kształtuj go jak chcesz. Jak ciasto
Całą dusze mi wypełnia
Ból istnienia. Ból istnienia.
Mój maż wstaje, ledwo idzie
Oj będziemy my żyć w bidzie
Ciągnie się ta mizerota
On jest z gliny? Chyba z błota!
Trzeba szybko go podkarmić
Bo mi jeszcze tutaj padnie
Co tu zerwać? Banan, gruszkę?
Nie. Podkarmię go jabłuszkiem.
Zjedzże trochę witaminy
Nie rób takiej kwaśnej miny
Witamina dobrze robi
I postawi cię na nogi
Mleka wolałbyś kwaśnego?
Ja ci zaraz dam kolego!
Co się tutaj wczoraj działo?
Popiliście? I nie mało?
Zaraz zrobię z tym porządek
I koleżkę stąd przegonię.
Będą tylko z nim kłopoty.
A od jutra: Do roboty.
Chodź tu bliżej. Ogol gębę.
Popraw włosy. Umyj zęby.
Zaraz cię tu podrasuję
Żyć nie będę z tym niechlujem
Rośnie we mnie obrzydzenie.
Co za bydlę, to stworzenie!
Biorę więc go w swoje dłonie
I rasuję tak jak mogę
Ściskam, gniotę, oklepuję
I na nowo go kształtuję
Nagle patrzę: On się zmienia!
Cud stworzenia! Cud stworzenia.
Jakiś taki był sflaczały
Nie za duży, raczej mały,
Więc dodałam mu tężyzny.
I zrobiłam zeń mężczyznę
Każdej nocy tak go zmieniam.
Cud tworzenia. Cud tworzenia.
Żyję tak z nim w ciągłym trudzie.
Może będą z niego ludzie.
Na mej głowie kuchnia, pranie
A on wciąż na polowanie.
Aż tu nagle, tuż po wiośnie,
Patrzę, jak mi brzuszek rośnie.
Ledwo mieści się pod kiecką
Pewnie będę miała dziecko.
Wszystko we mnie już się zmienia.
Cud stworzenia… Cud stworzenia…
Miałam szczęście czy też pecha,
Że urodzę mu człowieka?
Gdybym miała chociaż córkę,
Łatwiej byłoby pod górkę.
A chłopaki to sam kłopot.
W bójkę idą byle o co.
Ciągle skaczą se do oczu.
Gardło gotów podciąć bratu.
Miałam pecha. Każdy przyzna.
Nie ma córki. Znów mężczyzna.
Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)
Zrodziła mnie moja matka
Pod najciemniejszą z gwiazd
Ojciec mnie wygnał z domu
Ręki nie podał mi brat
Nie kochał mnie żaden człowiek
Nie kochał mnie też Bóg
Ani żadna kobieta
Nie dała mi swych ust
A on był dzieckiem szczęścia
I wszystko zawsze miał
Nosili go na rękach
Kochał go nawet Pan
Jego ofiarę przyjął Bóg
Jego talenty ceni świat
A ja w ugorze grzebię trud
Gdy mi brakuje muszę kraść
Z kamienia ponoć serce mam
Kamienną ponoć także twarz
Więc z bliźnich nie wie nikt
Że drąży je rozpaczy łza
Dlatego jestem smutny
A twarz ma wciąż ponura
I oczy moje mąci
Wciąż gniewu ciemna chmura
Nie wiem co dobre słowo
Nie wiem co miły gest
Bez szczęścia bez miłości
Cóż warte życie jest
Nie szczędzą mi pogardy
I czują do mnie wstręt
Jakże mam się wyplątać
Z nieszczęścia swego pęt
Jakże mam czynić dobrze
Pogodną jak mieć twarz
Gdy nawet krzty miłości
Odmówił mi mój brat
Gdzie jest twój brat pytają mnie
Zdejmując z mojej szyi sznur
Gdy gałąź załamała się
A głaz wysunął się spod stóp
Mój brat ucztuje bawi się
Zabawę bym mu tylko psuł
Gdybym w łachmanach w biały dzień
Postawił stopę w jego próg
Ma powód do radości
Dziś triumfuje gości ma
Gdy go pytają o mnie
Nie idzie mu to w smak
Nie jestem stróżem brata mego
Powtarza wciąż mój brat
Też ma dwie ręce do roboty
I rozum też swój ma
Pójdę do mego brata
Staniemy twarzą w twarz
Ukoję swą samotność
Skąpaną w gorzkich łzach
Dom jego wielki oświetlony
I wymuskany ręką sług
A goście piękni wykąpani
Świat mają u swych stóp
I nagle wszystkich oczu błysk
Przeszywa podłą duszę mą
Wzdrygnęli się poznali mnie
Pogardę tocząc w krąg
Tylko mój brat nie wzdraga się
Kamienną trzyma twarz
Mięsień mu żaden ani drgnie
Bo on z kamienia serce ma
I wtem przeczuli wszyscy
Co zdarzyć tu się ma
W powietrzu zbrodnia wisi
Po kątach czyha strach
Wrócę go spotkać sam na sam
Gdy noc nadciągnie już
Na jego progu leży grzech
Naostrzę na nim nóż
Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)
Zuzanna w każdy wieczór
Zdejmuje swe ubranie
Podchodzi do okna
Rozsuwa zasłony
By wszyscy starcy mogli
Raz jeszcze uwierzyć
Że ciągle są młodzi
Zuzanna całkiem nago
Zażywa kąpieli
A oczy staruszków
Jak tysiące fleszy
Bo każdy z nich chciałby
Wziąć z sobą w zaświaty
Ten widok wspaniały
Gdy Zuzanna zanurza
Swe ciało w ciepłej wodzie
Serca wszystkich staruszków
Rozkwitają jak kwiaty
I widzą w jej wannie
Kaczeńce wodne lilie
Grążele nenufary
Dzień rozbłyska słońcem
A noce gwiazdami
Wieczorem i rankiem
Widzą światło Venus
Sięgają do sakiewki
Szczodrze i z radością
Sypią wdowim groszem
A Zuzanna raz jeszcze
Podchodzi do okna
Rozkłada ramiona
Zaciąga zasłony
Na dobranoc posyła
Im wszystkim swój uśmiech
Do snu ich utula
A nazajutrz w południe
Spotykają się w parku
I każdy opowiada
Co widział i przeżył
Jeden głośno dysząc
Mówi że ją widział
Pod drzewem pistacji
Drugi mu zaprzecza
Żywo protestuje
I mówi że to było
Pod wielkim starym dębem
Trzeci – pod
jaworem
Czwarty – że pod wierzbą
Ktoś widział ją pod bukiem
Wy myślicie że kłamią
Że każdy coś zmyśla
Że chcą ją oczernić
By od niej coś dostać
Miejcie wyrozumiałość
Nie bądźcie okrutni
To wzrok ich zawodzi
Lecz kiedy Zuzanna
Przechadza się po parku
W swej letniej sukience
Sprężystym swym krokiem
Ich głośne spory milkną
Usta się rozchylają
A wzrok się wyostrza
Zuzanna zwinnym krokiem
Podchodzi do stawu
Zdejmuje ubranie
I wchodzi do wody
Zanurza swą stopę
Kostki łydki uda
I białe pośladki
I lekko rozsuwa
Kaczeńce wodne lilie
Grążele nenufary
Ich kwiaty i liście
Zastygają w bezruchu
Pistacje i dęby
Jawory wierzby buki
I staruszkowie także
Kamienieją z wrażenia
Wspominając jak mieli
Swe Zuzanny w pościeli
Bo każdy z nich chciałby
Wziąć z sobą w zaświaty
Ten moment wspaniały
Kiedy Jarosław Kaczyński powiedział: Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne, przekazał tym samym członkom swojej partii instrukcję, że narzędziem ich propagandy ma być przede wszystkim KŁAMSTWO.
Prezes PiS pewnie uwierzył w maksymę Goebbelsa – który notabene powtarzał ją za Leninem – że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Sprawa nie jest jednak tak łatwa, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, bo – ujmując rzecz z drugiej strony – kłamstwo ma przecież krótkie nogi. I choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy hasło Polska w ruinie, to każdy człowiek będący przy zdrowych zmysłach widzi czekającą na niego obfitość towarów w sklepach prześcigających się w chęci sprzedania ich po jak najniższej cenie, setki uśmiechających się do niego manekinów na wystawach sklepów odzieżowych, ubranych w eleganckie kreacje najlepszych światowych producentów, mieniące się od luksusowych dóbr galerie handlowe, zapraszające do środka restauracje, bary, kawiarnie, kafejki, schludne wnętrza urzędów i instytucji publicznych, nowoczesne tramwaje i sznury samochodów wszelkich marek jeżdżących po naszych wreszcie równych ulicach i autostradach. Czyste miasta i miasteczka, Manhattany biurowców i apartamentowców w metropoliach.
I na odwrót. Choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy: Oddajemy stocznie w wasze ręce, będziemy budować statki, promy, produkować samochody oparte na najnowocześniejszych technologiach, to nikt będący przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w te mrzonki, nie widząc po upływie lat najmniejszych efektów.
Kłamstwo powtarzane tysiąc razy może funkcjonować jedynie pod przymusem przystawionego do głowy obywatela karabinu. W warunkach wolności słowa zasada ta jednak nie działa. Przy notorycznym formułowaniu przez propagandę PiS kłamstw, oszustw, półprawd, przekłamań, mrzonek, miraży prawda sama wychodzi na jaw, jak oliwa, która na wierzch wypływa.
Trudno jednak powściągnąć negatywne emocje, gdy ktoś prosto w oczy mówi nam oczywistą nieprawdę, wciska kit, obiecuje gruszki na wierzbie, mydli oczy, odwraca kota ogonem i próbuje nam robić wodę z mózgu. To musi drażnić. Gdy robi to ktoś z naszych bliskich czy znajomych, w końcu spuszczamy kurtynę miłosierdzia, traktując go pobłażliwie jako nieszkodliwego, aczkolwiek nieuleczalnego konfabulanta.
Jednak polityczne kłamstwa PiS szkodzą. Szkodzą, ponieważ wciąż próbują fałszować rzeczywistość, poprzez stawianie fałszywych diagnoz, szkalowanie przeciwników, wychwalanie własnych zasług i sukcesów, wynoszenie na piedestał swoich pseudo bohaterów, usuwanie z historii i pomniejszanie zasług przeciwników i krytyków – nie tylko polityków, ale wszelkich oponentów: publicystów, naukowców, ludzi sztuki. Nagroda Nobla, Nagroda Pulitzera, Złota Palma, Srebrny Niedźwiedź przestają w ich oczach mieć jakąkolwiek wartość, jeśli jej laureat kiedykolwiek krytycznie choćby się zająknął wobec ich partii, przywódcy czy głoszonych przez nich haseł. Podobnie z urzędami. Jeśli to, co głoszą piastujące je osoby nie idzie w smak ludowi smoleńskiemu, prezydent czy premier własnego lub obcego kraju, przewodniczący Komisji Europejskiej, ksiądz, biskup, ba! nawet papież wyszydzani są jako zdrajcy i głupcy.
Polityczne kłamstwa PiS szkodzą, bo na ich lep wciąż gotowe są nabrać się miliony wyborców, którzy mogą przedłużyć władzę tych oszustów.
Polityczne kłamstwa PiS szkodzą także – a może przede wszystkim – dlatego, że mają toksyczny charakter: zatruwają nasze życie społeczne, sieją zamęt i rozbrat, uprawomocniają agresję jako dopuszczalny model uprawiania polityki i nienawiść jako wzór odnoszenia się do myślącego inaczej niż ja.
Jak się przed nimi bronić, jak nie poddawać się ich manipulacji? Sposób jest prosty. Należy uwierzyć w słowa Jarosława Kaczyńskiego, że oni nigdy nie powiedzą, że białe jest białe, a czarne jest czarne. I czytać ich słowa na odwrót.
Gdy Beata Szydło mówi: Polska w ruinie, znaczy to: Polska w rozkwicie. Ona jednak nie może tego powiedzieć wprost, bo w ten sposób musiałaby uznać sukces swoich przeciwników politycznych i całego społeczeństwa, państwa, gospodarki, które rozwijają się bez – a nawet wbrew – interwencji cudotwórców z PiS.
Gdy Andrzej Duda mówi o Tusku, że nie ma szacunku dla Polski, wie, że dla większości Polaków i Europejczyków Donald Tusk jest wzorem nowoczesnego patrioty: Polaka, Europejczyka i obywatela świata.
Gdy Joachim Brudziński krzyczy do swych politycznych przeciwników: Cały kraj z was się śmieje, komuniści i złodzieje, znaczy to, że chce zdyskredytować swoich przeciwników, z których ludzie są dumni, za ich otwartość, nowoczesność, tolerancyjność i uczciwość.
Gdy niejaki Jacek Międlar, faszysta pali zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego i nazywa go komunistycznym parchem, wie, że poziom patriotyzmu, intelektu, kultury, uczciwości pierwszego premiera wolnej RP jest poza zasięgiem wyobraźni faszystowskich prymitywów.
Gdy Mateusz Morawiecki mówi: Pozyskaliśmy więcej środków od bandytów,
mafii VAT-owskich, przestępców podatkowych niż środki unijne, to instruuje
swoich partyjnych kolegów co do metod bogacenia się.
Gdy Zbigniew Ziobro mówi, że szef KNF, który próbował przeciwstawić się mafii finansowej, rozzuchwalił przestępców, chce ukryć PiS-owski układ, którego uczestnicy zamierzają walczyć wszelkimi metodami z każdym, kto się im przeciwstawi.
Gdy posłanka PiS, Joanna Kopcińska mówi: Wysoko postawiliśmy poprzeczkę uczciwości, znaczy to: Jesteśmy gotowi dla władzy i przywilejów popełniać najgorsze niegodziwości.
Kiedy Jarosław Kaczyński mówi, że jego partia musi się stać przedmiotem marzeń Polaków, to wie, że dla większości naszych współobywateli jest ona przedmiotem pogardy.
JERZY KRUK
Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)
Sąsiad to wróg
Powiedział Bóg
Do Lota
Nienawiść mu
Serce i rozum
Splotła
Rodzinę swą
Ty przed nim chroń
Jak można
Uciekaj stąd
Gdzie siarki swąd
Dmie w nozdrza
Opuść swój dom
Póki masz go
Nad sobą
I w drogę rusz
Nie żałuj róż
W ogrodzie
Zdecyduj się
Jeszcze nie jest
Za późno
Za noc za dzień
Możesz płakać
Na próżno
Nawet i gdy
Wątpliwość ma
Twa żona
Bądź dzielny Idź
Choć ze zmęczenia
Konasz
Nie wahaj się
I nie zawracaj
Z drogi
Bo w soli słup
Zmieni cię duch
Złowrogi
Weź żonę swą
I w tył się
Nie oglądaj
Chroń dzieci swe
Przed wszelkim złem
W ramionach
Rozpędź ich strach
I daj im dach
Nad głową
By mogły żyć
Po kres swych dni
W pokoju
Kochaj i ucz
Dzieci pracować
W znoju
Prawa i bogów
Nowego kraju
Szanuj
A ziemi weź
Najmniejszą piędź
Dla siebie
Ile jej stopa
Twa pokryje
W biedzie
I nawet gdy
Zamkną ci drzwi
Przed nosem
Powiedzą Precz
Nie chcemy cię
Z hałasem
Ty powiedz im
Że wnuki twe
Tu rosną
I zaprzyj się
Ze wszystkich sił
I zostań
A nawet gdy
Jak wściekłe psy
Cię zranią
I wnukom twym
Zaburzą sny
Nad ranem
Wybiją ci
Okna i drzwi
W twym domu
W cierpieniu milcz
I nie skarż się
Nikomu
Pomimo że
Miast ciepła
Zaznasz chłodu
Wody i chleba
Za darmo
Tu nie ma
Przez cały rok
Namiot ci będzie
Domem
Chroń dzieci swe
Nie wracaj
Do Sodomy
Ponieważ co niektórzy oskarżyli mnie o mowę nienawiści i o antypolską retorykę w artykule „Naród ciemniaków”, postanowiłem się poprawić
i zastosować mowę miłości i propolska retorykę.
Poczułem dumę, widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa rozsądku, tradycji, mądrości. Jesteśmy narodem mędrców, który powinien przewodzić całemu światu, wskazując mu drogi rozwoju w kwestiach takich jak demografia, migracja, medycyna.
My nie ulegamy omamom i pokusom złotego cielca nauki. Dlatego dajemy pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcimy samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymujemy do cudownych obrazów. Jeździmy do nich pociągami, samochodami, chodzimy pieszo,
a nawet na kolanach. Nikt nie potrafi tak jak my wymachiwać krzyżami
i feretronami. Który z narodów potrafił tak sprytnie przemycić do kościołów faszystowskie sztandary? Wykrzyczymy swoje protesty pod adresem tych, co myślą inaczej niż my. Módlmy się do Boga, żeby pozostawił nas takimi, jakimi nas stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez fałszywej świadomości, jaką daje współczesna nauka. Módlmy się, by nasz kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Niech rządzi w nim religia, tak jak w islamskich republikach.
Nie będziemy szczepić naszych dzieci, bo zczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Pastreur – francuził.
Wspierają nas egzorcyści i demonolodzy. Wyrzekamy się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Spalimy książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Nasza wiarę potwierdza obecność tłumów na stadionach, gdzie odbywają się zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych. Jesteśmy wdzieczni, że odwiedza nas protestanckiego szaman z Afryki. Wraz antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu dołączają do nas przeciwnicy in vitro i gender. Czekamy, aż dołączą do nas płaskoziemcy. Nasz wielki poeta uczył że, płynie się zawsze do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci.
Omal nie pękłem z dumy, czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, a w Polsce na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.
Niestety, prezerwatywy wciąż leżą przy kasie w każdym supermarkecie
i na stacji benzynowej, ale staramy się to zwalczyć. My wiemy,
że antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny
na szczęście zdominowana jest u nas przez Kościół. Nasze dzieci nie potrzebują wychowania seksualnego, bo to według słusznych wzorów prowadzone jest już na lekcjach religii.
Polacy chcą, żeby ksiądz lub biskup pouczał ich, jak mają żyć i myśleć.
Nie naukowiec, nie światły polityk ma być naszym przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, nieugięty kapłan. Jak imam w krajach islamskich.
Wpadłem w dumę patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie po raz kolejny, że Polska jest wyspą rozsądku, postępu, mądrości.
Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym początku. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Przewodzimy
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu,
jak chciał Jarosław Kaczyński.
Polacy na każdym kroku dowodzą, że są rozsądnym narodem. Wierzą i wiedzą, że są kimś lepszym niż reszta świata.
Ale, niestety, inni nam tego zazdroszczą i próbują nas zepchnąć z pozycji lidera konserwatyzmu. Unia każe nam budować oczyszczalnie ścieków
i spalin, ograniczać emisję CO2, wstrzymać wycinkę drzew i narzuca nam własne regulacje prawne. Po co? Czy nie możemy nadal wylewać ścieków wprost do rzek, wyrzucać śmieci do lasu, a srać chodzić za chałupę?
Przecież mamy swój rozum. Dlatego potrafimy odrzucić własnych bohaterów narodowych, twórców i polityków, jeśli ci nie popierają naszej narodowej władzy. Wyrzekamy się nawet tych, którzy próbowali krytykować jej wartości już przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuniemy ich z historii. W mediach i w szkole. Zablokujemy też poetów,
na których wierszach uczyliśmy się języka, bo już wiemy, że oni potajemnie zmienili nazwiska by zażydzać naszą wspaniałą mowę. Każdy może usłyszeć ją na ulicy. Nasze piękne słowa na H, na K, na P zna już cały świat.
Musimy obronić Europę przed islamizacją, dlatego chcemy doprowadzić nasz kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji:
w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w telewizji, w sztuce. Wszędzie obecny ma być ksiądz. Cieszymy się, że ksiądz jest głównym bohaterem dwóch naszych najpopularniejszych telewizyjnych oper mydlanych. Nawet Iran ani Afganistan nie osiągnęły takiego poziomu klerykalizacji.
Nasi nauczyciele i pielęgniarki powinni być pariasami pracującymi
za grosze. Tak samo lekarze i sędziowie. Przecież wykształcili się za państwowe pieniądze. Niech nam teraz służą bez szemrania. Tylko
w zdegenerowanych społeczeństwach liberalnych dobrobyt jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia.
W naszej demokracji nieliberalnej będzie zależał wyłącznie od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.
Wydoimy Unię! Wyciągniemy od niej miliardy na autostrady, drogi, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów, na dopłaty do rolnictwa. Nie pozwolimy, żeby brukselskie elity nas okradały. Przed transformacją, która okazała się zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, w wyniku czego utraciliśmy suwerenność, wprawdzie jeździliśmy furmankami po dziurawych drogach, staliśmy w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble, po trzydzieści lat czekaliśmy na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowaliśmy się sami zbudować dom, musieliśmy kraść z zakładów pracy cement, w teczkach wynosić cegły i gwoździe, na lewo kupować piach, dachówki, pustaki, armaturę, a po znajomości – pralki i lodówki, ale to się skończyło. Gdy zlikwidujemy totalną opozycję i zdobędziemy totalną władzę, wszystko będzie za darmo.
Kraj nasz kwitnie, co widać na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku
i metropolii już od trzech lat, bo wcześniej Polska pogrążona była w ruinie.
Cały świat nas stawia sobie za wzór. Kiedyś wstydziłem się tego, że jestem Polakiem, a dziś jestem z tego dumny. Szkoda, że nie zmądrzeliśmy wszyscy, a tylko połowa tego narodu.
Niech więc ci, co wierzą w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność i Europę i protestują przeciwko rządom narodowym,
ci, którym nie podoba się panowanie religii i Kościoła, założą żółte kamizelki i wynoszą się do Francji. Bo oni, wyznając wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie, zdradzają swój naród.
Wierzę, że wkrótce bielmo lewackiej ciemnoty spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji, że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.
JERZY KRUK
Tekst: Jerzy Kruk
Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Pracy dzisiaj moc
Aż po dniówki kres
Dzwonią dzwonki kas
Mdli świąteczny kicz
Przecenili nas
Ceny że aż wstyd
Dorzuć jeszcze coś
Choć ci nie brak nic
Niech ci się przeleje
Tanio mamy dziś
Pełne kosze są
Do ostatnich chwil
Nie zabraknie nic
Przez tych parę dni
Podczas długich świąt
Ciepło będzie wam
Kolęd miły śpiew
I choinki blask
Stół ugina się
Chociaż dzisiaj post
Lecz dwanaście dań
Musi być w tę noc
Złoto i purpura
Śledzie karp i mak
Jedno krzesło więcej
Czy to jakiś znak?
Pensję mam na dom
I nad głową dach
Ale aby żyć
Drugiej pensji brak
Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Pracy było moc
Wreszcie widzę cię
Jedną ciebie mam
Ty mnie jedną masz
Prezent mam dla ciebie
Ty mi siebie dasz
Zimna dzisiaj noc
Chodź przytulę cię
Puste stoi krzesło
Nikt nie zjawił się
Dzwonią dzwonki kas
Mdli świąteczny kicz
Przecenili nas
Lecz nie chce nas nikt
Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Ty mnie jedną masz
Ja mam jedną cię
Do końca roku mamy aktualną ofertę świąteczną. Może się skusisz?