fbpx

Czerwone czy czarne

Tekst: Jerzy Kruk

Nie umiała za dużo
Nie wiedziała zbyt wiele
I nie miała nikogo
I nie miała też nic

Ale chciała coś zrobić
I się czegoś dowiedzieć
Mieć też chciała co nieco
I naprawdę z kimś być

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Nie widziała niczego
Ani nigdzie nie była
Nie dostała od losu
Nigdy szczęścia choć łut

Raz jej się przywidziało
Że się jej przytrafiło
No i ją podkusiło
Postawiła vabank

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Och jak w głowie szumiało
Och jak serce jej biło
A świat cały wirował
I był piękny po świt

Ale słońce znów wstało
I ją znów oślepiło
Wymacała znów pustkę
Bo nie czekał już nikt

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Jak wyrównać dziś straty
Jak pospłacać te raty
Jakże wyjść tu na prostą
Gdy wiatr w oczy dmie ostro

Jak powiązać dwa końce
Gdy tak długie miesiące
Pójść po rozum do głowy
Jak tu radę dać sobie

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Chodź postawię ci drinka
Kolorowego w barze
I wezmę cię na spacer
Po promenadzie marzeń

Może się pokręcimy
Na karuzeli życia
A może powyjemy
Razem do księżyca

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Wiem że podwójnie płacę
Wiem że tak często bywa
Że w mojej szklance – niebo
W twojej – życia placebo

To nie żadne odkrycie
W naszym kasynie życia:
Jeden płaci podwójnie
Drugi nic nie wygrywa

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Znowu jestem spłukany
A ty: Przyłóż do rany
Dobrze wiem: Tak miało być
Wątła przecież łączy nas nić

Znów lekko śmierdzisz groszem
Choć nie śmierdzą pieniądze
Trochę cię w ręce parzą
Okej spieszysz się Idź

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Może zero… i nic

Wykup raz jeszcze żeton
Swego szczęścia złudnego
Zamknij raz jeszcze oczy
I postaw go vabank

Znów los się nie uśmiecha
Fortuna jak kret ślepa
Znów kołem się nie toczy
Znów nie trafia się fart

Kręci się kulka kręci
A ruletka: tryk tryk
Czarne? Czerwone będzie?
Znowu zero… znów nic

JERZY KRUK

Ewa (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)


Dotknął mnie Pan i otworzyłam oczy
Cudowny świat przede mną się roztoczył
Krzewy drzewa Kwiaty trawy i liście
Na tle nieba Lśniły rosą perliście
Aż dech zaparło mi z wrażenia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Wytryskały Strumienie ze skały
A ich wody W jeziora wpływały
Rozszumiały się Łąki szuwary i lasy
Rozśpiewały się Bąki świerszcze i ptaki

Oczy mi błyszczały ze zdumienia:
Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Wypluskały Z wody płazy i ryby
Fruwały nietoperze Śpiewały wieloryby
Sarenki jadły mi z ręki
U moich stóp ścielił się bóbr
Gęsi lgnęły do mojej piersi
A króliczki tuliły się do mej… spódniczki
Serce mi drżało ze wzruszenia:

Cud stworzenia! Cud stworzenia!

Nagle patrzę, a tam w trawie
Coś dużego leży: Człowiek?
Zarośnięte to nieogolone
Pieś wklęśnięta, żal się Boże
Żałość serce mi przepełnia:
Cud stworzenia? Cud stworzenia?

Pan Bóg mówi z kwaśną miną:
Miałem bardzo dobre chęci.
Ale… Co tu zrobić z taką gliną?
Nic lepszego nie da się ukręcić
Nic już na to nie poradzę.
To twój mąż. Macie żyć razem.
Wolną rękę masz niewiasto
Kształtuj go jak chcesz. Jak ciasto
Całą dusze mi wypełnia
Ból istnienia. Ból istnienia.


Mój maż wstaje, ledwo idzie
Oj będziemy my żyć w bidzie
Ciągnie się ta mizerota
On jest z gliny? Chyba z błota!
Trzeba szybko go podkarmić
Bo mi jeszcze tutaj padnie
Co tu zerwać? Banan, gruszkę?
Nie. Podkarmię go jabłuszkiem.

Zjedzże trochę witaminy
Nie rób takiej kwaśnej miny
Witamina dobrze robi
I postawi cię na nogi
Mleka wolałbyś kwaśnego?
Ja ci zaraz dam kolego!
Co się tutaj wczoraj działo?
Popiliście? I nie mało?

Zaraz zrobię z tym porządek
I koleżkę stąd przegonię.
Będą tylko z nim kłopoty.
A od jutra: Do roboty.
Chodź tu bliżej. Ogol gębę.
Popraw włosy. Umyj zęby.
Zaraz cię tu podrasuję
Żyć nie będę z tym niechlujem
Rośnie we mnie obrzydzenie.
Co za bydlę, to stworzenie!

Biorę więc go w swoje dłonie
I rasuję tak jak mogę
Ściskam, gniotę, oklepuję
I na nowo go kształtuję
Nagle patrzę: On się zmienia!
Cud stworzenia! Cud stworzenia.

Jakiś taki był sflaczały
Nie za duży, raczej mały,
Więc dodałam mu tężyzny.
I zrobiłam zeń mężczyznę
Każdej nocy tak go zmieniam.
Cud tworzenia. Cud tworzenia.

Żyję tak z nim w ciągłym trudzie.
Może będą z niego ludzie.
Na mej głowie kuchnia, pranie
A on wciąż na polowanie.
Aż tu nagle, tuż po wiośnie,
Patrzę, jak mi brzuszek rośnie.
Ledwo mieści się pod kiecką
Pewnie będę miała dziecko.
Wszystko we mnie już się zmienia.
Cud stworzenia… Cud stworzenia…

Miałam szczęście czy też pecha,
Że urodzę mu człowieka?
Gdybym miała chociaż córkę,
Łatwiej byłoby pod górkę.
A chłopaki to sam kłopot.
W bójkę idą byle o co.
Ciągle skaczą se do oczu.
Gardło gotów podciąć bratu.
Miałam pecha. Każdy przyzna.
Nie ma córki. Znów mężczyzna.

Skarga Kaina (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)


Zrodziła mnie moja matka
Pod najciemniejszą z gwiazd
Ojciec mnie wygnał z domu
Ręki nie podał mi brat


Nie kochał mnie żaden człowiek
Nie kochał mnie też Bóg
Ani żadna kobieta
Nie dała mi swych ust


A on był dzieckiem szczęścia
I wszystko zawsze miał
Nosili go na rękach
Kochał go nawet Pan


Jego ofiarę przyjął Bóg
Jego talenty ceni świat
A ja w ugorze grzebię trud
Gdy mi brakuje muszę kraść


Z kamienia ponoć serce mam
Kamienną ponoć także twarz
Więc z bliźnich nie wie nikt
Że drąży je rozpaczy łza


Dlatego jestem smutny
A twarz ma wciąż ponura
I oczy moje mąci
Wciąż gniewu ciemna chmura

Nie wiem co dobre słowo
Nie wiem co miły gest
Bez szczęścia bez miłości
Cóż warte życie jest


Nie szczędzą mi pogardy
I czują do mnie wstręt
Jakże mam się wyplątać
Z nieszczęścia swego pęt


Jakże mam czynić dobrze
Pogodną jak mieć twarz
Gdy nawet krzty miłości
Odmówił mi mój brat


Gdzie jest twój brat pytają mnie
Zdejmując z mojej szyi sznur
Gdy gałąź załamała się
A głaz wysunął się spod stóp


Mój brat ucztuje bawi się
Zabawę bym mu tylko psuł
Gdybym w łachmanach w biały dzień
Postawił stopę w jego próg


Ma powód do radości
Dziś triumfuje gości ma
Gdy go pytają o mnie
Nie idzie mu to w smak


Nie jestem stróżem brata mego
Powtarza wciąż mój brat
Też ma dwie ręce do roboty
I rozum też swój ma

Pójdę do mego brata
Staniemy twarzą w twarz
Ukoję swą samotność
Skąpaną w gorzkich łzach


Dom jego wielki oświetlony
I wymuskany ręką sług
A goście piękni wykąpani
Świat mają u swych stóp


I nagle wszystkich oczu błysk
Przeszywa podłą duszę mą
Wzdrygnęli się poznali mnie
Pogardę tocząc w krąg


Tylko mój brat nie wzdraga się
Kamienną trzyma twarz
Mięsień mu żaden ani drgnie
Bo on z kamienia serce ma


I wtem przeczuli wszyscy
Co zdarzyć tu się ma
W powietrzu zbrodnia wisi
Po kątach czyha strach


Wrócę go spotkać sam na sam
Gdy noc nadciągnie już
Na jego progu leży grzech
Naostrzę na nim nóż

Zuzanna w kąpieli (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Zuzanna w każdy wieczór
Zdejmuje swe ubranie
Podchodzi do okna
Rozsuwa zasłony

By wszyscy starcy mogli
Raz jeszcze uwierzyć
Że ciągle są młodzi

Zuzanna całkiem nago
Zażywa kąpieli
A oczy staruszków
Jak tysiące fleszy

Bo każdy z nich chciałby
Wziąć z sobą w zaświaty
Ten widok wspaniały

Gdy Zuzanna zanurza
Swe ciało w ciepłej wodzie
Serca wszystkich staruszków
Rozkwitają jak kwiaty

I widzą w jej wannie
Kaczeńce wodne lilie
Grążele nenufary

Dzień rozbłyska słońcem
A noce gwiazdami
Wieczorem i rankiem
Widzą światło Venus

Sięgają do sakiewki
Szczodrze i z radością
Sypią wdowim groszem

A Zuzanna raz jeszcze
Podchodzi do okna
Rozkłada ramiona
Zaciąga zasłony

Na dobranoc posyła
Im wszystkim swój uśmiech
Do snu ich utula

A nazajutrz w południe
Spotykają się w parku
I każdy opowiada
Co widział i przeżył

Jeden głośno dysząc
Mówi że ją widział
Pod drzewem pistacji

Drugi mu zaprzecza
Żywo protestuje
I mówi że to było
Pod wielkim starym dębem

Trzeci –  pod jaworem
Czwarty – że pod wierzbą
Ktoś widział ją pod bukiem

Wy myślicie że kłamią
Że każdy coś zmyśla
Że chcą ją oczernić
By od niej coś dostać

Miejcie wyrozumiałość
Nie bądźcie okrutni
To wzrok ich zawodzi

Lecz kiedy Zuzanna
Przechadza się po parku
W swej letniej sukience
Sprężystym swym krokiem

Ich głośne spory milkną
Usta się rozchylają
A wzrok się wyostrza

Zuzanna zwinnym krokiem
Podchodzi do stawu
Zdejmuje ubranie
I wchodzi do wody

Zanurza swą stopę
Kostki łydki uda
I białe pośladki

I lekko rozsuwa
Kaczeńce wodne lilie
Grążele nenufary
Ich kwiaty i liście

Zastygają w bezruchu
Pistacje i dęby
Jawory wierzby buki

I staruszkowie także
Kamienieją z wrażenia
Wspominając jak mieli
Swe Zuzanny w pościeli

Bo każdy z nich chciałby
Wziąć z sobą w zaświaty
Ten moment wspaniały

Odwracanie kota ogonem

Kiedy Jarosław Kaczyński powiedział: Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne, przekazał tym samym członkom swojej partii instrukcję, że narzędziem ich propagandy ma być przede wszystkim KŁAMSTWO.

Prezes PiS pewnie uwierzył w maksymę Goebbelsa – który notabene powtarzał ją za Leninem – że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Sprawa nie jest jednak tak łatwa, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, bo – ujmując rzecz z drugiej strony – kłamstwo ma przecież krótkie nogi. I choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy hasło Polska w ruinie, to każdy człowiek będący przy zdrowych zmysłach widzi czekającą na niego obfitość towarów w sklepach prześcigających się w chęci sprzedania ich po jak najniższej cenie, setki uśmiechających się do niego manekinów na wystawach sklepów odzieżowych, ubranych w eleganckie kreacje najlepszych światowych producentów, mieniące się od luksusowych dóbr galerie handlowe, zapraszające do środka restauracje, bary, kawiarnie, kafejki, schludne wnętrza urzędów i instytucji publicznych, nowoczesne tramwaje i sznury samochodów wszelkich marek jeżdżących po naszych wreszcie równych ulicach i autostradach. Czyste miasta i miasteczka, Manhattany biurowców i apartamentowców w metropoliach.

I na odwrót. Choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy: Oddajemy stocznie w wasze ręce, będziemy budować statki, promy, produkować samochody oparte na najnowocześniejszych technologiach, to nikt będący przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w te mrzonki, nie widząc po upływie lat najmniejszych efektów.

Kłamstwo powtarzane tysiąc razy może funkcjonować jedynie pod przymusem przystawionego do głowy obywatela karabinu. W warunkach wolności słowa zasada ta jednak nie działa. Przy notorycznym formułowaniu przez propagandę PiS kłamstw, oszustw, półprawd, przekłamań, mrzonek, miraży prawda sama wychodzi na jaw, jak oliwa, która na wierzch wypływa.

Trudno jednak powściągnąć negatywne emocje, gdy ktoś prosto w oczy mówi nam oczywistą nieprawdę, wciska kit, obiecuje gruszki na wierzbie, mydli oczy, odwraca kota ogonem i próbuje nam robić wodę z mózgu. To musi drażnić. Gdy robi to ktoś z naszych bliskich czy znajomych, w końcu spuszczamy kurtynę miłosierdzia, traktując go pobłażliwie jako nieszkodliwego, aczkolwiek nieuleczalnego konfabulanta.

Jednak polityczne kłamstwa PiS szkodzą. Szkodzą, ponieważ wciąż próbują fałszować rzeczywistość, poprzez stawianie fałszywych diagnoz, szkalowanie przeciwników, wychwalanie własnych zasług i sukcesów, wynoszenie na piedestał swoich pseudo bohaterów, usuwanie z historii i pomniejszanie zasług przeciwników i krytyków – nie tylko polityków, ale wszelkich oponentów: publicystów, naukowców, ludzi sztuki. Nagroda Nobla, Nagroda Pulitzera, Złota Palma, Srebrny Niedźwiedź przestają w ich oczach mieć jakąkolwiek wartość, jeśli jej laureat kiedykolwiek krytycznie choćby się zająknął wobec ich partii, przywódcy czy głoszonych przez nich haseł. Podobnie z urzędami. Jeśli to, co głoszą piastujące je osoby nie idzie w smak ludowi smoleńskiemu, prezydent czy premier własnego lub obcego kraju, przewodniczący Komisji Europejskiej, ksiądz, biskup, ba! nawet papież wyszydzani są jako zdrajcy i głupcy.

Polityczne kłamstwa PiS szkodzą, bo na ich lep wciąż gotowe są nabrać się miliony wyborców, którzy mogą przedłużyć władzę tych oszustów.

Polityczne kłamstwa PiS szkodzą także – a może przede wszystkim – dlatego, że mają toksyczny charakter: zatruwają nasze życie społeczne, sieją zamęt i rozbrat, uprawomocniają agresję jako dopuszczalny model uprawiania polityki i nienawiść jako wzór odnoszenia się do myślącego inaczej niż ja.

Jak się przed nimi bronić, jak nie poddawać się ich manipulacji? Sposób jest prosty. Należy uwierzyć w słowa Jarosława Kaczyńskiego, że oni nigdy nie powiedzą, że białe jest białe, a czarne jest czarne. I czytać ich słowa na odwrót.

Gdy Beata Szydło mówi: Polska w ruinie, znaczy to: Polska w rozkwicie. Ona jednak nie może tego powiedzieć wprost, bo w ten sposób musiałaby uznać sukces swoich przeciwników politycznych i całego społeczeństwa, państwa, gospodarki, które rozwijają się bez – a nawet wbrew – interwencji cudotwórców z PiS.

Gdy Andrzej Duda mówi o Tusku, że nie ma szacunku dla Polski, wie, że dla większości Polaków i Europejczyków Donald Tusk jest wzorem nowoczesnego patrioty: Polaka, Europejczyka i obywatela świata.

Gdy Joachim Brudziński krzyczy do swych politycznych przeciwników: Cały kraj z was się śmieje, komuniści i złodzieje, znaczy to, że chce zdyskredytować swoich przeciwników, z których ludzie są dumni, za ich otwartość, nowoczesność, tolerancyjność i uczciwość.

Gdy niejaki Jacek Międlar, faszysta pali zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego i nazywa go komunistycznym parchem, wie, że poziom patriotyzmu, intelektu, kultury, uczciwości pierwszego premiera wolnej RP jest poza zasięgiem wyobraźni faszystowskich prymitywów.

Gdy Mateusz Morawiecki mówi: Pozyskaliśmy więcej środków od bandytów,
mafii VAT-owskich, przestępców podatkowych niż środki unijne, to instruuje swoich partyjnych kolegów co do metod bogacenia się.

Gdy Zbigniew Ziobro mówi, że szef KNF, który próbował przeciwstawić się mafii finansowej, rozzuchwalił przestępców, chce ukryć PiS-owski układ, którego uczestnicy zamierzają walczyć wszelkimi metodami z każdym, kto się im przeciwstawi.

Gdy posłanka PiS, Joanna Kopcińska mówi: Wysoko postawiliśmy poprzeczkę uczciwości, znaczy to: Jesteśmy gotowi dla władzy i przywilejów popełniać najgorsze niegodziwości.

Kiedy Jarosław Kaczyński mówi, że jego partia musi się stać przedmiotem marzeń Polaków, to wie, że dla większości naszych współobywateli jest ona przedmiotem pogardy.

JERZY KRUK

Dzieci Lota (Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)

Tekst: Jerzy Kruk
(Z cyklu: Kilka piosenek na motywach biblijnych)


Sąsiad to wróg
Powiedział Bóg
Do Lota

Nienawiść mu
Serce i rozum
Splotła

Rodzinę swą
Ty przed nim chroń
Jak można

Uciekaj stąd
Gdzie siarki swąd
Dmie w nozdrza

Opuść swój dom
Póki masz go
Nad sobą

I w drogę rusz
Nie żałuj róż
W ogrodzie

Zdecyduj się
Jeszcze nie jest
Za późno

Za noc za dzień
Możesz płakać
Na próżno

Nawet i gdy
Wątpliwość ma
Twa żona

Bądź dzielny Idź
Choć ze zmęczenia
Konasz

Nie wahaj się
I nie zawracaj
Z drogi

Bo w soli słup
Zmieni cię duch
Złowrogi

Weź żonę swą
I w tył się
Nie oglądaj

Chroń dzieci swe
Przed wszelkim złem
W ramionach

Rozpędź ich strach
I daj im dach
Nad głową

By mogły żyć
Po kres swych dni
W pokoju

Kochaj i ucz
Dzieci pracować
W znoju

Prawa i bogów
Nowego kraju
Szanuj

A ziemi weź
Najmniejszą piędź
Dla siebie

Ile jej stopa
Twa pokryje
W biedzie

I nawet gdy
Zamkną ci drzwi
Przed nosem

Powiedzą Precz
Nie chcemy cię
Z hałasem

Ty powiedz im
Że wnuki twe
Tu rosną

I zaprzyj się
Ze wszystkich sił
I zostań

A nawet gdy
Jak wściekłe psy
Cię zranią

I wnukom twym
Zaburzą sny
Nad ranem

Wybiją ci
Okna i drzwi
W twym domu

W cierpieniu milcz
I nie skarż się
Nikomu

Pomimo że
Miast ciepła
Zaznasz chłodu

Wody i chleba
Za darmo
Tu nie ma

Przez cały rok
Namiot ci będzie
Domem

Chroń dzieci swe
Nie wracaj
Do Sodomy

Naród mędrców

Ponieważ co niektórzy oskarżyli mnie o mowę nienawiści i o antypolską retorykę w artykule „Naród ciemniaków”, postanowiłem się poprawić
i zastosować mowę miłości i propolska retorykę.

Poczułem dumę, widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa rozsądku, tradycji, mądrości. Jesteśmy narodem mędrców, który powinien przewodzić całemu światu, wskazując mu drogi rozwoju w kwestiach takich jak demografia, migracja, medycyna.

My nie ulegamy omamom i pokusom złotego cielca nauki. Dlatego dajemy pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcimy samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymujemy do cudownych obrazów. Jeździmy do nich pociągami, samochodami, chodzimy pieszo,
a nawet na kolanach. Nikt nie potrafi tak jak my wymachiwać krzyżami
i feretronami. Który z narodów potrafił tak sprytnie przemycić do kościołów faszystowskie sztandary? Wykrzyczymy swoje protesty pod adresem tych, co myślą inaczej niż my. Módlmy się do Boga, żeby pozostawił nas  takimi, jakimi nas stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez fałszywej świadomości, jaką daje współczesna nauka. Módlmy się, by nasz kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Niech rządzi w nim religia, tak jak w islamskich republikach.

Nie będziemy szczepić naszych dzieci, bo zczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Pastreur – francuził.

Wspierają nas egzorcyści i demonolodzy. Wyrzekamy się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Spalimy książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Nasza wiarę potwierdza obecność tłumów na stadionach, gdzie odbywają się zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych. Jesteśmy wdzieczni, że odwiedza nas protestanckiego szaman z Afryki. Wraz antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu dołączają do nas przeciwnicy in vitro i gender. Czekamy, aż dołączą do nas płaskoziemcy. Nasz wielki poeta uczył że, płynie się zawsze do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci.

Omal nie pękłem z dumy, czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, a w Polsce na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.

Niestety, prezerwatywy wciąż leżą przy kasie w każdym supermarkecie
i na stacji benzynowej, ale staramy się to zwalczyć. My wiemy,
że antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny
na szczęście zdominowana jest u nas przez Kościół. Nasze dzieci nie potrzebują wychowania seksualnego, bo to według słusznych wzorów prowadzone jest już na lekcjach religii.

Polacy chcą, żeby ksiądz lub biskup pouczał ich, jak mają żyć i myśleć.
Nie naukowiec, nie światły polityk ma być naszym przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, nieugięty kapłan. Jak imam w krajach islamskich.

Wpadłem w dumę patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie po raz kolejny, że Polska jest wyspą rozsądku, postępu, mądrości.

Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym początku. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Przewodzimy
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu,
jak chciał Jarosław Kaczyński.

Polacy na każdym kroku dowodzą, że są rozsądnym narodem. Wierzą i wiedzą, że są kimś lepszym niż reszta świata.

Ale, niestety, inni nam tego zazdroszczą i próbują nas zepchnąć z pozycji lidera konserwatyzmu. Unia każe nam budować oczyszczalnie ścieków
i spalin, ograniczać emisję CO2, wstrzymać wycinkę drzew i narzuca nam własne regulacje prawne. Po co? Czy nie możemy nadal wylewać ścieków wprost do rzek, wyrzucać śmieci do lasu, a srać chodzić za chałupę?

Przecież mamy swój rozum. Dlatego potrafimy odrzucić własnych bohaterów narodowych, twórców i polityków, jeśli ci nie popierają naszej narodowej władzy. Wyrzekamy się nawet tych, którzy próbowali krytykować jej wartości już przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuniemy ich z historii. W mediach i w szkole. Zablokujemy też poetów,
na których wierszach uczyliśmy się języka, bo już wiemy, że oni potajemnie zmienili nazwiska by zażydzać naszą wspaniałą mowę. Każdy może usłyszeć ją na ulicy. Nasze piękne słowa na H, na K, na P zna już cały świat.

Musimy obronić Europę przed islamizacją, dlatego chcemy doprowadzić nasz kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji:
w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w telewizji, w sztuce. Wszędzie obecny ma być ksiądz. Cieszymy się, że ksiądz jest głównym bohaterem dwóch naszych najpopularniejszych telewizyjnych oper mydlanych. Nawet Iran ani Afganistan nie osiągnęły takiego poziomu klerykalizacji.

Nasi nauczyciele i pielęgniarki powinni być pariasami pracującymi
za grosze. Tak samo lekarze i sędziowie. Przecież wykształcili się za państwowe pieniądze. Niech nam teraz służą bez szemrania. Tylko
w zdegenerowanych społeczeństwach liberalnych dobrobyt jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia.
W naszej demokracji nieliberalnej będzie zależał wyłącznie od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.

Wydoimy Unię! Wyciągniemy od niej miliardy na autostrady, drogi, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów, na dopłaty do rolnictwa. Nie pozwolimy, żeby brukselskie elity nas okradały. Przed transformacją, która okazała się zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, w wyniku czego utraciliśmy suwerenność, wprawdzie jeździliśmy furmankami po dziurawych drogach, staliśmy w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble, po trzydzieści lat czekaliśmy na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowaliśmy się sami zbudować dom, musieliśmy kraść z zakładów pracy cement, w teczkach wynosić cegły i gwoździe, na lewo kupować piach, dachówki, pustaki, armaturę, a po znajomości – pralki i lodówki, ale to się skończyło. Gdy zlikwidujemy totalną opozycję i zdobędziemy totalną władzę, wszystko będzie za darmo.

Kraj nasz kwitnie, co widać na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku
i metropolii już od trzech lat, bo wcześniej Polska pogrążona była w ruinie.

Cały świat nas stawia sobie za wzór. Kiedyś wstydziłem się tego, że jestem Polakiem, a dziś jestem z tego dumny. Szkoda, że nie zmądrzeliśmy wszyscy, a tylko połowa tego narodu.

Niech więc ci, co wierzą w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność i Europę i protestują przeciwko rządom narodowym,
ci, którym nie podoba się panowanie religii i Kościoła, założą żółte kamizelki i wynoszą się do Francji. Bo oni, wyznając wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie, zdradzają swój naród.

Wierzę, że wkrótce bielmo lewackiej ciemnoty spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji, że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.

JERZY KRUK

Cicha, cicha noc

Tekst: Jerzy Kruk


Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Pracy dzisiaj moc
Aż po dniówki kres


Dzwonią dzwonki kas
Mdli świąteczny kicz
Przecenili nas
Ceny że aż wstyd


Dorzuć jeszcze coś
Choć ci nie brak nic
Niech ci się przeleje
Tanio mamy dziś


Pełne kosze są
Do ostatnich chwil
Nie zabraknie nic
Przez tych parę dni


Podczas długich świąt
Ciepło będzie wam
Kolęd miły śpiew
I choinki blask


Stół ugina się
Chociaż dzisiaj post
Lecz dwanaście dań
Musi być w tę noc

Złoto i purpura
Śledzie karp i mak
Jedno krzesło więcej
Czy to jakiś znak?


Pensję mam na dom
I nad głową dach
Ale aby żyć
Drugiej pensji brak


Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Pracy było moc
Wreszcie widzę cię


Jedną ciebie mam
Ty mnie jedną masz
Prezent mam dla ciebie
Ty mi siebie dasz


Zimna dzisiaj noc
Chodź przytulę cię
Puste stoi krzesło
Nikt nie zjawił się


Dzwonią dzwonki kas
Mdli świąteczny kicz
Przecenili nas
Lecz nie chce nas nikt


Cicha cicha noc
Długi długi dzień
Ty mnie jedną masz
Ja mam jedną cię

Do końca roku mamy aktualną ofertę świąteczną. Może się skusisz?

Naród ciemniaków

Wkurwiłem się widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa ciemnoty, zacofania, głupoty. Jesteśmy narodem ciemniaków, który nie ma pojęcia o problemach współczesnego świata, takich jak demografia, migracja, medycyna.

Dają pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcą samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymują do cudownych obrazów. Jeżdżą, chodzą pieszo, a nawet na kolanach. Wymachują krzyżami i feretronami. Opasują granice państwa różańcem. Wnoszą do kościołów faszystowskie sztandary. Wypisują i wykrzykują obelgi pod adresem tych, co myślą inaczej niż oni. Modlą się do Boga, żeby ich pozostawił takimi, jakimi ich stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez świadomości, jaką daje współczesna nauka. Modlą się o to, by ich kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Zupełnie jak niszczący własne państwa islamscy fundamentaliści.

Wielu rodziców przestało szczepić swoje dzieci, bo – ich zdaniem – szczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Patreur – francuził.

W siłę rosną egzorcyści i demonolodzy. Rodzice wyrzekają się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Publicznie palą książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Ale za to tłumnie walą na stadiony. Na mecze? Ależ skąd. Na zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych przez protestanckiego szamana z Afryki. Zaraz za antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu idą przeciwnicy in vitro i gender. Płaskoziemców tylko brakuje.

Wkurwiłem się czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp
do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, w Polsce
na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie,
w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.

Ale o co chodzi? – pytają niektórzy. Przecież prezerwatywy leżą przy kasie
w każdym supermarkecie i na każdej stacji benzynowej. To prawda,
ale antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny zdominowana jest u nas przez Kościół.

Polacy pozwalają sobie, żeby ksiądz czy biskup pouczał ich, jak mają żyć
i myśleć. Nie naukowiec, nie światły polityk jest ich przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, niewykształcony klecha. Zupełnie jak
w islamskich republikach.

Wkurwiłem się patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie
po raz kolejny, że Polska jest wyspą ciemnoty, zacofania, głupoty.

Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym końcu. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Rzeczywiście, przewodnictwo
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu, jak chciał Kaczyński.

Polacy na każdym kroku dowodzą, że są narodem ciemniaków. Wybrali faszystów do władzy. Wierzą, że są kimś lepszym niż reszta świata. Paw narodów i papuga. Gdyby nie Unia, nadal by wylewali ścieki wprost do rzek, śmieci wywoziliby do lasu, a srać chodzili za chałupę.

Gardzą swoimi najlepszymi bohaterami, twórcami, politykami, jeśli ci nie popierają ich faszystowskiej władzy lub kiedykolwiek ośmielili się krytykować jej idee, nawet przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuwają ich z historii. W mediach i w szkole. Poeci, na których wierszach ich dzieci uczą się języka, ponoć zażydzają ich wspaniałą mowę, którą się słyszy na ulicy. Same przekleństwa na H, na K, na P. Te słowa zna już cały świat.

Mówią o sobie, że bronią Europy przed islamizacją, a tymczasem doprowadzili swój własny kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji: w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w wojsku, w policji, w telewizji, w sztuce. Gdzie nie spojrzysz, tam ksiądz: katecheta albo kapelan. Na państwowym etacie! W Polsce ksiądz jest głównym bohaterem co najmniej dwóch telewizyjnych oper mydlanych! Tylko Iran i Afganistan posunęły się dalej.

Pozwalają, by nauczyciele i pielęgniarki byli pariasami pracującymi
za grosze. Żądają tego także i od lekarzy i od sędziów. Za karę, bo ich środowiska ośmieliły się przeciwstawić faszystowskiej władzy. Wierzą,
że dobrobyt nie jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia, lecz że zależy od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.

Doją Unię, dostają miliardy na autostrady, drogi, oczyszczalnie ścieków, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów,
na dopłaty do rolnictwa, a mówią, że okradają ich brukselskie elity. Przed transformacją, którą nazywają zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, które postrzegają jako utratę suwerenności, jeździli furmankami po dziurawych drogach, stali w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble. Po wszystko. Po trzydzieści lat czekali na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowali się sami zbudować dom, kradli z zakładów pracy cement, w teczkach wynosili cegły i gwoździe, na lewo kupowali piach, dachówki, pustaki, armaturę,
a po znajomości – pralki i lodówki.

Kraj ich kwitnie co najmniej od piętnastu, dwudziestu lat, co widać
na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku i metropolii, a oni powtarzają za demagogami, że Polska pogrąża się w ruinie.

Cały świat nas sobie wytyka palcami. Kiedyś byłem dumny z tego, że jestem Polakiem, dziś coraz częściej się tego wstydzę, musząc tłumaczyć swoim przyjaciołom z zagranicy, że nie wszyscy upadliśmy na głowę, a tylko połowa tego narodu.

Ale Polska to wciąż mój kraj. Jedyny! Nie dam więc sobie wmówić,
że wierząc w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność
i Europę, a protestując przeciwko rządom faszystów i cwaniaków, przeciwko kłamstwom i manipulacjom propagandy, przeciwko panoszeniu się religii i Kościoła, które w cywilizowanym świecie są już tylko reliktem przeszłości, jestem zdrajcą, jak oni by chcieli.

Zresztą, jeśli ktoś mi wmawia, że zdradzam swój naród, ponieważ wyznaję wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie,
to w oczywisty sposób demonstruje, że jest ich wrogiem, czyli ciemniakiem, który pragnie by nasz kraj stał się ciemnogrodem.

Nie dam sobie wmówić, że ja czy ktokolwiek z moich przyjaciół, nie jest prawdziwym Polakiem, z tego powodu, że jego dziadkowie czy pradziadkowie nosili żydowskie, niemieckie czy litewskie nazwisko.

Wierzę, że wkrótce bielmo ciemnoty i propagandy spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji. Że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.

JERZY KRUK

A może sięgniesz po moją książkę?

Polityka”, czyli odrażający, głupi, źli?

Zacznijmy od końca. Po zakończeniu filmu pojawia się napis wyjaśniający, że postać grana przez Antoniego Królikowskiego nie jest Bartłomiejem Misiewiczem. Też mi coś. Nie trzeba być teoretykiem sztuki, by wiedzieć, że postaci występujące w dziełach artystycznych: literackich, malarskich, czy filmowych nigdy nie są tożsame z ich pierwowzorami. Nawet gdyby bohater filmu Vegi nazywał się Misiewicz, to jako postać filmowa siłą rzeczy byłby kimś innym niż Bartłomiej Misiewicz, były asystent ministra obrony narodowej, aresztowany z powodu podejrzenia o nadużywanie stanowiska i przyjmowanie łapówek. Ale mimo tego zapewnienia dobrze wiemy, że w filmie mamy do czynienia z jego karykaturą. Podobnie z innymi postaciami. W tym samym napisie końcowym czytamy: „Fabuła filmu jest jedynie wizją artystyczną.” W filmie aktorzy nie grają ani Beaty Szydło, ani Jarosława Kaczyńskiego, Andrzeja Dudy, Mateusza Morawieckiego, Tadeusza Rydzyka czy innych polityków. Bohaterowie filmu nazywają się: prezes, premier Jadwiga, posłanka Piotrowicz, Bankster, Władysław Skiba, Alojzy, Arek, Pacyna. Za ich pomocą aktorzy i twórcy filmu starają się wykreować karykatury znanych polityków, a wśród nich postać niekompetentnego asystenta szefa MON, cynicznego i pazernego prostaczka bez dyplomu, aroganckiego i złośliwego jest jedną z najbardziej wyrazistych.

Kolejną wyrazistą karykaturą jest postać wiejskiej gospodyni, karmiącej w pierwszej scenie filmu kury, która zostaje premierem rządu; osoby nudnej, niesamodzielnej i również niekompetentnej, występującej najczęściej w żółtej garsonce z broszką. (Notabene ubogość garderoby, którą dysponuje kostiumolog, wyraźnie rzuca się w oczy. Aktorzy występują w różnych sytuacjach, często odległych w czasie, w tych samych garniturach, dżinsach, garsonkach, sukienkach. Najlepiej pod tym względem wypada aktorka grająca Julię, kochankę Władysława Skiby, która w wielu scenach występuje bez żadnego kostiumu.)

I chyba na tym lista dobrze nakreślonych karykatur się wyczerpuje, bo karykatury Kaczyńskiego, Macierewicza, Rydzyka są jakieś mało wyraziste, a Duda i Morawiecki grają na tle poszczególnych epizodów wyłącznie rolę statystów. Mogą rozczarowywać zwłaszcza portrety Kaczyńskiego i Macierewicza, którzy jako realne postaci z życia politycznego znani są ze swych psychopatycznych zachowań i agresywnego języka nienawiści. W filmie ich nie ma. Upudrowany Kaczyński, czyli prezes grany przez Andrzeja Grabowskiego, przedstawiony jest jako sympatyczny starszy pan, spokojnie rozgrywający swe polityczne szachy, a Macierewicz zostaje wyretuszowany do postaci Alojzego (Janusz Chabior), romantycznie zakochanego pedzia. Jego skłonność do przystojnych młodych mężczyzn zostaje także dyskretnie podsunięta widzowi w odniesieniu do postaci prezesa. Reżyser i scenarzysta wymyślili dla postaci prezesa, szefa MON, prezydenta, Bankstera i ojca dyrektora inną funkcję niż karykaturowanie ich pierwowzorów. I takie ich prawo. Prawo twórców.

A! Jeśli chodzi o karykatury jest jeszcze jeden wyjątek. Jak żywa pokazana jest też karykatura Krystyny Pawłowicz (w filmie – poseł Piotrowicz grana przez Iwonę Bielską) obżerającej się na sali sejmowej sałatkami, dłubiącej palcem w zębach i grzmiącej z mównicy o bezczelnych zdrajcach, niemieckich szmatach, erotomanach… Podobne słowa o elemencie podłym, animalnym, o Polakach gorszego sortu zostają włożone w usta prezesa, lecz brzmią w nich jakoś nieautentycznie, bo wypowiadane są ze względnym spokojem podczas udzielanego na ulicy wywiadu.

Ale i tak te i pozostałe dialogi są świetne. Są to najczęściej dosłowne cytaty z wypowiedzi polityków dobrej zmiany. Aż ciarki przechodzą po plecach. Wulgaryzmy przeplatają się z powtarzanymi jak mantra sloganami z pisowskiej nowomowy: my silni, oni słabi, my dobrzy, oni źli. Bóg, honor, rodzina, ojczyzna. Elity, deprawacja, zdrada, Europa. Bełkot, pustosłowie, perswazja, oszustwo, które powtarzane tysiąckrotnie i tysiąckrotnie cytowane w telewizji stają się codziennym językiem zwolenników dobrej zmiany.

Ciarki po plecach przeszły mnie jeszcze tylko dwa razy. O tym drugim, czyli trzecim, na koniec. Strach mnie ogarnął, jako widza i chciał nie chciał uczestnika naszego życia politycznego, gdy prezes i szef MON, jeden drugiego, szachują teczkami: „Ty masz teczki, ja mam teczki, teraz wszyscy mają teczki”. Każdy coś na kogoś ma. I ten fakt okazuje się najsilniejszym argumentem politycznym, zamykającym usta konkurentowi lub przeciwnikowi.

Wszystko to wiemy. Nic nowego Patryk Vega nie pokazał. Nie obnażył żadnych nieznanych mechanizmów, nie wyciągnął na światło dzienne żadnych skrywanych tajemnic. A tak tego oczekiwaliśmy. Owszem, pokazał, że król jest nagi. Król pisowskiej propagandy, król pisowskiej agresji, król pisowskiego oszustwa, król pisowskiej pazerności, król pisowskiego cynizmu, król pisowskiej głupoty, król pisowskiego chamstwa. Ale my to wszystko już od dawna wiemy – mówią liczne głosy recenzentów i widzów. Widzimy, że nagi król jest odrażający, głupi i zły. A spodziewaliśmy się czegoś nowego.

Czego? – pytam. – Jeszcze większego horroru? Proszę bardzo: włączmy telewizor, wejdźmy do internetu, przeczytajmy gazetę. I co tam znajdziemy? To samo co w filmie: państwo PiS tylko w jeszcze ostrzejszym wydaniu. Afera goni aferę, niszczą państwo prawa, urągają zasadom demokracji, chcą zawłaszczyć wszystkie instytucje publiczne, przyznają sobie horrendalne premie, zatrudniają na intratnych stanowiskach swoich niekompetentnych krewnych, znajomych, kochanki. Kłamią, oszukują, manipulują, usuwają z kart historii prawdziwych bohaterów, szkalują, śledzą i prześladują tych, co odważają się myśleć samodzielnie i krytykować ich posunięcia. Tuby propagandy grzmią bezwstydnie na cały regulator, szczują na opozycję, artystów i naukowców, na zwykłych ludzi, co chcą żyć po swojemu. I co? To wciąż jeszcze za słaby horror? Więc spójrzcie na słupki wyborcze: 44 procent poparcia dla PiS! A to oznacza ich samodzielne panowanie przez kolejne cztery lata, a może i jeszcze dłużej. I to, że naród tego chce, że Polacy tego chcą, jest horrorem do kwadratu.

To, co wyprawia PiS, dla większości wyborców nie jest ani odrażające, ani głupie, ani złe. Więc ten film niczego nie zmieni. Spodziewaliśmy się, że wywoła polityczną burzę, a tymczasem: z dużej chmury mały deszcz. Krytycy piszą, że czasami mija się z prawdą, bo nie wszystkie filmowe epizody zgadzają się z politycznymi faktami, że za mało demaskacyjny, że za nudny, że za mało straszny, że mało śmieszny. Przeciwników PiS-u nie musi przekonywać, a zwolenników nie odstraszy, bo oni mają już gotowe reakcje: że to nieprawda, że szkalowanie władzy, że hejt, że mowa nienawiści, że to antypolska retoryka.

Przyznam się, że po pierwszym seansie i ja byłem nieco rozczarowany. Ale tak na dobrą sprawę, zastanówmy się, czego oczekiwaliśmy? Że z Kaczyńskiego, Macierewicza i Rydzyka diabeł wyskoczy? A my sami nie widzimy, że mają go za skórą? Że u Dudy, Szydło i innych marionetek zobaczymy sznurki, za które pociąga Kaczyński, a u niego te, za które pociąga Putin? To potrzebujemy aż pójść do kina, żeby je zobaczyć? Że film wypunktuje wszystkie kłamstwa i manipulacje partyjnej telewizji? A sami tego nie słyszymy? Może po prostu za dużo sobie po tym filmie obiecywaliśmy, że będzie czymś w rodzaju czarodziejskiej różdżki, która odmieni naszą rzeczywistość, bo takie jest nasze, typowo polskie nastawienie. Liczymy na cud: gospodarczy, nad Wisłą, na wygraną w lotto. Na wino z wody, na pieniądze z niczego.

Ci, co nie byli na filmie, pewnie się zastanawiają: Iść czy nie iść do kina? Iść! Iść koniecznie! Tylko się nie nastawiajcie, że zobaczycie cud, który odmieni wasze życie i naszą rzeczywistość. Czego się zatem spodziewać?

Życzę wam, żebyście zobaczyli to co ja, bo całą noc nie mogłem spać z powodu tego filmu i następnego dnia poszedłem na poranny seans obejrzeć go po raz drugi, ale z innym nastawieniem. Nie z oczekiwaniem na cud ani arcydzieło.

Wiedziałem już, że nie będzie tam prawdziwego Kaczyńskiego ani prawdziwej Szydło, ani prawdziwego Macierewicza, a tylko ich karykatury. Wiedziałem też, że nie zobaczę tam polskiej polityki w sensie dosłownym, a tylko „Politykę”, jej parodię. Za drugim razem poszedłem do kina na film, dzieło artystyczne, a nie na wydarzenie polityczne. I co zobaczyłem? Dobry, a może i nawet bardzo dobry film – co tak trudno przyznać wobec fali negatywnej krytyki – opowiadający o meandrach i mechanizmach życia politycznego i wijących się w nim ludzkich typach; świetnie ujętego w sześć zazębiających się opowieści o sześciu różnych osobach. Owszem, niektórych nieco przydługich, może i nieco nużących, ale czymże są takie mankamenty przy filmach Larsa von Triera. Dla niego wszyscy muszą mieć cierpliwość, a dla Vegi nie?

Zgoda, nie zobaczycie w tym filmie niczego, czego nie znacie z realnej polityki. Ale czy nie doświadczamy czegoś podobnego w teatrze? Przecież gdy idziemy na Szekspira, to z góry wiemy, że Julia i Romeo umrą, choć dobra sztuka to taka, która trzyma nas w napięciu, że może jednak nie. Podobnie jest w „Polityce” opowiadającej o polskiej polityce, którą dobrze znacie. „Szydło” powie, że „te pieniądze im się należały”, „Macierewicz” powie, że „szpiedzy są wszędzie”, „Morawiecki” powie, że „mamy zapierdalać za miskę ryżu”, „Rydzyk” – że „dostał od bezdomnego dwa samochody”, a „Kaczyński” – że jesteśmy „elementem animalnym, Polakami gorszego sortu”. Oczywiście, że dobrze by było, gdyby film bardziej trzymał w napięciu, gdybyśmy go oglądali z obawą o losy bohaterów. Czegoś takiego trochę brakuje. A może powinniśmy wysilić naszą empatię i dostrzec, jak prosta kobieta w żółtej garsonce, wplątany w romans poseł czy poszkodowany w wypadku nauczyciel zostają wykorzystani przez cynicznych graczy, którzy też nie są wszechmocni, bo nawzajem szachują się hakami? Przy takiej zmianie optyki, bez oczekiwania na polityczny cud lub zabawną komedię na pewno inaczej będziemy postrzegać rozgrywające się w filmie osobiste dramaty.

Sześć aktów i sześć głównych postaci, ale drugoplanowych – choć przez to wcale nie mniej ważnych – więcej. I wszystkie one znakomicie zagrane przez wspaniałych aktorów. Nie mogłem się nasycić, na drugim seansie, oglądaniem ich gry. Nie tym, jak Andrzej Grabowski imituje Jarosława Kaczyńskiego, ale tym, jak gra starego, zmęczonego życiem człowieka. Nie tym, jak Janusz Chabior imituje Antoniego Macierewicza, lecz tym, jak gra podstarzałego, romantycznie zakochanego pedzia (przepraszam wszystkich homoseksualistów za ten kolokwializm, ale nie wydaje mi się, by w moim użyciu zawierał coś zdrożnego). Nie mogłem się nasycić, nie tym, jak Ewa Kasprzyk imituje Beatę Szydło, tylko jak gra prostą kobietę z prowincji, która w dobrej wierze i w poczuciu lojalności wobec swego idola wzięła na siebie rolę, która ją przerasta i która musi przełknąć gorzką pigułkę, gdy zostaje przez niego wykorzystana i potraktowana przedmiotowo. Z zapartym tchem śledziłem też Macieja Stuhra, grającego młodego masażystę, który się zaprzyjaźnia z prezesem. Żadnego sztucznego ruchu, żadnego fałszywego gestu. Przyglądałem się też aktorom grającym role epizodyczne: policjantów, ochroniarzy, urzędników, dziennikarzy. Żadnych zgrzytów, aktorstwo najwyższej próby. No i oczywiście Daniel Olbrychski jako emerytowany nauczyciel historii, skonsternowany awansami, jakie mu czyni opozycja, a potem jako poseł senior wygłaszający polityczną tyradę, która ma być przesłaniem całego filmu. (To wtedy ciarki przeszły mi po plecach po raz trzeci, a nie wtedy, gdy pokazał goła dupę. Przyznaję rację krytykom. To było niepotrzebne.) I choć niektórzy kręcą nosem, że zbyt patetyczna – tak jakby patos był czymś obcym aktorowi Olbrychskiemu – ja jestem przekonany, że scena z Danielem Olbrychskim na sejmowej mównicy wejdzie do kanonów polskiego kina. Tak jak scena ze Zbigniewem Cybulskim w roli Maćka, podpalającego kieliszki ze spirytusem w „Popiele i diamencie” Wajdy, tak jak monolog Jerzego Stuhra, nagrywającego samego siebie w „Amatorze” Kieślowskiego, jak mówienie do szafy Jerzego Turka w „Misiu” Barei i cała masa innych znakomitych scen w historii polskiego kina. Tylko aby to uznać, musimy doczekać czasów, aż opadną z nas emocje związane z władzą PiS. Wtedy będziemy mogli spojrzeć na „Politykę” Patryka Vegi na spokojnie i na trzeźwo. Jak na dzieło filmowe.

JERZY KRUK

Pin It on Pinterest