fbpx

Biblia, chrześcijaństwo, miłość, seks, rozładowanie

Chrześcijaństwo od zarania przeciwstawiało ciało duszy. Życie grzeszne i życie wieczne. Przez całe wieki samo myślenie o potrzebach cielesnych uważano za grzech, a cóż dopiero mówienie czy pisanie o nich, chyba że w aspekcie krytycznym. Cielesne żądze uważano za podszept szatana. Pobożny człowiek im nie folgował, może z wyjątkiem zaspokajania głodu czy pragnienia, bo już „zaspokajanie” potrzeb seksualnych samo w sobie było czymś grzesznym. Jeśli pobożny chrześcijanin miał „to” robić to tylko z obowiązku wypełnienia nakazu Bożego: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”, ale przyjemności z tego mieć nie powinien.

Cóż za hipokryzja! Każdy, kto poznał tajemnice alkowy, wie, że płynie z nich rozkosz nieporównywalna z żadną inną przyjemnością. No bo czy zaspokajając jakąkolwiek potrzebę inną niż płciowa człowiek krzyczy z rozkoszy? Owszem, zdarza się nam zawołać podczas posiłku: Pycha! Albo uderzyć w głośną a radosną pieśń po spełnieniu rytuałów ku czci Bachusa, czy też wydać nietłumiony wyraz ulgi w miejscu, gdzie nawet król chodzi piechotą, ale to nie to samo, co wspaniały syreni hymn odśpiewywany przez kobietę czy niepohamowany okrzyk tryumfu wydawany przez mężczyznę po dotarciu do szczytu rozkoszy. A kiedy śpiewają w duecie, jednocześnie, to następuje najwspanialsza we Wszechświecie harmonia mundi, przewyższająca swą wspaniałością harmonię ruchu ciał niebieskich, a wielu – wśród nich także ja – twierdzi, że i harmonię śpiewu niebiańskich chórów, Cherubów i Serafinów.

Tę negatywną orientację w stosunku do ciała chrześcijaństwo, a przynajmniej jego elity, zmieniło na jakiś czas w dobie renesansu, przyjmując zasadę Homo sum, humani nihil a me alienum putto, czego konsekwencją był zachwyt nad pięknem ludzkiego ciała, wyrażany nie tylko w dziełach świeckich, ale także i religijnych, ozdabiających kościoły. Najsłynniejszym jego wyrazem jest chyba malowidło Michała Anioła na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej, przedstawiające nagiego Adama z męskimi klejnotami na wierzchu. No, powiedzmy z klejnocikami, takimi jeszcze chłopięcymi, ale kto wie, co się z nimi stało, gdy Pan Bóg przekazał mu swą siłę witalną (bo na obrazie wprawdzie wyciąga w kierunku Adama swój Boży palec, ale go nim jeszcze nie dotyka).

Niestety, ten powrót do natury nie trwał długo. Zwłaszcza reformacja podkreślała grzeszność ciała i pod jej wpływem w Kościele rzymskim rozpoczęto kampanię figową, polegającą na zasłanianiu męskich i żeńskich genitaliów i okolic łonowych listkami figowymi. Z malowidłami sprawę załatwiono bezboleśnie, po prostu domalowując w odpowiednim miejscu listek; gorzej było z rzeźbami (także antycznymi) przedstawiającymi męskie postacie, które brutalnie kastrowano i w miejsce naturalnych klejnotów doklejano wyrzeźbiony element roślinny. Nagość znów stała się grzeszna i wstydliwa.

To nastawienie Kościoła w kolejnych wiekach wpływało na życie świeckie i owocowało rygoryzmem obyczajowym, pruderią,  purytanizmem, romantyzmem, wiktorianizmem… Oczywiście w tym kulturowym monolicie następowały pęknięcia, a nawet wyłomy, a to w formie rozwiązłości elit, a to w postaci frywolności ludu, które w początkach XX wieku doprowadziły za sprawą znanego szarlatana z Wiednia do prawdziwej obsesji seksualnej, na razie jednak tylko w warstwie werbalnej i myślowej.

Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w latach sześćdziesiątych w formie rewolucji seksualnej. Antymieszczański charakter młodzieżowego buntu, hasła wolnej miłości, a zwłaszcza wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej zmieniało punkt widzenia na „te sprawy” diametralnie.

Dziś zarówno młodzież, jak i stare dewotki dobrze wiedzą, skąd się biorą dzieci; kiedy to robić (kalendarzyk, owulacja), żeby je mieć i jak to robić, żeby ich nie mieć (antykoncepcja). I wszyscy wiedzą, że „te sprawy” to najfajniejsza zabawa, w jaką się mogą bawić dorośli. Podrostki nie mogą się doczekać, gdy wreszcie będą mogły „to robić”, a starsi robią wszystko, co w ich mocy, by wciąż jeszcze „móc”.

Ale, chyba z wyjątkiem najbardziej zatwardziałych dewotów albo abnegatów, nikt nie chce „tego” robić jak Pan Bóg przykazał: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię”. Współczesny człowiek zdaje sobie sprawę z problemu przeludnienia, zwłaszcza własnego, na ogół niedużego, mieszkania i żadne zachęty, ani finansowe, ani religijne, nie spowodują, że nagle przestanie świadomie planować rodzinę i zacznie rozmnażać się bez kontroli, jak swego czasu króliki w Australii.

Prawie wszyscy chcą to robić dla przyjemności, zdrowia i rozładowania. Owszem, w celach prokreacyjnych też, ale najwyżej raz, dwa, góra trzy razy w życiu. A więcej to już naprawdę rzadki wyjątek.

Jak i kiedy to robić, żeby było bezpiecznie, przyjemnie, efektywnie i efektownie? Wystarczy otworzyć pierwszy z brzegu magazyn ilustrowany. Porady można znaleźć prawie w każdym numerze. To źle czy dobrze? Bardzo dobrze. Seks jest wszędzie. W niebie (przynajmniej islamskim), na ziemi i na każdym miejscu. Dlatego dobrze, by wiedzieć, jak się z nim obchodzić. Jak planować rodzinę, zdobywać przyjemność, uzyskiwać zaspokojenie i emocjonalną równowagę i, co szczególnie ważne, jak nie krzywdzić drugiej osoby, a – wręcz przeciwnie – jak w ten sposób dawać jej szczęście. Posiadanie takiej wiedzy jest ważne szczególnie dla dzieci, bo rozpoczynając współżycie nieświadomie lub z błędną świadomością, skrzywioną przez dewocję, fundamentalizm, pruderię, pornografię lub fałszywe wzorce kulturowe mogą zrobić krzywdę, a nawet złamać życie, sobie samemu lub innej osobie.

O seksie dziś wiemy prawie wszystko. Nawet małe dzieci nie wierzą w bociany, a wiedzą, co to jest stosunek, orgazm, ciąża, poród. Niektóre wiedzą, że masturbacja, to zdrowe, przynoszące ulgę zachowanie, a niektóre wciąż wierzą, że to grzech. Wszystkie słyszały o gejach i lesbijkach, ale dla niektórych to po prostu będąca wynikiem wrodzonych skłonności lub kulturowych wyborów orientacja seksualna, a dla drugich wołające o pomstę do nieba zboczenie. Wszystkie wiedzą, co to prezerwatywa, kalendarzyk, pigułka antykoncepcyjna, aborcja. Zwłaszcza w kwestii aborcji polskie dzieci są bardzo dobrze „uświadomione”. Przez Kościół oczywiście. I znów: dla jednych to mniej lub bardziej drastyczne środki i metody antykoncepcyjne, dla innych to grzech i zbrodnia.

W zakresie etyki i medycyny związanej z seksualnością świat poszedł do przodu i po nowemu mierzy się ze starymi problemami. Ale nie Polska. Tutaj wciąż próbuje się zawracać Wisłę kijem. Wystarczy posłuchać co konserwatyści biorą za grzech i co uważają za nowe wcielenie szatana: masturbacja, seks nie mający na celu prokreacji, zapłodnienie in vitro, antykoncepcja, homoseksualizm, gender, hedonizm. Biblia (Starego Testamentu) to dla katolików raczej wstydliwy relikt żydowskiego dziedzictwa. Ani polski ksiądz, ani polski wierny nie czytają Biblii  – no może z wyjątkiem paru ustępów z księgi Genesis – ale by uzasadnić swoje poglądy i przekonania, natychmiast znajdują odpowiedni fragment, by wykazać, że współżycie dwóch mężczyzn nie jest miłe Panu Bogu, ani masturbacja; że księża nie powinni się żenić, bo apostołowie też byli nieżonaci; że powinni nosić sutanny, bo Pan Jezus nosił suknię itd., itp. Notabene, pod tym względem wszystkich przebił pewien ksiądz z Podlasia, wygrzebując w Piśmie sprzed trzech tysięcy lat fragment o tym, że kobieta nie powinna ubierać się w strój mężczyzny i na odwrót, co wywołało popłoch wśród dziewcząt i kobiet, które ośmieliły się nosić spodnie i przyprawiło je o głębokie poczucie winy. Już widzę, jak córki i matki Polki ustawiają się w kolejce do spowiedzi, by wyznać grzech ciężki: Chodziłam w spodniach.

Karykaturalne, prawda? Śmieszne i żałosne. Mamy więc literalnie naśladować wszystko, co znajdziemy w Biblii? Może więc mężczyźni powinni brać sobie niewolnice jako nałożnice i płodzić z nimi dzieci, jak Abraham? Może mężczyźni powinni zapładniać swoje szwagierki, jeśli bezdzietnie odumrze je ich brat? – na co nie chciał przystać Onan i wolał swe nasienie strącać na ziemię. Może mężczyźni powinni chodzić w sukniach, jak Jezus i apostołowie? Może powinniśmy kamienować niewierne żony, jak robiono to w czasach Jezusa i jak do dziś w niektórych krajach robią to mahometanie?

Puknijmy się w głowę. Chrześcijaństwo odniosło tak wielki sukces kulturowy właśnie dlatego, że nie brało dosłownie wszystkich treści zawartych w Piśmie Świętym, lecz że potrafiło je zinterpretować w odpowiednim kontekście historycznym i przyswoić sobie treści, które zastawało w danym otoczeniu kulturowym lub asymilować te, które przynosiły nowe czasy.

Ksiądz Murziński, chyba chcąc zabłysnąć w parafii i mediach, wybrał jedno zdanie z Księgi Powtórzonego Prawa. Ale dlaczego pominął inne, dotyczące życia codziennego przepisy z zakresu mody, budownictwa, rolnictwa i ekologii? Zbyt absurdalne? Przeczytajmy: „Jeśli zobaczysz, że osioł twego brata albo wół jego upadł na drodze – nie odwrócisz się od nich, ale z nim razem je podniesiesz.  Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego. Jeśli napotkasz przed sobą na drodze, na drzewie lub na ziemi gniazdo ptaka z pisklętami lub jajkami wysiadywanymi przez matkę, nie zabierzesz matki z pisklętami.  Matkę zostawisz w spokoju, a pisklęta możesz zabrać – aby ci się dobrze powodziło i abyś długo żył. Jeśli zbudujesz nowy dom, uczynisz na dachu ogrodzenie, byś nie obciążył swego domu krwią, gdyby ktoś z niego spadł. Nie zasiejesz w twojej winnicy dwu gatunków roślin, aby wszystkie nie zostały uznane za święte: nasiona posiane i zbiory w winnicy. Nie będziesz orał razem wołem i osłem. Nie wdziejesz sukni utkanej naraz z wełny i lnu.  Zrobisz sobie frędzle na czterech rogach płaszcza, którym się okrywasz”.

Do czegoś takiego stosują się dziś tylko ultra ortodoksyjni żydzi, posuwając się do granicy śmieszności.  A mieszkańcy globalnej wioski noszą stroje z całego świata. Spodnie? Krój taki, jaki dominuje współcześnie, wymyślono dopiero w XIX wieku, bo wcześniej mężczyźni chodzili w rajtuzach lub w kalesonach. Więc niby dlaczego współczesne niewiasty nie mogą nosić spodni? Zwłaszcza, że kobiety w Chinach czy w Arabii nosiły je od wieków. Podobnie z sukniami: mężczyźni w krajach arabskich czy w Indiach noszą je do dziś, a kiedyś podobnie ubierali się Europejczycy: chodzili w togach, czyli w sukniach, albo w tunikach, czyli w sukienkach. Geniusz z Podlasia chciałby te wszystkie wynalazki przekreślić jednym pociągnięciem pióra. Na szczęście minęły już czasy, gdy Kościół dyktował kanony mody, sztuki i myślenia.

Podobnie z etyką seksualną. Kiedyś ludzie mieli tylko mętne wyobrażanie o tym, skąd i w jaki sposób biorą się dzieci. Nic dziwnego, że obudowali życie seksualne murem kulturowych zakazów i nakazów, adekwatnych do stanu świadomości swojej epoki. Dziś nasza świadomość jest inna, dużo głębsza. I zakres środków technicznych i medycznych – także. Nic dziwnego, że zmienia się etyka seksualna. Ta ze Starego Testamentu, wypracowana przez lud pasterzy, rolników, handlarzy, posiadaczy niewolników, owiec i osłów nie przystaje do nich. Ale wcale nie trzeba porzucać religijnych przekonań, by przystosować się do nowych czasów. Niech sobie ksiądz czy kaznodzieja grzmi z ambony, ale ilu chrześcijan zachowuje dziś dziewictwo do momentu przystąpienia do sakramentu małżeństwa? Ilu uprawia seks bez względu na kontrolę zajścia w ciążę? Ilu macha ręką na planowanie wielkości rodziny? Powiedziałem już to: dewoci, jak Terlikowscy lub abnegaci, jak Wałęsowie. Ani jedni, ani drudzy nie są wzorem współczesnej rodziny, nawet w kraju tak konserwatywnym jak Polska.

Wczytując się w Pismo Święte, można jednak znaleźć radę na miarę naszych nowych czasów: Przykazanie nowe daję wam – mówił Jezus – abyście się wzajemnie miłowali. A co mówi do seksualnych grzeszników? Nikt cię nie potępił? I ja ciebie nie potępiam. Najważniejsze więc, abyśmy się wzajemnie miłowali i nikogo nie krzywdzili.

I pięknie by było, gdyby to zalecenie Jezusa, wypowiedziane oczywiście w odniesieniu do wszelkich relacji międzyludzkich, stosowane było także w zakresie etyki seksualnej. Z biologicznego punktu widzenia celem zachowań i  czynności seksualnych ludzi, innych zwierząt, roślin i wszelkich innych różnopłciowych (jednopłciowych także) istot żywych jest prokreacja. Ale człowiek już dawno wyszedł poza swoją czysto biologiczną naturę. Ogół jego działań i osiągnięć, które poza nią wykraczają, określa się mianem kultury. Rolnictwo, budownictwo, organizacja społeczna, religia, sztuka, nauka są jej głównymi filarami, ale także i kultura seksualna, która dziś pozwala planować liczbę potomstwa, uzyskiwać je parom z zaburzeniami płodności, a nawet osobom samotnym, postanawiającym żyć bez partnera, ale także robić „to” dla przyjemności, zdrowia i rozładowania. Współczesna kultura pokazuje, że nie ma w tym zakresie żadnych granic. Większość ludzi robi to w formie tradycyjnej: z jedynym w życiu heteroseksualnym partnerem. I tak jest chyba najpiękniej, ale chyba też nikt się do tej zasady nie może stosować w pełni, choćby z tego względu, że człowiek osiąga dojrzałość płciową w wieku trzynastu, piętnastu lat, a społeczną wiele lat później. Nikt się nie decyduje, by swe funkcje seksualne wykorzystywać w celu prokreacji, czyli po Bożemu, zaraz po przekroczeniu progu dojrzałości płciowej. Przed nim jeszcze długa edukacja, praca, kariera. Musi więc coś ze swoim popędem płciowym zrobić, a i później wcale nie musi (bo nie chce lub nie potrafi) znaleźć jednego jedynego na całe życie partnera seksualnego. Co więc ma robić z popędem płciowym? Kultura podsuwa mu mnóstwo rozwiązań. Jeśli religijni fundamentaliści, kościelni świętoszkowie i pospolici dewoci tego nie rozumieją i próbują się tej kulturze przeciwstawić, to dla normalnych ludzi są nie tylko śmieszni, ale wręcz niebezpieczni, zwłaszcza dla dzieci.

Kiedyś było takie powiedzenie: Czy to ważne, kto z kim śpi? Ważne, czyje dzieci są. To miał być żart, ale czy nie zawierał w sobie odrobiny mądrości, która jest nam potrzebna do poruszania się w zawiłych meandrach etyki seksualnej naszych czasów?

JERZY KRUK

Może rozgościsz się na mojej stronie i poczytasz inne teksty?

A może wesprzesz mój debiut powieściowy i kupisz moją książkę?

Pin It on Pinterest