Kocham cię, Polsko, za ten język, którym mówię; którym potrafię opisywać świat i dogadywać się z ludźmi. Poprzez który mogłem poznać Homera, Szekspira, Tołstoja, Manna i Marqueza.
Kocham cię, Polsko, za Mickiewicza, Norwida, Brzechwę i Tuwima. Za Pana Tadeusza, za Pana Wołodyjowskiego, za Pana Kleksa, za Pana Cogito.
Kocham cię, Polsko, za Szopena, Młynarskiego, Grechutę i Niemena.
Kocham cię, Polsko, za to, że byłaś moim oknem na świat. Na lasy, jeziora, góry i morze. Na Północ i Południe, na Wschód i Zachód.
Kocham cię, Polsko, za smak chleba z masłem, białego sera z miodem, śmietany z cukrem, truskawek, jagód, wiśni i jabłek.
Kocham cię, Polsko, za smak wody ze studni, oranżady z butelki, maślanki i wody z ogórków.
Kocham cię, Polsko, za smak kartofli z zsiadłym mlekiem, pierogów ze skwarkami, ogórków ze śmietaną i kiszonej kapusty.
Kocham cię, Polsko, za bigos, pierogi, żurek, barszcz czerwony, kiełbasę i szynkę z komina.
Kocham cię, Polsko, za rybę w piątek, schabowego w niedzielę i kluski z makiem w Wigilię.
Kocham cię, Polsko, za Styczeń, Listopad, Marzec i Sierpień. Za Pierwszego Sierpnia, Trzeciego Maja, Czwartego Czerwca i Jedenastego Listopada.
Kocham Cię, Polsko, za Kirszenstein-Szewińską, za Baszanowskiego, za Szurkowskiego, za Kozakiewicza, za Kowalczyk i Małysza.
Kocham Cię, Polsko, za piłkarzy, za siatkarzy, za kolarzy, za narciarzy, za kajakarzy i żużlowców. A przede wszystkim za lekkoatletów.
Kocham Cię, Polsko, za te bramki, które strzeliłem. Jak Lubański, jak Boniek i jak Lewandowski. I za te, które obroniłem. Jak Tomaszewski i Szczęsny.
Nie cierpię Cię Polsko, za zgodę na kłamstwo, manipulacje i oszustwa.
Nie znoszę Cię, Polsko, za pychę, ksenofobię, homofobię, antysemityzm i faszyzm.
O moja Polsko! Byłaś taką piękną dziewczyną! Wszyscy podziwiali twą urodę i mądrość i mówili o Tobie jak świat długi i szeroki. I oglądali się za Tobą z podziwem, ale cóż, zestarzałaś się szybko. Dziś wytykają Cię palcem.
Nie lubię Cię, Polsko, za twą dewocję, za zacofanie, za nieuctwo, niegospodarność i lenistwo, lecz mimo to nie przestaję Cię kochać, bo wiem, że jesteś jedna, jak matka. Postarzałaś się, pokręciło Ci się w głowie na stare lata, ale: Cóż – mówię sobie – trzeba to przeczekać.
Lecz ileż można! Ta niewinna dziewczyna, którą zamknęłaś w areszcie na dwa miesiące okazała się dla mnie kroplą, która przelała kielich goryczy. Nienawidzę Cię za to.
Gardzę Tobą, Polsko, za to że tak się skurwiłaś. Że dałaś się omotać cynicznemu alfonsowi, który oddaje Cię w pacht kolejnym szubrawcom, a Ty mimo to całujesz go porękach, bo przecież Ci płaci.
Krew mnie zalewa, gdy pierwszego sierpnia czytam głosy różnych mądrali mówiących, że to głupota i hańba współczesnych Polaków, by świętować tę wielką klęskę i horrendalną pomyłkę polityczną, za jaką uważają Powstanie Warszawskie.
Tym osobom mylą się dwie rzeczy. Pierwsza – to ocena historyczno-polityczna Powstania, które oczywiście było błędem, bo przyniosło klęskę i niespotykaną w dziejach miast hekatombę, choć nie w wyniku działań dowódców, żołnierzy i ludności cywilnej, lecz w wyniku szaleństwa jednego dyktatora i cynizmu innego. A druga – to pamięć o tych ludziach, którzy walczyli, polegli, cierpieli i stracili wszystko.
Mamy o nich zapomnieć? Odwrócić się od ich bohaterstwa i cierpienia, bo ponieśli klęskę? Narody i cywilizacje mają swoje święta, w których manifestują dumę z tryumfu, okazują radość, ale i takie, podczas których opłakują swoje klęski i umarłych.
Chciałbym zapytać tych mądrali, czy uważali w szkole na lekcjach polskiego i historii. Czy słyszeli coś o Termopilach? O Tisza be Aw? Albo o Poppy Day? Czy Veterans Day? Może i je należy wygumkować z martyrologii i pamięci innych narodów, tak jak oni by chcieli usunąć z naszej Powstanie Warszawskie? I czy wiedzą, dlaczego – choć nazwy wydarzeń historycznych piszę się w języku polskim małą literą – nazwę „Powstanie Warszawskie” pisze się wielką?
Każdego Pierwszego Sierpnia o godz. 17.00, gdy słyszę syreny, wstaję i nie mogę powstrzymać łez. A wy? Co robicie, mądrale? Spluwacie z pogardą?
Analogia stanu, w jakim znajduje się obecnie polskie
społeczeństwo do stanu, w jakim znajdowało się społeczeństwo niemieckie w
latach trzydziestych i czterdziestych, narzuca się sama.
Niemcy, po przegranej pierwszej wojnie światowej,
chcieli zbudować nowoczesne państwo i społeczeństwo, określane dziś jako
Republika Weimarska, które miało sprostać wyzwaniom, jakie niósł ze sobą XX
wiek. Fundamentem tego nowego państwa miała być liberalna demokracja i
gospodarka rynkowa. Ale niestety, rzeczywistość kapitalistycznego świata na
przełomie drugiej i trzeciej dekady XX wieku, okazała się nad wyraz
skomplikowana. Zamiast powszechnego dobrobytu i spełnienia marzeń zwykłych
ludzi o godziwym i wygodnym życiu przyniosła głęboki kryzys, którego
konsekwencją stało się bezrobocie, bieda i beznadzieja szerokich mas w Ameryce
i Europie. System oparty na demokracji liberalnej i gospodarce wolnorynkowej
zdawał się być wobec tych problemów bezradny. Nic dziwnego, że zarówno w
umysłach poszczególnych jednostek, jak i w polityce coraz bardziej dochodziły
do głosu koncepcje antyliberalne i antyrynkowe: komunizm i faszyzm. Brakowało
tylko przywódców, którzy by te społeczne nastroje podchwycili i pociągnęli za
sobą tłumy.
Taką postacią w Niemczech okazał się pewien
bezdzietny, nieżonaty mężczyzna, sfrustrowany niepowodzeniami swej młodzieńczej
artystycznej kariery. Człowiek o złym charakterze. Agresywny i pełen nienawiści
do tych, którym powiodło się na wolnym rynku idei i działań gospodarczych. Jednym
słowem: nienawidzący elit. Ale jednocześnie myślący z troską o prostym
człowieku – niemieckim robotniku, któremu, zdaniem przyszłego Führera, należał
się lepszy los: praca za godziwe wynagrodzenie w przyjaznych warunkach,
mieszkanie, odpoczynek podczas płatnego urlopu. To wszystko obiecał prostym
ludziom w Niemczech, ale postawił warunek ideologiczny. Możecie to wszystko
mieć, jeśli obalimy dawny ład: prowadzącą do rządów elit demokrację liberalną i
opartą na wyzysku mas przez finansowe elity gospodarkę rynkową, którą –
przynajmniej po części – chciał zastąpić rozwiązaniami etatystycznymi, w
których pracodawcą i uczestnikiem gry ekonomicznej staje się państwo. Jego
antyelitarna spiskowa teoria potrzebowała jeszcze wroga, za którego uznał
Żydów, wśród których było wielu wyznających internacjonalistyczne wartości
przedstawicieli proletariatu i inteligencji oraz właścicieli międzynarodowego
kapitału, a także – w jego rozumieniu – wżerających się w zdrowe niemieckie
społeczeństwo wybitnych artystów i naukowców.
To wszystko, oczywiście, w wielkim uproszczeniu. U
podstaw ideologii Hitlera leżała jeszcze koncepcja wyższości rasy aryjskiej w
stosunku do innych i jego wyobrażenie o doskonałości narodu niemieckiego opartej
na fizjologicznym zdrowiu i czystości etnicznej, politycznej, seksualnej,
umysłowej. Stąd jego plany oczyszczenia „zdrowego” społeczeństwa ze
zdegenerowanych elementów: Żydów, Cyganów, komunistów, homoseksualistów i osób
chorych umysłowo.
Hitler, wykorzystując (nie będące samo w sobie niczym złym)
pragnienie dobrobytu i pomyślności szarych ludzi, wciągnął naród niemiecki w
swoje aberracje. Najpierw poszli za nim faszystowscy fanatycy, tworząc bojówki
zamykające usta wszelkim krytykom, potem stopniowo całe tłumy: robotników,
urzędników, przedsiębiorców, naukowców, aż w końcu niemieckie społeczeństwo
stało się polityczno-ideowym monolitem, w którym nie było już miejsca na
krytykę lub protest. Nawet jeśli ktoś całym sercem się buntował, to swój
protest musiał zachować w swojej głowie, bo wyrażając go publicznie, mógł
trafić do obozu koncentracyjnego, na front albo od razu na cmentarz.
Poszczególne jednostki chcąc nie chcąc stawały się elementami wspierającymi
system: czy to pracujący dla zwiększenia gospodarczej siły państwa robotnicy,
podporządkowani jego polityce gospodarczej przedsiębiorcy, czy legitymizujący
władzę nazistów nauczyciele i naukowcy.
Za kulminacyjny moment tego uzależnienia i zaślepienia
można uznać wiec w berlińskim Pałacu Sportu z 18 lutego 1943 r. Na Hamburg,
Berlin i inne miasta Niemiec spadają bomby aliantów, a oszalały z wściekłości
Goebbels pyta uczestników wiecu: „Wollt ihr den totalen Krieg?” (Czy
chcecie totalnej wojny?) a wielotysięczny tłum odpowiada w swym zaślepieniu „Ja!
Ja! Ja!”(Tak! Tak! Tak!). I zatracili się, aż do zatknięcia na Bramie
Brandenburskiej zwycięskich flag aliantów.
Czy społeczeństwo polskie, zachowując wszelkie
proporcje (czy może lepiej powiedzieć: podkreślając nieproporcjonalność
doświadczeń) nie znajduje się w podobnej psychologicznej sytuacji? My
też po 89. roku z mozołem budowaliśmy nowoczesne społeczeństwo oparte na
liberalnej demokracji i gospodarce rynkowej, czego symbolami stały się „gruba
kreska” Mazowieckiego i reformy Balcerowicza. Tadeusz Mazowiecki wraz z Adamem
Michnikiem, Jackiem Kuroniem, Bronisławem Geremkiem i innymi przedstawicielami
antykomunistycznej opozycji uświadamiali nam, że elementem nowoczesnej
demokracji jest tolerancja. Po pierwsze, każdy może żyć jak chce i myśleć, co
mu się podoba, byleby nie ograniczał przez to wolności innym. Ale i też
tolerancja w polityce. W systemie demokratycznym władzę przejmuje to
ugrupowanie, które zdobędzie większość głosów aktywnych wyborców. Ale ono nie
mści się na swoich politycznych przeciwnikach, nie bierze odwetu, nie utrudnia
działalności opozycji, która przygotowuje się do konfrontacji w następnych
wyborach. Nawiasem mówiąc, doświadczenia lat dziewięćdziesiątych pokazały, jak
szybko w kolejnych wyborach zwycięzcy mogą okazać się pokonanymi. Leszek
Balcerowicz i jego zwolennicy powtarzali do znudzenia: Państwo i
przedsiębiorstwo nie może dawać pracownikom więcej niż samo zarabia; jeśli
przedsiębiorstwo przynosi straty, powinno zostać zamknięte, a na jego upadłym
majątku należy zbudować nowe, którego priorytetem i zasadą działania będzie rentowność.
W dodatku i jedni i drudzy powtarzali: Bierzcie sprawy w swoje ręce. Kraj nasz
powoli dźwigał się z cywilizacyjnego zacofania i gospodarczej zapaści. A gdzież
tam powoli! Patrząc na ten proces z długodystansowej perspektywy historycznej,
należy powiedzieć: Szybko, dynamicznie!
W dodatku sytuacja geopolityczna okazała się tak
korzystna, że o podobnej kilka lat wcześniej nie mogliśmy marzyć nawet w
najśmielszych snach. Z Polski zostały wycofane wojska Armii Czerwonej,
zostaliśmy członkiem NATO i Unii Europejskiej. Rozwijały się małe i większe
rodzime firmy. Do Polski napływał kapitał zagraniczny, dzięki któremu nastąpił
skok w zakresie technologii i kultury pracy, powstawały nowe miejsca
zatrudnienia, a do budżetu płynęły podatki i środki uzyskane ze sprzedaży
nierentownych przedsiębiorstw. Powstał nowoczesny system bankowy, pozwalający
podejmować i rozwijać inwestycje, budować mieszkania i kupować na kredyt dobra
luksusowe. Szybko rozwinął się rynek mieszkaniowy. Nikt już nie czekał na
przydziałowe mieszkanie przez trzydzieści lat. Można je sobie było kupić na
kredyt lub wynająć. Wystarczyło mieć w miarę dobrze płatną pracę. Dzięki
członkostwu w Unii Europejskiej zaczęliśmy swobodnie podróżować po świecie i
legalnie pracować za granicą. Ze zdezelowanych „kaszlaków” przesiedliśmy się na
nowe lub prawie nowe samochody wszelkich marek. Dzięki dotacjom z Unii
zbudowaliśmy tysiące kilometrów dróg, autostrad, obwodnic, oczyszczalni i
innych obiektów publicznych. Wczasy za granicą przestały być niedostępnym dla
mas dobrem luksusowym. Oczywiście nie wszystkim powodziło się tak samo. Jedni
mieli więcej, inni mniej. Wśród tych, co mieli mniej frustracja rosła. Czuli,
że im też się należy. Za darmo, skoro kraj tak kwitnie.
Nic dziwnego, że ich niezadowolenie próbowali wykorzystać demagodzy różnej maści, opierający swe programy na prymitywnym populizmie, katolickiej nienawiści do wszystkiego co inne, czy rzekomej solidarności polskich rodzin. Wśród nich najwytrwalszy i najskuteczniejszy okazał się – podobnie jak w Niemczech w latach trzydziestych – nieżonaty, bezdzietny mężczyzna niewielkiego wzrostu, sfrustrowany niepowodzeniami swej politycznej kariery, a przy tym złośliwy człowiek o złym charakterze, agresywny i pełen nienawiści do tych, którym powiodło się na wolnym rynku idei i działań gospodarczych. Określający sam siebie jako wroga elit. Ktoś, kto – mając u swojej mamusi zapewniony wikt i opierunek, a potem opiekę niemal noszących go na rękach członków własnej partii – przez całe życie nic nie robił, tylko oddawał się swojej żądzy władzy i swoim politycznym wymysłom. I – tak jak Hitler zanegował osiągnięcia Republiki Weimarskiej i ogłosił powstanie III Rzeszy – tak on zanegował osiągnięcia III Rzeczypospolitej i ogłosił powstanie IV. To, co widzicie, głosił, to złudzenie. Kraj nasz nie rozkwita, lecz pogrążony jest w biedzie. Pociągane przez niego za sznurki marionetki filmowały się na tle opuszczonych fabryk, lansując hasło „Polska w ruinie”. Nasz system polityczny to żadna demokracja, przekonywał przywódca. To oszustwo, to zmowa elit, które was wykorzystują. To spisek polityków, finansistów, przedsiębiorców, sędziów, dziennikarzy, lekarzy. Przedstawiciele elit mnożyli się jak króliki wyciągane z kapelusza przez prestidigitatora. Rozumiem waszą frustrację, przymilał się do tłumów przywódca. Należy wam się więcej. I ja dam wam to bez pracy, pod jednym wszakże warunkiem, że obalimy dawny ład: prowadzącą do rządów elit demokrację liberalną i opartą na wyzysku mas przez finansowe elity gospodarkę rynkową. Wszystkim dam pracę, a nawet pieniądze bez pracy, mieszkania, książki dla dzieci. Znów uruchomimy stocznie, huty, kopalnie i inne rozkradzione przez postkomunistyczne elity przedsiębiorstwa, obiecywał. Te elity oczywiście będą bronić swoich interesów, dlatego musimy zbudować nowy ład antyelitarny: system demokracji nieliberalnej. Bez trójpodziału władzy, bez wolnych mediów, ale z publiczną propagandą wzmacniającą naszą walkę, wyjaśniał. I kolejnymi prezentami socjalnymi zabiegał o poparcie tłumów, zwłaszcza w walce z przeciwnikami politycznymi, których trzeba zlustrować, zdekomunizować, zdeubekizować. Oni się nie poddają, grzmiał nasz wielki mały przywódca, utworzyli opozycję totalną. Sytuacja stała się już na tyle rozhisteryzowana, że gdy pytał (nie dosłownie, ale jego wypowiedzi miały taki właśnie sens): Czy chcecie totalnej walki z totalną opozycją, masy mu odpowiadały: Tak! Tak! Tak! Na wiecach, na mszach, na meczach. W internecie, na forach dyskusyjnych. I ostatecznie: przy urnach wyborczych. Ten niby szeregowy poseł, ale de facto samozwańczy naczelnik państwa i przywódca „prawdziwych” Polaków, stojący ponad prezydentem, premierem, marszałkiem sejmu i generalnym prokuratorem wysyłał – za pośrednictwem telewizji, SMS-owych instrukcji, pokrzykiwań marionetek – coraz to nowe sygnały do tłumu, instruując go, jak ma mówić i myśleć. I ten, na co dzień odporny na wiedzę i naukę, tłum ochoczo przyswajał sobie i powtarzał nowe hasła i pojęcia: antypolska gra, brukselskie elity, czwarta RP, demokracja nieliberalna, dobra zmiana, kondominium rosyjsko-niemieckie, lewactwo, odnowa moralna, totalna opozycja, zamach smoleński, zdrajcy i zdradzeni o świcie. W ten sposób połowa społeczeństwa zaczęła posługiwać się językiem dyktatora.
Foto: Ekspozycja książek w jednej z księgarń. Przypadkowa czy zamierzona?
Spróbujmy wyobrazić sobie stan umysłu Niemców zaraz po
kapitulacji. Patrząc na obrócone w perzynę miasta: Berlin, Hamburg, Drezno,
Düsseldorf czy Kolonię; patrząc na uwolnione z obozów koncentracyjnych w
Dachau, Gross-Rosen, Buchenwaldzie żywe ludzkie trupy; uświadamiając sobie
zbrodnie popełnione na innych narodach, a zwłaszcza niepojęty horror
holokaustu, w ramach którego z całej Europy zwożono pociągami do Auschwitz i
innych obozów zagłady Żydów: mężczyzn, starców, kobiety i dzieci po to tylko,
by ich na miejscu zabić i unicestwić; i wreszcie opłakując pięć milionów własnych
rodaków, głównie mężczyzn – mężów, ojców, synów, braci, którym ten horror
odebrał życie, ci, którym bielmo fanatyzmu i strachu spadło z oczu, pytali
zapewne: Jak to wszystko było możliwe? Jak mogliśmy do tego dopuścić? My,
Niemcy, którzy uważaliśmy się za najnowocześniejszy, najzdolniejszy,
najbardziej kulturalny, najbardziej wykształcony, najbardziej pracowity naród
na świecie, okazaliśmy się największymi barbarzyńcami.
A teraz spróbujmy wyobrazić sobie stan umysłu Polaków
po upadku PiS, który na pewno nastąpi, i to z wielkim hukiem. Głupotą jest
zaślepienie stetryczałego już starego szaleńca i jego zidiociałych od
służalstwa i uzyskiwanych korzyści popleczników, że wydumany projekt demokracji
nieliberalnej, mającej być tamą postawioną w poprzek i wbrew zachodzącym w
świecie przemianom społecznym i procesom historycznym, powiedzie się i da się
utrzymać. Nie takie kolosy upadały w historii.
Oczywiście, nie będzie gruzów po zniszczonych miastach, obozy koncentracyjne też nam nie grożą ani obfitująca śmiertelnymi ofiarami wojna. Ruina, do której zmierza nasz kraj, to pozrywane więzi społeczne, które wcześniej pozwalały każdemu żyć, jak chce i akceptować odmienność innych; to zdewastowany system polityczny z niezależnością władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej i z niezależnością jej struktur poziomych: krajowych, wojewódzkich, gminnych; to chaos komunikacji społecznej, która powinna opierać się na mówieniu prawdy, a została zdominowana przez kłamstwo i manipulację; to nieumiejętność budowania konsensusu w społeczeństwie głęboko podzielonym i skłóconym, które nie potrafi rozmawiać, negocjować i załatwiać polubownie najprostszych spraw; to zachwiany system wartości, według którego każdy wie, że jest kowalem swego losu i że jego powodzenie życiowe zależy od jego pracowitości, pilności w szkole, wykształcenia, a nie od szczodrobliwości możnowładców.
Nie mam wątpliwości co do tego, że wkrótce i Polakom spadnie z oczu bielmo złudzeń i propagandy i spytamy zdziwieni: Jak to wszystko było możliwe? Jak mogliśmy do tego dopuścić? My, Polacy, którzy uważaliśmy się i których uważano za najdzielniejszy, najodważniejszy, najbardziej miłujący wolność i demokrację naród w Europie Wschodniej, a może i jeszcze dalej? Jak mogliśmy dopuścić do tego, że cała Europa wytyka nas sobie palcami jako najgłupszy, najbardziej zaślepiony, najciemniejszy i najbardziej zacofany naród.
JERZY KRUK
Może wesprzesz mój debiut literacki i kupisz moją książkę?
Oto słowa piosenki zakazanej przez pisowskiego urzędnika, dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, bo to ponoć sowiecka propaganda. Hmm… miłość, tęsknota, czyhająca śmierć, łzy, nadzieja to sowiecka propaganda? Jednak ta napisana w 42. roku piosenka została wykorzystana w radzieckim filmie „Dwóch żołnierzy”, a w dodatku przetłumaczył ją wierszokleta ponoć zażydzający piękną mowę naszą. Słowem: żydokomuna w jednym.
Wokalista „Kapeli podwórkowej” Piotr Kosewski poskarżył się, że dyrektor muzeum Karol Nawrocki przerwał jego występ podczas koncertu w Noc Muzeów, wykrzykując, że śpiewa bolszewicką piosenkę. „W naszym Muzeum nie na już miejsca na sowiecką propagandę” – argumentował dyrektor.
Coraz bardziej chce mi się rzygać na lansowany przez PiS model polskości i polszczyzny. Na te ich wyroki, kto Polak, kto nie-Polak, kto patriota, a kto zdrajca, kto tchórz, a kto bohater. Michnik, Frasyniuk, Wałęsa, Tusk, Wajda, Kutz, Janda, Stuhr, Lis, Środa, Tokarczuk – nasi najwięksi politycy, publicyści i artyści to oczywiści tchórze i zdrajcy, bo ośmielają się głosić gorzką prawdę, czyli podnoszą rękę na partię i Kościół. A kto bohaterem, patriotą i prawdziwym Polakiem? Oczywiście wszystkie miernoty popierające PiS, które nie wykazały się odwagą w czasach, gdy było to dowodem zdrowego rozsądku, przyzwoitości i nieugiętości. Miernoty, które nie mogą się pochwalić żadnym międzynarodowym sukcesem, ale za to zdobywają uznanie jeszcze większych miernot, które – podobnie jak oni – przez całe życie siedziały cicho jak mysz pod miotłą i trzęsły portkami, a teraz – gdy odwaga staniała – wychodzą na ulicę krzyczeć wraz z motłochem: komuniści i złodzieje, zdrajcy, Żydzi, oszuści! Bóg, honor, ojczyzna! Kościół, naród, partia! W dupie mam taką polskość.
A
polszczyzna? Polszczyzna jest duchową krainą, w której toczy się moje życie od
narodzin. Ważniejszą od tej geograficznej, która dziś sięga od Odry do Bugu, a
kiedyś sięgała Niemna i Dniepru. Z granicami bywa różnie, czasami można je
przesunąć jednym dekretem, jednym traktatem. Nie zawsze w granicach naszej
ojczyzny były Mazury, Wrocław i Szczecin, ale Mickiewicz, Norwid, Sienkiewicz,
Prus i Żeromski, Wyspiański i Gombrowicz, Brzechwa, Tuwim, Herbert i Miłosz
zakorzenili się w niej mocniej niż nasze dęby, lipy i sosny. Mogą nam
zakneblować usta, zamknąć szkoły i uniwersytety, zesłać na Sybir, my sami
możemy wyjechać na koniec świata, ale by nam wyrwać polszczyznę z głowy i
serca, sami musimy doznać głębokiej urazy, by ją naprawdę znienawidzić i
zapomnieć. Wielu moich przyjaciół mieszka za granicą, ale ojczyznę-polszczyznę
mają ze sobą, bo wciąż myślą, mówią i czytają po polsku, choć posługują się
także językiem tubylców.
W takiej
właśnie ojczyźnie-polszczyźnie mieszkam od pierwszych słów, nie tylko tych,
które sam wypowiedziałem, ale już od tych, które wypowiadali do mnie matka,
ojciec i dziadkowie, zanim jeszcze sam zacząłem mówić. Polszczyzna to wiersze,
których uczyłem się na pamięć jako dziecko. Paweł i Gaweł w jednym domu
stali… Stoi na stacji lokomotywa… Samochwała w kącie stała… Hmm… nawet nie
wiedziałem ile cytatów mi w głowie… stoi. Ale słowa stają mi w gardle, gdy
„prawdziwi Polacy” pytają, kto z autorów tych wierszy to „prawdziwy Polak”, a
kto tylko przefarbowany ze Szkopa lub Ruska, kto Żyd, a kto nie-Żyd.
Polszczyzna to wiersze, których uczyłem się w szkole. Polały się łzy me… Do
kraju tego, gdzie kruszynkę chleba… Niech prawo zawsze prawo znaczy, a
sprawiedliwość – sprawiedliwość… Polszczyzna to dla mnie okno na świat, przez
które poznałem Szekspira, Goethego, Tołstoja, Dostojewskiego i słowa o miłości
i cierpieniu, o samotności, bohaterstwie i podłości, których doświadczyli
ludzie mówiący inną mową niż polska. Na pewno dla nich nie mniej piękną.
Polszczyzna to także język prawdy, z którego mnie i nas wszystkich chciała
wykastrować komunistyczna cenzura, ale nie pozwoliliśmy na to.
Nie pozwólmy więc i dziś, by z tego języka prawdy kastrował nas byle pisowski urzędas, który chce nam wmówić, że prawdziwa polszczyzna to nie skrzydlate słowa naszych poetów i tłumaczenia na nasz język poetów rosyjskich, niemieckich, angielskich czy jakichkolwiek innych, lecz jad bezustannie sączony przez Kaczyńskiego, Rydzyka, Pawłowicz, Rybaka, Korwina i kłamstwa po tysiąckroć powtarzane przez ich propagandowe tuby.
Chrześcijaństwo od zarania przeciwstawiało ciało duszy. Życie
grzeszne i życie wieczne. Przez całe wieki samo myślenie o potrzebach
cielesnych uważano za grzech, a cóż dopiero mówienie czy pisanie o nich, chyba
że w aspekcie krytycznym. Cielesne żądze uważano za podszept szatana. Pobożny
człowiek im nie folgował, może z wyjątkiem zaspokajania głodu czy pragnienia,
bo już „zaspokajanie” potrzeb seksualnych samo w sobie było czymś grzesznym.
Jeśli pobożny chrześcijanin miał „to” robić to tylko z obowiązku wypełnienia
nakazu Bożego: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się”, ale przyjemności z tego
mieć nie powinien.
Cóż za hipokryzja! Każdy, kto poznał tajemnice alkowy, wie,
że płynie z nich rozkosz nieporównywalna z żadną inną przyjemnością. No bo czy
zaspokajając jakąkolwiek potrzebę inną niż płciowa człowiek krzyczy z rozkoszy?
Owszem, zdarza się nam zawołać podczas posiłku: Pycha! Albo uderzyć w głośną a
radosną pieśń po spełnieniu rytuałów ku czci Bachusa, czy też wydać nietłumiony
wyraz ulgi w miejscu, gdzie nawet król chodzi piechotą, ale to nie to samo, co
wspaniały syreni hymn odśpiewywany przez kobietę czy niepohamowany okrzyk
tryumfu wydawany przez mężczyznę po dotarciu do szczytu rozkoszy. A kiedy śpiewają
w duecie, jednocześnie, to następuje najwspanialsza we Wszechświecie harmonia mundi, przewyższająca swą
wspaniałością harmonię ruchu ciał niebieskich, a wielu – wśród nich także ja –
twierdzi, że i harmonię śpiewu niebiańskich chórów, Cherubów i Serafinów.
Tę negatywną orientację w stosunku do ciała chrześcijaństwo,
a przynajmniej jego elity, zmieniło na jakiś czas w dobie renesansu, przyjmując
zasadę Homo sum, humani nihil a me
alienum putto, czego konsekwencją był zachwyt nad pięknem ludzkiego ciała,
wyrażany nie tylko w dziełach świeckich, ale także i religijnych, ozdabiających
kościoły. Najsłynniejszym jego wyrazem jest chyba malowidło Michała Anioła na
sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej, przedstawiające nagiego Adama z męskimi
klejnotami na wierzchu. No, powiedzmy z klejnocikami, takimi jeszcze
chłopięcymi, ale kto wie, co się z nimi stało, gdy Pan Bóg przekazał mu swą
siłę witalną (bo na obrazie wprawdzie wyciąga w kierunku Adama swój Boży palec,
ale go nim jeszcze nie dotyka).
Niestety, ten powrót do natury nie trwał długo. Zwłaszcza
reformacja podkreślała grzeszność ciała i pod jej wpływem w Kościele rzymskim
rozpoczęto kampanię figową, polegającą na zasłanianiu męskich i żeńskich
genitaliów i okolic łonowych listkami figowymi. Z malowidłami sprawę załatwiono
bezboleśnie, po prostu domalowując w odpowiednim miejscu listek; gorzej było z
rzeźbami (także antycznymi) przedstawiającymi męskie postacie, które brutalnie
kastrowano i w miejsce naturalnych klejnotów doklejano wyrzeźbiony element
roślinny. Nagość znów stała się grzeszna i wstydliwa.
To nastawienie Kościoła w kolejnych wiekach wpływało na życie
świeckie i owocowało rygoryzmem obyczajowym, pruderią, purytanizmem, romantyzmem, wiktorianizmem…
Oczywiście w tym kulturowym monolicie następowały pęknięcia, a nawet wyłomy, a
to w formie rozwiązłości elit, a to w postaci frywolności ludu, które w
początkach XX wieku doprowadziły za sprawą znanego szarlatana z Wiednia do
prawdziwej obsesji seksualnej, na razie jednak tylko w warstwie werbalnej i myślowej.
Prawdziwy przełom nastąpił dopiero w latach sześćdziesiątych
w formie rewolucji seksualnej. Antymieszczański charakter młodzieżowego buntu,
hasła wolnej miłości, a zwłaszcza wynalezienie pigułki antykoncepcyjnej
zmieniało punkt widzenia na „te sprawy” diametralnie.
Dziś zarówno młodzież, jak i stare dewotki dobrze wiedzą, skąd się biorą dzieci; kiedy to robić (kalendarzyk, owulacja), żeby je mieć i jak to robić, żeby ich nie mieć (antykoncepcja). I wszyscy wiedzą, że „te sprawy” to najfajniejsza zabawa, w jaką się mogą bawić dorośli. Podrostki nie mogą się doczekać, gdy wreszcie będą mogły „to robić”, a starsi robią wszystko, co w ich mocy, by wciąż jeszcze „móc”.
Ale, chyba z wyjątkiem najbardziej zatwardziałych dewotów albo abnegatów, nikt nie chce „tego” robić jak Pan Bóg przykazał: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię”. Współczesny człowiek zdaje sobie sprawę z problemu przeludnienia, zwłaszcza własnego, na ogół niedużego, mieszkania i żadne zachęty, ani finansowe, ani religijne, nie spowodują, że nagle przestanie świadomie planować rodzinę i zacznie rozmnażać się bez kontroli, jak swego czasu króliki w Australii.
Prawie wszyscy chcą to robić dla przyjemności, zdrowia i
rozładowania. Owszem, w celach prokreacyjnych też, ale najwyżej raz, dwa, góra
trzy razy w życiu. A więcej to już naprawdę rzadki wyjątek.
Jak i kiedy to robić, żeby było bezpiecznie, przyjemnie,
efektywnie i efektownie? Wystarczy otworzyć pierwszy z brzegu magazyn
ilustrowany. Porady można znaleźć prawie w każdym numerze. To źle czy dobrze?
Bardzo dobrze. Seks jest wszędzie. W niebie (przynajmniej islamskim), na ziemi
i na każdym miejscu. Dlatego dobrze, by wiedzieć, jak się z nim obchodzić. Jak
planować rodzinę, zdobywać przyjemność, uzyskiwać zaspokojenie i emocjonalną
równowagę i, co szczególnie ważne, jak nie krzywdzić drugiej osoby, a – wręcz
przeciwnie – jak w ten sposób dawać jej szczęście. Posiadanie takiej wiedzy
jest ważne szczególnie dla dzieci, bo rozpoczynając współżycie nieświadomie lub
z błędną świadomością, skrzywioną przez dewocję, fundamentalizm, pruderię,
pornografię lub fałszywe wzorce kulturowe mogą zrobić krzywdę, a nawet złamać
życie, sobie samemu lub innej osobie.
O seksie dziś wiemy prawie wszystko. Nawet małe dzieci nie
wierzą w bociany, a wiedzą, co to jest stosunek, orgazm, ciąża, poród. Niektóre
wiedzą, że masturbacja, to zdrowe, przynoszące ulgę zachowanie, a niektóre
wciąż wierzą, że to grzech. Wszystkie słyszały o gejach i lesbijkach, ale dla
niektórych to po prostu będąca wynikiem wrodzonych skłonności lub kulturowych
wyborów orientacja seksualna, a dla drugich wołające o pomstę do nieba
zboczenie. Wszystkie wiedzą, co to prezerwatywa, kalendarzyk, pigułka
antykoncepcyjna, aborcja. Zwłaszcza w kwestii aborcji polskie dzieci są bardzo
dobrze „uświadomione”. Przez Kościół oczywiście. I znów: dla jednych to mniej
lub bardziej drastyczne środki i metody antykoncepcyjne, dla innych to grzech i
zbrodnia.
W zakresie etyki i medycyny związanej z seksualnością świat
poszedł do przodu i po nowemu mierzy się ze starymi problemami. Ale nie Polska.
Tutaj wciąż próbuje się zawracać Wisłę kijem. Wystarczy posłuchać co
konserwatyści biorą za grzech i co uważają za nowe wcielenie szatana:
masturbacja, seks nie mający na celu prokreacji, zapłodnienie in vitro,
antykoncepcja, homoseksualizm, gender, hedonizm. Biblia (Starego Testamentu) to
dla katolików raczej wstydliwy relikt żydowskiego dziedzictwa. Ani polski
ksiądz, ani polski wierny nie czytają Biblii
– no może z wyjątkiem paru ustępów z księgi Genesis – ale by uzasadnić
swoje poglądy i przekonania, natychmiast znajdują odpowiedni fragment, by
wykazać, że współżycie dwóch mężczyzn nie jest miłe Panu Bogu, ani masturbacja;
że księża nie powinni się żenić, bo apostołowie też byli nieżonaci; że powinni
nosić sutanny, bo Pan Jezus nosił suknię itd., itp. Notabene, pod tym względem
wszystkich przebił pewien ksiądz z Podlasia, wygrzebując w Piśmie sprzed trzech
tysięcy lat fragment o tym, że kobieta nie powinna ubierać się w strój mężczyzny
i na odwrót, co wywołało popłoch wśród dziewcząt i kobiet, które ośmieliły się
nosić spodnie i przyprawiło je o głębokie poczucie winy. Już widzę, jak córki i
matki Polki ustawiają się w kolejce do spowiedzi, by wyznać grzech ciężki:
Chodziłam w spodniach.
Karykaturalne, prawda? Śmieszne i żałosne. Mamy więc
literalnie naśladować wszystko, co znajdziemy w Biblii? Może więc mężczyźni
powinni brać sobie niewolnice jako nałożnice i płodzić z nimi dzieci, jak
Abraham? Może mężczyźni powinni zapładniać swoje szwagierki, jeśli bezdzietnie
odumrze je ich brat? – na co nie chciał przystać Onan i wolał swe nasienie
strącać na ziemię. Może mężczyźni powinni chodzić w sukniach, jak Jezus i
apostołowie? Może powinniśmy kamienować niewierne żony, jak robiono to w czasach
Jezusa i jak do dziś w niektórych krajach robią to mahometanie?
Puknijmy się w głowę. Chrześcijaństwo odniosło tak wielki
sukces kulturowy właśnie dlatego, że nie brało dosłownie wszystkich treści
zawartych w Piśmie Świętym, lecz że potrafiło je zinterpretować w odpowiednim
kontekście historycznym i przyswoić sobie treści, które zastawało w danym
otoczeniu kulturowym lub asymilować te, które przynosiły nowe czasy.
Ksiądz Murziński, chyba chcąc zabłysnąć w parafii i mediach, wybrał jedno zdanie z Księgi Powtórzonego Prawa. Ale dlaczego pominął inne, dotyczące życia codziennego przepisy z zakresu mody, budownictwa, rolnictwa i ekologii? Zbyt absurdalne? Przeczytajmy: „Jeśli zobaczysz, że osioł twego brata albo wół jego upadł na drodze – nie odwrócisz się od nich, ale z nim razem je podniesiesz. Kobieta nie będzie nosiła ubioru mężczyzny ani mężczyzna ubioru kobiety; gdyż każdy, kto tak postępuje, obrzydły jest dla Pana, Boga swego. Jeśli napotkasz przed sobą na drodze, na drzewie lub na ziemi gniazdo ptaka z pisklętami lub jajkami wysiadywanymi przez matkę, nie zabierzesz matki z pisklętami. Matkę zostawisz w spokoju, a pisklęta możesz zabrać – aby ci się dobrze powodziło i abyś długo żył. Jeśli zbudujesz nowy dom, uczynisz na dachu ogrodzenie, byś nie obciążył swego domu krwią, gdyby ktoś z niego spadł. Nie zasiejesz w twojej winnicy dwu gatunków roślin, aby wszystkie nie zostały uznane za święte: nasiona posiane i zbiory w winnicy. Nie będziesz orał razem wołem i osłem. Nie wdziejesz sukni utkanej naraz z wełny i lnu. Zrobisz sobie frędzle na czterech rogach płaszcza, którym się okrywasz”.
Do czegoś takiego stosują się dziś tylko ultra ortodoksyjni
żydzi, posuwając się do granicy śmieszności.
A mieszkańcy globalnej wioski noszą stroje z całego świata. Spodnie?
Krój taki, jaki dominuje współcześnie, wymyślono dopiero w XIX wieku, bo
wcześniej mężczyźni chodzili w rajtuzach lub w kalesonach. Więc niby dlaczego
współczesne niewiasty nie mogą nosić spodni? Zwłaszcza, że kobiety w Chinach
czy w Arabii nosiły je od wieków. Podobnie z sukniami: mężczyźni w krajach
arabskich czy w Indiach noszą je do dziś, a kiedyś podobnie ubierali się
Europejczycy: chodzili w togach, czyli w sukniach, albo w tunikach, czyli w
sukienkach. Geniusz z Podlasia chciałby te wszystkie wynalazki przekreślić
jednym pociągnięciem pióra. Na szczęście minęły już czasy, gdy Kościół dyktował
kanony mody, sztuki i myślenia.
Podobnie z etyką seksualną. Kiedyś ludzie mieli tylko mętne
wyobrażanie o tym, skąd i w jaki sposób biorą się dzieci. Nic dziwnego, że
obudowali życie seksualne murem kulturowych zakazów i nakazów, adekwatnych do
stanu świadomości swojej epoki. Dziś nasza świadomość jest inna, dużo głębsza.
I zakres środków technicznych i medycznych – także. Nic dziwnego, że zmienia
się etyka seksualna. Ta ze Starego Testamentu, wypracowana przez lud pasterzy,
rolników, handlarzy, posiadaczy niewolników, owiec i osłów nie przystaje do
nich. Ale wcale nie trzeba porzucać religijnych przekonań, by przystosować się
do nowych czasów. Niech sobie ksiądz czy kaznodzieja grzmi z ambony, ale ilu
chrześcijan zachowuje dziś dziewictwo do momentu przystąpienia do sakramentu
małżeństwa? Ilu uprawia seks bez względu na kontrolę zajścia w ciążę? Ilu macha
ręką na planowanie wielkości rodziny? Powiedziałem już to: dewoci, jak
Terlikowscy lub abnegaci, jak Wałęsowie. Ani jedni, ani drudzy nie są wzorem
współczesnej rodziny, nawet w kraju tak konserwatywnym jak Polska.
Wczytując się w Pismo Święte, można jednak znaleźć radę na
miarę naszych nowych czasów: Przykazanie nowe daję wam – mówił Jezus – abyście
się wzajemnie miłowali. A co mówi do seksualnych grzeszników? Nikt cię nie
potępił? I ja ciebie nie potępiam. Najważniejsze więc, abyśmy się wzajemnie
miłowali i nikogo nie krzywdzili.
I pięknie by było, gdyby to zalecenie Jezusa, wypowiedziane
oczywiście w odniesieniu do wszelkich relacji międzyludzkich, stosowane było
także w zakresie etyki seksualnej. Z biologicznego punktu widzenia celem
zachowań i czynności seksualnych ludzi,
innych zwierząt, roślin i wszelkich innych różnopłciowych (jednopłciowych
także) istot żywych jest prokreacja. Ale człowiek już dawno wyszedł poza swoją
czysto biologiczną naturę. Ogół jego działań i osiągnięć, które poza nią
wykraczają, określa się mianem kultury. Rolnictwo, budownictwo, organizacja
społeczna, religia, sztuka, nauka są jej głównymi filarami, ale także i kultura
seksualna, która dziś pozwala planować liczbę potomstwa, uzyskiwać je parom z
zaburzeniami płodności, a nawet osobom samotnym, postanawiającym żyć bez
partnera, ale także robić „to” dla przyjemności, zdrowia i rozładowania. Współczesna
kultura pokazuje, że nie ma w tym zakresie żadnych granic. Większość ludzi robi
to w formie tradycyjnej: z jedynym w życiu heteroseksualnym partnerem. I tak
jest chyba najpiękniej, ale chyba też nikt się do tej zasady nie może stosować
w pełni, choćby z tego względu, że człowiek osiąga dojrzałość płciową w wieku
trzynastu, piętnastu lat, a społeczną wiele lat później. Nikt się nie decyduje,
by swe funkcje seksualne wykorzystywać w celu prokreacji, czyli po Bożemu,
zaraz po przekroczeniu progu dojrzałości płciowej. Przed nim jeszcze długa
edukacja, praca, kariera. Musi więc coś ze swoim popędem płciowym zrobić, a i
później wcale nie musi (bo nie chce lub nie potrafi) znaleźć jednego jedynego
na całe życie partnera seksualnego. Co więc ma robić z popędem płciowym?
Kultura podsuwa mu mnóstwo rozwiązań. Jeśli religijni fundamentaliści,
kościelni świętoszkowie i pospolici dewoci tego nie rozumieją i próbują się tej
kulturze przeciwstawić, to dla normalnych ludzi są nie tylko śmieszni, ale
wręcz niebezpieczni, zwłaszcza dla dzieci.
Kiedyś było takie powiedzenie: Czy to ważne, kto z kim śpi? Ważne, czyje dzieci są. To miał być żart, ale czy nie zawierał w sobie odrobiny mądrości, która jest nam potrzebna do poruszania się w zawiłych meandrach etyki seksualnej naszych czasów?
JERZY KRUK
Może rozgościsz się na mojej stronie i poczytasz inne teksty?
A może wesprzesz mój debiut powieściowy i kupisz moją książkę?
Rozważmy to na spokojnie. Nie twierdzę, że celem Jarosława Kaczyńskiego jest zbudowanie państwa faszystowskiego. On by oczywiście tego chciał, ale dobrze wie, że coś takiego w dzisiejszej Polsce i Europie nie przejdzie. Dlatego ogranicza się do nasycenia treściami charakterystycznymi dla faszyzmu i innych tyranii zastanej rzeczywistości społeczno-politycznej.
W skrócie: Twierdzenie, że nie musisz dbać o siebie, bo państwo ma obowiązek zapewnić ci środki do życia, i nawet pracę, to socjalizm. A budowanie przy tym tożsamości narodowej w oparciu o wrogość do innych, zwłaszcza do sąsiadów, to narodowy socjalizm. Z niemiecka: nazizm, a z włoska: faszyzm. A łączenie tych poglądów z wiarą katolicką to katofaszyzm.
Zapytajmy więc wprost: Czy Jarosław Kaczyński jest faszystą? I udzielmy jednoznacznej odpowiedzi: Oczywiście, że tak. By nie pozostawać gołosłownym, przyjrzyjmy się bliżej temu, co charakteryzuje poglądy i działalność polityczną Jarosława Kaczyńskiego.
Wytworzenie w społeczeństwie przekonania, że to nie jednostka jest odpowiedzialna za własną pomyślność i za pomyślność swojej rodziny, lecz że tę odpowiedzialność przejmuje państwo. To orientacja socjalistyczna, sama w sobie jeszcze niegroźna. Każdy przyzwoity człowiek jest po części socjalistą.
Budowanie poczucia tożsamości narodowej w oparciu o wrogość do innych państw i narodów, zwłaszcza do sąsiadów. Kwestionowanie wartości międzynarodowych powiązań Polski, zwłaszcza z Unią Europejską. To orientacja nacjonalistyczna. Agresywna, niebezpieczna i szkodliwa.
Naruszanie ładu politycznego państwa demokratycznego przez łamanie zasady trójpodziału władzy i kwestionowanie niezawisłości sądów. To postawa antydemokratyczna. Destrukcyjna, niebezpieczna i ogromnie szkodliwa.
Zapędy dyktatorskie sprowadzające się do zajęcia pozycji dyktatora kontrolującego i ręcznie sterującego instytucjami sprawującymi władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Czyli dyktatura.
Blokowanie krytyki własnych działań przez utrudnianie pracy, a nawet prześladowanie wolnych mediów. Uczynienie z mediów państwowych własnej tuby propagandowej.
Zastąpienie obiektywnej prawdy o świecie mitem. Nauki społeczne, opisujące i próbujące zrozumieć zachodzące w dzisiejszym świecie zmiany: globalizację, migrację ludności, przewagę korporacji nad państwami w życiu ekonomicznym, laicyzację społeczeństw, rewolucję obyczajową i liberalizację form życia jednostkowego i zbiorowego zostały zastąpione zbiorem mitów. Wielkich: o mesjanistycznej roli narodu polskiego w obronie Europy przed islamizacją i o jego powołaniu do rechrystianizacji Zachodu; o wyzyskiwaniu biednego społeczeństwa polskiego przez nienasycone w swej zachłanności koncerny i elity; o utracie i odzyskiwaniu wielkości i suwerenności przez nasz naród i państwo (wstawanie z kolan). I małych: o wpływie dawnych agentów komunistycznych na nasze życie polityczne (lustracja i dezubekizacja); o żołnierzach wyklętych; o nienagannej postawie moralnej wszystkich Polaków w historii, zwłaszcza podczas II wojny światowej; o zamachu smoleńskim. Mnożąc kolejne mity Jarosław Kaczyński wpisuje się w opartą na narodowych i klasowych mitach oraz na teoriach spiskowych tradycję Mussoliniego, Hitlera i Stalina.
Fałszowanie historii, pisanie jej na nowo. Usuwanie z kart historii dawnych bohaterów, którzy teraz stali się przeciwnikami politycznymi. Jak u Stalina albo w „Roku 1984” Orwella. To już horror, dla mnie zupełnie niepojęta zapalczywość szaleńca, który działa w myśl zasady: Po mnie choćby potop.
Obnoszenie się ze swoją bigoterią i zawieranie ścisłego sojuszu z władzami Kościoła katolickiego. Negowanie laickiego charakteru państwa, nasycanie edukacji, polityki i uroczystości państwowych treściami religijnymi. Robiąc to, Jarosław Kaczyński i jego poplecznicy wpisują się w tradycję faszyzmu hiszpańskiego generała Franco.
Korumpowanie wyborców socjalnymi prezentami i obietnicami jeszcze większych korzyści, które będzie można otrzymać bez pracy. Nie chodzi tu wyłącznie o korzyści finansowe, ale także o wcześniejszy wiek emerytalny, krótszy czas pracy czy dodatkowe dni wolne. Władza to wszystko daje ludowi (czy szaremu człowiekowi, jak kto woli), ale koszty przerzucane są na pracodawców. Ta forma zjednywania sobie sympatii ludu charakterystyczna jest dla populizmu. Najczęściej stanowi ona element przedwyborczej propagandy partii czy poszczególnych polityków, ale zdarzały się też przypadki, że populizm dochodził do władzy i przejmował stery państwowej polityki. Najsłynniejszym przypadkiem populizmu u władzy są rządy Juana Perona w Argentynie, które cofnęły kraj w rozwoju i doprowadziły do gospodarczej katastrofy i politycznego chaosu, który popchnął Argentynę w szpony wojskowej dyktatury.
Głoszenie idei antyelitarnych. W historii ludzkości to elity polityczne, gospodarcze, intelektualne, kulturalne były motorem rozwoju poszczególnych krajów, społeczeństw czy całych cywilizacji. W ustach Jarosława Kaczyńskiego elity (brukselskie, warszawskie, finansowe, polityczne, kulturalne) stały się epitetem. To one wyzyskują szarego człowieka i pomniejszają jego poczucie wartości. Ba! Wręcz odbierają mu godność i powodują jego wykluczenie. Dlatego Kaczyński, jak każdy tyran i populista szczuje szarego człowieka przeciwko elitom: opozycyjnym politykom (krajowym i zagranicznym), przedsiębiorcom (zwłaszcza większym), sędziom, lekarzom, niezłomnym prawnikom, niezależnym artystom i rzetelnym dziennikarzom. W populistycznym społeczeństwie elitarna sztuka, elitarne gusta, elitarne wykształcenie są passe. A trendy staje się to, co swojskie i przaśne, typowe dla szarego, niewykształconego, nieoświeconego, niewyrobionego kulturowo szarego człowieka.
Próby kontroli i podporządkowania władzy instytucji pozarządowych i wszelkich innych form życia obywatelskiego, ponieważ już samo ich istnienie i funkcjonowanie zagraża nieograniczonej władzy dyktatury (nienawiść do WOŚP i innych stowarzyszeń i fundacji).To już totalitaryzm czy wciąż jeszcze zwykły autorytaryzm?
Upolitycznienie wojska i policji oraz wykorzystywanie ich oraz innych instytucji państwowych do ochrony własnych interesów i walki z przeciwnikami politycznymi.
Próby zamknięcia ust wszystkim, którzy myślą, mówią i chcą żyć inaczej, niż to nakazuje czy propaguje model dyktatora. To już oczywisty totalitaryzm.
Polak, Węgier – dwa bratanki.
Czym jest ta
mieszanka działań i postaw? Czy to autorytaryzm, tyrania, dyktatura, faszyzm
czy totalitaryzm? Wszystko po trochu i wszystko razem. Jedno drugiego nie
wyklucza. Dla mnie najbardziej adekwatnym określeniem politycznej orientacji
Jarosława Kaczyńskiego jest faszyzm. Mówienie o autorytaryzmie czy o tyranii
nikogo dziś nie rusza, a słowo „faszyzm” działa odstraszająco, bo to najgorszy
polityczny epitet, jakiego dziś można użyć. Ale ja nie używam słowa „faszyzm” w
odniesieniu do Kaczyńskiego jako epitetu. Ja go nie chcę obrazić, choć
serdecznie go nie znoszę. Traktuję to słowo jako kategorię opisową, ponieważ –
nie tylko moim zdaniem, ale również zdaniem politologów, socjologów i
komentatorów politycznych – Jarosław Kaczyński to faszysta. I wszyscy jego
poplecznicy, zwolennicy i wyborcy – też.
Nie ma się co oszukiwać. Popierając demokratów, sam stajesz się demokratą. Popierając faszystów, sam stajesz się faszystą.
Oto – być może – największy bohater naszych czasów, który jako jeden z pierwszych miał odwagę protestować przeciwko totalitarnej tyranii w imię wolności i swobód politycznych, gdy inni siedzieli cicho jak mysz pod miotłą, trzęśli portkami i dokonywali drobnych moralnych kompromisów lub popełniali całkiem ciężkie grzechy w imię wygodnego urządzenia się w życiu; który swą bezkompromisowość przypłacił wieloma aresztowaniami i latami więzienia; który od początku myślał o konsensusie przeciwnych sobie sił politycznych dla przełamania hegemonii totalitarnej tyrani; który uważany przez tyrana z powodu swej odwagi za demona agresji i wcielenie zła okazał się największym orędownikiem pokojowej transformacji; który stojąc po stronie zwycięzców mógł wezwać naród do zemsty, a jednak nawoływał do pojednania.
Oto pozbawiona elementarnych zasad honoru miernota, która nigdy mu nie dorastała do pięt; która zdradziła wolnościowe i demokratyczne ideały własnej formacji; która zaczęła szczuć motłoch na swego byłego mocodawcę i kąsać rękę, która ją karmiła; która rozbudziła populistyczne nastroje tłumu; która zasiała rozbrat między rodakami; wezwała tłumy do nienawiści, pogardy i konfrontacji; która zaczęła demontować instytucje demokratycznego państwa; która doszła do władzy, przekupując połowę społeczeństwa socjalnymi prezentami.
Kiedy Jarosław Kaczyński powiedział: Żadne krzyki i płacze nas nie
przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne, przekazał tym samym
członkom swojej partii instrukcję, że narzędziem ich propagandy ma być przede
wszystkim KŁAMSTWO.
Prezes PiS pewnie uwierzył w maksymę Goebbelsa – który notabene powtarzał
ją za Leninem – że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Sprawa nie
jest jednak tak łatwa, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, bo –
ujmując rzecz z drugiej strony – kłamstwo ma przecież krótkie nogi. I choćby
PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy hasło Polska w ruinie, to każdy
człowiek będący przy zdrowych zmysłach widzi czekającą na niego obfitość
towarów w sklepach prześcigających się w chęci sprzedania ich po jak najniższej
cenie, setki uśmiechających się do niego manekinów na wystawach sklepów
odzieżowych, ubranych w eleganckie kreacje najlepszych światowych producentów,
mieniące się od luksusowych dóbr galerie handlowe, zapraszające do środka restauracje,
bary, kawiarnie, kafejki, schludne wnętrza urzędów i instytucji publicznych,
nowoczesne tramwaje i sznury samochodów wszelkich marek jeżdżących po naszych
wreszcie równych ulicach i autostradach. Czyste miasta i miasteczka, Manhattany
biurowców i apartamentowców w metropoliach.
I na odwrót. Choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy: Oddajemy
stocznie w wasze ręce, będziemy budować statki, promy, produkować samochody
oparte na najnowocześniejszych technologiach, to nikt będący przy zdrowych
zmysłach nie uwierzy w te mrzonki, nie widząc po upływie lat najmniejszych
efektów.
Kłamstwo powtarzane tysiąc razy może funkcjonować jedynie pod przymusem
przystawionego do głowy obywatela karabinu. W warunkach wolności słowa zasada
ta jednak nie działa. Przy notorycznym formułowaniu przez propagandę PiS
kłamstw, oszustw, półprawd, przekłamań, mrzonek, miraży prawda sama wychodzi na
jaw, jak oliwa, która na wierzch wypływa.
Trudno jednak powściągnąć negatywne emocje, gdy ktoś prosto w oczy mówi nam
oczywistą nieprawdę, wciska kit, obiecuje gruszki na wierzbie, mydli oczy,
odwraca kota ogonem i próbuje nam robić wodę z mózgu. To musi drażnić. Gdy robi
to ktoś z naszych bliskich czy znajomych, w końcu spuszczamy kurtynę
miłosierdzia, traktując go pobłażliwie jako nieszkodliwego, aczkolwiek
nieuleczalnego konfabulanta.
Jednak polityczne kłamstwa PiS szkodzą. Szkodzą, ponieważ wciąż próbują
fałszować rzeczywistość, poprzez stawianie fałszywych diagnoz, szkalowanie
przeciwników, wychwalanie własnych zasług i sukcesów, wynoszenie na piedestał
swoich pseudo bohaterów, usuwanie z historii i pomniejszanie zasług
przeciwników i krytyków – nie tylko polityków, ale wszelkich oponentów:
publicystów, naukowców, ludzi sztuki. Nagroda Nobla, Nagroda Pulitzera, Złota
Palma, Srebrny Niedźwiedź przestają w ich oczach mieć jakąkolwiek wartość,
jeśli jej laureat kiedykolwiek krytycznie choćby się zająknął wobec ich partii,
przywódcy czy głoszonych przez nich haseł. Podobnie z urzędami. Jeśli to, co
głoszą piastujące je osoby nie idzie w smak ludowi smoleńskiemu, prezydent czy
premier własnego lub obcego kraju, przewodniczący Komisji Europejskiej, ksiądz,
biskup, ba! nawet papież wyszydzani są jako zdrajcy i głupcy.
Polityczne kłamstwa PiS szkodzą, bo na ich lep wciąż gotowe są nabrać się
miliony wyborców, którzy mogą przedłużyć władzę tych oszustów.
Polityczne kłamstwa PiS szkodzą także – a może przede wszystkim – dlatego,
że mają toksyczny charakter: zatruwają nasze życie społeczne, sieją zamęt i
rozbrat, uprawomocniają agresję jako dopuszczalny model uprawiania polityki i
nienawiść jako wzór odnoszenia się do myślącego inaczej niż ja.
Jak się przed nimi bronić, jak nie poddawać się ich manipulacji? Sposób
jest prosty. Należy uwierzyć w słowa Jarosława Kaczyńskiego, że oni nigdy nie
powiedzą, że białe jest białe, a czarne jest czarne. I czytać ich słowa na
odwrót.
Gdy Beata Szydło mówi: Polska w ruinie, znaczy to: Polska w rozkwicie. Ona
jednak nie może tego powiedzieć wprost, bo w ten sposób musiałaby uznać sukces
swoich przeciwników politycznych i całego społeczeństwa, państwa, gospodarki,
które rozwijają się bez – a nawet wbrew – interwencji cudotwórców z PiS.
Gdy Andrzej Duda mówi o Tusku, że nie ma szacunku dla Polski, wie, że dla
większości Polaków i Europejczyków Donald Tusk jest wzorem nowoczesnego
patrioty: Polaka, Europejczyka i obywatela świata.
Gdy Joachim Brudziński krzyczy do swych politycznych przeciwników: Cały
kraj z was się śmieje, komuniści i złodzieje, znaczy to, że chce zdyskredytować
swoich przeciwników, z których ludzie są dumni, za ich otwartość, nowoczesność,
tolerancyjność i uczciwość.
Gdy niejaki Jacek Międlar, faszysta pali zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego i
nazywa go komunistycznym parchem, wie, że poziom patriotyzmu, intelektu,
kultury, uczciwości pierwszego premiera wolnej RP jest poza zasięgiem wyobraźni
faszystowskich prymitywów.
Gdy Mateusz Morawiecki mówi: Pozyskaliśmy więcej środków od bandytów,
mafii VAT-owskich, przestępców podatkowych niż środki unijne, to instruuje
swoich partyjnych kolegów co do metod bogacenia się.
Gdy Zbigniew Ziobro mówi, że szef KNF, który próbował przeciwstawić się
mafii finansowej, rozzuchwalił przestępców, chce ukryć PiS-owski układ, którego
uczestnicy zamierzają walczyć wszelkimi metodami z każdym, kto się im przeciwstawi.
Gdy posłanka PiS, Joanna Kopcińska mówi: Wysoko postawiliśmy poprzeczkę
uczciwości, znaczy to: Jesteśmy gotowi dla władzy i przywilejów popełniać
najgorsze niegodziwości.
Kiedy Jarosław Kaczyński mówi, że jego partia musi się stać przedmiotem marzeń Polaków, to wie, że dla większości naszych współobywateli jest ona przedmiotem pogardy.
Ponieważ co niektórzy oskarżyli mnie o mowę nienawiści i o antypolską retorykę w artykule „Naród ciemniaków”, postanowiłem się poprawić i zastosować mowę miłości i propolska retorykę.
Poczułem dumę, widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa rozsądku, tradycji, mądrości. Jesteśmy narodem mędrców, który powinien przewodzić całemu światu, wskazując mu drogi rozwoju w kwestiach takich jak demografia, migracja, medycyna.
My nie ulegamy omamom i pokusom złotego cielca nauki. Dlatego dajemy pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcimy samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymujemy do cudownych obrazów. Jeździmy do nich pociągami, samochodami, chodzimy pieszo, a nawet na kolanach. Nikt nie potrafi tak jak my wymachiwać krzyżami i feretronami. Który z narodów potrafił tak sprytnie przemycić do kościołów faszystowskie sztandary? Wykrzyczymy swoje protesty pod adresem tych, co myślą inaczej niż my. Módlmy się do Boga, żeby pozostawił nas takimi, jakimi nas stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez fałszywej świadomości, jaką daje współczesna nauka. Módlmy się, by nasz kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może i w średniowieczu. Niech rządzi w nim religia, tak jak w islamskich republikach.
Nie będziemy szczepić naszych dzieci, bo zczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Pastreur – francuził.
Wspierają nas egzorcyści i demonolodzy. Wyrzekamy się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Spalimy książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Nasza wiarę potwierdza obecność tłumów na stadionach, gdzie odbywają się zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych. Jesteśmy wdzieczni, że odwiedza nas protestanckiego szaman z Afryki. Wraz antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu dołączają do nas przeciwnicy in vitro i gender. Czekamy, aż dołączą do nas płaskoziemcy. Nasz wielki poeta uczył że, płynie się zawsze do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci.
Omal nie pękłem z dumy, czytając europejski
raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach
rozwiniętych dostęp do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent,
a w Polsce na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, w
którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.
Niestety, prezerwatywy wciąż leżą przy kasie w każdym supermarkecie i na stacji benzynowej, ale staramy się to zwalczyć. My wiemy, że antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny na szczęście zdominowana jest u nas przez Kościół. Nasze dzieci nie potrzebują wychowania seksualnego, bo to według słusznych wzorów prowadzone jest już na lekcjach religii.
Polacy chcą, żeby ksiądz lub biskup pouczał ich, jak mają żyć i myśleć. Nie naukowiec, nie światły polityk ma być naszym przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, nieugięty kapłan. Jak imam w krajach islamskich.
Wpadłem w dumę patrząc na tę mapę Europy
i uświadamiając sobie po raz kolejny, że Polska jest wyspą rozsądku, postępu, mądrości.
Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym początku. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Przewodzimy w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu, jak chciał Jarosław Kaczyński.
Polacy na każdym kroku dowodzą, że są rozsądnym
narodem. Wierzą i wiedzą, że są kimś lepszym niż reszta świata.
Ale, niestety, inni nam tego zazdroszczą i próbują nas zepchnąć z pozycji lidera konserwatyzmu. Unia każe nam budować oczyszczalnie ścieków i spalin, ograniczać emisję CO2, wstrzymać wycinkę drzew i narzuca nam własne regulacje prawne. Po co? Czy nie możemy nadal wylewać ścieków wprost do rzek, wyrzucać śmieci do lasu, a srać chodzić za chałupę?
Przecież mamy swój rozum. Dlatego potrafimy odrzucić własnych bohaterów narodowych, twórców i polityków, jeśli ci nie popierają naszej narodowej władzy. Wyrzekamy się nawet tych, którzy próbowali krytykować jej wartości już przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuniemy ich z historii. W mediach i w szkole. Zablokujemy też poetów, na których wierszach uczyliśmy się języka, bo już wiemy, że oni potajemnie zmienili nazwiska by zażydzać naszą wspaniałą mowę. Każdy może usłyszeć ją na ulicy. Nasze piękne słowa na H, na K, na P zna już cały świat.
Musimy obronić Europę przed islamizacją, dlatego chcemy doprowadzić nasz kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji: w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w telewizji, w sztuce. Wszędzie obecny ma być ksiądz. Cieszymy się, że ksiądz jest głównym bohaterem dwóch naszych najpopularniejszych telewizyjnych oper mydlanych. Nawet Iran ani Afganistan nie osiągnęły takiego poziomu klerykalizacji.
Nasi nauczyciele i pielęgniarki powinni być pariasami pracującymi za grosze. Tak samo lekarze i sędziowie. Przecież wykształcili się za państwowe pieniądze. Niech nam teraz służą bez szemrania. Tylko w zdegenerowanych społeczeństwach liberalnych dobrobyt jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia. W naszej demokracji nieliberalnej będzie zależał wyłącznie od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.
Wydoimy Unię! Wyciągniemy od
niej miliardy na autostrady, drogi, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na
rozwój zacofanych regionów, na dopłaty do rolnictwa. Nie pozwolimy, żeby brukselskie
elity nas okradały. Przed transformacją, która okazała się zdradą elit i przed
wejściem do Unii Europejskiej, w wyniku czego utraciliśmy suwerenność, wprawdzie
jeździliśmy furmankami po dziurawych drogach, staliśmy w kolejkach po ochłap
mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble, po trzydzieści lat czekaliśmy na
przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowaliśmy się
sami zbudować dom, musieliśmy kraść z zakładów pracy cement, w teczkach wynosić
cegły i gwoździe, na lewo kupować piach, dachówki, pustaki, armaturę, a po
znajomości – pralki i lodówki, ale to się skończyło. Gdy zlikwidujemy totalną
opozycję i zdobędziemy totalną władzę, wszystko będzie za darmo.
Kraj nasz kwitnie, co widać na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku i metropolii już od trzech lat, bo wcześniej Polska pogrążona była w ruinie.
Cały świat nas stawia sobie za
wzór. Kiedyś wstydziłem się tego, że jestem Polakiem, a dziś jestem z tego
dumny. Szkoda, że nie zmądrzeliśmy wszyscy, a tylko połowa tego narodu.
Niech więc ci, co wierzą w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność i Europę i protestują przeciwko rządom narodowym, ci, którym nie podoba się panowanie religii i Kościoła, założą żółte kamizelki i wynoszą się do Francji. Bo oni, wyznając wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie, zdradzają swój naród.
Wierzę, że wkrótce bielmo lewackiej ciemnoty spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności i demokracji, że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.
Wkurwiłem się widząc tę bordową plamę w
środku Europy. To wyspa ciemnoty, zacofania, głupoty. Jesteśmy narodem
ciemniaków, który nie ma pojęcia o problemach współczesnego świata, takich jak
demografia, migracja, medycyna.
Dają pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcą samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymują do cudownych obrazów. Jeżdżą, chodzą pieszo, a nawet na kolanach. Wymachują krzyżami i feretronami. Opasują granice państwa różańcem. Wnoszą do kościołów faszystowskie sztandary. Wypisują i wykrzykują obelgi pod adresem tych, co myślą inaczej niż oni. Modlą się do Boga, żeby ich pozostawił takimi, jakimi ich stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez świadomości, jaką daje współczesna nauka. Modlą się o to, by ich kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może i w średniowieczu. Zupełnie jak niszczący własne państwa islamscy fundamentaliści.
Wielu
rodziców przestało szczepić swoje dzieci, bo – ich zdaniem – szczepionki
obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności
masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch
dzieci nam germanił czy Patreur – francuził.
W siłę rosną
egzorcyści i demonolodzy. Rodzice wyrzekają się szatana, a wraz z nim Harrego
Pottera i maskotki Hello Kitty. Publicznie palą książki, amulety, magiczne
bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Ale za to tłumnie walą na stadiony. Na
mecze? Ależ skąd. Na zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych przez
protestanckiego szamana z Afryki. Zaraz za antyszczepionkowcami i
antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu idą przeciwnicy in vitro i gender.
Płaskoziemców tylko brakuje.
Wkurwiłem się czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, w Polsce na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.
Ale o co chodzi? – pytają niektórzy. Przecież prezerwatywy leżą przy kasie w każdym supermarkecie i na każdej stacji benzynowej. To prawda, ale antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny zdominowana jest u nas przez Kościół.
Polacy pozwalają sobie, żeby ksiądz czy biskup pouczał ich, jak mają żyć i myśleć. Nie naukowiec, nie światły polityk jest ich przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, niewykształcony klecha. Zupełnie jak w islamskich republikach.
Wkurwiłem się patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie po raz kolejny, że Polska jest wyspą ciemnoty, zacofania, głupoty.
Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym końcu. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Rzeczywiście, przewodnictwo w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu, jak chciał Kaczyński.
Polacy na każdym kroku dowodzą, że są
narodem ciemniaków. Wybrali faszystów do władzy. Wierzą, że są kimś lepszym niż
reszta świata. Paw narodów i papuga. Gdyby nie Unia, nadal by wylewali ścieki
wprost do rzek, śmieci wywoziliby do lasu, a srać chodzili za chałupę.
Gardzą swoimi najlepszymi
bohaterami, twórcami, politykami, jeśli ci nie popierają ich faszystowskiej
władzy lub kiedykolwiek ośmielili się krytykować jej idee, nawet przed
dziesiątkami, przed setkami lat. Usuwają ich z historii. W mediach i w szkole.
Poeci, na których wierszach ich dzieci uczą się języka, ponoć zażydzają ich
wspaniałą mowę, którą się słyszy na ulicy. Same przekleństwa na H, na K, na P.
Te słowa zna już cały świat.
Mówią o sobie, że bronią Europy przed islamizacją, a tymczasem doprowadzili swój własny kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji: w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w wojsku, w policji, w telewizji, w sztuce. Gdzie nie spojrzysz, tam ksiądz: katecheta albo kapelan. Na państwowym etacie! W Polsce ksiądz jest głównym bohaterem co najmniej dwóch telewizyjnych oper mydlanych! Tylko Iran i Afganistan posunęły się dalej.
Pozwalają, by nauczyciele i pielęgniarki byli pariasami pracującymi za grosze. Żądają tego także i od lekarzy i od sędziów. Za karę, bo ich środowiska ośmieliły się przeciwstawić faszystowskiej władzy. Wierzą, że dobrobyt nie jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia, lecz że zależy od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.
Doją Unię, dostają miliardy na autostrady, drogi, oczyszczalnie ścieków, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów, na dopłaty do rolnictwa, a mówią, że okradają ich brukselskie elity. Przed transformacją, którą nazywają zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, które postrzegają jako utratę suwerenności, jeździli furmankami po dziurawych drogach, stali w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble. Po wszystko. Po trzydzieści lat czekali na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowali się sami zbudować dom, kradli z zakładów pracy cement, w teczkach wynosili cegły i gwoździe, na lewo kupowali piach, dachówki, pustaki, armaturę, a po znajomości – pralki i lodówki.
Kraj ich kwitnie co najmniej od piętnastu, dwudziestu lat, co widać na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku i metropolii, a oni powtarzają za demagogami, że Polska pogrąża się w ruinie.
Cały świat nas sobie wytyka
palcami. Kiedyś byłem dumny z tego, że jestem Polakiem, dziś coraz częściej się
tego wstydzę, musząc tłumaczyć swoim przyjaciołom z zagranicy, że nie wszyscy
upadliśmy na głowę, a tylko połowa tego narodu.
Ale Polska to wciąż mój kraj. Jedyny! Nie dam więc sobie wmówić, że wierząc w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność i Europę, a protestując przeciwko rządom faszystów i cwaniaków, przeciwko kłamstwom i manipulacjom propagandy, przeciwko panoszeniu się religii i Kościoła, które w cywilizowanym świecie są już tylko reliktem przeszłości, jestem zdrajcą, jak oni by chcieli.
Zresztą, jeśli ktoś mi wmawia, że zdradzam swój naród, ponieważ wyznaję wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie, to w oczywisty sposób demonstruje, że jest ich wrogiem, czyli ciemniakiem, który pragnie by nasz kraj stał się ciemnogrodem.
Nie dam sobie wmówić, że ja
czy ktokolwiek z moich przyjaciół, nie jest prawdziwym Polakiem, z tego powodu,
że jego dziadkowie czy pradziadkowie nosili żydowskie, niemieckie czy litewskie
nazwisko.
Wierzę, że wkrótce bielmo ciemnoty i propagandy spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności i demokracji. Że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.