fbpx

Kaczyński faszystą? Oczywiście, że faszystą

Rozważmy to na spokojnie. Nie twierdzę, że celem Jarosława Kaczyńskiego jest zbudowanie państwa faszystowskiego. On by oczywiście tego chciał, ale dobrze wie, że coś takiego w dzisiejszej Polsce i Europie nie przejdzie. Dlatego ogranicza się do nasycenia treściami charakterystycznymi dla faszyzmu i innych tyranii zastanej rzeczywistości społeczno-politycznej.

W skrócie: Twierdzenie, że nie musisz dbać o siebie, bo państwo ma obowiązek zapewnić ci środki do życia, i nawet pracę, to socjalizm. A budowanie przy tym tożsamości narodowej w oparciu o wrogość do innych, zwłaszcza do sąsiadów, to narodowy socjalizm. Z niemiecka: nazizm, a z włoska: faszyzm. A łączenie tych poglądów z wiarą katolicką
to katofaszyzm.

Zapytajmy więc wprost: Czy Jarosław Kaczyński jest faszystą? I udzielmy jednoznacznej odpowiedzi: Oczywiście, że tak. By nie pozostawać gołosłownym, przyjrzyjmy się bliżej temu, co charakteryzuje poglądy i działalność polityczną Jarosława Kaczyńskiego.

  1. Wytworzenie w społeczeństwie przekonania, że to nie jednostka jest odpowiedzialna za własną pomyślność i za pomyślność swojej rodziny, lecz że tę odpowiedzialność przejmuje państwo. To orientacja socjalistyczna, sama w sobie jeszcze niegroźna. Każdy przyzwoity człowiek jest po części socjalistą.
  2. Budowanie poczucia tożsamości narodowej w oparciu o wrogość do innych państw i narodów, zwłaszcza do sąsiadów. Kwestionowanie wartości międzynarodowych powiązań Polski, zwłaszcza z Unią Europejską. To orientacja nacjonalistyczna. Agresywna, niebezpieczna i szkodliwa.
  3. Naruszanie ładu politycznego państwa demokratycznego przez łamanie zasady trójpodziału władzy i kwestionowanie niezawisłości sądów. To postawa antydemokratyczna. Destrukcyjna, niebezpieczna i ogromnie szkodliwa.
  4. Zapędy dyktatorskie sprowadzające się do zajęcia pozycji dyktatora kontrolującego i ręcznie sterującego instytucjami sprawującymi władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Czyli dyktatura.
  5. Blokowanie krytyki własnych działań przez utrudnianie pracy, a nawet prześladowanie wolnych mediów. Uczynienie z mediów państwowych własnej tuby propagandowej.
  6.  Zastąpienie obiektywnej prawdy o świecie mitem. Nauki społeczne, opisujące i próbujące zrozumieć zachodzące w dzisiejszym świecie zmiany: globalizację, migrację ludności, przewagę korporacji nad państwami w życiu ekonomicznym, laicyzację społeczeństw, rewolucję obyczajową i liberalizację form życia jednostkowego i zbiorowego zostały zastąpione zbiorem mitów. Wielkich: o mesjanistycznej roli narodu polskiego w obronie Europy przed islamizacją i o jego powołaniu do rechrystianizacji Zachodu; o wyzyskiwaniu biednego społeczeństwa polskiego przez nienasycone w swej zachłanności koncerny i elity; o utracie i odzyskiwaniu wielkości i suwerenności przez nasz naród i państwo (wstawanie z kolan). I małych: o wpływie dawnych agentów komunistycznych na nasze życie polityczne (lustracja i dezubekizacja); o żołnierzach wyklętych; o nienagannej postawie moralnej wszystkich Polaków w historii, zwłaszcza podczas II wojny światowej; o zamachu smoleńskim. Mnożąc kolejne mity Jarosław Kaczyński wpisuje się w opartą na narodowych i klasowych mitach oraz na teoriach spiskowych tradycję Mussoliniego, Hitlera i Stalina.
  7. Fałszowanie historii, pisanie jej na nowo. Usuwanie z kart historii dawnych bohaterów, którzy teraz stali się przeciwnikami politycznymi. Jak u Stalina albo w „Roku 1984” Orwella. To już horror, dla mnie zupełnie niepojęta zapalczywość szaleńca, który działa w myśl zasady: Po mnie choćby potop.
  8. Obnoszenie się ze swoją bigoterią i zawieranie ścisłego sojuszu z władzami Kościoła katolickiego. Negowanie laickiego charakteru państwa, nasycanie edukacji, polityki i uroczystości państwowych treściami religijnymi. Robiąc to, Jarosław Kaczyński i jego poplecznicy wpisują się w tradycję faszyzmu hiszpańskiego generała Franco.
  9. Korumpowanie wyborców socjalnymi prezentami i obietnicami jeszcze większych korzyści, które będzie można otrzymać bez pracy. Nie chodzi tu wyłącznie o korzyści finansowe, ale także o wcześniejszy wiek emerytalny, krótszy czas pracy czy dodatkowe dni wolne. Władza to wszystko daje ludowi (czy szaremu człowiekowi, jak kto woli), ale koszty przerzucane są na pracodawców. Ta forma zjednywania sobie sympatii ludu charakterystyczna jest dla populizmu. Najczęściej stanowi ona element przedwyborczej propagandy partii czy poszczególnych polityków, ale zdarzały się też przypadki, że populizm dochodził do władzy i przejmował stery państwowej polityki. Najsłynniejszym przypadkiem populizmu u władzy są rządy Juana Perona w Argentynie, które cofnęły kraj w rozwoju i doprowadziły do gospodarczej katastrofy i politycznego chaosu, który popchnął Argentynę w szpony wojskowej dyktatury.
  10. Głoszenie idei antyelitarnych. W historii ludzkości to elity polityczne, gospodarcze, intelektualne, kulturalne były motorem rozwoju poszczególnych krajów, społeczeństw czy całych cywilizacji. W ustach Jarosława Kaczyńskiego elity (brukselskie, warszawskie, finansowe, polityczne, kulturalne) stały się epitetem. To one wyzyskują szarego człowieka i pomniejszają jego poczucie wartości. Ba! Wręcz odbierają mu godność i powodują jego wykluczenie. Dlatego Kaczyński, jak każdy tyran i populista szczuje szarego człowieka przeciwko elitom: opozycyjnym politykom (krajowym i zagranicznym), przedsiębiorcom (zwłaszcza większym), sędziom, lekarzom, niezłomnym prawnikom, niezależnym artystom i rzetelnym dziennikarzom. W populistycznym społeczeństwie elitarna sztuka, elitarne gusta, elitarne wykształcenie są passe. A trendy staje się to, co swojskie i przaśne, typowe dla szarego, niewykształconego, nieoświeconego, niewyrobionego kulturowo szarego człowieka.
  11. Próby kontroli i podporządkowania władzy instytucji pozarządowych i wszelkich innych form życia obywatelskiego, ponieważ już samo ich istnienie i funkcjonowanie zagraża nieograniczonej władzy dyktatury (nienawiść do WOŚP i innych stowarzyszeń i fundacji).To już totalitaryzm czy wciąż jeszcze zwykły autorytaryzm?
  12. Upolitycznienie wojska i policji oraz wykorzystywanie ich oraz innych instytucji państwowych do ochrony własnych interesów i walki z przeciwnikami politycznymi.
  13. Próby zamknięcia ust wszystkim, którzy myślą, mówią i chcą żyć inaczej, niż to nakazuje czy propaguje model dyktatora. To już oczywisty totalitaryzm.
Polak, Węgier – dwa bratanki.

Czym jest ta mieszanka działań i postaw? Czy to autorytaryzm, tyrania, dyktatura, faszyzm czy totalitaryzm? Wszystko po trochu i wszystko razem. Jedno drugiego nie wyklucza. Dla mnie najbardziej adekwatnym określeniem politycznej orientacji Jarosława Kaczyńskiego jest faszyzm. Mówienie o autorytaryzmie czy o tyranii nikogo dziś nie rusza, a słowo „faszyzm” działa odstraszająco, bo to najgorszy polityczny epitet, jakiego dziś można użyć. Ale ja nie używam słowa „faszyzm” w odniesieniu do Kaczyńskiego jako epitetu. Ja go nie chcę obrazić, choć serdecznie go nie znoszę. Traktuję to słowo jako kategorię opisową, ponieważ – nie tylko moim zdaniem, ale również zdaniem politologów, socjologów i komentatorów politycznych – Jarosław Kaczyński to faszysta. I wszyscy jego poplecznicy, zwolennicy i wyborcy – też.

Nie ma się co oszukiwać. Popierając demokratów, sam stajesz się demokratą. Popierając faszystów, sam stajesz się faszystą.

JERZY KRUK

Bohater i miernota

Oto – być może – największy bohater naszych czasów, który jako jeden
z pierwszych miał odwagę protestować przeciwko totalitarnej tyranii w imię wolności i swobód politycznych, gdy inni siedzieli cicho jak mysz pod miotłą, trzęśli portkami i dokonywali drobnych moralnych kompromisów lub popełniali całkiem ciężkie grzechy w imię wygodnego urządzenia się
w życiu; który swą bezkompromisowość przypłacił wieloma aresztowaniami i latami więzienia; który od początku myślał o konsensusie przeciwnych sobie sił politycznych dla przełamania hegemonii totalitarnej tyrani; który uważany przez tyrana z powodu swej odwagi za demona agresji i wcielenie zła okazał się największym orędownikiem pokojowej transformacji; który stojąc po stronie zwycięzców mógł wezwać naród do zemsty, a jednak nawoływał do pojednania.

Oto pozbawiona elementarnych zasad honoru miernota, która nigdy mu
nie dorastała do pięt; która zdradziła wolnościowe i demokratyczne ideały własnej formacji; która zaczęła szczuć motłoch na swego byłego mocodawcę i kąsać rękę, która ją karmiła; która rozbudziła populistyczne nastroje tłumu; która zasiała rozbrat między rodakami; wezwała tłumy
do nienawiści, pogardy i konfrontacji; która zaczęła demontować instytucje demokratycznego państwa; która doszła do władzy,  przekupując połowę społeczeństwa socjalnymi prezentami.

Zadanie dla czytelnika: dopasuj tekst do obrazka.

Odwracanie kota ogonem

Kiedy Jarosław Kaczyński powiedział: Żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne, przekazał tym samym członkom swojej partii instrukcję, że narzędziem ich propagandy ma być przede wszystkim KŁAMSTWO.

Prezes PiS pewnie uwierzył w maksymę Goebbelsa – który notabene powtarzał ją za Leninem – że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Sprawa nie jest jednak tak łatwa, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać, bo – ujmując rzecz z drugiej strony – kłamstwo ma przecież krótkie nogi. I choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy hasło Polska w ruinie, to każdy człowiek będący przy zdrowych zmysłach widzi czekającą na niego obfitość towarów w sklepach prześcigających się w chęci sprzedania ich po jak najniższej cenie, setki uśmiechających się do niego manekinów na wystawach sklepów odzieżowych, ubranych w eleganckie kreacje najlepszych światowych producentów, mieniące się od luksusowych dóbr galerie handlowe, zapraszające do środka restauracje, bary, kawiarnie, kafejki, schludne wnętrza urzędów i instytucji publicznych, nowoczesne tramwaje i sznury samochodów wszelkich marek jeżdżących po naszych wreszcie równych ulicach i autostradach. Czyste miasta i miasteczka, Manhattany biurowców i apartamentowców w metropoliach.

I na odwrót. Choćby PiS-owskie marionetki powtarzały tysiąc razy: Oddajemy stocznie w wasze ręce, będziemy budować statki, promy, produkować samochody oparte na najnowocześniejszych technologiach, to nikt będący przy zdrowych zmysłach nie uwierzy w te mrzonki, nie widząc po upływie lat najmniejszych efektów.

Kłamstwo powtarzane tysiąc razy może funkcjonować jedynie pod przymusem przystawionego do głowy obywatela karabinu. W warunkach wolności słowa zasada ta jednak nie działa. Przy notorycznym formułowaniu przez propagandę PiS kłamstw, oszustw, półprawd, przekłamań, mrzonek, miraży prawda sama wychodzi na jaw, jak oliwa, która na wierzch wypływa.

Trudno jednak powściągnąć negatywne emocje, gdy ktoś prosto w oczy mówi nam oczywistą nieprawdę, wciska kit, obiecuje gruszki na wierzbie, mydli oczy, odwraca kota ogonem i próbuje nam robić wodę z mózgu. To musi drażnić. Gdy robi to ktoś z naszych bliskich czy znajomych, w końcu spuszczamy kurtynę miłosierdzia, traktując go pobłażliwie jako nieszkodliwego, aczkolwiek nieuleczalnego konfabulanta.

Jednak polityczne kłamstwa PiS szkodzą. Szkodzą, ponieważ wciąż próbują fałszować rzeczywistość, poprzez stawianie fałszywych diagnoz, szkalowanie przeciwników, wychwalanie własnych zasług i sukcesów, wynoszenie na piedestał swoich pseudo bohaterów, usuwanie z historii i pomniejszanie zasług przeciwników i krytyków – nie tylko polityków, ale wszelkich oponentów: publicystów, naukowców, ludzi sztuki. Nagroda Nobla, Nagroda Pulitzera, Złota Palma, Srebrny Niedźwiedź przestają w ich oczach mieć jakąkolwiek wartość, jeśli jej laureat kiedykolwiek krytycznie choćby się zająknął wobec ich partii, przywódcy czy głoszonych przez nich haseł. Podobnie z urzędami. Jeśli to, co głoszą piastujące je osoby nie idzie w smak ludowi smoleńskiemu, prezydent czy premier własnego lub obcego kraju, przewodniczący Komisji Europejskiej, ksiądz, biskup, ba! nawet papież wyszydzani są jako zdrajcy i głupcy.

Polityczne kłamstwa PiS szkodzą, bo na ich lep wciąż gotowe są nabrać się miliony wyborców, którzy mogą przedłużyć władzę tych oszustów.

Polityczne kłamstwa PiS szkodzą także – a może przede wszystkim – dlatego, że mają toksyczny charakter: zatruwają nasze życie społeczne, sieją zamęt i rozbrat, uprawomocniają agresję jako dopuszczalny model uprawiania polityki i nienawiść jako wzór odnoszenia się do myślącego inaczej niż ja.

Jak się przed nimi bronić, jak nie poddawać się ich manipulacji? Sposób jest prosty. Należy uwierzyć w słowa Jarosława Kaczyńskiego, że oni nigdy nie powiedzą, że białe jest białe, a czarne jest czarne. I czytać ich słowa na odwrót.

Gdy Beata Szydło mówi: Polska w ruinie, znaczy to: Polska w rozkwicie. Ona jednak nie może tego powiedzieć wprost, bo w ten sposób musiałaby uznać sukces swoich przeciwników politycznych i całego społeczeństwa, państwa, gospodarki, które rozwijają się bez – a nawet wbrew – interwencji cudotwórców z PiS.

Gdy Andrzej Duda mówi o Tusku, że nie ma szacunku dla Polski, wie, że dla większości Polaków i Europejczyków Donald Tusk jest wzorem nowoczesnego patrioty: Polaka, Europejczyka i obywatela świata.

Gdy Joachim Brudziński krzyczy do swych politycznych przeciwników: Cały kraj z was się śmieje, komuniści i złodzieje, znaczy to, że chce zdyskredytować swoich przeciwników, z których ludzie są dumni, za ich otwartość, nowoczesność, tolerancyjność i uczciwość.

Gdy niejaki Jacek Międlar, faszysta pali zdjęcie Tadeusza Mazowieckiego i nazywa go komunistycznym parchem, wie, że poziom patriotyzmu, intelektu, kultury, uczciwości pierwszego premiera wolnej RP jest poza zasięgiem wyobraźni faszystowskich prymitywów.

Gdy Mateusz Morawiecki mówi: Pozyskaliśmy więcej środków od bandytów,
mafii VAT-owskich, przestępców podatkowych niż środki unijne, to instruuje swoich partyjnych kolegów co do metod bogacenia się.

Gdy Zbigniew Ziobro mówi, że szef KNF, który próbował przeciwstawić się mafii finansowej, rozzuchwalił przestępców, chce ukryć PiS-owski układ, którego uczestnicy zamierzają walczyć wszelkimi metodami z każdym, kto się im przeciwstawi.

Gdy posłanka PiS, Joanna Kopcińska mówi: Wysoko postawiliśmy poprzeczkę uczciwości, znaczy to: Jesteśmy gotowi dla władzy i przywilejów popełniać najgorsze niegodziwości.

Kiedy Jarosław Kaczyński mówi, że jego partia musi się stać przedmiotem marzeń Polaków, to wie, że dla większości naszych współobywateli jest ona przedmiotem pogardy.

JERZY KRUK

Naród mędrców

Ponieważ co niektórzy oskarżyli mnie o mowę nienawiści i o antypolską retorykę w artykule „Naród ciemniaków”, postanowiłem się poprawić
i zastosować mowę miłości i propolska retorykę.

Poczułem dumę, widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa rozsądku, tradycji, mądrości. Jesteśmy narodem mędrców, który powinien przewodzić całemu światu, wskazując mu drogi rozwoju w kwestiach takich jak demografia, migracja, medycyna.

My nie ulegamy omamom i pokusom złotego cielca nauki. Dlatego dajemy pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcimy samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymujemy do cudownych obrazów. Jeździmy do nich pociągami, samochodami, chodzimy pieszo,
a nawet na kolanach. Nikt nie potrafi tak jak my wymachiwać krzyżami
i feretronami. Który z narodów potrafił tak sprytnie przemycić do kościołów faszystowskie sztandary? Wykrzyczymy swoje protesty pod adresem tych, co myślą inaczej niż my. Módlmy się do Boga, żeby pozostawił nas  takimi, jakimi nas stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez fałszywej świadomości, jaką daje współczesna nauka. Módlmy się, by nasz kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Niech rządzi w nim religia, tak jak w islamskich republikach.

Nie będziemy szczepić naszych dzieci, bo zczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Pastreur – francuził.

Wspierają nas egzorcyści i demonolodzy. Wyrzekamy się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Spalimy książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Nasza wiarę potwierdza obecność tłumów na stadionach, gdzie odbywają się zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych. Jesteśmy wdzieczni, że odwiedza nas protestanckiego szaman z Afryki. Wraz antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu dołączają do nas przeciwnicy in vitro i gender. Czekamy, aż dołączą do nas płaskoziemcy. Nasz wielki poeta uczył że, płynie się zawsze do źródeł, pod prąd. Z prądem płyną śmieci.

Omal nie pękłem z dumy, czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, a w Polsce na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie, w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.

Niestety, prezerwatywy wciąż leżą przy kasie w każdym supermarkecie
i na stacji benzynowej, ale staramy się to zwalczyć. My wiemy,
że antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny
na szczęście zdominowana jest u nas przez Kościół. Nasze dzieci nie potrzebują wychowania seksualnego, bo to według słusznych wzorów prowadzone jest już na lekcjach religii.

Polacy chcą, żeby ksiądz lub biskup pouczał ich, jak mają żyć i myśleć.
Nie naukowiec, nie światły polityk ma być naszym przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, nieugięty kapłan. Jak imam w krajach islamskich.

Wpadłem w dumę patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie po raz kolejny, że Polska jest wyspą rozsądku, postępu, mądrości.

Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym początku. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Przewodzimy
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu,
jak chciał Jarosław Kaczyński.

Polacy na każdym kroku dowodzą, że są rozsądnym narodem. Wierzą i wiedzą, że są kimś lepszym niż reszta świata.

Ale, niestety, inni nam tego zazdroszczą i próbują nas zepchnąć z pozycji lidera konserwatyzmu. Unia każe nam budować oczyszczalnie ścieków
i spalin, ograniczać emisję CO2, wstrzymać wycinkę drzew i narzuca nam własne regulacje prawne. Po co? Czy nie możemy nadal wylewać ścieków wprost do rzek, wyrzucać śmieci do lasu, a srać chodzić za chałupę?

Przecież mamy swój rozum. Dlatego potrafimy odrzucić własnych bohaterów narodowych, twórców i polityków, jeśli ci nie popierają naszej narodowej władzy. Wyrzekamy się nawet tych, którzy próbowali krytykować jej wartości już przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuniemy ich z historii. W mediach i w szkole. Zablokujemy też poetów,
na których wierszach uczyliśmy się języka, bo już wiemy, że oni potajemnie zmienili nazwiska by zażydzać naszą wspaniałą mowę. Każdy może usłyszeć ją na ulicy. Nasze piękne słowa na H, na K, na P zna już cały świat.

Musimy obronić Europę przed islamizacją, dlatego chcemy doprowadzić nasz kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji:
w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w telewizji, w sztuce. Wszędzie obecny ma być ksiądz. Cieszymy się, że ksiądz jest głównym bohaterem dwóch naszych najpopularniejszych telewizyjnych oper mydlanych. Nawet Iran ani Afganistan nie osiągnęły takiego poziomu klerykalizacji.

Nasi nauczyciele i pielęgniarki powinni być pariasami pracującymi
za grosze. Tak samo lekarze i sędziowie. Przecież wykształcili się za państwowe pieniądze. Niech nam teraz służą bez szemrania. Tylko
w zdegenerowanych społeczeństwach liberalnych dobrobyt jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia.
W naszej demokracji nieliberalnej będzie zależał wyłącznie od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.

Wydoimy Unię! Wyciągniemy od niej miliardy na autostrady, drogi, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów, na dopłaty do rolnictwa. Nie pozwolimy, żeby brukselskie elity nas okradały. Przed transformacją, która okazała się zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, w wyniku czego utraciliśmy suwerenność, wprawdzie jeździliśmy furmankami po dziurawych drogach, staliśmy w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble, po trzydzieści lat czekaliśmy na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowaliśmy się sami zbudować dom, musieliśmy kraść z zakładów pracy cement, w teczkach wynosić cegły i gwoździe, na lewo kupować piach, dachówki, pustaki, armaturę, a po znajomości – pralki i lodówki, ale to się skończyło. Gdy zlikwidujemy totalną opozycję i zdobędziemy totalną władzę, wszystko będzie za darmo.

Kraj nasz kwitnie, co widać na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku
i metropolii już od trzech lat, bo wcześniej Polska pogrążona była w ruinie.

Cały świat nas stawia sobie za wzór. Kiedyś wstydziłem się tego, że jestem Polakiem, a dziś jestem z tego dumny. Szkoda, że nie zmądrzeliśmy wszyscy, a tylko połowa tego narodu.

Niech więc ci, co wierzą w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność i Europę i protestują przeciwko rządom narodowym,
ci, którym nie podoba się panowanie religii i Kościoła, założą żółte kamizelki i wynoszą się do Francji. Bo oni, wyznając wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie, zdradzają swój naród.

Wierzę, że wkrótce bielmo lewackiej ciemnoty spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji, że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.

JERZY KRUK

Naród ciemniaków

Wkurwiłem się widząc tę bordową plamę w środku Europy. To wyspa ciemnoty, zacofania, głupoty. Jesteśmy narodem ciemniaków, który nie ma pojęcia o problemach współczesnego świata, takich jak demografia, migracja, medycyna.

Dają pieniądze na msze o deszcz, o zdrowie, o życie wieczne. Święcą samochody, maszyny, budynki, jedzenie. Pielgrzymują do cudownych obrazów. Jeżdżą, chodzą pieszo, a nawet na kolanach. Wymachują krzyżami i feretronami. Opasują granice państwa różańcem. Wnoszą do kościołów faszystowskie sztandary. Wypisują i wykrzykują obelgi pod adresem tych, co myślą inaczej niż oni. Modlą się do Boga, żeby ich pozostawił takimi, jakimi ich stworzył: bez rozumu, bez wiedzy, bez świadomości, jaką daje współczesna nauka. Modlą się o to, by ich kraj pozostał skansenem przeszłości, aby był taki, jak w dziewiętnastym wieku, a może
i w średniowieczu. Zupełnie jak niszczący własne państwa islamscy fundamentaliści.

Wielu rodziców przestało szczepić swoje dzieci, bo – ich zdaniem – szczepionki obniżają odporność immunologiczną, wywołują autyzm, alergię, skłonności masturbacyjne, onanistyczne i podatność na pedofilię. Nie będzie jakiś Koch dzieci nam germanił czy Patreur – francuził.

W siłę rosną egzorcyści i demonolodzy. Rodzice wyrzekają się szatana, a wraz z nim Harrego Pottera i maskotki Hello Kitty. Publicznie palą książki, amulety, magiczne bibeloty, a nawet sportowe gadżety. Ale za to tłumnie walą na stadiony. Na mecze? Ależ skąd. Na zbiorowe seanse uzdrawiania i wskrzeszania umarłych przez protestanckiego szamana z Afryki. Zaraz za antyszczepionkowcami i antysatanistami w pochodzie pod prąd postępu idą przeciwnicy in vitro i gender. Płaskoziemców tylko brakuje.

Wkurwiłem się czytając europejski raport o dostępie do antykoncepcji. Najniższy poziom w Europie! W państwach rozwiniętych dostęp
do antykoncepcji oceniany jest na poziomie 90 i 80 procent, w Polsce
na poziomie trzydziestu kilku. Jesteśmy jedynym krajem w Europie,
w którym ten wskaźnik nie osiąga poziomu 40 procent, a 30 przekracza ledwo ledwo.

Ale o co chodzi? – pytają niektórzy. Przecież prezerwatywy leżą przy kasie
w każdym supermarkecie i na każdej stacji benzynowej. To prawda,
ale antykoncepcja to nie tylko prezerwatywy, to przede wszystkim wiedza, uświadomienie dzieci i młodzieży, planowanie przez dorosłych życia własnego i życia własnej rodziny. To klimat, w jakim rozmawia się na ten temat. Nie tylko prywatnie, w rodzinie. Chodzi o klimat, w jakim przebiega debata publiczna, a ta w kwestii etyki seksualnej i kształtowania rodziny zdominowana jest u nas przez Kościół.

Polacy pozwalają sobie, żeby ksiądz czy biskup pouczał ich, jak mają żyć
i myśleć. Nie naukowiec, nie światły polityk jest ich przywódcą, nie odważny artysta, tylko konserwatywny, niewykształcony klecha. Zupełnie jak
w islamskich republikach.

Wkurwiłem się patrząc na tę mapę Europy i uświadamiając sobie
po raz kolejny, że Polska jest wyspą ciemnoty, zacofania, głupoty.

Popatrzcie tylko na mapę. Na bordowo: Polska, na samym końcu. Następnie przez jedenaście i pół procenta nic i dopiero potem Rosja, Białoruś, Węgry, Bośnia i Hercegowina, Bułgaria i Słowacja. Rzeczywiście, przewodnictwo
w Europie Wschodniej od morza do morza, a właściwie w Trójmorzu, jak chciał Kaczyński.

Polacy na każdym kroku dowodzą, że są narodem ciemniaków. Wybrali faszystów do władzy. Wierzą, że są kimś lepszym niż reszta świata. Paw narodów i papuga. Gdyby nie Unia, nadal by wylewali ścieki wprost do rzek, śmieci wywoziliby do lasu, a srać chodzili za chałupę.

Gardzą swoimi najlepszymi bohaterami, twórcami, politykami, jeśli ci nie popierają ich faszystowskiej władzy lub kiedykolwiek ośmielili się krytykować jej idee, nawet przed dziesiątkami, przed setkami lat. Usuwają ich z historii. W mediach i w szkole. Poeci, na których wierszach ich dzieci uczą się języka, ponoć zażydzają ich wspaniałą mowę, którą się słyszy na ulicy. Same przekleństwa na H, na K, na P. Te słowa zna już cały świat.

Mówią o sobie, że bronią Europy przed islamizacją, a tymczasem doprowadzili swój własny kraj do niespotykanej na naszym kontynencie klerykalizacji: w państwie, w szkołach, w szpitalach, w urzędach, w wojsku, w policji, w telewizji, w sztuce. Gdzie nie spojrzysz, tam ksiądz: katecheta albo kapelan. Na państwowym etacie! W Polsce ksiądz jest głównym bohaterem co najmniej dwóch telewizyjnych oper mydlanych! Tylko Iran i Afganistan posunęły się dalej.

Pozwalają, by nauczyciele i pielęgniarki byli pariasami pracującymi
za grosze. Żądają tego także i od lekarzy i od sędziów. Za karę, bo ich środowiska ośmieliły się przeciwstawić faszystowskiej władzy. Wierzą,
że dobrobyt nie jest efektem pracy, przedsiębiorczości, pilności w szkole, wiedzy i wykształcenia, lecz że zależy od przyznawanych przez możnowładców hojną ręką zasiłków.

Doją Unię, dostają miliardy na autostrady, drogi, oczyszczalnie ścieków, uczelnie, szkoły i urzędy, na szkolenia, na rozwój zacofanych regionów,
na dopłaty do rolnictwa, a mówią, że okradają ich brukselskie elity. Przed transformacją, którą nazywają zdradą elit i przed wejściem do Unii Europejskiej, które postrzegają jako utratę suwerenności, jeździli furmankami po dziurawych drogach, stali w kolejkach po ochłap mięsa, po cukier, papier toaletowy, meble. Po wszystko. Po trzydzieści lat czekali na przydział mieszkania w blokowisku z wielkiej płyty, a jak zdecydowali się sami zbudować dom, kradli z zakładów pracy cement, w teczkach wynosili cegły i gwoździe, na lewo kupowali piach, dachówki, pustaki, armaturę,
a po znajomości – pralki i lodówki.

Kraj ich kwitnie co najmniej od piętnastu, dwudziestu lat, co widać
na każdym kroku: w każdej wsi, miasteczku i metropolii, a oni powtarzają za demagogami, że Polska pogrąża się w ruinie.

Cały świat nas sobie wytyka palcami. Kiedyś byłem dumny z tego, że jestem Polakiem, dziś coraz częściej się tego wstydzę, musząc tłumaczyć swoim przyjaciołom z zagranicy, że nie wszyscy upadliśmy na głowę, a tylko połowa tego narodu.

Ale Polska to wciąż mój kraj. Jedyny! Nie dam więc sobie wmówić,
że wierząc w naukę, w rozum, w pracę i wykształcenie, w nowoczesność
i Europę, a protestując przeciwko rządom faszystów i cwaniaków, przeciwko kłamstwom i manipulacjom propagandy, przeciwko panoszeniu się religii i Kościoła, które w cywilizowanym świecie są już tylko reliktem przeszłości, jestem zdrajcą, jak oni by chcieli.

Zresztą, jeśli ktoś mi wmawia, że zdradzam swój naród, ponieważ wyznaję wartości racjonalistyczne, liberalne, prodemokratyczne i proeuropejskie,
to w oczywisty sposób demonstruje, że jest ich wrogiem, czyli ciemniakiem, który pragnie by nasz kraj stał się ciemnogrodem.

Nie dam sobie wmówić, że ja czy ktokolwiek z moich przyjaciół, nie jest prawdziwym Polakiem, z tego powodu, że jego dziadkowie czy pradziadkowie nosili żydowskie, niemieckie czy litewskie nazwisko.

Wierzę, że wkrótce bielmo ciemnoty i propagandy spadnie z oczu moim rodakom i że znów będziemy liderem rozsądku, pracowitości, wolności
i demokracji. Że znów będziemy oddychać pełna piersią i mówić jak dawniej, że tutaj aż chce się żyć.

JERZY KRUK

A może sięgniesz po moją książkę?

Do czego im to potrzebne? Parada miłości? Parada równości?

Człowiek, który nie może innym powiedzieć prawdy o samym sobie, musi być bardzo samotny i nieszczęśliwy.

Weźmy grzesznika, zbrodniarza, który całe lata zmaga się ze swoim poczuciem winy i robi wszystko, by uniknąć sprawiedliwości. Jakże wielu zbrodniarzy i przestępców wyznało, że w momencie, gdy dopadła ich sprawiedliwość, gdy zostali wykryci i schwytani, poczuli wielką ulgę. Albo weźmy człowieka zakochanego do szaleństwa. Taki Petrarka na przykład. Co robi? Wyśpiewuje swoją miłość do Laury na cały świat, aż go przez wieki słychać. A Romeo? Nie może się przyznać przed najbliższymi do tego, że kocha dziewczynę ze znienawidzonej, wrogiej rodziny. To nie może się skończyć dobrze.


Przez długie lata drażniły mnie akty coming outu dokonywane przez homoseksualistów. Do czego to im potrzebne? – zapytywałem się wielokrotnie. Czy wszyscy mamy wszem i wobec rozgłaszać, jak to robimy? Mężczyzna z mężczyzną, kobieta z kobietą, mężczyzna ze swą dłonią, kobieta ze swym palcem? A może po bożemu? Albo popełniając cudzołóstwo? Ze swą sąsiadką albo z kolegą z pracy? Komu potrzebna taka szczerość? Taki ekshibicjonizm.

W końcu jednak zrozumiałem, że oni na swych pride parades chcą – jak Petrarka – wykrzyczeć światu: Ja też mam prawo do miłości! Choć, waszym zdaniem, kocham inaczej. Niż większość z was. A może nie inaczej, tylko tak samo? Może łączy nas ta sama miłość, która tylko niejedno ma imię? Czy sposób, w jaki każdy z nas rozładowuje napięcie seksualne ma takie znaczenie dla tego, jak kocha? Jak odnosi się do swych najbliższych i wszystkich ludzi?

JERZY KRUK

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co o tym mówić nie pozwala?

„Zwalali pomniki, rwali bruk….” – pamiętacie te czasy? Śpiewaliśmy to na każdej imprezie. Czytaliśmy zakazaną literaturę, chodziliśmy na demonstracje, atakowała nas milicja i… w końcu obaliliśmy komunizm. Coś się działo. Dziś też coś się dzieje. Ci trzej odważni, choć być może nie do końca rozsądni, mężczyźni chcą na to zwrócić uwagę. A co się dzieje? To zależy od interpretacji.

Moim zdaniem zmienia się świat: kończy się narracja religijna, ludzie migrują na wielką skalę, mieszają się kulturowo i etnicznie. Korporacje dominują nad państwami, pogłębia się rewolucja obyczajowa. Co z tego wyniknie? Nie wiemy. Przyszłość jest nieprzewidywalna. Zobaczymy. A teza o końcu historii jest po prostu śmieszna.

Niektórzy, jak islamscy fundamentaliści czy polscy dewoci chcieliby ten proces zatrzymać, ale tego nie da się zrobić. Owszem, robi się trochę szumu, krzyku, jest nawet trochę spektakularnych i dramatycznych wydarzeń, jak obalenie wież WTC w Nowym Jorku czy inne głośne akty terroru, ale to procesów historycznych nie zatrzyma.

Tych kilku panów – moim zdaniem – chciało zwrócić uwagę na to, że w Polsce mają miejsce próby hamowania historii i pewnie przeciwko temu zaprotestować. Ciekawie, dość spektakularnie. Na pewno zostaną zauważeni.

Potępiać to czy pochwalać. Ocena zależy oczywiście od tego, po której stronie barykady stoimy. Jedni będą oburzeni, inni będą się cieszyć. Ale, niestety, już znalazły się liberalne świętoszki, które mówią, że tak nie można, że to bezczeszczenie świętości, podobnie, jak oburzali się na niby „lincz” na Magdalenie Ogórek. Boże drogi! Oni są dziennikarzami, a używają słów nieadekwatnych do sytuacji. Niech poczytają sobie o historii, a dowiedzą się, co to jest lincz.

Ci mężczyźni nikomu przecież nie zrobili krzywdy, niczego nie zniszczyli. Zrobili to z odkrytymi twarzami, podali nawet swoje nazwiska. Podziwiam ich odwagę. W swojej walce z klerykalizmem, agresywną dewocją, przestępczością księży i obłudą Kościoła są jak Adam Michnik I Jacek Kuroń, którzy nie podkładali bomb, tylko walczyli z komunizmem słowem i gestem, gotowi ponieść za to konsekwencje. A te nie były byle jakie, bo Michnik i Kuroń (wiem, wiem, nie oni jedni) zapłacili za swój upór i odwagę latami więzienia.

Podziwiam więc upór i odwagę Konrada Korzeniowskiego, Rafała Suszka i Michała Wojcieszczuka oraz Elżbiety Podleśnej i Piotra Łopaciuka demonstrujących przeciwko seksualnym zbrodniom księdza Jankowskiego i nieprzyzwoitości Magdaleny Ogórek. Pycha i buta księdza i dziennikarki domagały się właśnie takiej reakcji. Dlatego nie powinniśmy pozwolić, by którakolwiek z tych odważnych osób pozostała sama. Powinniśmy udzielić im naszego wsparcia. Zarówno moralnego, jak i finansowego.

Działanie grupy aktywistów w Gdańsku na pewno nie było aktem wandalizmu czy agresji. Oni przecież nie obalili tego pomnika, tylko go w miarę bezpiecznie położyli na gumowych oponach. I „ozdobili” dziecięcymi majteczkami i komżami ministrantów. I to jest najważniejszy element ich happeningu. Wszystko inne służyło tylko temu, by przyciągnąć uwagę opinii publicznej. Ale komże i majteczki zostały już dawno zebrane, a leżący na bruku ksiądz Jankowski został zasłonięty parawanem, bo to przecież wstyd patrzeć na leżący na bruku pomnik księdza z dziecięcymi majtkami w ręku. A wykorzystywać dzieci seksualnie przez księży, gwałcić je, to nie wstyd?! Co jest większym wstydem?! Co powinno budzić prawdziwe oburzenie?!

Norwid ujął to tak:

Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co o tym mówić nie pozwala?

JERZY KRUK

W Polsce fanatycy religijni palą książki

Najsłynniejsza książka współczesnego świata spłonęła na stosie w Gdańsku. Dzięki „Harremu Potterowi” dzieci na całym świecie znów zaczęły czytać. Fani młodego czarodzieja z Hogwartu pochłaniają grube tomiszcza z większym apatytem niż hamburgery z McDonaldsa. To źle, że dzieci czytają? Rodzice na całym świecie cieszą się, że ich na ogół stroniące od słowa pisanego pociechy znalazły coś, co je wciąga. Ale nie w Polsce. Tutaj książki o Harrym Potterze się pali.

Na czym polega fenomen Harrego Pottera? To świetna zabawa, trzymające w napięciu historie i rozbudzające wyobraźnię opowiadania. Czy ktoś z czytelników, nawet tych najmłodszych, bierze to na poważnie? Nie. Przecież to czysta fantazja. Czary nie istnieją. Ale nie w Polsce. Tu ciemny lud nie zna się na żartach. Tu ludzie wciąż wierzą, że czarownice latają na miotłach, spółkują z diabłem, sprowadzają choroby, opętanie, niepłodność i inne nieszczęścia, na przykład gradobicie, bo ożywczy deszcz zsyła Pan Bóg, i to na prośbę księdza, który w tej intencji odprawia mszę zwykle opłaconą przez najbogatszego rolnika lub najbardziej zagorzałą dewotkę we wsi. Ale co tam we wsi. W Polsce mszę o deszcz zamawiają posłowie! Polityczna elita kraju! Czy można się więc dziwić, że księża publicznie palą książki i maskotki, które uważają za atrybuty czarnej magii?

Publiczne palenie książek, to już nie są żarty. Polski fundamentalizm religijny powoli sięga… no właśnie czego? Zenitu czy dna?

Szukający poklasku proboszcz wygrzebuje fragment z Pisma sprzed trzech tysięcy lat, mówiący o tym, że kobieta nie powinna się ubierać jak mężczyzna ani na odwrót, bo to nie jest miłe Panu Bogu, wiec przejęta jego nauką bogobojna dziewczynka powinna pobiec do spowiedzi i wyznać grzech ciężki: Chodziłam w spodniach. Obraza Boska! Jak można! Kto to widział, żeby kobieta ubierała się w strój mężczyzny. Właśnie do czegoś takiego prowadzi szatańskie gender – argumentuje proboszcz. Ale tego, że Jezus chodził w sukni nie zauważa? I że rzymscy żołnierze grali w kości o tę Jego suknię, też nie? To właśnie jest gender, proszę księdza! To, jak kobieta i mężczyzna ubierają się w danej epoce i kulturze, jakie role pełnią w rodzinie i społeczeństwie, jak budują własną tożsamość i relacje pomiędzy sobą. Dlaczego w Kościele ewangelickim kobieta może być kapłanem, a w katolickim nie? Bo tu zakazuje, a tam zezwala na to gender! Nie trzeba czytać książek, żeby to zrozumieć, wystarczy sprawdzić znaczenie słowa w internecie. Jednak katolickie klechy nie wiedzą, czym jest gender, po części dlatego, że książki z dziedziny gender uważają za zakazane, a po części z nieuctwa i lenistwa. Za to wiedzą z góry, że gender to nowe oblicze szatana. Zatem? Cała literatura genderystyczna, feministyczna, pedalska na stos! A niech ją ogień pochłonie! A tymczasem gender to dziedzina socjologii i kulturoznawstwa. I kierunek studiów na zachodnich uczelniach. Tego nie da się spalić ani zniszczyć w inny sposób.

Tak samo z marksizmem, który, owszem, odpowiedzialny jest za komunizm i gułag, ale któremu zawdzięczamy także dzisiejsze państwo opiekuńcze, które polityka PiS tak żarliwie wspiera. Oni głoszą, że to przedłużenie chrześcijańskiego miłosierdzia, efekt społecznej nauki Kościoła, ale w Biblii nie ma słowa o ubezpieczeniach społecznych, systemie emerytalnym, bezpłatnej edukacji i służbie zdrowia. To spadek, który odziedziczyliśmy po myśli socjalistycznej. A fuj! Socjalizm? Marksizm? Ohyda! To przecież dziedzictwo tego podżegacza z Trewiru, który mówił, że religia to opium ludu! Jak śmiał! Zatem myśl socjalistyczna… Na stos!

Podobnie jak nauka. Biologia, antropologia, która uczy, że człowiek pochodzi od małpy. Dla Polaków, którzy uważają się za Boże dzieci, to obraza. Wystarczy otworzyć Pismo Święte, by już na pierwszej stronie przeczytać, jak było naprawdę. Adam – z gliny, a Ewa – z jego żebra. Należałoby więc zakazać nauczania tych herezji o ewolucji w szkole. Szkoła ma wychowywać, a nie deprawować nasze dzieci. A medycyna? Antykoncepcja, aborcja, zapłodnienie in vitro, eutanazja, słowem: cywilizacja śmierci. Na śmietnik z takim postępem.

Zepsucie na każdym kroku. I szkalowanie Kościoła. Pedofilię jakąś wśród księży sobie wymyślili. I szkalują niewinnych duchownych. A temu wszystkiemu winni są przecież rodzice. Gdyby relacje pomiędzy rodzicami były zdrowe, wielu molestowań udałoby się uniknąć – poucza arcybiskup. Zresztą iluż molestowań? Kilkudziesięciu w ciągu trzydziestu lat, jak podaje specjalna komisja Episkopatu. Ale gazety każdy przypadek rozdmuchują do nie wiadomo jakich rozmiarów. Gazety z Wyborczą na czele. Czy można im wierzyć? Prasa kłamie. Gazety Wyborczej nie biorę do ręki, musiałbym się myć – wyznaje ojciec dyrektor największego katolickiego radia i największej katolickiej telewizji, powszechnie znany ze swych czystych rąk. Zatem co z Wyborczą? Na stos! I najlepiej na sam początek, na podpałkę.

W Gdańsku na pierwszy ogień poszedł „Harry Potter”, potem „Zmierzch”, a zaraz za nim „Tajemnice starożytnej magii i medycyny”. Ciekawe, jakie będą następne tytuły. W Watykanie wciąż aktualny jest Indeks Ksiąg Zakazanych. Co prawda stracił swoją sankcję karną, ale pozostaje moralnym wyznacznikiem treści szkodliwych dla wiary i dobrych obyczajów. Długa lista, 4126 pozycji, a w wśród nich: Kopernik, Galileusz, Giordano Bruno. Kartezjusz, Hume, Kant, Locke, Marks, Wolter i Rousseau. Luter i Kalwin. Balzac, Defoe, Diderot, Flaubert i Dumas – ojciec i syn. Victor Hugo, Émile Zola, Jean-Paul Sartre. Mikołaj Rej, Andrzej Frycz Modrzewski, Andrzej Towiański, Adam Mickiewicz.

Tylko patrzeć, aż ich książki zaczną wynosić z bibliotek.

JERZY KRUK

Mój 4 czerwca

Przyłożyłem do tego ręki. To było ciekawe doświadczenie. W naszym Okapie nie było nas za wielu, może jakieś pięćdziesiąt, sześćdziesiąt osób, ale wszyscy świetnie się dogadywaliśmy. Jedni odbierali telefony, drudzy gadali, trzeci pisali, czwarci jeździli na prowincję, a inni tylko robili dobre wrażenie. Najprzebieglejsi już wtedy kombinowali, jak tu się zrobić wojewodą, prezydentem, prezesem czy dyrektorem dużej państwowej firmy. I, o dziwo – a może wręcz przeciwnie: zgodnie z logiką socjotechniki – większości z nich to się udało. Zostali milionerami. Niektórzy przy okazji trafili za kratki, a niektórym udało się wywinąć spod każącej ręki mocno przymykającej wtedy oko Temidy.

Nieliczni, bardzo nieliczni nosili Matkę Boską w klapie. Najważniejsi jeździli do Warszawy i spotykali się z naszym biskupem na miejscu. – Przychodzimy do niego pierwszy raz, a tu wszyscy na kolana i całują go w pierścień, byłem w szoku – opowiadał mi mój przyjaciel, późniejszy poseł i minister, ale szybko przeanalizowałem sytuację – mówił – i doszedłem do wniosku, że polityk musi mieć giętki kark, więc też przyklęknąłem i buchnąłem go w pierścień. Bo biskup, według klucza, miał przydział na jednego posła i jednego senatora. „Solidarność” – na dwóch robotników, a na resztę podziemie związane z KK. Wszyscy pojechali do Warszawy zrobić sobie z Wałęsą zdjęcie do plakatu.

Dwa lata wcześniej wyrzucili mnie z Uniwersytetu za kolportowanie nielegalnie wydawanych książek, byłem więc bez pracy. Założyłem już rodzinę i musiałem sobie radzić, jak mogłem. Głównie tłumaczyłem książki z niemieckiego, a jak ktoś z przyjaciół załatwił mi kontakt, to jeździłem na Zachód sprzątać, przenosić meble przy przeprowadzkach albo zmywać gary w restauracjach. W osiemdziesiątym ósmym roku dobrze wiedziałem, co się kroi. Czytałem nie tylko Orwella. Sołżenicyna, Havla, Kornay’a, Hayek’a i Michnika, ale i Wojewódzką Radę Narodową, którą podsunął mi mój przyjaciel. Drukowano w niej materiały z konsultacji, jak rozwiązać ten impas. Prosiłem o gazetę w kiosku, kioskarz rozcinał sznurek nierozpakowanego pliku, bo przecież nikt tego nie kupował i wręczał mi egzemplarz, a ja czułem, że należę do wąziutkiego grona wybrańców, którzy wiedzą, co się święci.

Gdy zaraz po Sylwestrze wyjechałem do Niemiec, opowiedziałem o tych sensacjach moim przyjaciołom. Że komuniści szykują wybory, że gwarantują sobie 65 procent miejsc, ale 35 procent pozostawiają do dyspozycji w wolnych wyborach. Zdrada! Oszustwo! – przekrzykiwali się jeden przez drugiego. Nie wolno wierzyć komunistom, znów chcą nas oszukać! Tylko jeden z nich, który zawsze zachowywał trzeźwy umysł, nawet w stanie najgłębszej nietrzeźwości, powiedział spokojnie: Policzmy. Mamy w Sejmie 460 miejsc. Jedna trzecia z tego daje ponad 150. Załóżmy, że uda nam się zdobyć z tego choćby połowę. Ba! Jedną trzecią. To jest 50 osób! Wyobrażacie sobie w Sejmie pięćdziesięciu Stommów albo Mazowieckich?! Takiego tłumu nie da się uciszyć. Tym argumentem gasił sceptyków.

Gdy wróciłem z Niemiec w marcu, prosto od zmywaka, na zapytanie, co jest grane, mój przyjaciel powiedział mi, że powstał OKP. Przyjdź jutro, jest mnóstwo roboty. Byłem jednym z nielicznych bez pracy, więc od razu chcieli mnie posadzić na całe dni przy biurku, ale gdy zobaczyli, jak tonę w stosach fiszek, papierów, karteczek, zapisków, zrozumieli, że buchalteria nie jest moją domeną. Posadzili przy biurku prostego chłopaka po zawodówce, który po dwudziestu kilku latach wysiedział fotel wojewody.

Ale zanim zrobiłem mu miejsce, musiałem zorganizować pierwszy przedwyborczy wiec. Pamiętam swoje przerażenie. Był piątek, piętnasta zero zero i wszyscy, ale to wszyscy, poszli sobie na weekend, a ja zostałem sam w biurze. A tu nic nie załatwione! Ani amfiteatr, ani nagłośnienie, ani zezwolenie na imprezę. Jeździłem więc taksówką – bo przecież samochodu nie miałem – od urzędu do telewizji i amfiteatru i załatwiałem sprawy. Dobrze, że wszędzie ktoś tam jeszcze został po godzinach. Jakoś się udało. Jakieś kwity? Podpisy? Nie pamiętam. Wszystko na gębę.

Perspektywa wystąpień publicznych zaskoczyła wszystkich. Starsi – byli nauczyciele, urzędnicy, radcy, prokuratorzy mieli jakieś garniturki, ale młodsi śmigali w tenisówkach i sweterkach. I tu nagle: na scenę. Skąd tu wziąć garnitur? Skąd pantofle? W mięsnym – same haki, a w odzieżowym – puste wieszaki. Weź szybki ślub – szydzili szydercy (bo dla par młodych były przydziały) albo pożycz od szwagra – doradzali życzliwi doradcy.

Przyszła niedziela, kasztany kwitły, pamiętam jak dziś. Amfiteatr pękał w szwach, na widowni szmer, pod sceną nyska z konsolą i kablami, konferansjer w garniturze od szwagra, kandydaci – w swoich: do kościoła, do urzędu, do sądu. – Jak się zacznie, mówię do pana w nysce, niech pan to włączy i daję mu zdezelowaną, rozkalibrowaną kasetę z powyciąganą taśmą. Tylko niech pan strony nie pomyli. Teraz! – pokazuję, gdy konferansjer zaprasza kandydatów na scenę. Wuu… wuu.. wuu… wyje w głośnikach. Co to jest? – pyta głośno mój przyjaciel, kandydat na posła. Ukrawacony, upantoflony, wygarniturowany, jakby znów szedł samego biskupa pocałować w pierścień. I nagle kaseta się naciąga, Janda się nadyma i zdecydowanie wchodzi w tango. Nie wiem, czy to odtwarzacz tak chrypi, czy jej w gardle zaschło: Chłopcy z Grabówka, chłopcy z Chyloni, dzisiaj policja użyła broni. Żywi bohaterowie wkraczają w rytmie marsza na scenę, a mój przyjaciel zaciska pięść i symuluje uderzenia w podbródek: Jak to się skończy, to dam ci w zęby. Gęsiego człapią na scenę w tych swoich wyglansowanych, lśniących w słońcu pantoflach, a publiczność wyje, jakby sami Stonsi albo Bitelsi do nas przyjechali. Lecą petardy, ścielą się gazy, mdleją dzieci, starcy, kobiety. Nie płaczcie matki to nie na darmo. Nad sceną sztandar z czerwoną kokardą.Za chleb i wolność i nową Polskę. Oj, dałem do pieca.

Oddałem ten uwierający mnie stołek gryzipiórka i wreszcie mogłem się oddać prawdziwemu pisaniu. Założyliśmy gazetę wyborczą. Byłem jednym z najmłodszych, trzydziestolatków. Najlepsze pióro, otwarty umysł, fontanna pomysłów – bechtały moją próżność stare żurnalistki. Miło mi było być ich pupilkiem. Kawka, herbatka, ciasteczko, czekoladka – rozpieszczały mnie przy każdej okazji. Wysyłały mnie na pierwszy ogień, gdy jakieś tępe pióro schrzaniło robotę. Najfajniejszy był ostatni numer. Miał być na luzie. O zainteresowaniach, hobby i czasie wolnym naszych kandydatów. Pojedź do kandydata biskupa, prosiły, bo to, co dostaliśmy, to kompletna kupa. Oczywiście nie wyrażały się ordynarnie i jako eufemizmów, używały niemieckich odpowiedników. Biskupi kandydat okazał się klocem nawet nie z gruba ciosanym. Fascynacje? Zainteresowania? Pasje? Nic. To może literatura? – chwytam się, jak tonący brzytwy. Taaak! Rozpromienia się kandydat. Lubię Sołżnicyna i tego… tego drugiego. Pasternaka? Właśnie. I robię z niego konesera literatury rosyjskiej. Świetne – komentują stare dziennikarki. Z klucza przypadła mi przyjemność zrobienie wywiadu z moim przyjacielem. Co zrobisz po wyborach? Pojadę z żoną i córką w góry. Oczywiście wolałbym z dwoma kochankami, z których przynajmniej jedna byłaby długonogą Mulatką – śmieje się stary satyr. Tylko nie pisz tego. Oczywiście, że nie napisałem. Rodzina, honor, ojczyzna – to był zestaw obowiązkowy.

Wynik przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Wzięliśmy wszystko, co było do wzięcia. Dziewięćdziesiąt dziewięć i pół procenta głosów! Straciliśmy tylko jeden, ale nie przeciw komunistom, tylko przeciw hochsztaplerowi, który na swoich wiecach poił publiczność piwem i karmił kiełbasą wyborczą. Zignorowaliśmy go wtedy, nie przypuszczając, że za niespełna trzydzieści lat wybory przekształcą się w taką właśnie farsę: w prześciganie się, kto da więcej kiełbasy wyborczej, kto więcej obieca.

I jeszcze jedną rzecz zignorowaliśmy: frekwencję. 62 % wydawało się realną korektą dziewięćdziesięciu procent podawanych po każdych wyborach przez komunistyczną propagandę, ale zapomnieliśmy o tych prawie czterdziestu procentach nieobecnych. Dokonywał się polityczny przełom, który miał zmienić życie nas wszystkich, przestawialiśmy losy świata na nowe tory, a prawie połowa wyborców miała to w nosie. Na całym świecie uważano polskie społeczeństwo za polityczną elitę Europy Wschodniej, a tymczasem połowa z nas z punktu widzenia wartości obywatelskich już wtedy okazała się zwykłym motłochem. A dziś? Dziś już nas nikt nie uważa za elitę. W jakimkolwiek sensie.

Wygraliśmy wszystko, a jednak nie triumfowaliśmy. Wystraszyliśmy się tego triumfu. Co teraz? – pytaliśmy. Wiem, że sukces ma ojców wielu. Wiedziałem, przewidziałem! – powtarzają dziś – gdy odwaga staniała – różne bohatery, ale tak naprawdę, co dalej, nie wiedział nikt, nawet Adam czy Jacek, nawet prezydent USA i pierwszy sekretarz KP ZSRR. No, może w wyjątkiem naszego robotniczego herszta, który nigdy długo się nie zastanawiał nad żadnym pytaniem i walił prosto z mostu, co mu ślina na język przyniosła. Ale on też nie wiedział, co z tego będzie, wiedział tylko, że z desperacją będzie brnąć dalej, do zwycięstwa, do katastrofy albo ośmieszenia.

Pamiętam, że rozważaliśmy to w Okapie. Wypowiadali się wszyscy, jak jeden. Głosy były podzielone. Jedni mówili: Oni chcą nas skompromitować. Wciągną nas do władzy, a potem obciążą za niepowodzenia. Inni mówili, że skoro tak daleko zaszliśmy, to nie możemy odrzucić oferty współpracy. Ale nikt nie mówił, że władza leży na ulicy, że wystarczy ją podnieść.

Zrobiła to jednak pewna aktoreczka, naiwna, śmieszna, lekko pretensjonalna, która w kilka dni po wyborach podczas wywiadu w głównym wydaniu wiadomości spytała, czy mogłaby zabawić się w dziennikarkę i wygłosić wiadomość. Pozwolono jej. Proszę Państwa, powiedziała, czwartego czerwca osiemdziesiątego dziewiątego roku skończył się w Polsce komunizm. – Boże! Jakież to było naiwne! Jakie niebezpieczne! Partia kontrolowała wszystkie szczeble władzy i wszystkie jej formy: Sejm, samorządy, wojsko, milicję, sądy. W Polsce i innych krajach Układu Warszawskiego stacjonowały wojska Armii Czerwonej. Jakież to było głupie! A jednak to ona miała rację.

Komunizm rzeczywiście upadł. Kto go obalił? Robotniczy herszt wciąż jeździ po świecie z suto opłacanymi wykładami i opowiada, że to on. Lud twierdzi, że JP 2. Nowi historiografowie mówią, że to jednak Lech Kaczyński. A ja? Mnie tam nie było?

Od tamtego dnia wszystko się zmieniło. Nie z dnia na dzień, ale zmieniało się dzień po dniu. Partia komunistyczna oddała władzę, Armia Czerwona się wycofała, upadł Mur Berliński, rozpadł się Związek Radziecki, rozwiązano Układ Warszawski, zniesiono cenzurę, dostaliśmy paszporty do ręki, przyjęto nas do NATO i Unii Europejskiej. A konsumpcja? Pamiętacie te kaszlaki, do których nie mieliśmy nawet benzyny? Te haki bez mięsa, te puste półki, gołe manekiny? Te kolejki bez końca? Te lata bez nadziei?

Dziś trzydziesta rocznica. Nie mamy czego świętować?

JERZY KRUK

Dlaczego Jurek Owsiak i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy są tacy ważni dla Polski?

„Róbta, co chceta” to znienawidzone przez PiS i Kościół hasło lansowane przez liberalny ruch Jerzego Owsiaka, który – zdaniem jego krytyków – pragnie wmówić młodym ludziom, że wszystko im wolno. I jakie są tego konsekwencje? – pytają. Wiadomo: rock and roll, a wraz z nim narkotyki, alkohol, nieskrępowany seks. Jednym słowem: zepsucie. Kto nie wierzy, niech pojedzie na „Woodstock” – argumentują oponenci – a na własne oczy zobaczy, co się dzieje w, pod i pomiędzy namiotami. Dlatego partia i Kościół zwarły szyki, by chronić naród przed upadkiem.

Jak chcą tego dokonać? W pierwszym rzędzie próbują podważyć fundamenty liberalizmu. Wszem i wobec więc głoszą, że liberalizm to dzieło szatana. Za pomocą swojej tuby propagandowej mówi to wprost i dosłownie naczelny ojciec redaktor. Jego zwolennikom tego kłamstwa nie trzeba powtarzać tysiąc razy, by przyjęli je za prawdę. Dla słuchaczy Radia Maryja i Telewizji trwam, ale także i TVPiS, „liberał” to epitet jakim obrzucają nie tylko opozycyjnych polityków, ale także niechodzących do kościoła sąsiadów czy krewnych odmawiających swoim dzieciom dobrodziejstwa sakramentu chrztu, komunii świętej, bierzmowania, a sobie samym – ślubu kościelnego. Kobiety broniące się przed fundamentalistycznym uprzedmiotowieniem swego ciała i osoby to dla nich aborcjonistki, tak samo jak aborcjonistami są rodzice starający się o potomstwo metodą zapłodnienia in vitro. Środowisko LGBT to dla nich pedofile, którzy chcieliby uzyskać prawo do adopcji dzieci, by je móc seksualnie deprawować i wykorzystywać. Jedynym ratunkiem przed tym upadkiem – zdaniem katolickich fundamentalistów – może być powrót do religijnych korzeni. Tak czy owak, liberalny diabeł tkwi w szczegółach. Seksualnych. Choć nie tylko.

Przejawia się także w międzynarodowej tolerancji i otwartości, która – zdaniem prawdziwych Polaków – prowadzi do zdrady i pohańbienia własnego narodu. Dlatego liberalny diabeł przybiera postać kseno – obcego: imigranta, uchodźcy, Żyda, a nawet sąsiada zza miedzy. I w tym momencie pałeczkę przejmują politycy z wiadomym przywódcą, który zorientowane na dobrosąsiedzkie układy rządy liberalne nazywa kondominium niemiecko-rosyjskim, a polityków zorientowanych na integrację europejską – brukselskimi elitami. Tych zagranicznych, bo o rodzinnych mówi, że to zdrajcy narodu. I znów jedynym środkiem pozwalającym nam zachować suwerenność ma być tradycja narodowo-katolicka. Stąd rodzi się potrzeba konstruowania nowych mitów: o mesjanistycznym powołaniu narodu polskiego do obrony Europy przed islamizacją oraz do rechrystianizacji kontynentu, o żołnierzach wyklętych, o zamachu smoleńskim, o Lechu Kaczyńskim.

Najlepszym wzorem patriotyzmu staje się matka Polka, wychowująca swe dzieci do cierpienia w walce z okupantem i zaborcą oraz ojciec Polak, oczywiście – katolik. Każdy, kto te wzory odrzuca i próbuje budować swą tożsamość w oparciu o wartości międzynarodowe, europejskie, liberalne – według nacjonalistów – jest zdrajcą.

Diabeł przejawia się też we władzy, a mianowicie, tkwi w szczegółach liberalnej demokracji. Dlatego trzeba ją zastąpić demokracją nieliberalną, czyli takim modelem władzy, który przejmie ją na stałe, wyeliminuje opozycję i potrzebę wyborów. Bo po co wybory, skoro władzę przejęła dobra zmiana?

Właśnie temu wszystkiemu przeciwstawia się Jerzy Owsiak, zgromadzony wokół niego ruch i skumulowana dzięki niemu dobra energia milionów Polaków.

Naprawdę?! Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy ma aż takie znaczenie? Działalność, której kwintesencją jest finał, czyli jednodniowa impreza? Tak! Już wyjaśniam dlaczego.

Po pierwsze. WOŚP pokazuje, że możliwe jest budowanie sensu ludzkiego życia i społecznej aktywności w oparciu o wartości humanistyczne, zatem świeckie, i że nie jest do tego niezbędny ani Kościół, ani religia. Stąd niechęć, a nawet nienawiść, większości przedstawicieli Kościoła do WOŚP.

Po drugie, WOŚP pokazuje także, że w oparciu o wartości humanistyczno-liberalne można zbudować wielki ruch społeczny, którego zasadą działania jest pomoc drugiemu, współodpowiedzialność, solidarność społeczna, co zaprzecza poglądom katolickich fundamentalistów, że pomoc drugiemu może wyrastać jedynie z chrześcijańskiego miłosierdzia. WOŚP pokazuje także, że Polaków może jednoczyć zabawa, zainteresowania, pasje, odmienność, bez odwoływania się do nacjonalistycznych nastrojów czy charakterystycznych dla imprez sportowych manifestacji skierowanego przeciw całemu światu szowinizmu. Stąd nienawiść do WOŚP środowisk nacjonalistycznych.

Po trzecie. Zepsucie młodzieży. Widzieliście te tłumy co roku zaangażowanych w kwestowanie i akcje WOŚP dzieci i młodych ludzi na ulicach, koncertach i w telewizji? To jest zdegenerowana przez seks, narkotyki i rock and roll młodzież? Życzyłbym sobie i wszystkim, żeby taka była cała nasza młodzież. Nie tylko od święta, ale i na co dzień.

I po czwarte. Niemożliwe jest, żeby w Polsce była choć jedna osoba, która nie widziałaby fragmentu finału WOŚP na własne oczy lub w telewizji, żeby nie dostrzegła tego entuzjazmu i radości, który przepełnia każdą imprezę. Przecież tam są wszyscy! Artyści, aktorzy, politycy, urzędnicy, tancerze, muzykanci, śpiewacy, sportowcy, kucharze, kolekcjonerzy, biegacze, akrobaci, sztukmistrze, pływacy, morsy, nurkowie, jeźdźcy, rowerzyści, motocykliści, automobiliści, piloci, spadochroniarze, indianie, kowboje, wikingowie, rycerze, księżniczki i zapaleńcy wszelkiej maści. Do niedawna byli też żołnierze, strażacy i policjanci, ale warczący wielkorządca zakazał im opuszczania koszar, posterunków i wychodzenia z domów w mundurach. Prezydentowi – też. WOŚP pokazuje, że podział na Polskę liberalną i solidarną jest fałszywy, że Polacy mogą się jednoczyć w pomocy, radości, zabawie i dumie z tego, co robią. W dodatku bezpiecznie i odpowiedzialnie, bez potrzeby otaczania imprez policyjnym kordonem.

Dlatego właśnie WOŚP jest tak ważny. Bo WOŚP to inna Polska. To Polska pomocna, odpowiedzialna, aktywna, radosna, otwarta, tolerancyjna, pełna pomysłów. Jeśli WOŚP ma być alternatywą dla czegokolwiek, to jest alternatywą dla egoizmu i partykularnych interesów, dla wrogości i agresji, dla ksenofobii, dla zamknięcia, dla zaściankowości, dla lenistwa i gnuśności.

WOŚP jest tak ważny, ponieważ może być iskrą, która przywróci Polakom ich dawny zapał i sprawi, że taka właśnie będzie cała Polska. Już jutro.

JERZY KRUK

Pin It on Pinterest