fbpx

Jeszcze jedna taka wiosna

Jeszcze jedna taka wiosna
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku

Jeszcze jeden świt
Chłód poranka
Paków śpiew
I akacji zapach

Jeszcze jedno pożądanie
Jeszcze jedno rozmarzenie
I marzeń spełnienie

Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze
Jeszcze jedno przewieszenie
Sukienki na krześle

Jeszcze jeden deszcz ożywczy
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza

Jeszcze jedno pobłądzenie
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu

Jeszcze jedno kołysanie
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi

Jeszcze jedno zamyślenie
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont

JERZY KRUK

Rozdział V (ok. 30 minut czytania)

Na początku następnego spotkania Marika wsiadając do mojego samochodu wita mnie promiennym uśmiechem. Zwykle wsiada jakby zafrasowana, a może i nawet trochę wystraszona, i mówi: Jedziemy! Albo: Uciekamy stąd!

Wiesz, że dziś po raz pierwszy przywitałaś się ze mną z uśmiechem? Cudny. Marika gasi ten uśmiech radości i zastępuje go uśmiechem zakłopotania pomieszanego z zawstydzeniem, jakbym przyłapał ją na czymś, co robi bez kontroli. Wtedy wciąż jeszcze tego nie wiem, ale jest to ostatni radosny uśmiech, jaki dostaję od niej na powitanie. I nie wiem też, że w zanadrzu ma jeszcze jedną niespodziankę. Czyżby nagroda za tamtą lekcję?

Gdy wchodzimy do pokoju, w hotelu, Marika mnie przeprasza i wychodzi do łazienki. Rozbieram się i czekam na nią w łóżku przykryty do pasa kołdrą. Marika wraca, ostrożnie stawiając nogi i lekko stukając o podłogę obcasami czarnych szpilek. Jest o kilka centymetrów wyższa niż boso. Nogi w czarnych kabaretkach przypiętych paskami do obcisłego jedwabnego gorsetu, również czarnego, ze złotą lamówką. Teraz rozumiem, do czego był potrzebny ten ostry złoto-czarny makijaż, który zwrócił moją uwagę podczas naszej rozmowy w samochodzie. „Czarna madonna, czarny anioł – rozlegają mi się w głowie słowa piosenki – za każdym razem ten sam dreszcz. Jedna jedyna w swym rodzaju niedościgniona złodziejka serc”. Marika staje tyłem u szczytu łóżka, widzę jej cudnie zaokrąglone pośladki, prawie całe odkryte. Dopiero teraz spostrzegam, że pod gorsetem ma jeszcze czarne jedwabne majtki, które szerokim klinem zbiegają się z jej bioder, by zniknąć wąskim paskiem w zakamarku jej krocza. Mój niecierpliwy przyjaciel też chce wszystko widzieć. Pręży się tak mocno, jak tylko potrafi. Marika odwraca do nas twarz i pyta: Znasz ten strój? Tak. W to byłaś ubrana na pierwszym zdjęciu, które mi przysłałaś. Jak dziwka? Leżę na wznak z rękami pod głową. Pierś mi faluje i głośno przez nozdrza wypuszczam powietrze. Nie. Czarna madonna, czarny anioł. Anioł chyba nie. Dziś moje diabelskie wcielenie.

Marika wchodzi w butach na łóżko i siada mi na piersi. Chcę wyciągnąć rękę zza głowy, by ją pogłaskać, ale ona mówi: Ręce przy sobie. I podsuwa mi do ust wewnętrzną stronę nagiego kawałka swojego uda. Całuję je, gdzie tylko uda mi się sięgnąć. Próbuję unieść głowę w kierunku jej pachwiny, ale ona mówi zdecydowanie: Nie podnoś głowy. W ogóle się nie ruszaj. Mam cię przywiązać? Wstaje i obraca się do mnie tyłem. Znów siada na mojej piersi i tym razem podsuwa mi do całowania nieosłonięte części swoich pośladków. Całuję je ustami, pieszczę językiem i pożeram wzrokiem. Mój przyjaciel też się domaga pieszczot, ale Marika wita się z nim na razie tylko kurtuazyjnym podaniem dłoni. W końcu znajduje trochę litości i wita się wylewnie i po przyjacielsku z nami dwoma. Najpierw ze mną – cudownym pocałunkiem swych szeroko otwartych ust i lizaniem językiem obu moich policzków, od wewnątrz. Wita mnie długo i czule. Co ja mówię! Wylewnie i wyuzdanie. Gdy znów chcę nieco unieść głowę, by moje usta i język miały trochę więcej swobody w tym powitalnym uścisku, Marika powtarza zdecydowanie: Nie podnoś głowy. Żadnych ruchów. Po czym udaje się na powitanie mojego przyjaciela, który z daleka wyciąga do niej szyję i mruga z radości swym jedynym oczkiem. Marika bierze go czule w objęcia swoich ust, jakby się nie widzieli co najmniej od roku. Następnie ściąga z siebie jedwabie, przysiada tyłem do mojej twarzy i wsuwa sobie mojego przyjaciela między nogi, ale ani on, ani ja nie jesteśmy zachwyceni. Marika przysiada pewnie na odzianych w buty stopach, opiera się dłońmi o moje kolana i ćwiczy przysiady, ale tylko do połowy. Coraz szybciej i szybciej. Usiądź, proszę, do końca. Nie, sorry, dziś ja rządzę. Proszę, błagam – mówię, ale Marika pozostaje nieubłagana i zamiast tego robi coś zupełnie odwrotnego. Wstaje i dwoma kopnięciami zrzuca na podłogę swoje pantofelki. Odwraca się twarzą w moja stronę, rozsuwa na boki moje nogi i siada pośladkami pomiędzy moimi udami. Zapiera się z tyłu rękami i znów bierze mojego przyjaciela w objęcia. Tym razem – swych zwinnych stóp. Pieści go, biorąc raz po raz pomiędzy palce, pomiędzy śródstopia, pomiędzy pięty albo kostki. Nie mogę się nadziwić zwinności jej stóp, gdy jedną podkłada od spodu, a drugą gładzi mojego przyjaciela z góry. W pewnym momencie moja zwinna artystka podnosi ręce i bierze w nie swoje stopy, zaciskając mojego przyjaciela w kleszczach ostatecznej rozkoszy. Spomiędzy jej stóp wytryska mała fontanna. Nie taka, jak przed laty, ale na tyle radosna, byśmy obydwoje wybuchnęli śmiechem spowodowanym poczuciem ulgi i przyjemności.

Pomoczyłam sobie pończochy – śmieje się Marika – będę musiała je zaprać. Zdejmuje je, rzuca na podłogę obok łóżka i układa się koło mnie. Pragnę cię coraz bardziej – mówię do niej, a ona dotyka wnętrzem dłoni mojego policzka i głaszcze mnie po nim, a potem składa na mych ustach słodkie cmoknięcie swych ust i patrzy mi w oczy z radosnym uśmiechem. To chyba dobrze – mówi. Za pierwszym razem myślałam, że się tobie nie podobam. Czemu tak pomyślałaś? Nie wiesz? Nie byłeś taki gotowy jak dziś. Och, przepraszam. Chyba byłem trochę stremowany. Stremowany? Nie wierzę. Chyba trochę rozczarowany. Pamiętam twoje zaskoczenie, gdy mi zdjąłeś stanik i zobaczyłeś kolczyki w sutkach. A potem majtki, i jak cię przeraził kolczyk w mojej łechtaczce. Wykręciłam je dla ciebie. Przepraszam, że nie oponowałem. Nie ma sprawy. Nie mogłam ich sobie z powrotem wsadzić i musiałam iść do kosmetyczki, żeby mi na nowo przekłuła dziurki. Przepraszam cię, owieczko. Ale za drugim razem, gdy chciałaś je wyjąć, powiedziałem, żebyś je zostawiła. Marika uśmiecha się do mnie słodko. I chyba byłem już trochę twardszy? Tak – mówi Marika. Czasem nawet za twardy i za duży. Nie wierzę, jak mógłbym być za twardy lub za duży. Przecież każda kobieta… Nie masz racji – przerywa mi Marika. Duży penis nie zawsze jest atutem. Najważniejsze, że się uczysz, jak być delikatnym. Uczę się? A jeszcze nie potrafię? Oooo…. – śmieje się Marika. Starasz się, ale ci jeszcze dużo brakuje. Ale przecież nie jestem gruboskórnym draniem? Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo czuły i opiekuńczy, ale czasem ruszasz się w łóżku jak słoń w składzie porcelany. Przepraszam cię, moja krucha chińska filiżanko, zwrócę na to uwagę.

Przysuwam sobie jej dłoń do ust i składam kilka czułych pocałunków po jej grzbietowej stronie. Mogę się napić? Oczywiście – odpowiada mi zdziwiona Marika. – Czemu pytasz? Bo chciałbym to zrobić z chińskiej filiżanki. Wstaję i przynoszę do łóżka butelkę z wodą mineralną. Układam dłoń Mariki w kształt miseczki i mówię: Zaciśnij, żeby się nie wylało – i nalewam w nią po same brzegi wodę, a potem się schylam i wypijam wszystko, wysysając na koniec ostatnie kropelki. Ja też chcę – mówi Marika z jakąś niezwykłą powagą w głosie. Pochylam butelkę z wodą i czekam, aż mi nadstawi dłoń, ale ona mówi: Nie mam miseczki.

Przechodzi mnie dreszcz zachwytu. Układam swoją dłoń w kształt miseczki, napełniam wodą z butelki, a Marika przysuwa ją sobie ostrożnie do ust. Nie chcąc uronić ani kropli, musi ją lekko wykręcić, co sprawia mi niewielki ból. Następnie wypija jej zawartość patrząc mi w oczy z najwyższą powagą.

Na następnym spotkaniu pytam: Wiesz, po czym rozpoznaję swój stan prawdziwego zakochania? Po czym? Po tym, że piszę wiersze. Chciałbym ci przeczytać, co napisałem dla ciebie. Naprawdę? – pyta Marika. Tak. Napisałem wiersz dla ciebie. O rety, aż się boję. Nie ma czego, posłuchaj:

Jeszcze jedna taka wiosna
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku


Jeszcze jeden świt
Chłód poranka
Ptaków śpiew
I akacji zapach

Jeszcze jedno rozmarzenie
Jeszcze jedno pożądanie
I marzeń spełnienie

Jeszcze jedno przewieszenie
Sukienki na krześle
Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze

Jeszcze jeden deszcz ożywczy
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza

Jeszcze jedno pobłądzenie
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu

Jeszcze jedno kołysanie
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi

Jeszcze jedno zamyślenie
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont

Marika długo nic nie mówi, tylko patrzy mi w oczy z czułością i zachwytem. Jej policzki promienieją uśmiechem ufności. Piękne – odzywa się wreszcie. Chciałabym to zapamiętać. Nie musisz – sięgam do kieszeni leżących na podłodze spodni i podaję jej złożoną na cztery kartkę papieru z napisanym odręcznie wierszem. Marika kładzie się na wznak, podnosi kartkę na wysokość twarzy i czyta ponownie wiersz w milczeniu. Składa kartkę i mówi: Jerzy, ja nie zasługuję na wiersze. Leżę na lewym boku i patrzę na jej profil. Udając smutek, z kamienną twarzą odpowiadam innym wierszem, tym razem nie moim własnym: Za smutek mój, a pani wdzięk, ofiarowałem pani pęk czerwonych melancholii, a pani cóż, nie chce tych róż, że takie brzydkie i że z kolcami… Jerzy, jest piękny. Zachowam go. Będę musiała tylko schować, żeby go czasem mój mąż nie znalazł. A jak wam się układa? Coraz gorzej. Przykro mi to słyszeć. Czemu tak się dzieje? Po prostu przestaliśmy się kochać. Coś we mnie pękło w ostatniego Sylwestra. Łukasz się upił i zrozumiałam, że od dłuższego czasu czuję do niego niechęć. Z powodu upicia się? I to w Sylwestra? Gdyby Anna miała mnie zostawić z powodu upicia się, zrobiłaby to już ze sto razy. Nie o to chodzi. On nic złego nie zrobił. Wszyscy mieliśmy mocno w czubie, zwłaszcza panowie, ale wszyscy świetnie się przy tym bawili. Tańczyli, wygłupiali się. A on zapadł się w sobie, a potem zasnął na siedząco. Wystraszyłam się, że takie może być całe nasze życie. Przemilczane, przespane. Jak u moich rodziców.

A jak było u rodziców? Widzę, że Marika albo się zastanawia, jak mi to opowiedzieć, albo waha się, czy mi to w ogóle powiedzieć. Nie lubiłam swojego domu. Od zawsze, od kiedy tylko pamiętam. Moi rodzice się nie kochali. Traktowali siebie nawzajem jak powietrze. Powietrze, którego nie widać, ale którym się oddycha, by żyć. Pobrali się, ponieważ mama zaszła w ciążę. Ze mną. Ona była ładną kobietą, tata też nie był najbrzydszy, ale ona chyba liczyła w życiu na coś więcej. Była urzędniczką, po liceum ekonomicznym, a ojciec pracował jako monter w gazowni. Gdy mnie spłodzili, mieli po dwadzieścia lat. Nie mieli mieszkania i wprowadzili się do babci, która miała dwupokojowe mieszkanie. Akurat rok wcześniej umarł dziadek i jeden pokój był wolny. W zasadzie to był pokój mojej mamy, bo ona nigdy nie wyprowadzała się z domu. Mieszkała w tym pokoju od dziecka z siostrą, ale jej siostra poznała pewnego Włocha i wyprowadziła się do niego, więc moja mama miała pokój tylko dla siebie. Tata się do niej wprowadził i mieszkali tam we dwoje, a potem była nas trójka, chociaż ja nie pamiętam, żebyśmy mieszkali we trójkę w jednym pokoju. Pamiętam tylko, że zawsze spałam z babcią w małym pokoju. Mama spała sama w dużym pokoju, a tata rozkładał sobie na noc łóżko polowe w kuchni. Mama go tam wysyłała, bo strasznie chrapał, przez co mama nie mogła spać. Ona go całkowicie stłamsiła. On nie miał własnej woli ani swojego zdania. Pamiętam, że, gdy byłam już większa, widziałam, jak dwa razy w miesiącu przynosił wypłatę. Kładł przed nią na stole odcinek i pieniądze, co do grosza. Mama przyjmowała to z obojętnością i mówiła do niego z pogardą,… może nie z pogardą, ale z lekceważeniem: Nawet na piwo nie poszedłeś z kolegami? A on na to odpowiadał, że nie jest z tych, co wystają pod budką z piwem. Gdy tylko zjadł obiad, który gotowała babcia, zaraz uciekał do klubu brydżowego. Wracał dopiero wieczorem, gdy mama oglądała telewizję. Ale on nigdy nie dotykał pilota. Nawet jak był jakiś mecz, a mama chciała oglądać coś innego, mówił, że wystarczy mu, że pozna wynik. Mama też zwykle znikała na plotki z koleżankami. Szły na kawę albo do „kina na obcasach”. W pokoju zawsze stała szachownica z poustawianymi figurami, a w regale tata miał swoją półkę na czasopisma brydżowe i szachowe. Najgorsze były niedziele, bo wszyscy byliśmy razem. Ojciec siedział sobie cichutko i analizował partie szachów albo brydża, a mama przeglądała czasopisma dla kobiet albo rozwiązywała krzyżówkę. Ja siedziałam jak mysz pod miotłą. Gdy tylko odezwałam się głośniej, albo spróbowałam pobiegać, mama zawsze mówiła: Marika, nie szalej, przeszkadzasz tatusiowi się skupić. Nie lubiłam wychodzić na podwórko, bo tam dzieci bawiły się głośno, biegały, krzyczały. Cały czas to słyszałam, bo jedno okno mieliśmy od podwórza.

Jak byłam mała, babcia codziennie odprowadzała mnie do szkoły, a kiedy była wywiadówka, mama próbowała wypchnąć na nią tatę, ale tata mówił, że on by się tam źle czuł, bo na pewno będą same mamy. Wtedy babcia mówiła, że ona pójdzie. Gdy babcia umarła, byłam w piątej klasie. I wtedy nie miał kto chodzić na wywiadówki. Czasami chodziła mama, ale najczęściej coś jej wypadało. Mówiła, że nic się nie stało, bo przecież ze mną nie ma żadnych problemów, bo jestem w szkole grzeczna i mam całkiem dobre stopnie. A gdy zabrakło babci, to z kim zostawałaś? Jak to z kim? Sama. Przecież byłam już duża. Czasami przychodziła do mnie moja siostra i zostawała na kilka nocy. Okazało się, że ten Włoch, jej ojciec był żonaty. Wrócił do siebie do kraju, ale przynajmniej zostawił im mieszkanie. Moja ciotka była strasznie głupia. Uganiała się za mężczyznami, a córeczka jej w tym przeszkadzała, przywoziła ją więc czasem na kilka dni do babci, a potem już tylko do mnie. Byłyśmy ze sobą po południu i wieczorami, bo ona chodziła do innej szkoły. Po śmierci babci miałam pokój tylko dla siebie, mama spała w salonie, a ojciec ciągle w kuchni. Czasami widziałam, jak ojciec w kuchni podchodzi od tyłu do mamy, przekłada jej ręce pod pachami, łapie ją za piersi i próbuje pocałować w kark. Wtedy ona zwykle mówiła: Daj spokój, dostałeś już nagrodę. Byłam już na tyle duża, żeby wiedzieć, że to seks był w nagrodę. Musieli to robić, gdy wychodziłam z babcią na spacer albo do kościoła, a jak już nie było babci – to do kina. Gdy mu się trafiła jakaś fucha i zarobił dodatkowe pieniądze, przynosił jej je jak pies w zębach i mówił: Kup sobie jakiś płaszczyk albo buty.

Nie mogłam tego znieść. Gdy miałam szesnaście lat, wyprowadziłam się z domu. Dzięki temu on zaczął sypiać w pokoju, jak człowiek. I dokąd się wyprowadziłaś? Mieszkałam z różnymi ludźmi. Wynajmowaliśmy mieszkanie w kilka osób. Miałaś pieniądze na czynsz? Oczywiście. Od razu zaczęłam pracować. Co robiłaś? Sprzedawałam kebab, kurczaki, czasem gotowałam w jakimś barze, zmywałam… Takie prace. A co ze szkołą? Chodziłam do technikum gastronomicznego, ale mi się nudziło. Nie miałam czasu ani chęci na naukę i przeniosłam się do zawodówki. O jakim profilu? To samo. Handel i gastronomia. Nauczyciele mi mówili, że nie pasuję do tej szkoły, że powinnam robić coś lepszego, ale mi to odpowiadało. A rodzice? Co na to? Nic. Matka tylko powiedziała: Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.

A jak zostałaś modelką? Przypadkiem. Poszliśmy z Łukaszem po ślubie zrobić sobie zdjęcia. Bardzo fajnie wyszły. Fotograf od razu zauważył, że mam talent do pozowania i zaproponował mi sesję. Rozbieraną? Niee. Glamour. Chcesz zobaczyć? Jasne. Marika sięga po komórkę. Widzę, że przerzuca jakieś kolorowe zdjęcia i zatrzymuje się na kilku w kolorze sepii. Leży na nich w skromnej, ale eleganckiej sukience i tęsknym wzrokiem wpatruje się w obiektyw. Ładne – mówię. Lubię je najbardziej, chociaż wyglądam na nich jak klucha, bo to było parę miesięcy po urodzeniu Elizy. Potem dostałam inne propozycje i trafiłam do studia, w którym kręcimy łaskotki.

Ale czemu ci o tym opowiadam? Mówiłaś o Sylwestrze. No tak. Kiedy zobaczyłam Łukasza takiego sflaczałego, pomyślałam sobie o moim ojcu. Nie chciałam mieć takiego życia jak moi rodzice. Łukasz to dobry człowiek, zwłaszcza świetny ojciec. Dużo czasu poświęcał Elizie, ale myślał, że jak zarobi na rodzinę i trochę się zajmie dzieckiem, gdy jest w domu, to wystarczy. A ja chciałam czegoś więcej. Gdzieś wyjść, pogadać o czymś. Pomyślałam sobie, że jestem za młoda, żeby tak przedreptać przez życie, bez rozmowy, bez uczucia i zaproponowałam mu, żebyśmy się rozwiedli. On nie chciał o tym słyszeć. Był bardzo zdziwiony, bo myślał, że wszystko jest w porządku, ale potem mi przyznał rację, że nic nie jest w porządku. Zaczęliśmy spać osobno. Ja z Elizą, a on sam. Mimo to poprosił mnie, żebyśmy dali sobie jeszcze przez pół roku szansę. I że jeśli przez ten czas nic się nie zmieni, to pomyślimy o rozwodzie. Ale po pół roku było tylko gorzej. Wtedy on mi zaproponował kolejne trzy miesiące, do końca roku, po których zrobiło się kompletnie źle. Już prawie nie rozmawiamy ze sobą. Rozmowy ograniczają się tylko do wymiany informacji o dziecku. On jest stale w warsztacie i wpada czasem do domu znienacka. Więcej chyba zdarzy mi się porozmawiać z sąsiadką niż z nim. Ostatnio nawet całe noce spędza w warsztacie, bo mają dużo zleceń. Jest coraz więcej bolesnych słów i gestów. Nawet jakbyśmy chcieli, nie da się już tego posklejać. Wczoraj w ciągu całego dnia były dwa zwroty akcji. W jednym – chciałam się do niego przytulić, ale on mnie odepchnął, w drugim – podszedł do mnie, przytulił się i kiedy chciał mnie pocałować, odwróciłam głowę w drugą stronę. To nie było kontrolowane. Raczej samoistne. Już takie mam odruchy.

Zgoda, to są odruchy, może i niekontrolowane, ale – jak widzę – pojawiają się zarówno te negatywne, jak i pozytywne, może więc coś z tego będzie, może się rozwiną. Może to są pączki, które muszą przetrwać zimę, z których rozwiną się piękne kwiaty? Sprawę załatwiłby seks. Przywraca równowagę, bliskość, wymazuje błędy. Ran może nie leczy, ale goi małe zadraśnięcia. No, ale jeśli on nie podejmuje akcji… Nie mówię, że ma wziąć cię siłą, ale powinien wykorzystać siłę seksu. Wystarczy położyć się razem do łóżka, nawet jeśli będziecie zwróceni każde w inną stronę, i zasnąć. Pożądanie przyjdzie samo. Od przypadkowych dotknięć, delikatnych muśnięć. Mężczyzna w wieku twojego męża powinien mieć erekcję w wyniku samej obecności tak pięknej, bliskiej i prawdopodobnie wciąż jeszcze kochanej kobiety. Wystarczy, żeby ci ją pokazał, przytulając się mocniej. Ty przecież też nie jesteś z drewna. Twoje ciało musi reagować na takie bodźce, zwłaszcza w półśnie, gdy nie jest chronione tarczą świadomości. Seks jest jak syreni śpiew, któremu nie można się oprzeć, a wy przywiązujecie się jak Odys do masztu, by mu nie ulec.

Problem w tym że moja świadomość, podświadomość i nadświadomość tworzą blokadę przed Łukaszem. Już kilka razy starał się w czasie mojego snu dotrzeć do mnie intymnie, ale efekt był zawsze taki, że automatycznie się budziłam i po jego zagrywkach czułam niesmak. To już kompletna klapa. Co on takiego ci zrobił? Nic. Prawdopodobnie wszystko potoczyło się za szybko: dziecko, ślub, mieszkanie, wcześniej wypadek samochodowy, w którym straciłam pierwsze dziecko. I to wszystko w ciągu dwóch lat. I wiesz, czego zabrakło w tym wszystkim? Pewności, że prawdziwe uczucie jest…

Chyba rzeczywiście powinnaś postawić sprawę jasno. Ale jemu potrzebne jest racjonalne wyjaśnienie, żeby to zaakceptować. Musi wiedzieć, czemu musicie się rozstać. On już zrozumiał, że nic na siłę. Zgoda, ale on musi jeszcze wiedzieć dlaczego. Dlaczego nie. Jeśli racjonalnie nie pojmie przyczyny waszego rozstania, będzie miał irracjonalne poczucie krzywdy, z którym nie będzie wiedział, co zrobić. I, żeby je przezwyciężyć, skieruje je przeciwko tobie. To atawistyczna logika, która drzemie w każdym z nas: oko za oko, ząb za ząb. Ale nie wiem, czy wiesz, że to tylko największy skrót, bo idąc dalej za tą logiką, kodeks Hammurabiego mówi także: dziecko za dziecko. I jego irracjonalne poczucie krzywdy może go do tego punktu doprowadzić.

Nie, mój mąż to dobry człowiek. Nigdy nie zrobi mi krzywdy, chociażby ze względu na Elizę. A zwłaszcza jej. Owieczko, wciąż się o ciebie martwię. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie trudności cię czekają? Załóżmy wariant najgorszy. On akceptuje wasze rozstanie i całkowicie się od ciebie odwraca. Zatrzymuje sobie mieszkanie, nie daje ci pieniędzy na życie. I co wtedy? Jak sobie poradzisz? Jerzy, uwierz we mnie, potrafię sobie poradzić. Mariko, nie znam waszej sytuacji, nie znam was, a zwłaszcza jego. Ale jeśli on was kocha i chce, żebyście byli razem jako rodzina, gdzieś popełnia błąd. Może jest zbyt leniwy, może nie jest wystarczająco mądry, żeby wiedzieć, że o związek trzeba dbać stale. Jeśli chce mieć rodzinę, to powinien z nią być, organizować jej ciekawie czas, stwarzać miłe sytuacje, do których chce się wracać. Może on tego nie wie, bo dostał wszystko za darmo. Musiał o ciebie walczyć, zalecać się do ciebie, zabiegać o twoje względy czy po prostu ty sama wpadłaś mu w ramiona? Czy on się o was troszczy, jest szczęśliwy, gdy jest z wami, czy może myśli, że po prostu wystarczy być i dać pieniądze na życie? Mówisz, że nie ma już czego ratować, że nie warto, bo żadne z was nie chce. Ty mówisz otwarcie, że nie chcesz i dążysz do rozwodu. On – rzekomo – nie, ale czemu spędza tyle czasu poza domem. Noce w warsztacie? Naprawdę? Pół roku bez seksu? Ja w to nie wierzę.

Jerzy, gdybym z nim sypiała, nie spotykałabym się z tobą. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o niego. Żaden mężczyzna, zwłaszcza młody, nie wytrzyma pół roku bez seksu. Nie chciałbym w tobie budzić nieuzasadnionych podejrzeń, ale… może on kogoś ma? Nie. Wyczułabym to. Wiem, jak na niego działam. Wystarczy, że się do niego zbliżę. To może chodzi na dziwki? Przecież musi sobie jakoś radzić. Och, nie! Nie zdobyłby się na to. OK. Nie chcę ci podsuwać fałszywych myśli. Wydaje mi się, że znam męską naturę, ale może ty znasz go lepiej. Ale jeśli on musi radzić sobie z tym sam, mieszkając z tobą pod jednym dachem, to musi być to dla niego strasznie upokarzające. Nic na to nie poradzę – mówi Marika z nieznaną mi do tej pory obojętnością, w której wyczuwam lekki cień okrucieństwa. Ja nie potrafię kochać ani z obowiązku, ani z litości.

Pin It on Pinterest