Na początku następnego spotkania
Marika wsiadając do mojego samochodu wita mnie promiennym uśmiechem. Zwykle
wsiada jakby zafrasowana, a może i nawet trochę wystraszona, i mówi: Jedziemy!
Albo: Uciekamy stąd!
Wiesz, że dziś po raz pierwszy
przywitałaś się ze mną z uśmiechem? Cudny. Marika gasi ten uśmiech radości i
zastępuje go uśmiechem zakłopotania pomieszanego z zawstydzeniem, jakbym
przyłapał ją na czymś, co robi bez kontroli. Wtedy wciąż jeszcze tego nie wiem,
ale jest to ostatni radosny uśmiech, jaki dostaję od niej na powitanie. I nie
wiem też, że w zanadrzu ma jeszcze jedną niespodziankę. Czyżby nagroda za tamtą
lekcję?
Gdy wchodzimy do pokoju, w hotelu,
Marika mnie przeprasza i wychodzi do łazienki. Rozbieram się i czekam na nią w
łóżku przykryty do pasa kołdrą. Marika wraca, ostrożnie stawiając nogi i lekko
stukając o podłogę obcasami czarnych szpilek. Jest o kilka centymetrów wyższa
niż boso. Nogi w czarnych kabaretkach przypiętych paskami do obcisłego
jedwabnego gorsetu, również czarnego, ze złotą lamówką. Teraz rozumiem, do
czego był potrzebny ten ostry złoto-czarny makijaż, który zwrócił moją uwagę
podczas naszej rozmowy w samochodzie. „Czarna madonna, czarny anioł – rozlegają
mi się w głowie słowa piosenki – za każdym razem ten sam dreszcz. Jedna jedyna
w swym rodzaju niedościgniona złodziejka serc”. Marika staje tyłem u szczytu
łóżka, widzę jej cudnie zaokrąglone pośladki, prawie całe odkryte. Dopiero
teraz spostrzegam, że pod gorsetem ma jeszcze czarne jedwabne majtki, które
szerokim klinem zbiegają się z jej bioder, by zniknąć wąskim paskiem w
zakamarku jej krocza. Mój niecierpliwy przyjaciel też chce wszystko widzieć.
Pręży się tak mocno, jak tylko potrafi. Marika odwraca do nas twarz i pyta: Znasz
ten strój? Tak. W to byłaś ubrana na pierwszym zdjęciu, które mi przysłałaś.
Jak dziwka? Leżę na wznak z rękami pod głową. Pierś mi faluje i głośno przez
nozdrza wypuszczam powietrze. Nie. Czarna madonna, czarny anioł. Anioł chyba
nie. Dziś moje diabelskie wcielenie.
Marika wchodzi w butach na łóżko i
siada mi na piersi. Chcę wyciągnąć rękę zza głowy, by ją pogłaskać, ale ona
mówi: Ręce przy sobie. I podsuwa mi do ust wewnętrzną stronę nagiego kawałka
swojego uda. Całuję je, gdzie tylko uda mi się sięgnąć. Próbuję unieść głowę w
kierunku jej pachwiny, ale ona mówi zdecydowanie: Nie podnoś głowy. W ogóle się
nie ruszaj. Mam cię przywiązać? Wstaje i obraca się do mnie tyłem. Znów siada
na mojej piersi i tym razem podsuwa mi do całowania nieosłonięte części swoich
pośladków. Całuję je ustami, pieszczę językiem i pożeram wzrokiem. Mój
przyjaciel też się domaga pieszczot, ale Marika wita się z nim na razie tylko
kurtuazyjnym podaniem dłoni. W końcu znajduje trochę litości i wita się
wylewnie i po przyjacielsku z nami dwoma. Najpierw ze mną – cudownym
pocałunkiem swych szeroko otwartych ust i lizaniem językiem obu moich
policzków, od wewnątrz. Wita mnie długo i czule. Co ja mówię! Wylewnie i
wyuzdanie. Gdy znów chcę nieco unieść głowę, by moje usta i język miały trochę
więcej swobody w tym powitalnym uścisku, Marika powtarza zdecydowanie: Nie
podnoś głowy. Żadnych ruchów. Po czym udaje się na powitanie mojego
przyjaciela, który z daleka wyciąga do niej szyję i mruga z radości swym
jedynym oczkiem. Marika bierze go czule w objęcia swoich ust, jakby się nie
widzieli co najmniej od roku. Następnie ściąga z siebie jedwabie, przysiada
tyłem do mojej twarzy i wsuwa sobie mojego przyjaciela między nogi, ale ani on,
ani ja nie jesteśmy zachwyceni. Marika przysiada pewnie na odzianych w buty
stopach, opiera się dłońmi o moje kolana i ćwiczy przysiady, ale tylko do
połowy. Coraz szybciej i szybciej. Usiądź, proszę, do końca. Nie, sorry, dziś
ja rządzę. Proszę, błagam – mówię, ale Marika pozostaje nieubłagana i zamiast
tego robi coś zupełnie odwrotnego. Wstaje i dwoma kopnięciami zrzuca na podłogę
swoje pantofelki. Odwraca się twarzą w moja stronę, rozsuwa na boki moje nogi i
siada pośladkami pomiędzy moimi udami. Zapiera się z tyłu rękami i znów bierze
mojego przyjaciela w objęcia. Tym razem – swych zwinnych stóp. Pieści go,
biorąc raz po raz pomiędzy palce, pomiędzy śródstopia, pomiędzy pięty albo
kostki. Nie mogę się nadziwić zwinności jej stóp, gdy jedną podkłada od spodu,
a drugą gładzi mojego przyjaciela z góry. W pewnym momencie moja zwinna
artystka podnosi ręce i bierze w nie swoje stopy, zaciskając mojego przyjaciela
w kleszczach ostatecznej rozkoszy. Spomiędzy jej stóp wytryska mała fontanna.
Nie taka, jak przed laty, ale na tyle radosna, byśmy obydwoje wybuchnęli
śmiechem spowodowanym poczuciem ulgi i przyjemności.
Pomoczyłam sobie pończochy – śmieje
się Marika – będę musiała je zaprać. Zdejmuje je, rzuca na podłogę obok łóżka i
układa się koło mnie. Pragnę cię coraz bardziej – mówię do niej, a ona dotyka
wnętrzem dłoni mojego policzka i głaszcze mnie po nim, a potem składa na mych
ustach słodkie cmoknięcie swych ust i patrzy mi w oczy z radosnym uśmiechem. To
chyba dobrze – mówi. Za pierwszym razem myślałam, że się tobie nie podobam.
Czemu tak pomyślałaś? Nie wiesz? Nie byłeś taki gotowy jak dziś. Och,
przepraszam. Chyba byłem trochę stremowany. Stremowany? Nie wierzę. Chyba
trochę rozczarowany. Pamiętam twoje zaskoczenie, gdy mi zdjąłeś stanik i
zobaczyłeś kolczyki w sutkach. A potem majtki, i jak cię przeraził kolczyk w
mojej łechtaczce. Wykręciłam je dla ciebie. Przepraszam, że nie oponowałem. Nie
ma sprawy. Nie mogłam ich sobie z powrotem wsadzić i musiałam iść do
kosmetyczki, żeby mi na nowo przekłuła dziurki. Przepraszam cię, owieczko. Ale
za drugim razem, gdy chciałaś je wyjąć, powiedziałem, żebyś je zostawiła. Marika
uśmiecha się do mnie słodko. I chyba byłem już trochę twardszy? Tak – mówi
Marika. Czasem nawet za twardy i za duży. Nie wierzę, jak mógłbym być za twardy
lub za duży. Przecież każda kobieta… Nie masz racji – przerywa mi Marika. Duży
penis nie zawsze jest atutem. Najważniejsze, że się uczysz, jak być delikatnym.
Uczę się? A jeszcze nie potrafię? Oooo…. – śmieje się Marika. Starasz się, ale
ci jeszcze dużo brakuje. Ale przecież nie jestem gruboskórnym draniem?
Oczywiście, że nie. Jesteś bardzo czuły i opiekuńczy, ale czasem ruszasz się w
łóżku jak słoń w składzie porcelany. Przepraszam cię, moja krucha chińska filiżanko,
zwrócę na to uwagę.
Przysuwam sobie jej dłoń do ust i
składam kilka czułych pocałunków po jej grzbietowej stronie. Mogę się napić?
Oczywiście – odpowiada mi zdziwiona Marika. – Czemu pytasz? Bo chciałbym to
zrobić z chińskiej filiżanki. Wstaję i przynoszę do łóżka butelkę z wodą
mineralną. Układam dłoń Mariki w kształt miseczki i mówię: Zaciśnij, żeby się
nie wylało – i nalewam w nią po same brzegi wodę, a potem się schylam i wypijam
wszystko, wysysając na koniec ostatnie kropelki. Ja też chcę – mówi Marika z
jakąś niezwykłą powagą w głosie. Pochylam butelkę z wodą i czekam, aż mi
nadstawi dłoń, ale ona mówi: Nie mam miseczki.
Przechodzi mnie dreszcz zachwytu.
Układam swoją dłoń w kształt miseczki, napełniam wodą z butelki, a Marika
przysuwa ją sobie ostrożnie do ust. Nie chcąc uronić ani kropli, musi ją lekko
wykręcić, co sprawia mi niewielki ból. Następnie wypija jej zawartość patrząc
mi w oczy z najwyższą powagą.
Na następnym spotkaniu pytam: Wiesz,
po czym rozpoznaję swój stan prawdziwego zakochania? Po czym? Po tym, że piszę
wiersze. Chciałbym ci przeczytać, co napisałem dla ciebie. Naprawdę? – pyta Marika.
Tak. Napisałem wiersz dla ciebie. O rety, aż się boję. Nie ma czego, posłuchaj:
Jeszcze jedna taka wiosna
Choćby jeden maj
Jedna noc do brzasku
Jeszcze jeden świt
Chłód poranka
Ptaków śpiew
I akacji zapach
Jeszcze jedno rozmarzenie
Jeszcze jedno pożądanie
I marzeń spełnienie
Jeszcze jedno przewieszenie
Sukienki na krześle
Jeszcze jedno łopotanie
Firanek na wietrze
Jeszcze jeden deszcz ożywczy
Jedna błyskawica grzmot
Jeszcze jedna tęcza
Jeszcze jedno pobłądzenie
W lesie twoich włosów
Jeszcze jedno zasłuchanie
W szum twego oddechu
Jeszcze jedno kołysanie
Rytmem twego serca
Jeszcze jedno falowanie
Po morzu twych piersi
Jeszcze jedno zamyślenie
Jeszcze jedno zapatrzenie
W twoje ciało po horyzont
Marika długo nic nie mówi, tylko
patrzy mi w oczy z czułością i zachwytem. Jej policzki promienieją uśmiechem
ufności. Piękne – odzywa się wreszcie. Chciałabym to zapamiętać. Nie musisz –
sięgam do kieszeni leżących na podłodze spodni i podaję jej złożoną na cztery
kartkę papieru z napisanym odręcznie wierszem. Marika kładzie się na wznak,
podnosi kartkę na wysokość twarzy i czyta ponownie wiersz w milczeniu. Składa
kartkę i mówi: Jerzy, ja nie zasługuję na wiersze. Leżę na lewym boku i patrzę
na jej profil. Udając smutek, z kamienną twarzą odpowiadam innym wierszem, tym
razem nie moim własnym: Za smutek mój, a pani wdzięk, ofiarowałem pani pęk
czerwonych melancholii, a pani cóż, nie chce tych róż, że takie brzydkie i że z
kolcami… Jerzy, jest piękny. Zachowam go. Będę musiała tylko schować, żeby
go czasem mój mąż nie znalazł. A jak wam się układa? Coraz gorzej. Przykro mi
to słyszeć. Czemu tak się dzieje? Po prostu przestaliśmy się kochać. Coś we
mnie pękło w ostatniego Sylwestra. Łukasz się upił i zrozumiałam, że od
dłuższego czasu czuję do niego niechęć. Z powodu upicia się? I to w Sylwestra?
Gdyby Anna miała mnie zostawić z powodu upicia się, zrobiłaby to już ze sto
razy. Nie o to chodzi. On nic złego nie zrobił. Wszyscy mieliśmy mocno w
czubie, zwłaszcza panowie, ale wszyscy świetnie się przy tym bawili. Tańczyli,
wygłupiali się. A on zapadł się w sobie, a potem zasnął na siedząco.
Wystraszyłam się, że takie może być całe nasze życie. Przemilczane, przespane.
Jak u moich rodziców.
A jak było u rodziców? Widzę, że
Marika albo się zastanawia, jak mi to opowiedzieć, albo waha się, czy mi to w
ogóle powiedzieć. Nie lubiłam swojego domu. Od zawsze, od kiedy tylko pamiętam.
Moi rodzice się nie kochali. Traktowali siebie nawzajem jak powietrze.
Powietrze, którego nie widać, ale którym się oddycha, by żyć. Pobrali się,
ponieważ mama zaszła w ciążę. Ze mną. Ona była ładną kobietą, tata też nie był
najbrzydszy, ale ona chyba liczyła w życiu na coś więcej. Była urzędniczką, po
liceum ekonomicznym, a ojciec pracował jako monter w gazowni. Gdy mnie
spłodzili, mieli po dwadzieścia lat. Nie mieli mieszkania i wprowadzili się do
babci, która miała dwupokojowe mieszkanie. Akurat rok wcześniej umarł dziadek i
jeden pokój był wolny. W zasadzie to był pokój mojej mamy, bo ona nigdy nie
wyprowadzała się z domu. Mieszkała w tym pokoju od dziecka z siostrą, ale jej
siostra poznała pewnego Włocha i wyprowadziła się do niego, więc moja mama
miała pokój tylko dla siebie. Tata się do niej wprowadził i mieszkali tam we
dwoje, a potem była nas trójka, chociaż ja nie pamiętam, żebyśmy mieszkali we
trójkę w jednym pokoju. Pamiętam tylko, że zawsze spałam z babcią w małym
pokoju. Mama spała sama w dużym pokoju, a tata rozkładał sobie na noc łóżko
polowe w kuchni. Mama go tam wysyłała, bo strasznie chrapał, przez co mama nie
mogła spać. Ona go całkowicie stłamsiła. On nie miał własnej woli ani swojego
zdania. Pamiętam, że, gdy byłam już większa, widziałam, jak dwa razy w miesiącu
przynosił wypłatę. Kładł przed nią na stole odcinek i pieniądze, co do grosza.
Mama przyjmowała to z obojętnością i mówiła do niego z pogardą,… może nie z
pogardą, ale z lekceważeniem: Nawet na piwo nie poszedłeś z kolegami? A on na
to odpowiadał, że nie jest z tych, co wystają pod budką z piwem. Gdy tylko
zjadł obiad, który gotowała babcia, zaraz uciekał do klubu brydżowego. Wracał
dopiero wieczorem, gdy mama oglądała telewizję. Ale on nigdy nie dotykał
pilota. Nawet jak był jakiś mecz, a mama chciała oglądać coś innego, mówił, że
wystarczy mu, że pozna wynik. Mama też zwykle znikała na plotki z koleżankami.
Szły na kawę albo do „kina na obcasach”. W pokoju zawsze stała szachownica z
poustawianymi figurami, a w regale tata miał swoją półkę na czasopisma brydżowe
i szachowe. Najgorsze były niedziele, bo wszyscy byliśmy razem. Ojciec siedział
sobie cichutko i analizował partie szachów albo brydża, a mama przeglądała
czasopisma dla kobiet albo rozwiązywała krzyżówkę. Ja siedziałam jak mysz pod
miotłą. Gdy tylko odezwałam się głośniej, albo spróbowałam pobiegać, mama
zawsze mówiła: Marika, nie szalej, przeszkadzasz tatusiowi się skupić. Nie
lubiłam wychodzić na podwórko, bo tam dzieci bawiły się głośno, biegały,
krzyczały. Cały czas to słyszałam, bo jedno okno mieliśmy od podwórza.
Jak byłam mała, babcia codziennie
odprowadzała mnie do szkoły, a kiedy była wywiadówka, mama próbowała wypchnąć
na nią tatę, ale tata mówił, że on by się tam źle czuł, bo na pewno będą same
mamy. Wtedy babcia mówiła, że ona pójdzie. Gdy babcia umarła, byłam w piątej
klasie. I wtedy nie miał kto chodzić na wywiadówki. Czasami chodziła mama, ale
najczęściej coś jej wypadało. Mówiła, że nic się nie stało, bo przecież ze mną
nie ma żadnych problemów, bo jestem w szkole grzeczna i mam całkiem dobre
stopnie. A gdy zabrakło babci, to z kim zostawałaś? Jak to z kim? Sama.
Przecież byłam już duża. Czasami przychodziła do mnie moja siostra i zostawała
na kilka nocy. Okazało się, że ten Włoch, jej ojciec był żonaty. Wrócił do
siebie do kraju, ale przynajmniej zostawił im mieszkanie. Moja ciotka była
strasznie głupia. Uganiała się za mężczyznami, a córeczka jej w tym
przeszkadzała, przywoziła ją więc czasem na kilka dni do babci, a potem już
tylko do mnie. Byłyśmy ze sobą po południu i wieczorami, bo ona chodziła do
innej szkoły. Po śmierci babci miałam pokój tylko dla siebie, mama spała w
salonie, a ojciec ciągle w kuchni. Czasami widziałam, jak ojciec w kuchni
podchodzi od tyłu do mamy, przekłada jej ręce pod pachami, łapie ją za piersi i
próbuje pocałować w kark. Wtedy ona zwykle mówiła: Daj spokój, dostałeś już
nagrodę. Byłam już na tyle duża, żeby wiedzieć, że to seks był w nagrodę.
Musieli to robić, gdy wychodziłam z babcią na spacer albo do kościoła, a jak
już nie było babci – to do kina. Gdy mu się trafiła jakaś fucha i zarobił
dodatkowe pieniądze, przynosił jej je jak pies w zębach i mówił: Kup sobie
jakiś płaszczyk albo buty.
Nie mogłam tego znieść. Gdy miałam
szesnaście lat, wyprowadziłam się z domu. Dzięki temu on zaczął sypiać w
pokoju, jak człowiek. I dokąd się wyprowadziłaś? Mieszkałam z różnymi ludźmi.
Wynajmowaliśmy mieszkanie w kilka osób. Miałaś pieniądze na czynsz? Oczywiście.
Od razu zaczęłam pracować. Co robiłaś? Sprzedawałam kebab, kurczaki, czasem
gotowałam w jakimś barze, zmywałam… Takie prace. A co ze szkołą? Chodziłam do
technikum gastronomicznego, ale mi się nudziło. Nie miałam czasu ani chęci na
naukę i przeniosłam się do zawodówki. O jakim profilu? To samo. Handel i
gastronomia. Nauczyciele mi mówili, że nie pasuję do tej szkoły, że powinnam
robić coś lepszego, ale mi to odpowiadało. A rodzice? Co na to? Nic. Matka
tylko powiedziała: Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
A jak zostałaś modelką? Przypadkiem.
Poszliśmy z Łukaszem po ślubie zrobić sobie zdjęcia. Bardzo fajnie wyszły.
Fotograf od razu zauważył, że mam talent do pozowania i zaproponował mi sesję.
Rozbieraną? Niee. Glamour. Chcesz zobaczyć? Jasne. Marika sięga po komórkę.
Widzę, że przerzuca jakieś kolorowe zdjęcia i zatrzymuje się na kilku w kolorze
sepii. Leży na nich w skromnej, ale eleganckiej sukience i tęsknym wzrokiem
wpatruje się w obiektyw. Ładne – mówię. Lubię je najbardziej, chociaż wyglądam
na nich jak klucha, bo to było parę miesięcy po urodzeniu Elizy. Potem dostałam
inne propozycje i trafiłam do studia, w którym kręcimy łaskotki.
Ale czemu ci o tym opowiadam? Mówiłaś
o Sylwestrze. No tak. Kiedy zobaczyłam Łukasza takiego sflaczałego, pomyślałam
sobie o moim ojcu. Nie chciałam mieć takiego życia jak moi rodzice. Łukasz to
dobry człowiek, zwłaszcza świetny ojciec. Dużo czasu poświęcał Elizie, ale
myślał, że jak zarobi na rodzinę i trochę się zajmie dzieckiem, gdy jest w
domu, to wystarczy. A ja chciałam czegoś więcej. Gdzieś wyjść, pogadać o czymś.
Pomyślałam sobie, że jestem za młoda, żeby tak przedreptać przez życie, bez
rozmowy, bez uczucia i zaproponowałam mu, żebyśmy się rozwiedli. On nie chciał
o tym słyszeć. Był bardzo zdziwiony, bo myślał, że wszystko jest w porządku,
ale potem mi przyznał rację, że nic nie jest w porządku. Zaczęliśmy spać
osobno. Ja z Elizą, a on sam. Mimo to poprosił mnie, żebyśmy dali sobie jeszcze
przez pół roku szansę. I że jeśli przez ten czas nic się nie zmieni, to
pomyślimy o rozwodzie. Ale po pół roku było tylko gorzej. Wtedy on mi
zaproponował kolejne trzy miesiące, do końca roku, po których zrobiło się
kompletnie źle. Już prawie nie rozmawiamy ze sobą. Rozmowy ograniczają się tylko
do wymiany informacji o dziecku. On jest stale w warsztacie i wpada czasem do
domu znienacka. Więcej chyba zdarzy mi się porozmawiać z sąsiadką niż z nim.
Ostatnio nawet całe noce spędza w warsztacie, bo mają dużo zleceń. Jest coraz
więcej bolesnych słów i gestów. Nawet jakbyśmy chcieli, nie da się już tego
posklejać. Wczoraj w ciągu całego dnia były dwa zwroty akcji. W jednym –
chciałam się do niego przytulić, ale on mnie odepchnął, w drugim – podszedł do
mnie, przytulił się i kiedy chciał mnie pocałować, odwróciłam głowę w drugą
stronę. To nie było kontrolowane. Raczej samoistne. Już takie mam odruchy.
Zgoda, to są odruchy, może i
niekontrolowane, ale – jak widzę – pojawiają się zarówno te negatywne, jak i
pozytywne, może więc coś z tego będzie, może się rozwiną. Może to są pączki,
które muszą przetrwać zimę, z których rozwiną się piękne kwiaty? Sprawę
załatwiłby seks. Przywraca równowagę, bliskość, wymazuje błędy. Ran może nie
leczy, ale goi małe zadraśnięcia. No, ale jeśli on nie podejmuje akcji… Nie mówię,
że ma wziąć cię siłą, ale powinien wykorzystać siłę seksu. Wystarczy położyć
się razem do łóżka, nawet jeśli będziecie zwróceni każde w inną stronę, i
zasnąć. Pożądanie przyjdzie samo. Od przypadkowych dotknięć, delikatnych
muśnięć. Mężczyzna w wieku twojego męża powinien mieć erekcję w wyniku samej
obecności tak pięknej, bliskiej i prawdopodobnie wciąż jeszcze kochanej
kobiety. Wystarczy, żeby ci ją pokazał, przytulając się mocniej. Ty przecież
też nie jesteś z drewna. Twoje ciało musi reagować na takie bodźce, zwłaszcza w
półśnie, gdy nie jest chronione tarczą świadomości. Seks jest jak syreni śpiew,
któremu nie można się oprzeć, a wy przywiązujecie się jak Odys do masztu, by mu
nie ulec.
Problem w tym że moja świadomość,
podświadomość i nadświadomość tworzą blokadę przed Łukaszem. Już kilka razy
starał się w czasie mojego snu dotrzeć do mnie intymnie, ale efekt był zawsze
taki, że automatycznie się budziłam i po jego zagrywkach czułam niesmak. To już
kompletna klapa. Co on takiego ci zrobił? Nic. Prawdopodobnie wszystko
potoczyło się za szybko: dziecko, ślub, mieszkanie, wcześniej wypadek
samochodowy, w którym straciłam pierwsze dziecko. I to wszystko w ciągu dwóch
lat. I wiesz, czego zabrakło w tym wszystkim? Pewności, że prawdziwe uczucie
jest…
Chyba rzeczywiście powinnaś postawić
sprawę jasno. Ale jemu potrzebne jest racjonalne wyjaśnienie, żeby to
zaakceptować. Musi wiedzieć, czemu musicie się rozstać. On już zrozumiał, że
nic na siłę. Zgoda, ale on musi jeszcze wiedzieć dlaczego. Dlaczego nie. Jeśli
racjonalnie nie pojmie przyczyny waszego rozstania, będzie miał irracjonalne
poczucie krzywdy, z którym nie będzie wiedział, co zrobić. I, żeby je
przezwyciężyć, skieruje je przeciwko tobie. To atawistyczna logika, która
drzemie w każdym z nas: oko za oko, ząb za ząb. Ale nie wiem, czy wiesz, że to
tylko największy skrót, bo idąc dalej za tą logiką, kodeks Hammurabiego mówi
także: dziecko za dziecko. I jego irracjonalne poczucie krzywdy może go do tego
punktu doprowadzić.
Nie, mój mąż to dobry człowiek.
Nigdy nie zrobi mi krzywdy, chociażby ze względu na Elizę. A zwłaszcza jej. Owieczko,
wciąż się o ciebie martwię. Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie trudności cię
czekają? Załóżmy wariant najgorszy. On akceptuje wasze rozstanie i całkowicie
się od ciebie odwraca. Zatrzymuje sobie mieszkanie, nie daje ci pieniędzy na
życie. I co wtedy? Jak sobie poradzisz? Jerzy, uwierz we mnie, potrafię sobie
poradzić. Mariko, nie znam waszej sytuacji, nie znam was, a zwłaszcza jego. Ale
jeśli on was kocha i chce, żebyście byli razem jako rodzina, gdzieś popełnia
błąd. Może jest zbyt leniwy, może nie jest wystarczająco mądry, żeby wiedzieć,
że o związek trzeba dbać stale. Jeśli chce mieć rodzinę, to powinien z nią być,
organizować jej ciekawie czas, stwarzać miłe sytuacje, do których chce się
wracać. Może on tego nie wie, bo dostał wszystko za darmo. Musiał o ciebie
walczyć, zalecać się do ciebie, zabiegać o twoje względy czy po prostu ty sama
wpadłaś mu w ramiona? Czy on się o was troszczy, jest szczęśliwy, gdy jest z wami,
czy może myśli, że po prostu wystarczy być i dać pieniądze na życie? Mówisz, że
nie ma już czego ratować, że nie warto, bo żadne z was nie chce. Ty mówisz
otwarcie, że nie chcesz i dążysz do rozwodu. On – rzekomo – nie, ale czemu
spędza tyle czasu poza domem. Noce w warsztacie? Naprawdę? Pół roku bez seksu?
Ja w to nie wierzę.
Jerzy, gdybym z nim sypiała, nie
spotykałabym się z tobą. Nie o to mi chodzi. Chodzi mi o niego. Żaden
mężczyzna, zwłaszcza młody, nie wytrzyma pół roku bez seksu. Nie chciałbym w tobie
budzić nieuzasadnionych podejrzeń, ale… może on kogoś ma? Nie. Wyczułabym to.
Wiem, jak na niego działam. Wystarczy, że się do niego zbliżę. To może chodzi
na dziwki? Przecież musi sobie jakoś radzić. Och, nie! Nie zdobyłby się na to.
OK. Nie chcę ci podsuwać fałszywych myśli. Wydaje mi się, że znam męską naturę,
ale może ty znasz go lepiej. Ale jeśli on musi radzić sobie z tym sam,
mieszkając z tobą pod jednym dachem, to musi być to dla niego strasznie
upokarzające. Nic na to nie poradzę – mówi Marika z nieznaną mi do tej pory
obojętnością, w której wyczuwam lekki cień okrucieństwa. Ja nie potrafię kochać
ani z obowiązku, ani z litości.