Czy jest wśród Was choć jedna osoba, która nie widziała tych bilbordów w swoim mieście? Nie wiem, jak wygląda kwestia outdoorowej reklamy we wsiach i małych miasteczkach, ale w dużych miastach one są na każdym kroku. Krzyczą zwłaszcza te olbrzymie na kilkupiętrowych ścianach wieżowców.
Najpierw był obrazek z płodem dziecka w macicy w kształcie serca, potem hasło „Kochajcie się mamo i tato”. Teraz pojawiają się plakaty z częściami ciała nienarodzonych dzieci. Te wszystkie treści są słuszne same w sobie: miłość do dziecka, miłość między rodzicami, a mimo to drażnią. Przez co?
Przede wszystkim z powodu nadawcy. Nie, nie chodzi mi ani o bigoteryjnego biznesmena, który tę akcję finansuje, ani o podpisujące się pod hasłami organizacje. Nadawcą, podmiotem liryczno-propagandowym lansowanych treści — jeśli mogę się tak wyrazić — jest wojujący katolicyzm. Katolicyzm, który krzyczy: „Tylko nasza droga jest właściwa! A kto nią nie idzie, schodzi na manowce cywilizacji śmierci i zepsucia”. Dewocja krzyczy, powiedziałby Norwid. To jest postawa charakterystyczna dla myślenia totalitarnego. „My jesteśmy wszystkim, wy jesteście niczym.”
A po drugie, wszystkie te bilbordy drażnią z powodu swej nachalności. Po co ich aż tyle? Po co takie wielkie? By jeszcze bardziej zawłaszczyć przestrzeń dyskursu. Propaganda w radiu i telewizji, wykupienie lokalnych gazet i czasopism, zamach na wolne media to wciąż jeszcze za mało.
Ostatnia akcja bilbordowa to prawdziwa histeria, jakby w naszym kraju aborcja dokonywana była na każdym kroku i była najbardziej rozpowszechnionym środkiem antykoncepcyjnym. Tymczasem jest zjawiskiem niezwykle rzadkim. W zeszłym roku oficjalnie dokonano 1100 zabiegów przerwania ciąży, z których większość to była aborcja embriopatologiczna. Ale dla katolickich fundamentalistów to i tak za dużo. W zeszłym roku trybunał odkrycia towarzyskiego warczącego wielkorządcy podważył jej legalność, wysyłając sygnał do kobiet: „Masz rodzić! To twoja rola i powinność! Oczekuje tego od ciebie Kościół, państwo i partia!” Czy można się dziwić milionom kobiet, że nie chcą się na to zgodzić, że wychodzą na ulicę protestować? Większość społeczeństwa je popiera, ale partyjno-państwowa propaganda nazywa je cynicznie „aborcjonistkami” i „zwolenniczkami zabijania dzieci”, tak jakby opowiadały się za aborcją dla swej sadystycznej rozkoszy, czy pod wpływem jakiejś zdegenerowanej mody, którą chciałyby narzucić innym. Niestety, większość członków naszego społeczeństwa popiera też władzę i propagandę partii rządzącej, więc ich emocje nie mają żadnego znaczenia w konfrontacji z decyzjami wyborczymi, które podejmują.
Podobnie z rozwodami. Dla większości osób rozwód jest traumą porównywalną z aborcją. Nikt nie robi ani jednego, ani drugiego dla zabawy, bo to przecież oznacza rozpad małżeństwa, rodziny. Zarówno jedna, jak i druga decyzja podejmowana jest zwykle w sytuacji granicznej, dla ratowania siebie i własnego życia, a często i życia dzieci i rodziny. Ale katoliccy fundamentaliści chcą zakazać jednego i drugiego. „Masz rodzić, choćbyś miała urodzić trupa lub potwora”. „Niechby pił, niechby bił, ale by był!” – to jeszcze do niedawna były zasady, którym się musiały podporządkować kobiety, ponieważ stanowiły fundament życia po bożemu.
W cywilizowanym świecie emancypacja – nie tylko kobiet, ale człowieka w ogóle — doprowadziła do uwolnienia życia jednostek od tych koszmarów. Ale nie w Polsce, bo tutaj takie kulturowe osiągnięcia nazywa się, mówiąc głosem największego duchowego autorytetu narodu, „cywilizacją śmierci”.
Dlaczego oni tak nas nie znoszą? – można by zapytać tych wszystkich przeciwników feminizmu, gender, LGBT, liberalizmu, ekologii, wegetarianizmu. Bo wszystkie te orientacje pokazują, że człowiek może sobie ułożyć szczęśliwe, godne i wartościowe życie bez religii i Boga. No cóż, takie czasy! Religia umiera w konwulsjach terroryzmu (islam) i fundamentalizmu (katolicyzm).
Za komuny mówiło się, że władza dokręca śruby, mając na myśli podwyżki cen i ograniczenia swobód politycznych. Dziś możemy powiedzieć, że władza naciąga strunę. Ale marionetkowy prezydent, marionetkowy premier, marionetkowy rząd i marionetkowy parlament, łamanie konstytucji, naruszanie trójpodziału władzy, kwestionowanie niezawisłości sądów, bezczelny nepotyzm, szkalowanie opozycji, nachalna propaganda sukcesu, sojusz państwa i Kościoła, ograniczenia praw człowieka (zwłaszcza praw kobiet i mniejszości seksualnych), tłumienie manifestacji przy użyciu policji to jest już przeciąganie struny.
Tylko patrzeć jak pęknie. Albo sflaczeje, jak wielki różaniec z balonów, który biznesmen-dewota wypuścił do nieba by wybłagać u Matki Boskiej zatrzymanie covidowej zarazy.
JERZY KRUK