Wiesz. — Zmieniam poważny ton na żartobliwy. Mam takie marzenie, żebyśmy się kiedyś zabawili w Pegaza. Żebyś mnie dosiadła jak konia, a ja żebym odleciał jak orzeł. Albo żebyśmy odegrali scenę z Szału uniesień. Na pewno znasz. U-u. — Marika kręci głową, założywszy górną wargę na dolną. Musisz to znać: Naga kobieta na czarnym rozjuszonym koniu. A, to chyba znam. Odegramy to? Teraz? — pyta zaskoczona. Nie — odpowiadam. Kiedyś, gdy sama będziesz miała na to ochotę.
Przesuwa się w górę mojego ciała i muska moje usta swoimi. Jak cudnie! Jak delikatnie! Gdy próbuję wciągnąć je w głąb swoich albo dosięgnąć językiem jej języka, Marika dyskretnie się wycofuje i wraca ze swoją subtelną pieszczotą. Rozumiem, że ona chce dyktować warunki. Najpierw karmi mnie manną swoich pocałunków, a potem wyciąga dłoń w dół mojego ciała i zabiera do zabawy także mojego najlepszego (niewymienialnego) przyjaciela. Oj, to już przestaje być grzeczna zabawa. Marika dosiada mnie jak ułan swojego konia i zaczyna powoli, rytmicznie anglezować. Hej, dziewczyny, w górę kiecki, jedzie ułan jazłowiecki — przychodzą mi na myśl słowa przedwojennej piosenki. Moja amazonka niepostrzeżenie przechodzi w kłus. Hej, chłopaki, w górę ptaki, jedzie ułan jako taki. A potem w cwał. Mają dupy jak z mosiądza, to ułani spod Grudziądza. Marika opiera dłonie na mojej klatce piersiowej i zaczyna pędzić galopem. Hej, chłopaki, w górę chuje, pan generał defiluje! Mój Pegaz wzbija się w powietrze i odlatuje na szczyt Olimpu, gdzie Gromowładny obładowuje go piorunami. Wraca i pędzi przez nasz hotelowy pokój, który wypełnia się hukiem spadających z jasnego nieba gromów. Gdy wracam do rzeczywistości, znajduję na łóżku obok siebie na wpół żywe, spocone, nagie ciało Mariki. Nakrywa swojego oblanego pianą rumaka derką hotelowej kołdry.
Może się skusisz, by przeczytać moją powieść w całości?