Nazwisko Dostojewskiego obijało mi się o uszy od wczesnej młodości, ale długo nie wiedziałem o nim nic konkretnego. Chodziłem do technikum i ani Łagodna (albo Potulna), ani Zbrodnia i kara nie były naszymi lekturami. W technikum Dostojewski w ogóle nie istniał. Po raz pierwszy jego nazwisko uderzyło mnie w filmie Krzysztofa Zanussiego Barwy ochronne (1976), gdy jeden z asystentów ciągnie za ucho prorektora (Mariusz Dmochowski) i krzyczy: „Czy pan lubi Dostojewskiego?”. Poczułem się, jakby to mnie ktoś pociągnął za ucho: Siedemnaście lat i nawet nie wiesz, czy ten Dostojewski to Polak czy Rosjanin? Okazało się, że to Rosjanin o polskim nazwisku, którego zresztą nie cierpiał, a przez to nie cierpiał Polaczków. A może było na odwrót? Nie cierpiał swojego nazwiska, bo nie cierpiał Polaków? Jeśli w jego utworach pojawia się Polak, to zawsze jako złodziej albo oszust. Nawet piękna polska księżna w Graczu jest luksusową prostytutką.
Mimo polskie antypatie Dostojewskiego, polubiłem go od razu. To on otworzył przede mną bramę do wielkiej literatury. Dlaczego zacząłem od Idioty? Na pewno miałem własny egzemplarz, nie z biblioteki, więc pewnie już wtedy chodziłem po księgarniach i wypatrywałem okazji, no i pewnie akurat rzucili Idiotę.
Konsekwencje były poważne. Trenowałem wtedy lekkoatletykę. Na poważnie, siedem razy w tygodniu, ale bez sukcesów. Codziennie poświęcałem cztery godziny dla sportu. Dwie na trening i dwie na dojazd. Po przeczytaniu Idioty podjąłem z dnia na dzień decyzję, że rezygnuję z treningów, bo – mówiłem sobie – albo będę dalej trenował, albo będę czytał takie grube książki. W sumie nie zrobiłem żadnej kariery. Ani sportowej, ani intelektualnej. Nie ma czego żałować, bo na żadną nie miałem szans. Zwłaszcza na sportową, o czym przekonałem się po latach. Choć moje treningi były czymś wspaniałym dla kultury ciała: uzyskałem sprawność, jakiej nie posiada niewytrenowany człowiek: skoczność, zwinność, siłę, gibkość, szybkość i naprawdę imponującą rzeźbę ciała, jak grecki heros, ale gdy przyszło co do czego, to znaczy do zawodów, po prostu zawodziłem. Skacząc w dal, wybijałem się przesadnie wysoko, a skacząc wzwyż, nadziewałem się wprost na poprzeczkę. Do tyczki nawet się nie przymierzałem. Dopiero po latach zrozumiałem, skąd to się brało. To była dyspraksja, brak inteligencji cielesnej czy kinetycznej, jak mówią niektórzy.
Uświadomiłem to sobie na kursie tańca. Bardzo mi się podobało, gdy instruktor pokazywał podstawowe kroki rumby, salsy czy samby (ogromnie się cieszę, że poznałem ich rytm i potrafię go rozpoznać w popularnych piosenkach) ale gdy trzeba było zrobić zwrot, moi koledzy po kilku krokach stawali odwróceni o 180 stopni, a ja patrzyłem na nich jak ciele na malowane wrota. „Pokażcie, jak to zrobiliście, tylko powoli” – mówiłem do nich po zajęciach. Nawet korepetycje niewiele mi pomogły. Powód? Dyspraksja. No cóż, nie każdy może być wszechstronnie uzdolniony. Ponoć Sokrates tańczący to sprzeczność sama w sobie. Ale i tak coś mi z tego zostało, zwłaszcza z tanga, które tańczyłem przez kilka lat.
Po Idiocie przyszły Biesy, Zbrodnia i kara, Bracia Karamazow, Gracz, Potulna i inne powieści. W czasie studiów Dostojewskiego czytali wszyscy, więc szybko znajdowaliśmy wspólny język, nawet z moimi przyjaciółmi z zagranicy, bo na ich półkach też znajdowałem książki Fiodora. Na przykład zauważyłem, że Преступление и наказание to po niemiecku nie Zbrodnia i kara tylko Wina i pokuta (Schuld und Sühne).
Chyba do dziś myślę, że Dostojewski to największy pisarz w historii, którego powinien znać każdy wykształcony człowiek. Kiedy moje córki dorastały i zaczęli je odwiedzać chłopaki, gdy przychodził jakiś nowy, one zwracały się do mnie błagalnym tonem: „Tato, tylko go nie pytaj, czy już czytał Dostojewskiego”.
Zachęcam Cię do kupienia mojej pierwszej powieści i wsparcia mojego debiutu.
Tu możesz przeczytać obszerne fragmenty
A tu możesz kupić książkę
(przesyłka przez RUCH za 1 grosz,
a przez innych przewoźników za pół ceny)