Katastrofa już się wydarzyła, chociaż uszkodzony kadłub pisowskiego „Titanica” wciąż jeszcze utrzymuje się na powierzchni. Bez odwoływania się do metafory musimy powiedzieć, że cel, jaki przed sobą postawiła koalicja demokratyczna, został osiągnięty: narodowo-populistyczna partia PiS Jarosława Kaczyńskiego została odsunięta od władzy. Co prawda wciąż jeszcze będzie się miotać w konwulsjach i torsjach, szarpać i kąsać, ale nie ma się co oszukiwać: to koniec PiS-u i Jarosława Kaczyńskiego.
Zwycięska koalicja już dzieli się władzą, ale nie powinna spocząć na laurach i na to, co się wydarzyło, powinna spojrzeć z szerszej perspektywy. To coś więcej, niż upadek PiS, to coś więcej niż przejęcie władzy. To coś więcej, niż wychylenie się wyborczego wahadła w drugą stronę. No bo gdzie? Z prawa na lewo czy z lewa na prawo? Upadek narodowo-populistycznego autorytaryzmu w pełni ukazał jego polityczny absurd. Dlaczego wyborcze wahadło nie może wychylić się ani w prawo, ani w lewo? Ponieważ istotą rządów PiS było uszkodzenie demokratycznego mechanizmu. Dlatego warunkiem jego naprawy było połączenie przeciwstawnych sił akceptujących reguły demokratycznej gry: liberalnej PO, konserwatywnej Polski 2050, ludowej PSL i socjaldemokratycznej Nowej Lewicy. I zawieszenie ognia w celu naprawienia mechanizmu demokracji: wolnych wyborów, swobód obywatelskich, swobodnego przepływu informacji, niezależnego sądownictwa i trójpodziału władzy.
Zwycięska koalicja nie powinna jednak zapominać, po co powstała. Owszem, by pokonać PiS, ale w jakim celu? Właśnie w celu przywrócenia i naprawy demokracji. Jeśli rządy PiS i Jarosława Kaczyńskiego były swoistą formą zamachu na ustrój Rzeczypospolitej, to konsekwencją ich obalenia powinna być transformacja czy restytucja ustrojowa.
Analogia z transformacją ustrojową, która dokonała się 4 czerwca 1989 roku, narzuca się sama. Musimy jednak pamiętać, że nie dokonała się w jeden dzień. Poprzedziły ją działania przygotowawcze trwające od spotkań w Magdalence, a więc prawie rok wcześniej, i wcieliły w życie trwające latami działania rządu Mazowieckiego i kolejnych władz wyłonionych w pełni demokratycznych wyborach. Podobnie jest dziś. 15 października pozostanie datą symboliczną, ale proces przywracania demokracji będzie trwał miesiącami, jeśli nie latami.
I to trzeba wyraźnie uświadamiać wszystkim: zwycięskiej koalicji z jej wyborcami, pokonanej partii Jarosława Kaczyńskiego wraz z jej poplecznikami i całemu społeczeństwu.
Choć do dziś dnia znajduje się wielu krytyków podważający sens transformacji 89 roku, pamiętać musimy, że była ona możliwa dzięki konsensusowi, na jaki polskie społeczeństwo chyba nigdy się nie zdobyło ani wcześniej, ani później. I właśnie taki konsensus jest najpilniejszą potrzebą tego momentu historycznego, w jakim znalazł się nasz kraj. Nie „dorżnięcie watahy”, nie „strząśnięcie szarańczy z drzewa”, nie „szukanie sprawiedliwości”, nie podział władzy, lecz budowa konsensusu, który spoiłby całe społeczeństwo i przekonał, że „dla wszystkich starczy miejsca pod wielką płachtą nieba”, polskiego nieba.
Sukces transformacji z roku 1989 polegał właśnie na tym, że do jego budowy udało się włączyć zarówno Tadeusza Mazowieckiego, Adama Michnika, Jacka Kuronia i Bronisława Geremka, jak i Czesława Kiszczaka, Wojciecha Jaruzelskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, czy nawet Jerzego Urbana. Podobnej płaszczyzny porozumienia powinniśmy szukać i dziś. Przestępstwa, nadużycia i akty łamania prawa oczywiście muszą być osądzone i ukarane, ale w skali ogólnospołecznej efektem zwycięstwa koalicji demokratycznej nie powinno być „pokonanie” czy upokorzenie wyborców PiS, lecz pokazanie im szansy na ich sukces i spełnienie ich wartości i oczekiwań w nowej, demokratycznej Polsce. Mówiąc wprost: trzeba ich przekonać do demokratycznych reform.
Podobnie jest z szeroko rozumianą formacją PiS. Jej też (z wyjątkiem tych, którzy na poważnie przyłożyli rękę do zamachu stanu) należy uświadomić szanse, jakie im niesie demokratyczna transformacja. Przede wszystkim bezpieczeństwo. Muszą uwierzyć, że w liberalnej Polsce obok racjonalistów jest miejsce dla ludzi wierzących, że nowa Polska, jeśli sformułuje prawa dla osób LGBT, singli i par bezdzietnych, to ani nie przekreśli, ani nie podważy wartości rodzinnych, tradycyjnych czy nawet konserwatywnych. Społeczeństwo trzeba przekonać, że Polska liberalna, zwiększając szanse dla przedsiębiorczości, będzie pamiętać i o tych, którzy potrzebują opieki państwa. Czy to oznacza jakiekolwiek wykluczenie dla zwolenników, czy nawet działaczy PiS? Nie. Nowa władza powinna skierować do nich ofertę uczestnictwa w budowaniu nowego ładu. Z korzyścią dla wszystkich.
„Titanic” PiS tonie. PiS jako partia jest już bez szans. Jej wrak z pewnością szybciej czy później pójdzie na dno. Ale co z ludźmi? Ci najsprytniejsi już od dawna mają przygotowane szalupy ratunkowe. W przypadku milionerów pokroju Morawieckiego czy Obajtka są to nawet luksusowe jachty. Ale i mniej bogatych, którzy dorobili się na rządach PiS, ich łódeczki dowiozą do cichych przystani, gdzie będą mogli wieść dostatnie życie z dala od politycznego zgiełku. Nawet Jarosław Kaczyński może się czuć względnie bezpieczny w swojej żoliborskiej łajbie. A co z innymi szeregowymi posłami? Czy nie ma dla nich ratunku? Czy muszą pójść na dno razem z partią? Ależ nie. Im też można pomóc, na przykład budując Arkę przymierza, na którą będą mieli wstęp pod warunkiem zgłoszenia akcesu do obrony i odbudowy demokracji. Czy to uczciwa oferta? Zarówno dla jednej, jak i dla drugiej strony? Myślę, że jak najbardziej, choć co niektórym może się wydać gorsząca. Ale czy nie zaakceptowaliśmy transferów z PiS i prawicy do Platformy Obywatelskiej Radosława Sikorskiego, Michała Kamińskiego czy Romana Giertycha?
A co byśmy powiedzieli na przejście do którejś z partii koalicji demokratycznej innych posłów PiS? Może jeszcze nie teraz, może nie od razu, ale spokojnie, powolutku. Wszak do zdolności do odrzucenia weta prezydenta koalicji demokratycznej brakuje 28 głosów. To dużo czy mało? 28 to dokładnie tyle, ilu posłów zdecydowało się zmienić barwy klubowe w poprzedniej kadencji. W tym kontekście ta liczba nie wydaje się duża. Zwłaszcza że tamte transfery odbyły się dla mniej chlubnych celów niż odbudowa demokracji. Warto o te głosy walczyć, formułując zaproszenie na Arkę dla wszystkich zwolenników demokracji, praworządności, tolerancji, wolności. Trzeba tylko umiejętnie sformułować ofertę, by przejście do nowej partii nie wydawało się aktem zdrady czy tchórzostwa, tylko przeciwnie: odpowiedzialności i odwagi. No i trzeba uświadomić zagrożonym, że „Titanic” naprawdę tonie.
Jerzy Kruk