Rzeczy, których nie wyrzuciłem to nie jest opowieść o rzeczach, to jest opowieść o matce. Wprawdzie opowiadana z perspektywy jej rzeczy, przedmiotów, których używała, ale jednak jest to opowieść o człowieku. Jednakże i perspektywa samych rzeczy jest myląca, bo kto opowiada tę historię, kto ogląda te rzeczy? Syn; syn jako mały chłopiec i dorosły mężczyzna. Nie ma tu wspomnień młodzieńca, które mogłyby zawierać naturalny dla tego wieku konflikt pomiędzy matką a synem. Takiego konfliktu tu jednak nie ma, co nie znaczy, że relacja pomiędzy nimi jest przesłodzoną bajką o synowsko-matczynej miłości. Powieść Marcina Wichy (klasyfikowana przez niektórych jako esej) w ogóle nie jest lukrowana. Relację pomiędzy matką a synem można by określić jako relację dwóch jednostek autonomicznych. O tę podwójną autonomię dbała szczególnie matka.
Rzeczy, które zostają synowi po śmierci matki, to przede wszystkim książki, i to właśnie one, oprócz ludzi, stają się bohaterami opowieści. Książki, które matka kochała i książki, które kocha jej syn. Opis księgozbioru rodziców należy do jednego z najwspanialszych opisów książek, którego nie powstydziłby się nawet autor Alchemii słowa. Marcin Wicha też jest alchemikiem, miłośnikiem, mistrzem słowa. Jego polszczyzna powinna być wzorem do naśladowania dla uczniów i przedmiotem nauczania w szkołach. Może i tak się kiedyś stanie, ale na pewno nie dziś, bo dzisiejszym władzom oświatowym z pewnością będzie przeszkadzał jeden element narracji, a jest nim żydowskość matki.
Żydowskość, choć już mocno rozmyta w od pokoleń spolonizowanej rodzinie, silnie jednak uwiera polskość, zarówno w osobistym, jak i społecznym wymiarze, ale nie posuwa się do oskarżeń. „Było, minęło” — można by powiedzieć, co nie znaczy jednak, że można i należy zapomnieć. Nie potrafią tego zrobić obie strony. Polacy o korzeniach żydowskich – bo to, co się wydarzyło jest zbyt bolesne i niemożliwe do zapomnienia, i „prawdziwi” Polacy, prawicowcy, którzy znów (w pełnym poczuciu bezkarności i za przyzwoleniem władzy) podnoszą kwestię „kto Żyd, a kto nie-Żyd”.
Przegląd książek z gromadzonego od powojnia księgozbioru rodziców staje się świetnym pretekstem do opowiedzenia za ich pomocą historii Polski: stalinizmu, odwilży, małej stabilizacji, epoki Gierkowskiej, stanu wojennego i transformacji. I znów ta sama metoda. Autor, mówiąc o książkach, opowiada o ludziach i ich losach.
Rzeczy, których nie wyrzuciłem, to krótka książeczka, niewiele ponad sto stron, więc trzy-cztery godziny czytania lub słuchania. Najlepiej do pochłonięcia bez przerwy, jednym tchem. Tak to właśnie zrobiłem i odstawiłem książkę na półkę z najlepszymi dziełami literatury polskiej.