fbpx

Rozmowa księży o gender, feminizmie,  LGBT, eko i innych demonach

W miesiąc po objęciu probostwa zaprosiliśmy na niedzielny obiad księży z innych parafii dekanatu. — Pewnie wszyscy uważają, że zdążyliśmy się już urządzić, czas to pokazać — powiedział mój proboszcz.

Ksiądz Jan witał kolejnych gości, przedstawiając się po nazwisku, a mnie tylko dyskretnym wskazaniem ręki: „Ksiądz wikary”. Za jego przykładem i ja wymieniałem swoje imię i nazwisko.

Kolejni goście witani byli kieliszkiem prosecco, który im wskazywałem na stojącej na bufecie tacy. — Nie ma wódki? — usłyszałem jak jeden z księży z rozczarowaniem zwrócił się do drugiego. — My tu nie pijemy wódki — pospieszyłem z dyskretnym wyjaśnieniem. — Ale może wina? — zaproponowałem. — Nie, nie — zaoponował ksiądz o postawnej posturze — może być szampan. — Jak na Nowy Rok. — Puścił do niego oko stojący obok szczupły ksiądz o wysokiej posturze, ubrany w spodnie, szarą koszulę z koloratką i czarną marynarkę, podobnie jak większość z nas. Jedni mieli czarne, inni szare, a jeszcze inni białe koszule kapłańskie, tylko ksiądz Oczko miał niebieską. Oficjalnie ubrał się tylko ksiądz dziekan. Miał na sobie sutannę prałacką z fioletową lamówką i fioletowymi guzikami. Opasany był fioletową szarfą. Ksiądz Jan i ja ubrani byliśmy na czarno. Ja w taką samą koszulę z koloratką co inni, a ksiądz Jan w kapłańskie polo z trzema guziczkami. No cóż, nie uzgodniliśmy dres kodu. Prawdopodobnie ksiądz Jan chciał podkreślić towarzyski, nieoficjalny charakter imprezy, a ksiądz dziekan — godność swego urzędu. Towarzystwo od samego początku zachowywało się nader głośno i swobodnie, jakby od dawna byli w dobrej komitywie.

Siedliśmy do stołu. Menu ustalił ksiądz Jan z panią Potęgową. Na pierwsze danie był krem z dyni, serwowany po francusku. Usłyszałem, jak ksiądz Jan uzgadniał to z naszą gospodynią: „Podajmy wszystko gotowe na talerzach, tak będzie wygodniej. I bezpieczniej”.

— Czy ksiądz mógłby nalać nam wina? — zwrócił się do mnie od szczytu stołu prawdziwy gospodarz. (Ustaliliśmy wcześniej, że dziewczęta nie powinny dotykać alkoholu).— Może nie wszyscy lubią chardonnay — powiedział do ogółu— ale moim zdaniem będzie pasować do zupy. Jedno i drugie ma wyrazisty smak. — Księża dyskretnie spojrzeli po sobie. — My tu jemy bardzo prosto, rozumie ksiądz, mięso, ziemniaki, sosik… — odpowiedział mu z drugiego końca stołu ksiądz dziekan. — I wódeczka. — Wszedł mu w słowo ksiądz Baryła. — Będzie i mięso — odpowiedział ksiądz Jan z uśmiechem, ignorując uwagę księdza Baryły. — Sosik i kartofelki też będą — wtrąciłem przymilnie. Ale gdy zdałem sobie sprawę, że mogło to zabrzmieć tak, jakbym się chciał przypodobać księdzu dziekanowi, spiekłem małego raczka.

— Ciekawy smak — skomentował jako pierwszy ksiądz dziekan. — Dziękuję — odpowiedział ksiądz Jan. — Przekażę pani Potęgowej. — Jedna z trzech dziewcząt, które nam podawały, piękna blondynka uśmiechnęła się porozumiewawczo do księdza Jana, a potem do mnie. Widać było, że ma oczy i uszy szeroko otwarte. Ksiądz Baryła ostentacyjnie podniósł łyżkę do góry i wylał z niej zupę z powrotem do talerza. — Jakiś muzułmański — skomentował z sarkazmem, a cała reszta zarechotała z zadowoleniem. — No, widzę, że i ksiądz ma wyczucie smaku. To kminek i gałka muszkatołowa — odparł ksiądz Jan spokojnie, nie ulegając prowokacji. — Ale muszę sprostować, że nie muzułmański, tylko arabski — dodał ze spokojem. — To kuchnia regionalna, a nie religijna. — Na wieprzowinie? — ksiądz Baryła udał, że łyżką wyszukuje w zupie kawałków mięsa. Ksiądz Jan spojrzał porozumiewawczo na mnie, a potem ponad głową księdza Baryły na blondynkę, która stała za jego plecami. — Jeśli mogę się wtrącić — odezwała się dziewczyna, która odebrała spojrzenie księdza Jana jako prośbę o udzielenie wyjaśnienia — to zupa bezmięsna, ugotowana na bulionie warzywnym, tak zażyczył sobie ksiądz proboszcz. — I dygnęła z gracją. — Więc jednak muzułmańska — znów zarechotał ksiądz Baryła, a z nim reszta towarzystwa, z wyjątkiem księdza dziekana, który z zażenowaniem spojrzał na księdza Jana. — Ksiądz Baryła to nasz największy żartowniś — powiedział rozbrajająco. — Trzeba poznać jego poczucie humoru. — Proszę od czasu do czasu popić winem — zachęcił ksiądz Jan, a pozostali księża posłusznie podążyli za jego radą. W pewnym momencie ksiądz Baryła ostentacyjnie odłożył łyżkę do miski, odwracając ją wypukłością do góry. Na szczęście inni wyjedli miseczki do czysta.

— Może jeszcze wina? — zaproponował mój przełożony, gdy dziewczęta sprzątały ze stołu. Odmówił tylko ksiądz dziekan.

— Ksiądz nigdy nie pije wódki? — Sąsiad księdza Baryły postanowił przerwać niezręczną ciszę. — Fajki ja nie palę, wódki nie piję — odpowiedział ksiądz Jan, cytując znaną piosenkę biesiadną. — Ksiądz Jan to sportowy typ — pospieszył ksiądz dziekan z wyjaśnieniem. — Naprawdę? — Kolejny ksiądz poczuł się w obowiązku do tkania towarzyskiego patchworku. — Poważnie — odparł ksiądz dziekan i zaczął wyliczać na palcach: — Kajaki, żagle, narty i co tam jeszcze? Wspinaczka? — Bez przesady — zaoponował ksiądz Jan — trochę wędrowania po górach, ale nie wspinaczka. — Zupełnie jak nasz papież — zauważył kolejny ksiądz. — Bardziej papieski niż papież — gruchnął ksiądz Baryła, ale tym razem nie odpowiedział mu rechot, bo wszyscy zauważyli, że przeciąga strunę. — Słyszałem, że jeszcze piłka nożna. — Spróbował własną niezręczność pokryć własną złośliwością. — Oj, to było dawno temu. — Ksiądz Jan nie dał się sprowokować.

— Mamy drugie danie.— I ja odważyłem się pełnić obowiązki gospodarza, gdy zauważyłem, że dziewczęta wnoszą talerze. Księża z zainteresowaniem przyglądali się stawianym przed nimi potrawom. — Czy mogę teraz zaproponować czerwone? — Ksiądz Jan dał mi znać wzrokiem, bym nalał z otwartej wcześniej butelki. — Cabernet sauvignon sprawdzi się zawsze. Jeden z księży przytrzymał spodu butelki, gdy zamierzałem mu nalać. — Chile — mruknął z uznaniem. — Chyba że ktoś woli pozostać przy białym… — zaproponował mój proboszcz. — Ja poproszę szardoneja — natychmiast zdecydował ksiądz Baryła i podniósł pusty kieliszek. — Wszystko, co czerwone mi szkodzi, zarówno wino jak i ideologia. — Zaraz księdzu przyniosę — odpowiedziałem i napełniałem duże kieliszki pozostałym, ignorując jego polityczną uwagę, ale podjął ją ksiądz Oczko: — Słusznie — powiedział, podnosząc do góry palec wskazujący lewej ręki — trzeba zwalczać tę lewacką zarazę. Te wszystkie konwencje antyprzemocowe, ustawy o in vitro i uzgodnieniu płci to jedno wielkie kłamstwo o człowieku.

— To samo gender — poparł go inny młody ksiądz. — Wpuszczać nauczycieli genderyzmu do szkół — taktował sobie wyprostowanym palcem wskazującym prawej ręki, jak dyrygent batutą — to jak wpuszczać handlarzy narkotyków. Oni chcą zniewolić seksem dzieci, jak dilerzy narkotykami. To przestępstwo na dzieciach. Brońmy ich.

— Dokładnie. — Ksiądz Oczko z zadowoleniem odebrał odbitą piłeczkę, jakby sobie na luzie grali w ping ponga. — Słyszymy często, że gender służy dobru kobiet, a to Kościół służy najlepiej ich dobru, gdyż najlepiej jest im w krajach kultury chrześcijańskiej. Za to trzeba być Kościołowi wdzięcznym, bo to jest owoc Ewangelii. A w ateistycznej Europie rozwija się nowe niewolnictwo kobiet, czego wyrazem są postulaty legalizacji prostytucji. Takie właśnie są efekty rewolucji seksualnej.

Gdy podchodziłem do księdza Baryły z butelką białego wina, on chwycił w rękę duży kieliszek i podstawił mi do nalania. — To jest kieliszek do czerwonego wina — powiedziałem dyskretnie. — Czy mogę księdzu nalać do właściwego? — Odstawił kieliszek na stół, wydymając usta. — Savoir vivre pełną gębą, jak na Zachodzie. Zgniła dekadencja.

— Oj, widzę, że księdzu nie za bardzo pasuje to co obce. Ani ze Wschodu, ani z Zachodu. — Ksiądz Jan pokręcił głową, jakby chciał go delikatnie skarcić.

— Ani z Północy, ani z Południa. Czego byśmy od nich mieli się uczyć? Ateizmu? Islamizacji? Wiecie, że w Sztokholmie jest szesnaście stref szariatu? — spytał retorycznie ksiądz Baryła. — To my możemy być przykładem dla Europy, od nas powinni się uczyć, bo nasz naród jest uodporniony na działanie ideologii, gdyż doświadczył ich skutków w swojej historii. Jesteśmy narodem religijnym, a tam gdzie jest wiara, nie ma miejsca na szerzenie ideologii. Kościół jest jak skała, o tę skałę rozbił się komunizm, rozbije się i genderyzm.

— Dobrze powiedziane — skwitował ksiądz Oczko. Znali i rozumieli się z Baryłą od dawna.

— A na czym polega ten gender i jego szatański charakter? — spytał ksiądz Jan.

— No, to już chyba ksiądz sam wie najlepiej. Mówią, że gender to księdza konik — rzucił ksiądz Baryła i teraz on puścił oczko do księdza Oczko.

— Proszę księdza — podjął ksiądz Oczko temat na poważnie.— Ja wiem, że ksiądz ma swoje teorie, ale sprawa jest prosta. Chodzi o to, żeby nie było wiadomo, kto jest mężczyzną, a kto kobietą. O pomieszanie ról, o pomieszanie strojów, a w konsekwencji — o rozmycie płci.

— Na przykład niektórym rodzicom podoba się uczenie chłopców, że winni po sobie sprzątać, a nie czekać, aż zrobią to za nich dziewczynki — włączył się kolejny starszy ksiądz. — Zauważyłem, jak „dziewczynki” znacząco spojrzały po sobie, a potem dyskretnie rzuciły okiem na mnie i księdza Jana, ociągając się z wyjściem, by usłyszeć jego opinię.

— Bardzo się cieszę — powiedział ksiądz Jan — że wywiązała się między nami taka żywa dyskusja, ale zasmuca mnie fakt, że duża część księży, ale także i biskupów, odnajduje się w takich właśnie nieprawdziwych i uproszczonych poglądach. Wiedza, jaką mają na temat gender, jest zatrważająca — to mniej więcej poziom prasy bulwarowej. Ja się nie uchylam od tej dyskusji. Przeciwnie, chętnie bym wziął udział w jakimś panelu czy seminarium, możemy się na to umówić, ale nie dziś, przy jedzeniu i winie, bo boję się, że możemy się głęboko poróżnić, a przecież cel naszego spotkania jest inny. Mamy się poznać i zaprzyjaźnić. Czyż nie?

— Słusznie! — zareagował na zamknięcie tematu ksiądz dziekan. — Czy mogę wznieść toast? — spytał biorąc kieliszek do ręki. Wszyscy poszli w jego ślady. — Za naszych szanownych gospodarzy — powiedział, wznosząc kielich. — Witajcie w rodzinie.

Wszyscy zaczerpnęliśmy łyk wina, tylko ksiądz Jan głęboko zanurzył nos w swoim kielichu i wchłaniał jego bukiet. Ale i on dołączył do nas. — Jedzmy — powiedział — bo nam już chyba wystygło. — Ochoczo chwyciliśmy za sztućce. — Kartofelki świetne — skomentował ksiądz dziekan. — Mhm — potwierdzili inni mruknięciem i kiwaniem głową. — I chrupiące — powiedział któryś z księży. — A czym tak pachną? — spytał inny. Ksiądz Jan spojrzał na stojące przy bufecie dziewczyny.

— To rozmaryn, proszę księdza — powiedziała blondynka i… znów dygnęła. Boże, co za dziewczę! — pomyślałem. Taka niewinna, taka pogodna, taka otwarta, rezolutna. I piękna. Wzięła do ręki karafkę z wodą i spytała: — Czy ktoś z księży życzy sobie wody? — I obeszła stół dookoła. Wracając na swoje miejsce, dała dyskretny znak koleżankom i dziewczęta opuściły pokój.

— Ładne tu macie parafianki — skomentował któryś z księży. — Pracowite — dodał drugi. — Sprytne.  — Rezolutne. — Sympatyczne. — Oj, księdzu wikaremu nie będzie tu łatwo.

Uśmiechnąłem się i znów spiekłem raka, na co wszyscy zareagowali śmiechem. Czemu jestem takim prawiczkiem? — pomyślałem o sobie ze złością.

— Bardzo dobra ta jagnięcina. — Ksiądz Baryła wrócił do swoich żartów. — Niech ksiądz już da spokój — napomniał go z uśmiechem ksiądz dziekan. — Wszyscy widzą, że to indyk.  — Takie duże udko? Myślałem, że to jagnię. — Ksiądz Baryła uśmiechnął się spode łba do kolegów. — Duszone w czerwonej kapuście. Świetny pomysł — skomentował jeden ze starszych księży, który do tej pory się nie odzywał. — A te owoce to co? Rodzynki?

Ksiądz Jan dał mi wzrokiem znać, bym trochę bardziej zaangażował się w rozmowę.  — Tak — powiedziałem. — I suszone śliwki. — Mhu — zareagowała reszta. — Będę musiał wziąć przepis — skwitował ksiądz, który pochwalił pomysł duszenia w czerwonej kapuście. — Gosposia też wam się niezła trafiła — dodał ksiądz dziekan. — To prawda — przytaknął ksiądz Jan. — Mamy tu jak u Pana Boga za piecem. Nie zapominajcie o winie. Wtedy lepiej smakuje. Pośpieszyłem uzupełnić kieliszki.

— Świetnie zharmonizowane. Jedzenie i wino. Naprawdę wykwintne.— podsumował ksiądz o łagodnym i pogodnym obliczu, kolejny z tych starszych.

Dziewczęta ponownie wsunęły się do salonu i rzędem stanęły przy bufecie. Kolejno podchodziły do tych, co odłożyli sztućce i zbierały naczynia. Ksiądz Jan wytarł usta serwetką i zaproponował: — Może przed deserem rozprostujemy kości? — Wstał od stołu.

Nasza konstelacja rozsypała się na trzy mniejsze gwiazdozbiory: starsi, młodsi i ksiądz Jan z księdzem dziekanem. Podchodziłem do każdej z grup i proponowałem: — Zaraz będzie deser. I kawa, ale może jeszcze coś do picia? Wino, prosecco? A może koniaczek?

Wszyscy wybrali koniaczek. Rozdałem kieliszki i podszedłem z butelką do gospodarza i jego najważniejszego gościa. Nalałem po centymetrze. — A co to? — spytał zaintrygowany ksiądz dziekan i lekko przechylił trzymaną przeze mnie butelkę. — Sa-ra-ji-shvi-li — odczytał z etykietki. — Gruziński? — Tak — odparł ksiądz Jan. — Pięć gwiazdek?. Chyba rzeczywiście macie tu jak u Pana Boga za piecem. — Bez przesady. On nie jest taki drogi. Dostałem od przyjaciela na pożegnanie. Pociągnęli po małym łyku i odstawili kieliszki na komodę. Ksiądz dziekan wziął księdza Jana za łokieć i wyszli na patio. Poszedłem obsłużyć pozostałych.

— Dawno znasz księdza Jana? — Młodsi zwracali się do mnie na „ty”. — Nie — wyjaśniłem. — Poznaliśmy się dopiero tutaj.

By uniknąć dalszych pytań o biografię, wycofałem się do kuchni. — Świetnie się spisałyście, dziewczyny — pochwaliłem dziewczyny. — I pani też. — Uśmiechnąłem się do Potęgowej. — Jadłyście coś? — Niech ksiądz się o nas nie martwi. Zjemy, jak posprzątamy po deserze.  — A kierowcy? — Byli na obiedzie u Nowakowej. — A co jedli? To samo? — No bez przesady. Zrobiła im schabowe z kapustą. Krzywdy nie mieli. — Świetnie. Dobrze wyszło, prawda? Pani też tak uważa? — Dobrze, niedobrze. Normalnie. Niech ksiądz nie chwali dnia przed zachodem słońca. Jeszcze nie wyjechali. — Dobrze, dobrze. Wszystko dobrze — paplałem podekscytowany. — To co? — spytała nasza gospodyni. — Możemy podawać deser?

Każda z dziewcząt podeszła do innej grupki. Usłyszałem, jak blondynka pyta: — Na deser będzie szarlotka, można wybrać z bitą śmietaną albo z lodami waniliowymi. Co ksiądz sobie życzy? — Jak będzie od ciebie, to ja bym chciał loda z bitą śmietaną — palnął Baryła, a inni wraz z nim wybuchnęli śmiechem. — Proszę księdza! — zareagowała ostro blondynka. — Bo się poskarżę! — Księdzu proboszczowi czy wikaremu? — szydził sobie dalej Baryła. — Dzie-ka-nowi! — odparowała szorstko i pokazała mu język. Naprawdę! Pokazała mu język. Nie wyciągnęła go wprawdzie na brodę, ale wyraźnie wysunęła go z ust. Obróciła się na pięcie i wyszła do kuchni. Cała grupa ponownie huknęła śmiechem.

— Niezłego tu macie diabełka — skomentował ksiądz Baryła, zwracając się do mnie. — Jeszcze nie wiemy, czy to diabeł, czy anioł — odpowiedziałem ze sztucznym uśmiechem na ustach. Stanąłem w drzwiach do ogrodu, by pokazać księdzu Janowi, że podano deser. — Jeszcze chwilka! — odpowiedział mi gestem dłoni.

Księża zjedli po swojej szarlotce, z bitą śmietaną lub z lodem, tylko Baryła dostał podwójną porcję z dwoma gałkami lodów i takim kopcem bitej śmietany, że omal nie spadła z talerzyka. Dziewczęta zbierały naczynia, ale blondynka wyraźnie unikała kontaktu z Baryłą. Postanowiłem obejść towarzystwo z butelką koniaku. Porozsiadali się teraz wygodnie dookoła salonu z filiżanką kawy lub kieliszkiem koniaku w ręku. Na fotelach, na sofie, na krzesłach.

— Szkoda, że ksiądz proboszcz nie podjął dyskusji — zwrócił się do mnie ksiądz Oczko. — Nie wiadomo kiedy znów trafi się ku temu okazja.

— Na pewno się trafi — odpowiedziałem bez przekonania.

— My, żeby porozmawiać, nie potrzebujemy żadnego „panelu ani seminarium”, tylko walimy prawdę prosto z mostu — skomentował szorstko Baryła. — Święta prawda — poparł go Oczko. Święta prawda, gówno prawda — pomyślałem, ale nie wypowiedziałem swojej myśli na głos.

— A wracając do tego genderyzmu — ksiądz Tumor chciał mimo wszystko wyłożyć swoją „prawdę” prosto z mostu — widzieliście do czego ostatnio doprowadził? Ile zwolenniczek zabijania dzieci wyszło na ulicę? Policja słusznie zrobiła, że rozpędziła je pałkami.

— Oczywiście, że słusznie. Kobiety w naszym kraju nie powinny mieć prawa do antykoncepcji, aborcji i in vitro. — Ksiądz Oczko przypieczętował jego prawdę swoją.

— To prawda. — Kolejny ksiądz postanowił wyjechać ze swoją „prawdą”. — Zgwałcona kobieta, która skorzysta z tabletki „dzień po”, popełnia jeszcze większą zbrodnię niż gwałciciel.

— A kto ponosi winę za gwałt? Dziewczynki są formułowane do posłuszeństwa i podległości tym, którzy je seksualnie wykorzystują. To one swoim wyglądem, ubiorem, zachowaniem kuszą, prowokują i ponoszą winę za to, że są molestowane i gwałcone.

— I po co to całe in vitro? Czy nie wystarczy modlitwa? Szczera modlitwa owocuje poczęciem dziecka.

— Oczywiście — włączył się kolejny ksiądz. — A poza tym dziecko poczęte z probówki, poza Bogiem, jest produktem, a nie bytem. Nie istotą. Jest zwierzęciem.

— Bo genderystom właśnie o to chodzi, by zrównać człowieka ze zwierzętami, tak samo jak ekologom. Ekologizm to totalna, czyli substancjalna wrogość względem człowieka jako osoby i tylko przejściowa humanizacja zwierząt, drzew i roślin. Ekologistom chodzi o nowe relacje pomiędzy człowiekiem a przyrodą. To radykalne przekształcenie przyrody stanie się istotną częścią bytową radykalnego przekształcenia społeczeństwa, co w politycznej praxis oznacza „istotową zmianę świata”, którego miałyby w praktyce dokonać ruchy zielonych, lewicy, oraz wszystkie związki feministyczno — homoseksualne. Dla tego nurtu myślowego przyroda posiada wspólną z człowiekiem substancję i staje się tym samym pełnoprawnym oraz równorzędnym podmiotem, a pamiętajmy, że w całej nauce i nauce Kościoła katolickiego oraz nauce Pana Boga człowiek pojęty był jako podmiot osobowy, a cała przyroda — łącznie ze zwierzętami — jako byt przedmiotowy — wywodził uczenie ksiądz Tumor. — Ekologizm to najpierw totalny ateizm. Ta mała Szwedka, co jeździ po świecie, staje się wyrocznią dla wszystkich sił politycznych, społecznych. To jest sprzeczne z tym wszystkim, co jest zapisane w Biblii — spuentował.

— To samo wegetarianizm — poparł go ksiądz Oczko. —To oferta ideologiczna. Im więcej szacunku dla zwierząt, tym więcej pogardy dla człowieka.

Słuchałem z przerażeniem, jak jeden po drugim wygadywali brednie, jakby pisali scenariusz do teatru absurdu. Atmosfera robiła się coraz luźniejsza. Księża ośmielali jeden drugiego i zachęcali do powiedzenia czegoś od siebie. Z każdą wypowiedzią utwierdzali się w swoim przekonaniu nie tylko o słuszności, ale i o doniosłości głoszonych poglądów. I o swoim dobrym guście i intelektualnym wyrobieniu. Rozmowom co chwila towarzyszyły salwy śmiechu, aż przerodziły się w nieustanny rechot.

Ksiądz Tumor rozkręcił się na dobre i zawołał: — Obudź się, ojczyzno! Roztrzaskaj glinianych idoli LGBT, co po ludzku grzeszyć nie potrafią! I niech sczezną ci wszyscy trawożercy, wyznawcy animizmu, fetyszyści, co oddają hołd pogańskim bożkom. Obronimy przed nimi naszą świętą wiarę! Czyż Pan Bóg nie wybrał sobie naszego narodu, żeby doprowadzić ludzkość do Dnia Ostatecznego? Czyli my, kochani, tak najtrzeźwiej mówiąc, przejęliśmy pałeczkę po Żydach i Niemcach. Gdzie byłeś, Izraelu, gdy nasi rodacy ratowali żydowskie dzieci? Kto finansował Führera? W czyich rękach był przemysł farmaceutyczny, który uśmiercał braci Żydów w obozach koncentracyjnych? Kto kooperował gospodarczo z Trzecią Rzeszą? Proszę nam podać z imienia i nazwiska tych ludzi oraz ich narodowość! A kto był właścicielem banków udzielających gigantycznych kredytów na budowę krematoriów w Auschwitz-Birkenau?

— Tak jest, brawo! — zaczęli wołać jeden przez drugiego. Niektórzy naprawdę klaskali w dłonie. Powitali spojrzeniami przepełnionymi dumą i samozadowoleniem księdza Jana i księdza dziekana, którzy właśnie weszli do środka. Pierwszy odezwał się ksiądz Jan: — Od jakiegoś czasu przysłuchuję się waszej… — tu zawiesił głos i odchrząknął — rozmowie i zastanawiam się, gdzie koledzy to wszystko przeczytali? Chyba nie w Ewangelii…? — Oczywiście, że nie. O tym się mówi dziś — wszedł mu w słowo Tumor. — … ani w nauczaniu Kościoła, bo papież chyba mówi coś innego?

Na moment zaległa niezręczna cisza, którą postanowił przerwać jeden ze starszych księży, który do tej pory milczał: — Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni — modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca. O szczęśliwą śmierć dla niego… — Papież chyba upadł na głowę, bo broni grzeszników: gejów, gender i lesbijek! — zawołał wciąż rozpalony Tumor.

— O Panu Jezusie też mówili, że się otacza grzesznikami, celnikami, że broni kobiety grzeszne przed kamienowaniem — odpowiedział mu ze ściągniętym czołem ksiądz Jan. Znów na moment zapadła niezręczna cisza. — Co wolno Jezusowi, to nie papieżowi! — wypalił Baryła i wszyscy ponownie wybuchnęli śmiechem, zadowoleni, że znów trafnym żartem rozładował niezręczną sytuację. — A czy Jezus nie mówił: „Zostaw wszystko i pójdź za mną?” oraz: „I ty czyń podobnie?” — spytał ksiądz Jan bez przekonania, jakby nie widział sensu włączania się w ten trajkot. — Mówił, mówił, ale na nas chyba czas. Dziękujemy księżom za gościnę. — Ksiądz dziekan chyba chciał uniknąć dalszej kompromitacji. Podnieśli się od stołu, z krzeseł i foteli, a Baryła zwrócił się do kolegów słabo tłumionym szeptem: — Zostawcie wszystko i pójdźcie za mną. Napijemy się czegoś porządnego. — Proszę się nie gniewać, to prości księża, nie zawsze wiedzą jak należy rozmawiać z uczonym — zwrócił się ksiądz dziekan do mojego proboszcza. — W piśmie — znów udawanym szeptem skomentował ksiądz Baryła przed kolegami.

Książka jest już skończona, trwają prace redakcyjne, jej premiera przewidziana jest na jesień 2022 r. Ale już teraz możesz kupić w przedsprzedaży jeden ze stu numerowanych egzemplarzy sygnalnych z dedykacją i podpisem autora. Najniższy numer na 18 maja to 3.

Pin It on Pinterest