Jak wielu innych, wpadłem w osłupienie po usłyszeniu propozycji Jacka Żakowskiego podzielenia mediów publicznych, w imię symetrystycznej sprawiedliwości, pomiędzy PiS i opozycję demokratyczną. Skoro Polska jest tak radykalnie podzielona, a Polacy tak skłóceni, to podzielmy pomiędzy nich media publiczne. Niech na przykład koalicja demokratyczna dostanie telewizyjną Jedynkę, a PiS — Dwójkę — zaproponował dziennikarz „Polityki” , Radia TOK FM i felietonista „Wyborczej”. Słysząc i czytając o tym, przecierałem oczy i uszy ze zdumienia. Pewnie się przesłyszałem — mówiłem sobie — pewnie publicysta został źle zrozumiany albo jego słowa zostały przekręcone. Ale nie. Jacek Żakowski ze swojej propozycji się nie wycofał. Mówił to na poważnie. Cóż za absurd! Cóż za horrendalny przykład niezrozumienia zasad i istoty demokracji i polityki w ogóle.
Mówiąc precyzyjniej, Żakowskiemu chodziło o to, by między partie podzielić media publiczne. Proponując coś takiego, pan Żakowski chyba pomylił sens przymiotnika „publiczny”, który w polityce, zwłaszcza w demokracji, najlepiej się wyraża w słowie „republika”, z łacińskiego: „res publica”, czyli rzecz wspólna, należąca do ludu, stanowiąca dobro państwa. W parze z pojęciem res publica idzie też pojęcie publico bono, a publicysta istotę pojęcia „publiczny” chciałby chyba wyprowadzić z określeń takich jak „dom publiczny” czy „toaleta publiczna”, z których każdy może skorzystać, zwłaszcza, gdy go mocno przyprze.
Nie, panie Jacku! Grubo się pan myli. Demokracja to nie burdel ani kloaka, choć po ośmiu ostatnich latach wielu Polakom może się z nimi kojarzyć.
Jacek Żakowski apeluje, abyśmy „pomyśleli o tym, jak podzielić się pieniędzmi, infrastrukturą, mediami, tymi, które mają charakter publiczny, są finansowane ze środków publicznych, z tymi, którzy przegrali wybory w październiku”.
Traktowanie sfery publicznej jako dobra do podziału to dobry argument dla symetrystów, którzy mówią, że PO i PiS są siebie warte, i że z tego powodu „nie ma na kogo głosować”, a często wyrażają to dosadniej, nawiązując wprost do pojmowania demokracji na wzór domu publicznego i mówiąc, że jedni i drudzy to takie same kurwy. Ten wykluczający symetryzm charakterystyczny jest dla postawy Konfederacji, a jeszcze niedawno, w kampanii wyborczej, wyznawała go Trzecia Droga, zwłaszcza Szymon Hołownia.
Jeśli chodzi o zarzut kurestwa, niektórzy politycy go odwracają i kierują ku wyborcom. „Naród wspaniały, tylko ludzie kurwy” – mawiał o Polakach marszałek Józef Piłsudski. Z brukowej frazeologii lubiła tez korzystać posłanka Joanna Senyszyn, mówiąc, że „rząd zrobił w Polsce burdel, Polskie państwo nie istnieje”, lub krytykując rząd PiS i cytując z sejmowej mównicy przedwojenne przysłowie, że „kiedy burdel nie przynosi zysków, zmienia się kurwy, a nie firanki”. Przykłady, w których demokrację w Polsce przyrównuje się do burdelu, można by mnożyć, nic więc dziwnego, że wielu, także zdawałoby się wybitnym publicystom, jedno się miesza z drugim.
Proponując oddanie Dwójki PiSowi, Jacek Żakowski przywołuje przykład Włoch, gdzie partie podzieliły się kanałami.
Panie Jacku, czy nie zna pan lepszych wzorców demokracji niż skorumpowany politycznie system włoski? Czy nie warto by na przykład, nawet nawiązując do metafory domu publicznego, wskazać na system brytyjski, w którym zasada wolności słowa respektowana jest od wieków? Co prawda w Wielkiej Brytanii można wskazać na wiele przykładów jej nadużywania, na przykład przez prywatne media, których poziomu „bulwarowości” nie da się porównać do żadnego innego na świecie, czy kłamstwa i bzdury wygadywane i popełniane przez Nigela Farage’a, Borysa Johnsona i Davida Camerona, które doprowadziły do Brexitu, ale ton przekazowi publicznemu nadaje w Zjednoczonym Królestwie BBC (będąca wzorem dziennikarskiej rzetelności dla całego świata), na straży obiektywności której przez 70 lat stała królowa Elżbieta, a teraz jej dzieło kontynuuje król Karol. I nie jest to wyłącznie kwestia honoru czy zaufania. BBC jest ustawowo zobowiązana do niezależności i obiektywności.
Innym przykładem poważnego traktowania wartości słowa w przestrzeni publicznej w Wielkiej Brytanii może być choćby słynny Speach Corner w Hyde Parku czy właśnie… dom publiczny (public house) nazywany w skrócie pubem. Pan Jacek Żakowski jako człowiek światowy z pewnością dobrze zna takie miejsca. I nie chodzi mi tu o te funkcje, jakie pełnią w piątki po pracy, gdzie na ogół młodzi ludzie przychodzą urżnąć się w trupa, lecz o te, jakie pełnią w niedziele, gdy odwiedzają je rodziny z dziećmi spotykające się na Sunday roast. Polakowi widzącemu takie obrazki z rodzinami przy wielkich stołach, z towarzystwem porozsiadanym w fotelach przy kominku z kuflem piwa, kieliszkiem whisky, przy filiżance herbaty czy szklance babychino , musi nasuwać się myśl, że takiej przestrzeni publicznej nie mamy i nigdy nie mieliśmy.
Przyglądając się doświadczeniom wypracowanym przez inne społeczeństwa, może warto by też wskazać na pojęcie konsensusu, od którego rozpoczyna się edukację obywatelską w Niemczech, a które w polskiej szkole czy polityce w ogóle nie funkcjonuje. Przychodzą mi jeszcze na myśl rozwiązania norweskie, gdzie na straży wolności, rzetelności, różnorodności i obiektywności mediów publicznych stoi komitet składający się z przedstawicieli nie partii, lecz ponad sześćdziesięciu organizacji reprezentujących środowiska polityczne, społeczne, religijne, świeckie, ekologiczne, sportowe, kobiece i jakie tam tylko istnieją.
Nie jestem medioznawcą, ale pan profesor Jacek Żakowski jako kierownik Katedry Dziennikarstwa w Collegium Civitas z pewnością mógłby przytoczyć więcej przykładów mądrych rozwiązań dla mediów publicznych praktykowanych na całym świecie, bo jego (miejmy nadzieję sformułowany ad hoc i przypadkowo) postulat podziału kanałów między poszczególne partie polityczne ani mądry, ani praktyczny nie jest. I jeśli cokolwiek wspiera, to chyba tylko stosowaną przez PiS i Jarosława Kaczyńskiego zasadę divide et impera, czyli „dziel i rządź”.
Jerzy Kruk