fbpx

Goethe i Schiller (10 minut czytania)

O ile Weronika zwykle skakała po kuchni jak pchełka, o tyle dziś fruwała przy stole jak jaskółeczka i szczebiotała jak skowronek. Żywe srebro – powiedział ksiądz wikary z błyskiem w oku i z trudem tłumionym lubieżnym uśmiechem na ustach, gdy obsługiwała nas przy obiedzie. Szczere złoto, poprawiłem go z pełnym zachwytu uśmiechem i łezką wzruszenia w oku. Po obiedzie przenieśliśmy się do kominka i zapadliśmy w głębokie zagłębienia foteli. Może rozpalę, spytałem, ale wikary odpowiedział, że nie ma potrzeby. Majowy chłodek podwieczoru jest tak samo przyjemny jak ciepełko południa. Weronika podała nam kawę, z gracją gejszy przykucając przy stawianiu filiżanek na niskim stoliku. Uważała, zwłaszcza podając ją mnie, by się nie pochylić i nie wypiąć pupy na mojego gościa, chociaż on chyba nie miałby nic przeciw temu. Zawsze podziwiałem, jak w mig chwyta moje uwagi i reprymendy i nigdy nie powtarza wytkniętych raz błędów. Jednak podając filiżankę księdzu wikaremu, odwrócona do mnie tyłem, nie była już taka taktowna. Odetchnąłem, gdy wreszcie zostaliśmy sami.

Słyszę ją, jak stuka talerzami przy zmywaniu. Właściwie powinienem był kupić zmywarkę, pomyślałem, ale wiedziałem też, że nie spodobałoby się to moim parafianom, obchodzącym się na co dzień bez takich luksusów, zwłaszcza, że miałem bezpłatną pomywaczkę, i to niejedną. Wchodzę do kuchni i siadam przy stole. Składam dłonie ze sobą i podpieram brodę wyprostowanymi kciukami. Dziękuję ci za obiad, był bardzo dobry. A ona na to, odwracając się przez lewe ramię: Szczęśboże, z pogodnym uśmiechem. Wyjmuje talerze z suszarki do naczyń, wyciera je suchą ściereczką i wstawia do kredensu. Muszę się księdzu pochwalić. Wstaję od stołu i podchodzę do zmywaka. Ja też nie mogę się doczekać, aż wyjawi mi powód swego szczebiotu. Wygrałam w szkole konkurs z niemieckiego, pojadę na olimpiadę. Zuch dziewczynka, mówię z uśmiechem. Rejonową, a jak mi się uda, to może i dalej. Ach, młodości! – wzdycham, chłonąc radosne spojrzenie jej niebieskich oczu, ty nad poziomy wylatuj! Sięgaj, gdzie wzrok nie sięga – odpowiada mi figlarnie przekręcając głowę. Łam, czego rozum nie złamie. Hasło, odzew, odzew na odzew. Weronika zdejmuje lniany fartuch i odwiesza go na haczyk z boku kredensu. Przez cienką bawełnianą bluzkę prześwituje jej biały stanik. Przytrzymuję się wzrokiem jej spojrzenia, by mi nie opadł, dając jej poznać, że i co zauważyłem. Ona chyba jednak nie zauważa mej konfuzji ani tego, że kurczowo wpatruję się w jej oczy. A ksiądz zna niemiecki? Trochę. To niech ksiądz coś powie. Nie wypuszczamy swych spojrzeń z łagodnego uścisku. Ach… wzdycham, habe ich nun Philosophie, Juristirei und Medizin und leider auch Theologie durchaus studiert, mit heißem Bemühn. Zaczynam recytować nasycając swe spojrzenie teatralnym wyrazem rezygnacji, aż w końcu wbijam w jej oczy kamienne ostrze swego wzroku: Da steh ich nun, ich alter Tor! Und bin so dumm als wie zuvor. Weronika popada w całkowity stupor, jakby to nie ksiądz, lecz bazyliszek przebijał ją swym wzrokiem. Łagodzę uścisk swego spojrzenia i moja twarz powoli wypełnia się coraz bardziej rozpogadzającym się uśmiechem. Heiße Magister, heiße Doktor gar und ziehe schon an die zehen Jahr herauf, herab und quer und krumm meine Schüler an der Nase herum. Wyciągam prawą dłoń w kierunku jej twarzy, lekko chwytam jej nosek dwoma palcami i delikatnie jej go ucieram. Weronika odpowiada mi uśmiechem zaskoczenia. Und sehe, dass wir nichts wissen können! Teraz teatralnie wybałuszam oczy. Das will mir schier das Herz verbrennen. Zwar bin ich gescheiter als all die Laffen, Doktoren, Magister, Schreiber und Pfaffen. Mich plagen keine Skrupel noch Zweifel, fürchte mich weder vor Hölle noch Teufel, cedzę ostatnie słowa niby głosem czarnoksiężnika. Ale numer, Weronika rozdziawia swoją buźkę w geście zaskoczenia. Może ksiądz jeszcze raz? Powoli? Habe studiert. Studiowałem, tłumaczy Weronika na głos. Philosophie, Juristerei und Medizin. Filozofię i medycynę. Ju-ris-ti-raj? Jura, mówię, Jurist? Dziennikarz? Nie, nie… ten, no… prawnik. Dobrze. A Jura? Prawo? Uhu. Juristirei? Prawoznawstwo? Może być! Und leider auch Theologie. Leider? – pyta Weronika. Leider, odpowiadam. Mit heißem Bemühn. Z gorącym… – zawiesza głos. Trudem, z wielkim zapałem, podpowiadam. Da steh ich nun, ich alter Tor! Stara brama? Brama to das Tor – wyjaśniam z uśmiechem. Der Tor to głupiec. Aha! Weronika wyraża zaskoczenie cichym mruknięciem. Und bin so dumm als wie zuvor. I jestem tak głupi jak przedtem? Lekko kiwam głową.

To Schiller? Wychodzę do biblioteki, wyszukuję grube tomiszcze Fausta i przynoszę Weronice do kuchni. Goethe, mówi Weronika, patrząc na wytłoczony na płóciennej oprawie tytuł. W książce tkwi kilka zakładek. Otwieram książkę mniej więcej w połowie grubości i podaję Weronice. Czyta na głos, od razu próbując znaleźć odpowiednią teatralną modulację.

Przestudiowałem wszystkie fakultety,
Ach, filozofię, medycynę, prawo
I w teologię też, niestety,
Do dna samegom wgryzł się pracą krwawą –
I jak ten głupiec u mądrości wrót
Stoję – i tyle wiem, com wiedział wprzód.
Zwę się magistrem, ba, doktora tytuł
Mam i lat dziesięć z górą, do przesytu
I tak, i wspak, i w skos, po krętej drodze
Tam i z powrotem uczniów za nos wodzę,
A wiem, że wiedzieć nic nam nie jest dano!
Myśl ta w mym sercu wieczną gore raną.
Wprawdziem mądrzejszy jest od tych jełopów,
Doktorów, skrybów, magistrów i popów,
Obca mi zwątpień i skrupułów męka,
Diabła ni piekła grozy się nie lękam 

Ale numer, mówi. Nauczę się na pamięć. W obu językach. A Schillera ksiądz też zna?

Ich weiß nicht, was soll es bedeuten, dass ich so traurig bin; ein Märchen aus alten Zeiten, das kommt mir nicht aus dem Sinn, recytuję z zadumą.

Nie wiem, co to ma znaczyć, że jestem tak… smutny? Smutna? Znów tłumaczy na głos i dopytuje się o szczegóły Weronika. Smutny. Bajka ze starych czasów nie schodzi mi… Pukam się palcem w skroń. Z głowy? Z pamięci? – pyta. Kiwam głową niby na niby w zamyśleniu. Dalej ksiądz też zna?

Die Luft ist kühl und es dunkelt, 
Und ruhig fließt der Rhein; 
Der Gipfel des Berges funkelt 
Im Abendsonnenschein.

Die schönste Jungfrau sitzet 
Dort oben wunderbar; 
Ihr goldnes Geschmeide blitzet, 
Sie kämmt ihr goldenes Haar.

Sie kämmt es mit goldenem Kamme 
Und singt ein Lied dabei; 
Das hat ‘ne wundersame, 
G‘waltige Melodei.

Den Schiffer im kleinen Schiffe 
Ergreift es mit wildem Weh; 
Er schaut nicht die Felsenriffe, 
Er schaut nur hinauf in die Höh.

Ich glaube, die Wellen verschlingen 
Am Ende Schiffer und Kahn; 
Und das hat mit ihrem Singen 
Die Lore-Ley getan.

Cudowne. Ma ksiądz też tłumaczenie? Przechodzimy do biblioteki. A wiesz kto był większym poetą? Schiller czy Goethe? Weronika rozkłada ręce w geście niewiedzy. Każdy niemiecki uczeń to wie. Że Schiller. A skąd to wiadomo? Schiller miał  metr osiemdziesiąt wzrostu, a Goethe był dość niski, miał tylko metr sześćdziesiąt dziewięć. Proszę księdza! I śmiech. Bez trudu znajduję w przeszklonej szafie Wiersze Schillera. Zawsze chciałam tu zajrzeć. Zaglądaj bez pytania. Bierz co chcesz. A co by ksiądz polecił? O miłości, najlepiej o miłości. O miłości? Hmm. Przebiegam wzrokiem książki, wyjmuję jedną po drugiej i kładę na stole. Kochanek lady Chatterlay. Naprawdę? Naprawdę. Lolita? Chyba ksiądz żartuje? Nie. Anna Karenina. Idiota. Cierpienia młodego Wertera. Romeo i Julia. Tristan i Izolda. Miłość w czasach zarazy. I jeszcze ta, najważniejsza. Biorę z komody i kładę na wierzch stosiku książek Nowy Testament. Ale czytania! Od czego zacząć? Oczywiście od Ewangelii... Czemu? Najważniejsze książki zostaw sobie na koniec. Taka powinna być kolejność. Do arcydzieł trzeba dorosnąć, powinny być nagrodą za wytrwałość w czytaniu, za dojrzałość, do której przecież dochodzi się powoli, a w szkole nauka literatury postawiona jest do góry nogami. Czy można się dziwić, że młodzi ludzie nie chcą czytać, jeśli katuje się ich jako dzieci Sofoklesem, Szekspirem, Goethem, Cervantesem? To się powinno przerabiać dopiero przed samą maturą, a zaczynać powinno się od otaczającego nas świata, by nauczyć ludzi, że ich życie też jest literaturą, jeśli mu się nada odpowiednią narrację. Czytałaś Zapałkę na zakręcie? Nie? A Beethoven i jeansy? O tym psie? Nie! Był taki film. Wiem! Zapach rumianku? Też nie. Wypożycz sobie z biblioteki. Od tego zacznij.

I tak zrobiła. Następnego dnia pokazała mi z dumą rozsypujący się egzemplarz Jeziora osobliwości, a kolejnego powiedziała, że już przeczytała. W jedną noc.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Pin It on Pinterest