Któregoś dnia kochaliśmy się trzeci raz pod koniec spotkania. Zrobiło mi się wstyd z powodu mojej zachłanności, ponieważ zrozumiałem, że mimo dość silnej erekcji nie będę w stanie osiągnąć kolejnej ejakulacji. Wycofałem się z niej i dyskretnie poprosiłem, by pomogła mi dojść do końca. Marika w pełnym oddaniu robiła, co mogła. Dłonią, palcami, ustami. Prącie, żołądź, napletek, wiązadełko, moszna, jądra. Penis, glans penis, preputium, frenulum, scrotum, testis. Cudowna pieszczota, ale wciąż tylko na krawędzi spełnienia. Brakowało jednego kroku, bym mógł — jak lotniarz — rzucić się w przestwór i odlecieć. Postanowiłem wziąć sprawy (dosłownie) w swoje ręce. Poprosiłem Marikę, by teraz całowała mnie w usta, a dłonią pieściła moje scrotum i testis. Wiedziałem, jak stymulować swój członek, by dojść do końca, ale osiągnięcie tego po raz trzeci w ciągu trzech godzin nie było łatwe. Teraz ja sam kilkukrotnie zbliżyłem się do krawędzi, ale gdy byłem już tuż, tuż, mechanizm nagle się rozprzęgał. Potrzebował nie więcej siły, nie większej dynamiki, lecz precyzyjniejszej stymulacji, dlatego w tym przypadku moja dłoń musiała się okazać skuteczniejsza niż kochana i czuła dłoń Mariki. W końcu udało mi się wywołać ostateczny skurcz, wyrzucający ze mnie na zewnątrz kolejne porcje świeżej gamety. Wydałem z siebie ryk ulgi i upokorzenia. Było mi wstyd przed Mariką, że robię to sam na jej oczach, niewrażliwy już na jej wdzięki, pieszczoty i czułość. Ona musiała to chyba zrozumieć. Delikatnie ujęła moją dłoń, zdjęła ją z mojego członka, podsunęła ją sobie do ust i pocałowała z najwyższą czułością. A potem to samo zrobiła z moim najlepszym przyjacielem.
Książkę możesz kupić tutaj:
(przesyłka przez RUCH za 1 grosz,
a przez innych przewoźników – za pół ceny)