I powraca wiatr… to był naprawdę ożywczy wiatr od wschodu, ciepły, wiosenny. Na Kacapów zawsze patrzyliśmy z wyższością. Że już tacy do szpiku kości zsowietyzowani, wierni partii, bez kręgosłupa, sieriozni, nadęci jak Breżniew, bez poczucia humoru. A Władimir Bukowski pokazał nam społeczeństwo radzieckie jako ludzi, którzy wiedzą swoje i doskonale rozumieją rzeczywistość, w której żyją; nie innych od nas, a w dodatku pogodnych, próbujących, tak jak my, dowcipami pokonać Wielkiego Brata. I to jakimi! Inteligentnymi, pogodnymi, naprawdę z klasą! Gdyby tak zrobić konkurs, kto opowiadał najlepsze dowcipy polityczne w Bloku Wschodnim, to nie wiem, kto by wygrał, Polacy czy Rosjanie.
Mówiło się, że cała Europa Wschodnia to jeden wielki obóz pracy, ale że w naszym, polskim baraku było najweselej. To prawda. Nie tylko dlatego, że opowiadaliśmy sobie świetne kawały polityczne, ale też dlatego, że mieliśmy najwięcej luzu. Mogliśmy wyjeżdżać na Zachód, a inne KDL-e – nie. W kinach i w telewizji leciały u nas francuskie, angielskie i amerykańskie filmy, nie to co w ZSRR, Czechosłowacji czy NRD, gdzie największym telewizyjnym przebojem było Vier Panzersoldaten und ein Hund. Prócz tego mieliśmy świetne kino moralnego niepokoju: Kijowski, Wajda, Zanussi, Falk, Holland, Kieślowski. Od roku 68. Kołakowskiego co prawda oficjalne wydawnictwa nie drukowały, ale Sartre’a, Camusa, Russela, Heideggera, Huserla, Schelera – tak. W enerdowskich czy radzieckich bibliotekach ich nie było, za to były pełne wydania Marksa, Engelsa i Lenina. Tam większość ludzi nawet nie wiedziała, że poza marksizmem istnieje jakakolwiek inna filozofia. I literatura, zwłaszcza amerykańska. Hemingway, Steinbeck, Scott Fitzgerald, Faulkner, Baldwin, Bellow, Nabokov byli u nas dostępni zarówno w bibliotekach, jak i księgarniach. No a jazz? Willis Conover, legendarny prezenter jazzu z Głosu Ameryki powiedział kiedyś, że jeśli ktoś potrafi grać jazz w Europie, to są to Polacy i Szwedzi. Nazwał też jazz muzyką wolności i za taką jazz był uważany w Europie Wschodniej, tyle że u nas nie tylko się o nim mówiło, nie tylko się go słuchało, ale i grało. I to jak! Komeda, Kosz, Namysłowski, Makowicz, Urbaniak, Dudziak, Stańko, Szukalski to były nazwiska znane na całym świecie. Polskie nazwiska. A rock? Niemen, Breakout, SBB, Maanam, Perfect?
W naszym baraku były filmy, awangardowy teatr, muzyka, literatura, filozofia. Skąd to się wszystko brało? Tak samo z siebie? No nie. Samo z siebie to się tylko może wziąć creatio ex nihilo. To wszystko było dziełem naszych rodzimych intelektualistów i artystów. Może i mieli stalinowskie korzenie, bo na powojennym gruncie nie była możliwa żadna inna rozsada, ale w latach sześćdziesiątych zaczęli się rozwijać inaczej, wbrew komunistycznym zasadom chowu i hodowli. Wbrew ideologii, a jeśli już, to w ramach ideologii wolności. I to też był ewenement na skalę naszego półkontynentu. Żaden inny kraj socjalistyczny nie miał tak wspaniale rozwiniętej kultury niesocjalistycznej. Owszem, socjalistyczna była władza, trochę szkoła, było też trochę socjalistycznej (marksistowskiej) filozofii, ale kultura, sztuka, rozrywka nie były socjalistyczne.
Ostatnio pojawiają się miernoty, które niczego w życiu nie osiągnęły i próbują tamte chwalebne osiągnięcia deprecjonować, a nawet zanegować. Każdy – mówią – kto ubrudził sobie ręce współpracą z socjalistycznymi, czy jak wolą mówić: komunistycznymi, instytucjami, to komuch. A kto się o nie nie otarł? Wszyscy byliśmy obywatelami państwa socjalistycznego, kraju demokracji ludowej. Socjalistyczne było wszystko: przedszkola, szkoły, studia, zakłady pracy, sport, kluby kultury, gazety, radio, telewizja, mieszkania, pociągi, autobusy. Każdy, kto mieszkał w tym kraju, musiał się z tym zetknąć. A o spadkobiercach i kontynuatorach tej niesocjalistycznej kultury wolności mówią: lewak. I obiecują, że wykoszą wszystkich. Z polityki, wymiaru sprawiedliwości, telewizji, radia, kultury i gospodarki. I że na ich miejsce powołają nową elitę: swoich. Tym już nie sprawdzają, czy pobrudzili sobie ręce w przeszłości, czy nie.
Mieliśmy powody, by czuć się lepszymi od Ruskich i by patrzeć na nich z góry. Ale i oni patrzyli na nas podobnie, jak na krnąbrnych, niesfornych i niefrasobliwych młokosów, których trzeba było utrzymywać. My oczywiście uważaliśmy, że jest na odwrót, że to oni nas okradają. W latach gierkowskich chodził taki dowcip: Co jest szczytem bezczelności? Wejść do Rurociągu Przyjaźni i sprawdzić, w którą stronę przepędzane są świnie. Nie mieliśmy wtedy wątpliwości, że to Związek Radziecki nas okrada, ale prawda okazała się inna. Polska i Kuba były najdroższymi utrzymankami Związku Radzieckiego. A co z tym mięsem? Nasza gospodarka była tak słaba, tak postawiona na głowie, że nie była w stanie wyprodukować wystarczającej ilości wszystkiego. Nie tylko mięsa i cukru, ale też i butów, odzieży, samochodów, mieszkań. Nie potrzeba było żadnego Ruska, Niemca ani Żyda, by nas okradali..
Z góry patrzyliśmy też na Pepików. Że tacy materialistyczni, mało dzielni, w ogóle nie bitni. A oni patrzyli na nas z pogardą za rok 68., że nasze wojska, czyli my, wraz z Armią Czerwoną i innymi wojskami Układu Warszawskiego spacyfikowaliśmy Praską Wiosnę. O Zaolziu też pamiętali. Dla nich Polska to był sojusznik Hitlera albo Breżniewa.
Na te spontaniczne animozje nakładały się też przekłamania i manipulacje komunistycznej propagandy. Niemcy dzielili się oczywiście na „złych” i „dobrych”. „Źli” Niemcy, to była NRF, potem RFN, a „dobrzy” to NRD. Wg komunistycznej propagandy Niemcy Zachodnie były spadkobiercami niemieckiej tradycji nazistowskiej, a Wschodnie – socjalistycznej i demokratycznej. Tymczasem było na odwrót. Sądy Niemiec Zachodnich skazały kilkanaście tysięcy zbrodniarzy hitlerowskich, a w strefie sowieckiej i NRD nie było żadnych procesów. Politycy i społeczeństwo RFN zaangażowali się w budowę nowego liberalnego i demokratycznego ładu w Europie, a mieszkańcy NRD uczestniczyli w budowie systemu powszechnego szpiegostwa.
Z osądem historycznym mieli wielkie szczęście Austriacy, bo ich kraj uważa się za pierwsza ofiarę Hitlera, ale to grube przekłamanie. Ruch nazistowski i antysemicki w Austrii był tak samo silny jak w Niemczech i to ogromne rzesze Austriaków domagały się, by Hitler został także ich Führerem. I Austriacy, tak samo jak Niemcy, walczyli w formacjach Trzeciej Rzeszy. Ale po wojnie propaganda komunistyczna dała Austriakom spokój, bo Austria ogłosiła neutralność. Nie była więc traktowana jako wróg postępowej ludzkości.
W Auschwitz zostało zamordowanych 1,1 miliona ludzi, z czego ok 1 milion było Żydami. Z jakiego kraju pochodziła większość ofiar? Z Polski? Nie. Polska była dopiero na drugim miejscu. Z Węgier. Węgierskie władze dobrowolnie wyłapały swoich obywateli pochodzenia żydowskiego, mężczyzn, kobiety, starców i dzieci, i wysłały do Auschwitz na zagładę. Przed wojną Węgry, Słowację, Rumunię i Bułgarię wymieniano jednym tchem obok Włoch i Niemiec jako państwa faszystowskie, ale po II wojnie światowej nic się o tym u nas nie mówiło, ponieważ Węgrzy, Czesi, Słowacy, Rumuni i Bułgarzy to były nasze bratnie socjalistyczne narody. A o tym, że w tym faszystowskim towarzystwie przed wojną wymieniano także jednym tchem Polskę, to mówić Boże broń do dziś nie można. My przecież byliśmy ofiarami faszyzmu. A przewrót majowy, getto ławkowe, aneksja Zaolzia, Bereza Kartuska to były tylko epizody bez znaczenia? O polskim faszyzmie w zasadzie głośno nie mówi się do dziś. Za to polski parlament uchwalił ustawę zakazującą szkalowania narodu polskiego, czyli mówienia trudnej i bolesnej prawdy.
Zdawało się, że po upadku komunizmu narody europejskie uzyskały szansę budowania przyjaźni w sposób spontaniczny, na fundamentach osobistych relacji. Wiele osób z niej skorzystało, ale państwa – wręcz przeciwnie. Węgrzy i Słowacy zaraz po transformacji wykopali wojenny topór. Czechosłowacja się rozpadła. Najgorzej było w Jugosławii, w której doszło do okrutnej wojny domowej. Jugosławia przeciwko Słowenii i Chorwacji. Serbowie przeciwko Chorwatom, Chorwaci przeciwko Serbom, Serbowie przeciwko Albańczykom. Chorwaci i Serbowie przeciwko Bośniakom. Sto tysięcy ofiar, dwa miliony wypędzonych z własnych domów. U schyłku XX wieku. W Europie – najbezpieczniejszym kontynencie świata.
Wydawało się, że kres dawnym animozjom położy przyjęcie do Unii Europejskiej państw z Europy Wschodniej, ale gdzie tam! Chyba w każdym kraju znalazł się polityk, który lamentował nad utratą suwerenności i buntował tłumy przeciwko Brukseli. Przeciwko uciekającym od wojny migrantom, bo przynoszą ze sobą przestępczość i roznoszą zarazki.
Czy to, co się u nas dzieje dziś ma jakieś znaczenie? Mam nadzieję, że nie, że jeśli się wzniesiemy na wysokość satelity i spojrzymy na naszą wschodnioeuropejską historię z perspektywy lat, wszystko to okaże się lokalnym fermentem bez znaczenia. Bo procesy historyczne, w co wierzę z całym przekonaniem, którym podlegają nasze kraje w ostatnich latach, nie polegają na narodowych animozjach, lecz idą w zupełnie odwrotnym kierunku. Zasadniczy proces to globalizacja. Świat staje się globalną wioską, w której nie ma znaczenia, w jakim kraju się urodziłeś, lecz najważniejsze staje się to, na jakim poziomie możesz uczestniczyć w ogólnoświatowej cywilizacji i na jakim poziomie możesz korzystać ze skarbnicy światowej kultury. Bo jeśli się od tego odcinasz, to godzisz się na to, by ciebie i twój naród traktować jako byty nieistotne.
Może jeszcze jakiś element osobisty? Jestem szczęśliwy, że dane mi było poznać ludzi z różnych krajów, że jako tako nauczyłem się niemieckiego i angielskiego, dzięki czemu mogłem się z nimi komunikować. Mam bliskich przyjaciół w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i w Norwegii, z którymi łączy mnie zażyłość, jaka jest możliwa tylko między rodzeństwem lub bliskimi przyjaciółmi. Poznać jakiś kraj nie jako turysta, lecz dzięki bliskim kontaktom z ich mieszkańcami, od strony ich codziennego życia, to jest bardzo ciekawe doświadczenie. Życzyłbym go każdemu.
Ciszę się też, że podobne, a nawet głębsze doświadczenia miały na tym polu moje dzieci, które stały się obywatelami świata. Znają języki, mają wykształcenie, dobrą pracę i nieprzerwanie wykazują ciekawość świata. Młodsza córka jeden rok swojego życia poświęciła na podróż dookoła świata. Najbardziej jej zazdroszczę podróży przez Andy. Od Ziemi Ognistej, przez pustynie Chile i Boliwii, peruwiańskie Machu Picchu, puszczę amazońską aż do kolumbijskich plaż nad Morzem Karaibskim. Jeszcze bardziej zazdroszczę starszej córce, która dwa lata spędziła w jednej ze Szkół Zjednoczonego Świata , gdzie uczyło się dwustu uczniów z osiemdziesięciu krajów i teraz ma znajomych na całym globie. W Egipcie chodzi ze swoją przyjaciółką i jej rodziną na plażę ubrana w długie spodnie zasłaniające całe nogi i bluzkę – całe ręce, ale czy to nie ciekawsze od opalania się w bikini w kurorcie dla zagranicznych turystów? Gdy odwiedza Izrael, Palestynę czy Jordanię, zatrzymuje się u swoich dawnych przyjaciół ze szkoły. A jak ich nie ma w kraju, przygarniają ją ich krewni, którzy na pewno są innymi przewodnikami niż pracownicy biur podróży. Lubię jej zdjęcia z Zanzibaru, jak steruje prymitywną łodzią żaglową. Zazdroszczę moim córkom, że mając dłuższą przerwę z pracy, natychmiast wyskakują w świat. Mam tydzień wolnego we wrześniu – pisze starsza do młodszej — może byśmy się spotkały? Gdzie wtedy będziesz? Na Bornego — odpisuje młodsza. OK, to spotkajmy się w Brunei. Albo pisze do nas. Trafił mi się tydzień pracy w domu. Zabieram komputer i jadę do mojej koleżanki na Malediwy. One nie znają pojęcia wroga, bo wszędzie za granicą mają przyjaciół.
Tak się złożyło, że Wigilia jest naszym największym rodzinnym świętem, jak pewnie u wielu z was. Odwiedzają nas dzieci ze swoimi nowymi rodzinami, mieszkający za granicą nasi przyjaciele i przyjaciele naszych dzieci. Często z własnymi międzynarodowymi rodzinami. Po kolacji śpiewamy kolędy, nie tylko polskie. Rozwinął się u nas taki zwyczaj, że na koniec śpiewamy Cichą noc we wszystkich językach, jakie znamy. Najpierw po polsku, bo mówimy po polsku, potem po angielsku, bo całe młodsze pokolenie posługuje się angielskim, następnie po niemiecku, bo ja znam niemiecki, ale córki też mnie dzielnie w tym wspierają. Potem po francusku i hiszpańsku, bo one znają te języki, ale i też czasem trafia się jakiś gość, jak Maria z Wenezueli, który je wzmacnia we wszystkich językach romańskich. Potem po Walijsku, bo nasi Anglicy są w zasadzie Brytyjczykami z Walii. Gdy przyjeżdża teściowa naszej starszej córki, śpiewa w esperanto, bo się uczyła tego języka. Starsza córka uczyła się też arabskiego, więc śpiewa po arabsku. Śpiewamy też po rosyjsku, bo to dla nas taki łatwy język. Ostatnio jeszcze doszedł chiński, bo teściowa naszego młodego przyjaciela z Nowego Jorku pochodzi z Hong-Kongu. Największe oczy zrobiły jej chińsko-żydowskie córki, zaskoczone, że mama zna tę kolędę po chińsku. I to jest nasza rodzinna harmonia mundi. Nie masz Żyda ni Greczyna. Nie masz Ruska ani Szkopa. Nie masz też Turasa, Angola, Chinola, Pepiczka czy Polaczka.
Zachęcam Cię do kupienia mojej pierwszej powieści i wsparcia mojego debiutu.
Tu możesz przeczytać obszerne fragmenty
A tu możesz kupić książkę