Na twarzy Mariki rysuje się wyraz zachwytu i wzruszenia. Znów jest pod wrażeniem tego, jak mit splata się z rzeczywistością. Wyciąga dłoń do mojej twarzy i delikatnie głaszcze mnie po policzku. Piękne — komentuje krótko. Lubię opowiadać ten mit moim znajomym, gdy są wśród nich mężczyźni. Wtedy pytam jednego z nich, jaki z tego morał. Marika się uśmiecha, domyślając się, że mam w zanadrzu przygotowany jakiś fortel. No jaki? — pytam ją. Wygina usta w podkówkę, unosi brwi i gestem ramion pokazuje, że nie wie. Jeśli jakaś kobieta chce, żebyś ją przeleciał, nie opieraj się i bez żadnych ceregieli zrób, o co cię prosi, bo inaczej możesz popaść w poważne tarapaty. Marika wybucha głośnym, radosnym śmiechem. Rzucamy się sobie w ramiona i turlamy po materacu. Gdy się uspokajamy, Marika poważnie patrzy w moje oczy i pyta: Ty chyba nie chciałbyś popaść w żadne tarapaty? Nie — odpowiadam krótko. To przeleć mnie jeszcze raz — mówi takim tonem, że natychmiast wraca do mnie fala pożądania, która wezbrała we mnie już wcześniej. Wstaję z materaca i podchodzę do komputera, a mój niecierpliwy przyjaciel pyta ze zdziwieniem: Nie słyszałeś?
Chciałbym ci coś jeszcze pokazać — mówię do niej, nie do niego. Że opera nie musi być nudna. — Włączam arię Je crois entendre encore z Poławiaczy pereł. Lubię, gdy nasz dom wypełnia się taką monumentalną muzyką. Z głośników wydobywa się cudowny śpiew w jidysz Salvatore Licitry z filmu Człowiek, który płakał. Do głowy przychodzi mi tyle skojarzeń związanych z Bizetem, Sally Potter, Kronos Quartet, że otwiera mi się szeroka brama do sztuki, dla której nieustannie noszę w sobie bezgraniczny zachwyt. Chciałbym przez nią powędrować, poszła ze mną by na oślep, wiem, bo przecież mi tak ufa, lecz dotknąłem już jej ciała myślą swą. Podchodzę do Mariki, przyklękam u jej stóp, zginam jej nogi w kolanach, unoszę i lekko rozsuwam na boki. Lewą ręką przytrzymuję jej prawą, obutą w srebrny pantofelek stopę, a prawą głaszczę jej wewnętrzną kostkę. Powoli przesuwam dłoń po wewnętrznej stronie jej łydki, kolana i uda, aż docieram do chropowatości koronki u zakończenia pończochy. Pokonuję ją szybko, by cieszyć się gładkością i ciepłem jej uda, ale nie na długo, bo jakaś siła (Jakaś! Tak się mówi) popycha mnie dalej. Moje palce wsuwają się pod koronkę jej majtek, pod którą znajdują lekko otwartą muszlę jej perłopława. Zagłębiają się w jej śliskim i wilgotnym wnętrzu, by oddać się poszukiwaniu perełki. Czuję, jak z lewej strony, od kominka bije ciepło żywego ognia. Na playliście umieściłem kolejne wykonania tej mojej ulubionej arii: przez orkiestrę symfoniczną, solo na skrzypcach i śpiew z akompaniamentem samego fortepianu. Mój przyjaciel czeka w gotowości i aż się rwie do pomocy. Zakładam sobie nogi Mariki na ramiona, podciągam na jej brzuch dół mojej białej koszuli, w którą jest ubrana, i ponownie odciągam na bok koronkę jej majtek. Mój przyjaciel znalazłby drogę nawet po ciemku, a cóż dopiero w świetle dnia i bijącego z kominka blasku mojego ogniska domowego. Czuję na bokach swojej szyi lekką szorstkość oblekających jej nogi pończoch, a kątem oka widzę delikatnie poruszające się tuż przy mojej głowie czubki jej grafitowo-srebrnych pantofelków. Opieram się dłońmi o materac obok bioder Mariki, a ona chwyta moje ręce wysoko w ramionach. Leży pode mną nieruchomo, swoim wzrokiem świdruje moje oczy, a palcami pieści moje ręce, jakby trzymała drążek sterowy szybowca, by go w razie potrzeby odchylić, pochylić lub przechylić. Nie odbieram jednak żadnego z tych sygnałów. Może już nauczyłem się, jak być jej pilotem? Autopilotem? Smooth operator? Przejmuję stery. Marika leży pode mną i wciąż nieruchomo, ale z czułością wpatruje mi się w oczy, a ja bezszelestnie lecę nad nią — ziemią — i przez nią — niebo. Ona — szybowcem, ja — pilotem. Ja — szybowcem, ona — niebem. Ja — niebem, ona — ziemią. Ja, Uranos, widzę z góry cudną twarz Gai z makijażem w odcieniach błękitu wody i nieba znad Riwiery Olimpijskiej, gdzie w lazurowej wodzie gaśnie gwiazda ognista w kolorze burgundu. Gdybym był malarzem, wiedziałbym, jak to namalować.
A może sięgniesz po Marikę w całości?