Wiem, że nie powinienem w recenzji zdradzać zakończenia, ale właściwie czemu nie? W całej książce nie dzieje się nic, więc chyba nie macie oczekiwań, że coś się wydarzy pod koniec? Słusznie, bo książka kończy się niczym. Na przedostatniej niemal stronie mafijni przeciwnicy Massima puknęli obie panienki na autostradzie, doprowadzając dona do szewskiej pasji. Pomińmy fakt, że wzięli się na tej autostradzie jak deus ex machina, ale w książczydle pisarki Blanka Lipińska wszystko pojawia się jak deus ex machina: pieniądze, pożądanie, miłość, ciąża, wypadki – wszystko pojawia się bez żadnego związku przyczynowo-skutkowego. Ale co tam dbałość o realizm, pisarka Blanka Lipińska jest przecież czarodziejką słowa. Wystarczy, że coś sobie pomyśli, a to, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, natychmiast pojawia się na kartach książki, zupełnie jak kozaki, sukienki, samochody, jachty, mieszkania, lekarze, bramkarze, ochroniarze.
Historia kończy się happy endem. Żadnej z panien, mimo, iż obie puknięte, nic się nie staje. Za to szef mafii, mimo że nie „cappo di tutti capi , a tylko campofamiglia”, zostaje dotknięty do żywego. Łatwo sobie wyobrazić, co będzie w kolejnych tomach, po które na pewno nie sięgnę. Na pewno puknie winowajców, a pewnie i kolejnych wrogów i do znudzenia będzie pukał Laurę, no bo co miałby robić z tym „kutasem po kolana, który jest piękny, równy i niebywale gruby; doskonały, idealny, nie za długi, ale gruby prawie jak jej nadgarstek, po prostu perfekcyjny”.