fbpx

Parada upiorów

11 listopada znów było straszno i upiornie. Warszawskimi ulicami znów przeciągnęła parada upiorów: zmora nacjonalizmu, monstrum faszyzmu, maszkara ksenofobii, mara nienawiści, widmo agresji, gnom resentymentu. Upiór krążył po stolicy. Czy mamy się bać? Bo ja wiem? Chyba już się do nich przyzwyczailiśmy. Są tak upiorni, tak straszni, że aż śmieszni. Amerykanie i Brytyjczycy mają swoje Halloween 31 października, a my — 11 listopada. Śmiejmy się więc z własnych upiorów i odetchnijmy. Choć na moment, bo na stałe swobodną piersią niestety oddychać się nie da. Tak wielkiej parady „prawdziwej” polskości, czyli tej najgorszego sortu, do przyszłego „Święta” Niepodległości już chyba nie będzie, ale na pewno w ciągu roku odbędą się inne — miejmy nadzieję — mniej liczne i mniej hałaśliwe.

Ten straszny, że aż śmieszny, model polskości dzień w dzień lansowany będzie przez TVP. Więc jeśli nie chcecie narazić się na szarpanie nerwów, polecam przełączyć się na inny kanał. Poważniejszy lub śmieszniejszy, to znaczy: rzetelniejszy lub weselszy. Jednak nawet i to nie gwarantuje braku kontaktów z teatrem absurdu PiS: przebierańcami, marionetkami, dublerami i fałszywym prorokiem, który ogłosił się zbawcą narodu. I z ich szeroką publicznością. Tu też jest straszno i śmiesznie na co dzień.

Bo czyż może być coś śmieszniejszego i zarazem straszniejszego niż lansowanie się przez Beatę Szydło na tle opuszczonej fabryki i obwieszczanie ze śmiertelną hipokryzją, że Polska nie kwitnie, lecz pogrążona jest w ruinie? Czy może być coś śmieszniejszego i zarazem straszniejszego niż wygłaszane ze śmiertelnym cynizmem oświadczenie Andrzeja Dudy, że LGBT to nie ludzie? Albo śmiertelna zapalczywość Antoniego Macierewicza wciskającego z uporem maniaka kit, że w Smoleńsku nie miała miejsca katastrofa, lecz zamach? Czy też śmiertelna pogarda Krystyny Pawłowicz wyznającej, że dla niej flaga Unii Europejskiej jest szmatą? Czy może być coś śmieszniejszego i zarazem bardziej przerażającego niż nieskażona myślą twarz Julii Przyłębskiej odczytującej z kartki bez zrozumienia wyrok, że prawo europejskie narusza polską konstytucję? Czyż też zadawane w jej trybunale ze śmiertelną nadętością przez „konstytucjonalistę” Bartłomieja Sochańskiego rzecznikowi praw obywatelskich pytanie: Czego brakuje naszej konstytucji? Albo formułowanie ze śmiertelną zatwardziałością przez Zbigniewa Ziobrę alternatywy: weto albo śmierć? Czy może być coś śmieszniejszego i zarazem bardziej przerażającego niż wchodzenie na trójstopniową drabinkę Jarosława Kaczyńskiego i obwieszczanie po raz osiemdziesiąty, że zbliżamy się do prawdy? I wyzywanie posłów opozycji od kanalii oraz oskarżanie ich o zabójstwo brata? A także dzielenie ze śmiertelną nienawiścią Polaków na dwie kategorie: lepszego i gorszego sortu?

Nie dajmy się zarazić jadem Kaczyńskiego, serwilizmem Dudy, obłudą Morawieckiego, cynizmem Szydło, zapalczywością Macierewicza, nienawiścią Pawłowicz, faryzeizmem Rydzyka.

Jak pisał mój przyjaciel w pewnym głośnym liście, oni chcą z nas zrobić durniów, wystrychnąć na dudków i głupków, poniżyć do roli zastraszonych winniczków, zarazić jadem trumiennej nienawiści, zainfekować resentymentem odwetu i pomsty. Nie dajmy się wciągnąć w tę dialektykę wrogości, bo wróg uzależnia, wróg infekuje, wróg sprawia, że staję się jego wrogiem.

Wystawmy na chwilę głowy ponad barykady. Czy widzicie, w jak ciężkim znoju ci Polacy niby lepszego sortu kontynuują podejmowany prze kolejne pokolenia rodaków wysiłek pozostawania głupim? Moi dziadkowie często powtarzali takie porzekadło: Czemuś biedny? Boś głupi. A czemuś głupi? Boś biedny. I puentowali: ucz się i pracuj. Dziś by pewnie powiedzieli: I nie żeruj na innych. Oni byli prostymi ludźmi, ale to samo powtarzają wybitni ekonomiści: Bogactwo bierze się z pracy, a nie z zasiłków.

Dziś w Europie wszystkie drogi prowadzą do Brukseli, ale Polacy uparli się, że wszystkie drogi znad Wisły, jak dawniej, prowadzić będą do Rzymu, a ściślej: do Watykanu.

Co możemy przeciwstawić tej beznadziejnie nudnej tradycji modłów, zdrowasiek, tajemnic różańcowych, mszy za ojczyznę, poświęceń, koronowań, ukrzyżowań, ofiarowań i zawierzeń? Co możemy przeciwstawić tej beznadziejnie ponurej i przerażającej manii katastrof, klęsk, porażek, żałoby, cmentarzy, wyklętych, zdrajców, złodziei i oszustów; wiecznie cierpiących i pokrzywdzonych? Co możemy przeciwstawić tej dialektyce wrogości? Radość życia! Śmiech, zabawę, wesołą piosenkę, pogodę ducha! „Z głupim człowiekiem nie ma co gadać” — pisał jeden z naszych pisarzy. Nie wdawajmy się więc z nimi w spory, dysputy, debaty, deliberacje, bo to dogmatycy niezdolni do słuchania racjonalnych argumentów. Co nam zatem zostaje? Śmiech! Zdrowy śmiech, radosny taniec, wesoła piosenka. I nadzieja, że może nam się uda ich tą pogodą ducha zarazić. Tańczmy więc żwawo, śpiewajmy wesoło, bawmy się głośno, a na pewno się uda! Bo w Polsce jest miejsce dla wszystkich. Dla białych i czarnych, dla czerwonych, różowych i zielonych, dla kolorowych i tęczowych. (Ale brunatnych bym stąd jednak przepędził.)

Dla wszystkich starczy miejsca pod wielkim dachem nieba. Polskiego nieba. Nie pozwólmy go zamienić w polskie piekło. Niech zstąpi duch śmiechu i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi, której ja i ty nie zamienimy w bagno krwi. Tyle mamy pięknych i pogodnych piosenek. Śpiewajmy je więc głośno. I często. Zamiast miotać do siebie obelgi, zarzuty, żale, pretensje.

Zaraźmy ich śmiechem, poraźmy ich śmiechem. I wyzwólmy od terroru niszczycielskiej i ogłupiającej prokuratorskiej powagi, która nakazuje szukania kwitów na przeciwników, na konkurentów, na partnerów, na koalicjantów, na wszystkich; która zagląda do naszych sypialń i chce sprawdzać. nie tylko kto z kim, ale i jak, śpi; która chce tropić, kto jest prawdziwym, a kto nieprawdziwym Polakiem; kto Żyd, a kto nie-Żyd; która węszy, czyj ojciec służył w Wehrmachcie, ale już przymyka oko na tego, czyj — w UB. Przestańmy szpiclować.

Żyjemy w kraju, w którym poczucie humoru zanikło niemal całkowicie. Oni warczą na nas, a my się odszczekujemy i warczymy na nich. Poziom warkotu jest tak wysoki, że zagłusza zdrowy, radosny śmiech. Co najwyżej przebija się przezeń piskliwy chichot. Szyderczy. Trzeba to zmienić. Zamieńmy patetyczne i złowieszcze hasło patria o muerte, czyli ojczyzna albo śmierć, w pogodne i lekko-myślne: ojczyzna i śmiech. Bóg, honor, ojczyzna? Po trzykroć nie! Życie, ojczyzna, śmiech!

Uśmiechnij się, Polsko! Roześmiej się, Polsko! Tak jak dawniej, pełną piersią. Z dumy ze swego narodu, z jego pracy, odwagi i mądrości. Radosnym śmiechem dziecka. Pełnym zachwytu spojrzeniem dziewczyny i chłopaka. Pogodnym wzrokiem staruszka. Niech ci się w oku znów łezka zakręci ze wzruszenia. Niech ci po policzkach popłyną łzy radości.

Wiosna wasza, wiosna nasza! Szykujmy się na rewolucję kwiatów. Kwiatów polskich. Jest już koalicja białych róż. Ale czemu by do niej nie dołączyć czerwonych maków? Niebieskich chabrów? Czarnego bzu? I żółtych — za przeproszeniem — kaczeńców? Umówmy się na wiosnę. Na rewolucję kwiatów polskich.

JERZY KRUK

A może kupisz moją książkę?

Totalitaryzm religijny zaczyna zbierać w Polsce śmiertelne żniwo

Myśl liberalna (demokracja) i racjonalna (nauka), podobnie jak spadająca z nieba woda (deszcz) nie rozlewa się po świecie równo i bez przeszkód. Wszędzie musi sobie utorować drogę do struktury społecznej, wciskając się w szczeliny spajającej ją — często od setek, a nawet tysięcy lat —narracji. I choć szeroko (aczkolwiek i tu nie bez przeszkód) rozlała się po górach, nizinach, wyspach i półwyspach Zachodniej Europy i po preriach i lasach Ameryki Północnej, w innych miejscach globu nie tworzy życiodajnych zalewów. W krajach arabskich wsiąka w piasek bezlitośnie wypalony narracją islamską. W Afryce znika pod bujnie się pleniącą fauną rodzimych bandytyzmów. Podobnie w Ameryce Łacińskiej – od Ziemi Ognistej po płaskowyże Północnego Meksyku. Trudno jej się przebić przez Wielki Mur chińskiego despotyzmu czy jego tamy na wielkich rzekach Rosji i innych państw postsowieckich. Po upadku komunizmu szeroko rozlewała się na polskiej części Niżu Środkowoeuropejskiego, ale i tu natrafiła na opór. Już się przesączała przez zwietrzały mur polskiego nacjonalizmu, ale pojawił się rodzimy inżynier marzeń, który postanowił go uszczelnić spoiwem dewocji i populizmu. Zmobilizowany przez niego ciemny lud, od tysiąca lat ćwiczony w zawracaniu Wisły kijem, rzucił się do uszczelniania przecieków, by do jego świadomości nie dotarły modernistyczne prądy. Bazą tego lepiszcza jest oczywiście religia chrześcijańska, a ściślej: jej polska katolicko-narodowa odmiana.

Religia w Polsce przetrwała trudny okres komunizmu, w którym oficjalnie była zwalczana, ponieważ tradycyjna świadomość religijna stała na drodze nowej świadomości klasowej. I bez wątpienia Polska w dużym stopniu zawdzięcza religii przetrwanie świadomości narodowej, postaw inteligenckich i w końcu upadek komunizmu. Stąd u nas tak silne poczucie wdzięczności i szacunek dla uczuć religijnych, których nikomu nie wolno obrażać, a nawet trzeba je szczególnie szanować. Ale po transformacji religia w formie indywidualnej pobożności i politycznej instytucji Kościoła zaczęła domagać się więcej i więcej i nadużywać swej szczególnej społecznej pozycji, dążąc do zajęcia po komunizmie miejsca totalitarnego hegemona. Religia w decydującym stopniu określa dziś politykę naszego państwa, chciałaby narzucić swoje zasady całemu społeczeństwu i kontrolować działania na polu moralności, sztuki, nauki i medycyny. Religia staje się w Polsce nowym totalitaryzmem i, jak w drugiej połowie XX w. komunizm, rości sobie prawa do posiadania prawdy absolutnej, nie znosi krytyki ni sprzeciwu, domaga się specjalnej pozycji społecznej i politycznej. Nic więc dziwnego, że taka postawa budzi społeczny opór i że coraz częściej poszczególne jednostki i całe grupy społeczne odnoszą się do niej nie z szacunkiem, lecz z obrzydzeniem i pogardą. By utrzymać swą uprzywilejowaną pozycję, religia, tak jak przed laty komunizm czy autorytaryzm w ogóle, posługuje się kłamstwem, manipulacją i propagandą i bez skrupułów korzysta z rozwiązań siłowych: policji i restrykcyjnych rozwiązań prawnych. Środkiem przeciwko zakłamanemu totalitaryzmowi zawsze była wolność i prawda.

Religia w Polsce wyraźnie przeciągnęła strunę, zwracając się przeciwko wszystkiemu, co podważa jej hegemoniczną pozycję: ateizmowi, laicyzacji, świeckiej dobroczynności, awangardowej sztuce, niezależnemu kinu, oświeconej filozofii i literaturze, feminizmowi, gender, homoseksualizmowi, idei wolnej miłości, życiu bez ślubu i innych sakramentów. Czy należy z nią walczyć? Oczywiście! Nie możne się już dłużej do niej odnosić z pozycji tradycyjnego szacunku dla uczuć religijnych czy tolerancji światopoglądowej, skoro ona sama podważa szacunek do innych uczuć: racjonalnych, naukowych, liberalnych i głosi światopoglądową nietolerancję. To tak, jakby czynić zadość faszyzmowi i komunizmowi, które przecież— jak chcą ich obrońcy — były tylko jednymi z możliwych orientacji politycznych. Zasada tolerancyjności nie może się stosować do żadnej z form totalitaryzmu. Co zatem mamy robić? Oh, my, Polacy mamy pod tym względem bogate doświadczenia, które wynieśliśmy z walki z komunizmem.

Przede wszystkim: prawda. Nie gódźmy się na wciskanie się we wszelkie zakamarki naszego życia i świadomości narracji, którą cywilizowany świat już dawno między bajki włożył. Nie poddawajmy naszych dzieci katechizacji czy jakimkolwiek innym formom kształtowania umysłów przez Kościół, kato-faszystowskie państwo i religijnych fundamentalistów. I tak jak wielu rodziców nie godziło się w okresie komunizmu na przynależność swoich dzieci do harcerstwa, pionierów czy różnych związków socjalistycznych, udziału w komunistycznych manifestacjach, strzeżmy nasze dzieci przed udziałem w imprezach i organizacjach działającymi pod skrzydłami Kościoła, Opus Dei czy innych mniej lub bardziej zakamuflowanych religijnych organizacji. I tak jak za komuny czymś wstydliwym była przynależność do partii, tak i dziś czymś wstydliwym powinno być przystępowanie do chrztu, komunii, bierzmowania, kościelnego ślubu, czy urządzanie kościelnego pogrzebu, „bo tak nakazuje tradycja”. Niech sobie ją kultywują wierzący, ale nie pozwólmy, by wciskała się w życie tych, co myślą i chcą żyć inaczej.

Czytajmy książki i propagujmy wiedzę o człowieku, którą rozwija współczesna biologia i medycyna, filozofia, antropologia, historia, psychologia, socjologia i kulturoznawstwo, gdzie religia jest tylko jednym z elementów kultury, w dodatku już od dawna nieprzystającym do liberalnej i naukowej cywilizacji współczesnego świata. Już ponad sto lat temu nawet religijni autorzy pisali, że naukowy ateizm jest w świadomości społecznej czymś oczywistym, a wiara religijna wymaga niełatwego uzasadnienia. Ale nie w Polsce. Tu wiara, zabobony, uprzedzenia zawsze były czymś naturalnym, a przed pręgież ustawiane były rozum, nauka, oświecenie. I taka właśnie atmosfera dominuje w Polsce do dziś.

Po drugie: kontrola. Nie możemy pozwolić władzy polityczno-religijnej na bezkarność. Musimy im patrzeć na ręce i domagać się, by złapanego na gorącym uczynku przestępcę, nawet jeśli byłby księdzem, biskupem, ministrem czy prezydentem, surowo ukarać. Dlatego z jeszcze większą determinacją musimy bronić niezawisłości sądów, bo „sądy” Ziobry czy Kaczyńskiego nie gwarantują ochrony prawa i sprawiedliwości.

I po trzecie: wolność. Jeśli opór wobec komunistycznego totalitaryzmu chciałoby się streścić w jednym słowie, to byłby nim „pluralizm”. Bo pluralizm, różnorodność jest tym, co rozsadza monolit totalitaryzmu, dążącego zawsze do zjednoczenia wszystkich wokół jednego ośrodka. Tym ośrodkiem w czasach komunizmu była ideologia marksistowska, która pełniła tę sama rolę, co dziś w Polsce religia i ideologia narodowo-katolicka. Kto do niej nie przystaje i się jej sprzeciwia, zostaje napiętnowany i wykluczony, a co najmniej wypchnięty na margines w dziedzinach kontrolowanych przez władzę. W haśle pluralizmu w czasach komunistycznych chodziło o różnorodność polityczną, a dziś chodzi o różnorodność kulturową.

Domagajmy się więc prawa do swobody życia w formach, w jakich chcą je realizować ludzie niewierzący, racjonaliści, walczący o pełną emancypację kobiet i prawa osób nieheteronormatywnych. Róbmy swoje i nie kryjmy się z tym. Może to coś da, kto wie? – pytał z nadzieją w ponurych czasach komunistycznych jeden z naszych piewców wolności. Ja bym jednak nie podtrzymywał tej formy hipotetycznej, a raczej użyłbym formy kategorycznej: Róbmy swoje! To na pewno coś da!

JERZY KRUK

A może kupisz moją powieść?

Sakrament obłudy

Wyższe Seminarium Duchowne. Nie idź tam. — To dwa ostatnie zdania z książki Roberta Samborskiego Sakrament obłudy.

Dlaczego? — Na to pytanie autor udziela w swojej książce bardzo wyczerpującej odpowiedzi.

Pewnie myślicie sobie, że wyższe seminarium duchowne to rodzaj studiów, podczas których zgłębia się tajniki teologii, filozofii i nauk o duchu: psychologii, socjologii, historii, kulturoznawstwa i logiki? A na seminariach, jak w świeckim uniwersytecie, analizuje się teksty, dyskutuje się, wymienia poglądy? Nic bardziej błędnego. Owszem, mają tam miejsce wykłady, nawet po pięć dziennie, ale to są czterdziestopięciominutowe lekcje. Jak w szkole. Tam nie ma żadnych dyskusji. I żeby je uniemożliwić między zajęciami, oddzielają je tylko pięciominutowe przerwy. Nie ma czasu i miejsca, by swobodnie porozmawiać.

Seminarium ma kształtować „pracowników winnicy Pańskiej”; nie myślicieli, lecz niemyślicieli, posłusznych rozkazom władzy żołnierzy chrystusowych, pracowników korporacji „Kościół”. Do tego służą długie i skrupulatne spowiedzi, które przeradzają się w psychoanalityczne seanse. Robert Samborski opisuje proces, w którym rok po roku w seminarium flaczeją nie tylko ciała, ale i dusze kleryków.

By ukształtować księdza wymoczka, klerykom odbiera się albo ogranicza do minimum czas wolny, a całe dni wypełnia modlitwami, medytacjami, wykładami, pracą fizyczną, sprzątaniem, śpiewaniem pieśni, przygotowywaniem sztuk teatralnych.

Bo ksiądz ma być BMW — bierny, mierny, ale wierny. W seminarium, tak samo zresztą jak w Kościele w ogóle, nieważne są nauczanie Jezusa, wiara, miłość czy cokolwiek podobnego. Ważne, żeby za żadną cenę się nie wychylać, nie odstawać. Każda głowa wystająca ponad poziom zostanie ścięta.

Autor opisuje zawiść duchownych, mściwość i pamiętliwość, walkę o wpływy, cynizm, hipokryzję, arogancję, agresję, lenistwo i tępotę kleryków, które przecież nie znikają, gdy zostają księżmi.

W seminarium duchownym na porządku dziennym jest szpiclowanie, donoszenie do wychowawców, szantaż, a wszystko po to— mówią przełożeni — by przyszłych księży zahartować przed złem świata na zewnątrz. Ale tak naprawdę kleryków hartuje się do zginania karku. Bo w Kościele najważniejsza jest hierarchia, czyli podległość. Kto ją neguje, zostaje uciszony i odsunięty od przywilejów. Wszelki indywidualizm budzi podejrzenia przełożonych. W seminarium nawet jeśli jesteś prymusem, zwłaszcza jeśli jesteś prymusem i najlepiej zdajesz egzaminy, stajesz się głównym podejrzanym. Nie znoszą tam też świętoszków. Tacy delikwenci nie nadają się na księdza, bo nie rozumieją, czym jest Kościół, korporacja „Kościół”. Być może nadają się do klasztoru, ale nie do pracy z ludźmi i reprezentowania interesów Kościoła. Spośród kleryków, którzy zaczynają naukę w seminarium duchownym, wyrzucona zostaje więcej niż połowa.

Oni, oni, oni. Klerycy, przełożeni. Autor opisuje ten świat, jakby był niezaangażowanym obserwatorem. Słowo „ja” pojawia się w książce rzadko, co musi budzić wątpliwości czytelnika, bo przecież podtytuł książki Roberta Samborskiego, który spędził w seminarium sześć lat i został z niego wyrzucony na cztery miesiące przed święceniami kapłańskimi, sugeruje, że będzie ona miała charakter konfesyjny. Długo się nie dowiadujemy dlaczego i w jaki sposób autor został wyrzucony z seminarium, bo najbardziej bolesne wspomnienia i najintymniejsze wyznania pojawiają się dopiero w ostatnim rozdziale. Autor buduje napięcie jak w najlepszej powieści kryminalnej. Co i jak się stało? Tego nie mogę napisać w recenzji. Ale jeśli chcesz się tego dowiedzieć, sięgnij po tę niezwykle ciekawą i ważną książkę, lecz nie zaczynaj jej od końca (wszak nikt w ten sposób nie czyta kryminałów ani horrorów), lecz przeczytaj ją od A do Z. Najlepiej jednym tchem, bo to niespełna 2o0 stron tekstu, ale ciarki i dreszcze przechodzą po plecach co chwila.

JERZY KRUK

A może sięgniesz po moja ksiazkę?

Empatia, ciepło, serce, życzliwość

Jaki on jest słodki. To chłopczyk czy dziewczynka?
Stan wyjątkowy. Andrzej Duda i Agata Duda sadzą drzewa i karmią łosie
Chyba obie dziewczynki, bo nie mają… rogów.
Para Prezydencka odwiedziła Leśny Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt
Nie wierzę. To jeże?
Para Prezydencka odwiedziła Leśny Ośrodek Rehabilitacji Zwierząt
Jaki ten orzeł piękny!
Rzadko kto w tak dobrej stylizacji zbiera śmieci. Agata Duda jak księżna  Kate! FOTO - Dziennik.pl
Zbieranie śmieci po uchodźcach
Andrzej Duda i Agata Kornhauser-Duda sprzątają świat. Co robili w lesie?
To świństwo, żeby zostawić po sobie taki syf. Tego nie mogli zrobić prawdziwi Polacy
Andrzej Duda wziął udział w akcji sprzątania śmieci. Przeczesywał las z  czarnym workiem | Polityka - Wiadomości Gazeta.pl
Koło drutów kręci się dziewczynka w czerwonym płaszczyku, w ręku trzyma misia

Para prezydencka zachęca do sadzenia drzew i sprzątania lasów
Wracajcie do Afganistanu!
EZG24 - Wiadomości Zgierz - Wiadomości - Andrzej Duda przyjeżdża sadzić  drzewka! Jaki jest plan prezydenckiej wizyty w Piotrkowie Trybunalskim?  Będą utrudnienia?
Tu staną słupy, na których zostanie rozciągnięty drut kolczasty
PiS przegrywa spór o uchodźców. Eskaluje sprawę Frasyniuka czy  Sterczewskiego
Panie Kaczyński, dziękujemy za empatię
Michałowo. Dzieci migrantów odesłane na granice za pomocą procedury push  back - TVN24
Dziękujemy wam, Polacy. Wysłaliście nas tylko do lasu, a przecież mogliście zabić.
Chroniczny stan wyjątkowy. Kolejnych 60 dni i co dalej? - Polityka.pl
Thank you, Mister President.
Usnarz Górny. Przedstawiciele Biura RPO spotkali się z uchodźcami.  "Korzystają z wody z rzeki"
Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało!

Polska przedmurzem chrześcijaństwa

Polacy właśnie oblewają egzamin z religii. Nie, nie ten maturalny, który jest parodią wiary i edukacji, lecz ten, który powinien być świadectwem człowieczeństwa i bycia chrześcijaninem. Bo prawdziwym chrześcijaninem nie jest ten, kto — jak Duda czy Kaczyński — ostentacyjnie pokazuje się w kościele i niemal nie wstaje z kolan, lecz ten, kto swym życiem i działaniem udowadnia, że zrozumiał nauczanie Jezusa.

Przez białoruską granicę próbuje się wedrzeć do Europy kilkudziesięciu uchodźców z Afganistanu, Iraku i Afryki uciekających od wojny i biedy. Chcieliby w Polsce złożyć wniosek o azyl. Nie o pobyt w Polsce, która ich nie chce, lecz o prawo zamieszkania w jednym z bardziej tolerancyjnych krajów Europy Zachodniej. „I need international protekcion” – wykrzykiwali jeden po drugim uchodźcy na granicy w Usnarzu Górnym, wywoływani z imienia i nazwiska. „International”, a nie „Polish”, bo polska ochrona celuje do nich z karabinów, by nie postawili stopy na świętej polskiej chrześcijańskiej ziemi. Czyż nie jesteśmy od wieków przedmurzem chrześcijaństwa?

By to przedmurze uszczelnić, polskie władze wprowadziły stan wyjątkowy, uniemożliwiając niesienie im pomocy przez polskich aktywistów humanitarnych, medyków, polityków i okoliczną ludność, i odsuwając od granicy wścibskich dziennikarzy z kamerami i mikrofonami. „Ochrona” odbywa się teraz w ciszy i spokoju za kurtyną stanu wyjątkowego. Jej efekty? Jak na razie — sześciu martwych.

Polska opinia publiczna jednak nie zanadto zamartwia się tym problemem, bo dla większości Polaków, zwłaszcza tych „prawdziwych”, czyli „lepszego sortu”, dobry uchodźca, to martwy uchodźca. Polacy z zadowoleniem oceniają działania żołnierzy, którzy przecież ślubowali naszych granic wiernie strzec. Przed… No właśnie, przed kim? Czy to są prawdziwi uchodźcy, naprawdę potrzebujący pomocy? Służby specjalne już ich prześwietliły, rzekomo przeglądając ich telefony. I co się okazało? Że to terroryści, pedofile i zoofile. Nie ma więc kogo żałować. Możemy odetchnąć z ulgą.

Wyć się chce z rozpaczy, że ten polski ciemny lud kupuje takie brednie. Nawet zdjęcia martwych dzieci go nie wzruszają. Polska odwraca oczy. Ta sama Polska, której obywatele jako uchodźcy przed carem, przed Hitlerem, przed Stalinem, przed komunizmem, przed biedą i beznadzieją znajdowali schronienie ZA GRANICĄ — we Francji, w Anglii, w obu Amerykach, w Iranie, w Indiach, w Szwecji i RFN. Ta sama ultrakatolicka Polska, która się nadyma z powodu swej religijności i chce rechrystianizować Europę. Ta sama pobożna Polska, której mieszkańcy potrafią setki kilometrów pielgrzymować do cudownych obrazów, nawet pieszo, lecz teraz nie ruszyła tyłka z kanapy, by pomóc ludziom w potrzebie. Owszem, w Usnarzu pojawiło się kilkaset osób, ale kto to był? Polacy? Jeśli już, to ci najgorszego sortu: aktywiści świeckich organizacji humanitarnych, politycy liberalni i lewicowi, niezależni prawnicy, dziennikarze wolnych mediów. I po co? Tylko po to, by robić zadymę i się lansować — mówi rządowo-partyjna tuba propagandowa. A Polacy lepszego sortu siedzą wygodnie przed telewizorem i aż im się uszy trzęsą od pochłaniania toksycznej papki, jaką im pichcą Kurski z Pereirą.

A co robi Kościół katolicki? Wszak to dla niego nie lada okazja do wykazania się chrześcijańskim miłosierdziem. Jednak Kościół, który tak lubi podejmować uczynki wobec duszy, czyli grzeszących upominać, nieumiejętnych pouczać, wątpiącym dobrze radzić, strapionych pocieszać i modlić się za żywych i umarłych, nie za bardzo się kwapi do wykazania się uczynkami miłosierdzia wobec ciała, by głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć, więźniów pocieszyć, chorych nawiedzić.

Kościół, owszem, nie milczy w kwestii przygranicznego kryzysu. Episkopat zabiera głos i mówi, że „troska o własnych obywateli nie może być wystarczającą przesłanką uzasadniającą zamykanie granic przed poszukującymi schronienia”. Bardzo abstrakcyjnie i enigmatycznie. No, ale czy ktokolwiek się spodziewał, że episkopat podejmie otwartą krytykę hipokryzji i dalszego siania nienawiści przez Kaczyńskiego, Dudę, Błaszczaka i Kamińskiego?

Polacy, rzekomo broniąc Europy przed islamizacją, zaprzeczają swoim podstawowym wartościom religijnym. Bo czyż istotą chrześcijaństwa nie jest miłość bliźniego (miłujcie nawet nieprzyjaciół waszych) i pomoc człowiekowi w potrzebie? Ewangelia nie pozostawia w tej kwestii wątpliwości. Gdy uczony i pobożny Żyd pyta Jezusa: „Kto jest moim bliźnim?”, Ten nie odpowiada, że jest nim jego rodak, czy współwyznawca wiary mojżeszowej, lecz przytacza przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, który w przeciwieństwie do żydowskich hipokrytów i bigotów, udzielił pomocy człowiekowi napadniętemu przez zbójców. Choć Samarytanie etnicznie, kulturowo i religijnie spokrewnieni byli z Żydami, nie byli przez nich uważani za krajanów, ani przez małe, ani przez duże „Ż”. Żydzi odmawiali im przynależności do ludu Izraela i udziału w wyznaniu mojżeszowym. Samarytanin jest w Ewangelii synonimem obcego, innego, kseno, barbarzyńcy. Ale to on, a nie pobożny wyznawca wiary mojżeszowej, okazuje się bliźnim tego, który wpadł w ręce zbójców. „Idź i ty czyń podobnie” — puentuje Jezus. Czyż nie jest to oczywista nauka dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla „prawdziwych” Polaków i bogobojnych chrześcijan? Ano nie, bo polski katolik Biblii nie czyta, za to słucha fałszywych proroków, którzy mówią, że obcy, uciekając od wojny, przynoszą tylko przestępczość i roznoszą zarazki.

Jeśli prawdą jest to, co pisze Święty Mateusz, że na Sądzie Ostatecznym zgromadzą się przed Synem Człowieczym wszystkie narody, a On je oddzieli jedne od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów, to po której stronie przypadnie miejsce Polakom? W Ewangelii nie ma ani słowa o tym, by Pan Bóg miał spytać: Ile godzin przesiedzieliście w kościele, ile tajemnic różańca odmówiliście, ile modlitw odklepaliście, ile daliście na tacę?, bo to są gesty faryzeuszy, tylko spyta o jedno: Coście uczynili swoim bliźnim?

Zaprawdę powiadam wam – mówi Jezus— wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili. Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. Bo byłem głodny, a nie daliście mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście mnie.

JERZY KRUK

A może kupisz moją książkę?

Terroryści!

Nasłuchuj niebezpiecznych słów — pisze o tyranii Timothy Snyder, słynny politolog i historyk, obrońca wolności i demokracji. — Zwracaj uwagę na pojawienie się terminów „ekstremizm” i „terroryzm”. Bądź wyczulony na hasła „zagrożenie” i „wyjątek” — są śmiertelnie niebezpieczne.

W Polsce prezydent wprowadził z wątpliwego powodu stan wyjątkowy, a inni przedstawiciele władzy już zaczęli przez wszystkie przypadki odmieniać słowo „terroryzm”. Służby specjalne odkryły dowody terroryzmu w telefonach zatrzymanych uchodźców: zdjęcia z egzekucji, kontakty z zamachowcami, dowody pobytu w Moskwie. Jeszcze się nic nie stało, jeszcze się nic nie wydarzyło, ale my, zwykli obywatele, już powinniśmy się bać.

Straszenie terroryzmem i wrogiem to stara sztuczka tyranów, straszyli nimi Hitler i Stalin. I w imię obrony przed zagrożeniem znieśli trójpodział władzy, niezawisłość sądów, rozwiązali partie opozycyjne, zawiesili wolność słowa, prawa do rzetelnego procesu. Hitler wykorzystał pozbawiony sam w sobie większego znaczenia akt terroru, jakim był pożar Reichstagu, dla ustanowienia terrorystycznego reżimu. Stan wyjątkowy w Niemczech obowiązywał przez 12 lat, aż do końca II wojny światowej.

Kaczyński już zniósł trójpodział władzy i niezawisłość sądów, a tym samym możliwość rzetelnych procesów; partie opozycyjne określane są mianem zdrajców; lokalne gazety zostały wykupione przez podporządkowaną mu spółkę skarbu państwa; parlament robi wszystko, aby odebrać koncesję niezależnej, krytycznej wobec władzy telewizji; cała machina PiS została zaangażowane w zniszczenie lub utrudnienie pracy niezależnym mediom. Teraz Kaczyński sięgnął po charakterystyczne dla tyranów narzędzie, jakim jest zarządzanie strachem. Następnym krokiem może być jakiś zamach terrorystyczny, który przekona Polaków, że naprawdę znajdują się w wielkim niebezpieczeństwie, przed którym może ich ochronić jedynie zbawca narodu.

Mamy dwa wyjścia. Albo powstrzymamy szaleńca, albo pozwolimy mu, by pociągnął nasz kraj w przepaść.

JERZY KRUK

A może kupisz moją książkę?

https://jerzykruk.pl/ksiazka/marika-recz-o-mojej-smutnej-dziwce/

To nie ludzie

Urodziło się dziecko
czarnoskóry chłopiec
taki jest pyzaty
ciągle się uśmiecha
tulę go i płaczę
bo wiem że jego matkę
zapakują na statek
i wywiozą
na drugą stronę oceanu
matka podróży nie przeżyje
za to chłopcu się spełni
American Dream

Urodził się chłopczyk
ma takie wielkie
i brązowe oczy
i skórę też ma ciemną
podaję mu palec: łapie
nie dotykaj mnie chłopie
bo jestem pariasem
i ty będziesz pariasem
po ojcu
jesteśmy tak wstrętni
że aż niedotykalni

Urodziło się dziecko
tulę je i płaczę
matka się nie cieszy
bo chłopiec jest bękartem
ojciec był żołdakiem
który chciał sobie ulżyć
a ją i jej naród pohańbić
żołdak służy sułtanowi
pod czerwoną flagą
z białą gwiazdą i półksiężycem
a oni ryją w skale chaczkary
swoje dziwne krzyże
i jeszcze nie chcą zginać karku
w imperium są więc nikim
można ich wystrzelać
zarąbać powywieszać
lub utopić jak koty
dziewczyna miała szczęście
przepędzili ją z dzieckiem
i ich krnąbrnym ludem
na pustynię
tam mogą sobie żyć
aż umrą od skwaru i głodu

Urodziła się dziewczynka
pewnie także umrze z głodu
nikt nad nią
jednak nie zapłacze
tylu ludzi już zmarło
i tyle dzieci
ziemie mamy żyzne
mogłyby wyżywić cały kraj
cały wręcz kontynent
ale nasz przywódca
nasz inżynier marzeń
wywołał wielki głód
rodzice poszli więc na pole
poszukać czegoś
by nakarmić dziecko
zebrali po pięć kłosów
a za to grozi kara
kula w tył głowy
już leżą na drodze
pośród innych trupów
to wrogowie ludu
sapie parowóz dziejów
mądry i prosty jak prawda
którą głosi:
jedna śmierć to tragedia
milion – statystyka

Urodziło się dziecko
kwili cichutko
tulę je i płaczę
bo jest Żydówką
a w moim kraju Żydzi
skazani są na zagładę
widzę jak matka
wnosi ją na ręku
do komory gazowej
kochana — mówi do niej —
Bogu dzięki że jesteś
jeszcze taka maleńka

Urodziło mi się dziecko
chłopiec czy dziewczynka?
nieważne bo to burakumin
nie potrafię czytać
chociaż mieszkam w kraju
samochodów
robotów
komputerów i kamer
może ciebie nauczą
ale po co
przecież cię nie wpuszczą
do żadnej z tych fabryk
co najwyżej wyślą cię na cmentarz
lub do rzeźni
oprawiać zwłoki
zwierząt albo ludzi

Urodził się chłopiec
czarnoskóry i wątły
jego matka jest tak biedna
że nie ma go czym karmić
i tak bezradna
że nie ma siły płakać
nie ma nawet nadziei
bo mówią o nich
że nie są ludźmi
oni są Tutsi
a ich sąsiad jest Hutu
właśnie dostał od władzy maczetę
nie nie do pracy na roli
to narzędzie mordu
sąsiad ma małego synka
jego los też jest już przesądzony
bo tutaj rządzi prawo
oko za oko
ząb za ząb
i dziecko za dziecko

Urodziło się dziecko
dziewczynka z czarnymi włosami
tulę ją i całuję
taka jesteś piękna
że nie mogę się napatrzyć
patrzę więc bez przerwy
bo już niedługo
staniesz się dorosła
i nie będziesz mogła
pokazać twarzy na ulicy
ani studiować
ani jeździć samochodem
oj niepotrzebnie płaczę
bo w moim kraju
to przecież normalne

Urodziły się bliźniaki
chłopiec i dziewczynka
tulą się do siebie od urodzenia
pokochają się tak bardzo
że on nie będzie w stanie
kochać
żadnej innej kobiety
a ona – mężczyzny
on będzie gejem
a ona lesbijką
martwię się ich losem
bo w naszym kraju
— mówi pan prezydent —
tacy ludzie
to nie ludzie

Zapraszam Cię do przeczytania mojej powieści

Z ręką w nocniku suwerenności

Co to jest Europa? Idea czy terytorium? Europa jako terytoriom rozciąga się od Portugalii po Ural, ale jako idea nie obejmuje już całego kontynentu. W ramach ideowej jedności Europy nie mieści się Rosja Putina i Białoruś Łukaszenki. Przez 45 lat, gdy mówiło się o Europie, chodziło o Europę Zachodnią, bez krajów Układu Warszawskiego, Jugosławii i Albaniii. Przez 25 lat na peryferiach Europy funkcjonowały faszystowska Hiszpania, Portugalia i Grecja. Od lat do przyjęcia do Europy aspiruje Turcja, ale wciąż się od niej oddala, zsuwając się po islamsko-autorytarnej równi. Tak więc to nie położenie geograficzne, a kultura, gospodarka i polityka decydują o przynależności do Europy pojętej jako idea, czyli wspólnota państw, dla której decydujące są wartości ponadnarodowe i humanistyczne: demokracja liberalna, gospodarka rynkowa, rządy prawa, wolność słowa i prawa człowieka. To dlatego tak późno do Europy mogły dołączyć państwa Południa, gdyż nie mogły sprostać tym wartościom. To dlatego na peryferia Europy obsuwają się dziś Węgry i Polska, z jednej strony naruszając europejskie imponderabilia, a z drugiej narażając się na krytykę i sankcje za ich łamanie.

Polska i węgierska narodowo-socjalistyczna prawica potrząsa w kierunku Europy szabelką w przekonaniu, że nic im nie grozi, bo przecież terytorialnie leżą niemal w środku Europy, a poza tym zostały tak silnie z nią związane siecią autostrad i powiazań ekonomicznych, że nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecyduje się na jej rozplecenie. I tu mogą się przeliczyć, bo sieć pozostanie siecią, nawet gdy w niej pęknie jedno czy drugie oczko, tyle że będą przez nie uciekać cenne ryby: fundusze, inwestycje, kontrakty. W ten sposób możemy się obudzić na Kontynencie Europejskim, ale z ręką w nocniku „suwerenności”.

Tekst: JERZY KRUK
Rysunek: ANDRZEJ MLECZKO

Nie omieszkaj zajrzeć do mojej księgarni

Pin It on Pinterest